Skocz do zawartości
Nerwica.com

dominik1622

Użytkownik
  • Postów

    303
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez dominik1622

  1. Psycholog, terapeuta Iga Zielińska: ktoś coś słyszał? Jakieś opinie? Dwa: dr Dagmara Dudzik?
  2. Poznałem ją przypadkowo. To był listopad 2013... Przyszła odwiedzić mnie w szpitalu, jak leżałem po zabiegu dwuszczękowym... Kolejny raz spotkaliśmy się w marcu 2014... Byłem na kontroli. Przyszła, pogadaliśmy dwie godziny... Napisałem do Niej w lipcu 2014, zaczęliśmy zarywać noce na Skype... Zaprosiła mnie do siebie... Siedzieliśmy na ławce, sami - przytuliła się... Ja się zakochałem, wtedy się zakochałem... Powiedziałem jej o tym, nie oczekiwała tego... Mówiła, że mam tego nie robić... Zniechęcała... Mimo tego ciągle byliśmy dzień w dzień na skype, na SMS... Kochałem ją bardzo... Nie uciekła: wspierałem ją dzień w dzień. Byłem dla niej codziennie. Pojechałem dla niej 400 km w jedną stronę by się spotkać, to było w sierpniu... Samochodem z przeciekającym olejem, nie patrząc na koszta... Ryzykując wiele... Stwierdziła, że gdybym tylko był lekko starszy... Kochałem ją jak kobietę, jak partnerkę... Wspierałem ją, dzień w dzień dla niej byłem... Ona też była, też się kontaktowała.. Widać było, że przyzwyczaiła się do mnie... Codzienny kontakt był normą.. Zniechęcała mnie do siebie dzień w dzień, że nie mam jej kochać, bo będę cierpiał, bo Ona jest trudna, bo ma problemy, że zniechęca po to, abym był świadomy, w co się pakuje.... Walczyła ze mną, z moim uczuciem... Poza tym rozmawiała, ja ją wspierałem, rozmawialiśmy - byliśmy... W końcu coś pękło: stwierdziła, że przecież kocham ją jak partnerkę i oswoiła się z tym... A poza tym, Ona zaczęła coś czuć do mnie tylko jej własne problemy nie pozwalają jej zidentyfikować tych uczuć... Czy mnie kocha... Powiedziała, że robiła wszystko, by się do mnie nie przywiązać... Że zniechęcała mnie na każdym kroku i widzi mój opór: że Ona się poddaje i nie walczy ze mną: że akceptuje moje uczucie i będzie się starała rozwijać swoje, tylko na razie nie wie co to za uczucie... Czy miłosne, czy niemiłosne... Przyjechała w listopadzie na cały weekend... To było nie do uwierzenia, że ukruszyłem tak potężny mur... Spaliśmy ze sobą, bez tego czegoś... Nie naciskałem... Przecież i tak sporo osiągnąłem: przyjechała, dla mnie!... i skoro do tego doszło, to faktycznie coś do mnie czuje.... W trakcie tego wszystkiego pytałem, czy w porządku, czy nie za szybko.. Stwierdziła, że nie, ze wszystko OK... W styczniu doszło do powtórki naszego spotkania. Zapewniała, że chce ze mną być, że prosi o czas, że na pewno będziemy razem: tylko czas.... Zapewniała dzień w dzień... Aż w końcu ZNOWU zmieniła zdanie, że mnie nie potrzebuje, że mnie nie chce, że nic do mnie nie czuje, potem znowu mówiła że czuje, ale nie wie co, potem że znowu nic nie czuje i nic z tego dzisiaj nie będzie: i taka jazda w kółko, błędne, cholerne koło.... Czekałem na jej przyjazd przez 2 miesiące, zapewniała mnie, że przyjedzie: to też odwołała... To wszystko było jak cios w serce... Krwawiłem.... Strasznie... Mocno... Potwornie... Jednego dnia po tym tygodniu tak się pokłóciliśmy, że wyrzuciłem jej wszystko: że nie respektuje moich potrzeb, że nie chce się ze mną widzieć nawet choć raz w miesiącu, bo bardzo tego potrzebowałem (zawsze mówiła, że nie może, że nie czuje się na siłach i możemy się widywać, ale raz na 2 miesiące: to bardzo mało przecież....). Potrzebowałem, a nie dostałem tego... Wszystko było pod jej dyktando... Akceptowałem i respektowałem każdą jej regułę, decyzję.... Ona nie dała nic od siebie: nic... Zgadzałem się na wszystko, na każdy jej warunek... Respektowałem wszystko... Po zaledwie tygodniu stwierdziła (a tylko dopytywałem o to co wyżej!), że nie chce się ze mną spotykać, że zmienia zdanie: nie chce ze mną być. chce być na razie sama, musi poukładać swoje sprawy... Że nie może mi dać tego czego ja potrzebuje więc nie może być na razie ze mną. I nie chce być na razie razem... Powiedziała, bez wyrzutu, że każdej nocy żałowała, że ze mną leży, że miała wyrzuty sumienia, że będąc niepewną swoich uczuć szła ze mną do łóżka.. Ze to niesprawiedliwe wobec mnie. Poczułem się strasznie oszukany, poczułem okropny żal... Prosiłem, by wrócić do tego co było w listopadzie: do spotykań, do rozwijania swoich uczuć... Prosiłem, błagałem o to... Oferowałem setki rozwiązań. Szukałem rozwiązań.. Stwierdziła, że ostatecznie nie może mi dać tego czego ja chce i czego potrzebuje: po zaledwie tygodniu zmieniła zdanie o 180 stopni! Czułem się okropnie... Jak ścierwo... Dzwoniłem i prosiłem, by mnie pocieszała, że potrzebuje tego pocieszenia. Była szorstka. Kopała mnie leżącego... Mówiła, że to nieodwzajemniona miłość, że na razie jestem tylko przyjacielem... i że mnie wcale nie potrzebuję. Mówiła, że mam się zachowywać jak dorosły a nie jak dzieciak, bo ma dość niańczenia dzieciaków i ona nie ma wpływu na to jak ja się czuję. Jasne, że stwierdzenie i zmiana zdania po zaledwie tygodniu(!) - z chce z Tobą być na "nie chcę" nie mogła mieć na mnie wpływu.. I reszta słów bardzo krzywdzących też.... Kilka dni potem stwierdziłem, OK: zachowujesz się wobec mnie tak szorstko, że faktycznie musiało Ci przestać na mnie zależeć.. Więc odchodzę, bo nie widzę sensu kontynuacji.. Że jest mi trudno, ciężko.... Zablokowałem ją... Popłakała się, błagała, abym został: mówiła, że jak dam jej tylko trochę czasu, to będziemy razem (znowu zmiana zdania!), że ona ma na to nadzieję... Że jestem dla niej bardzo ważny, że ona potrzebuje mnie bardzo, że chce dzwonić, rozmawiać codziennie... Że nie wie czy mnie kocha, ale wkrótce się dowie (parę dni temu stwierdziła, że to nieodwzajemniona miłość!) Przyjąłem to... Powiedziałem, OK, zrobiło mi się żal: skoro tak mówi, to cholera: jej uczucia muszą być prawdziwe.... 8 godzin później słyszę: musimy się rozejść na chwilę, proszę o przerwę, nie odzywajmy się do siebie na razie. Zarzuciła mi szantaż emocjonalny: że szantażuje ją odejściem, by wymóc na niej uczucia.... Powiedziałem, że czułem się fatalnie, że chciałem odejść bo nie widziałem sensu... że skoro to nieodwzajemniona miłość i skoro mnie potrzebujesz, to odejdę, nie będę cięzarem... Nic już na niej nie robiło wrażenia... Chciałem odejść, bo może tutaj by w końcu zastanowiła się nad tym co mówi, co czuje, jak się zachowuje niewłaściwie względem mnie.... Zmienia ciągle zdania, zmienia nastawienie z dnia na dzień... Czy to nie dziwne, że dopytywałem, skoro tak zmieniała non stop zdanie...? Oczekiwałem stabilności, pewności w tym co mówię: że cholera, chce z Tobą być, spotykajmy się i ciągnijmy to w dobrą stronę! A tu ciągle zmiany zdania... robienie ze mnie idioty.... A mnie chodziło i chodzi tylko o jedno: kochać i być kochanym... W tej relacji nigdy nie było tak, że poszła na moje potrzeby, na moje prośby... Nie spełniała ich nigdy: bo nie miała siły albo standardowa odpowiedź: "nie mogę teraz", "nie mam siły", "nie nie nie nie". Powiedziałem, że czuję się fatalnie, boli mnie żołądek, głowa, wszystko... że znowu czuje się oszukany... Stwierdziła, że muszę zacząć żyć sam ze sobą, nie uzależniać swojego nastroju od niej(!), że sami decydujemy o tym, czy czujemy się też dobrze czy też nie i ona nie ma na to wpływu...(!) Normalnie jakbym miał do czynienia z dwiema osobami w jednej postaci: aniołem i demonem. Raz było dobrze, raz jest bardzo źle... Gdy już się czuje, że jest się na górze, że idzie wszystko w dobrym kierunku, to ona zmienia zdanie i zamiast przyjść szczyt: przychodzi głęboki dół. Istny rollercoaster! Sinusoida: rzeczy idą ku lepszemu po to, by potem zaliczyć efektowny upadek. Efektowne BUM. zawsze proponowałem jej sporo rozwiązań, ustępstw.. akceptowałem wszystko co mówiła... każdą jej decyzję... Po to, zeby teraz znowu przystać na jej decyzję o przerwie w tej relacji. Nigdy nie poszła i nie zgodziła się na moje prośby: na ani jedną.... Zawsze postawiła na swoim... Cholera... Najgorsze jest chyba to, że mimo moich zwracań uwagi, próśb, mówienia (bardzo wyważonym i spokojnym tonem) co mi się nie podoba, że jest rollercoaster i jest ciężko: stwierdzała: "no cóż! taka jestem! to Ty zdecydowałeś się mnie pokochać i wiedziałeś w co się pakujesz, jeśli masz z tym problem, poszukaj sobie kogoś innego. (!)" Nigdy nie prawiła mi komplementów - przez całe 9 miesięcy intensywnej relacji chyba tylko dwa razy powiedziała "dziękuję że jesteś" - i to jeszcze po moich narzekaniach, że mnie nie docenia.. Nienormalne! Ludzie muszą się doceniać, mówić sobie miłe rzeczy... Dziekować za siebie... Ona powiedziała: "taka jestem! nic nie zrobię..." Kurde: doceniałem ją na każdym kroku, pocieszałem zawsze, doceniałem zawsze... Nie do wytrzymania dla zdrowego człowieka. Wiecie co dla niej zrobiłem... Kurde... Sprzedałem pół mojego zbioru książek, sprzedałem moją rakietkę do tenisa którą miałem z 7 lat i była bardzo drogim prezentem od mojego taty.. Zwróciłem telefon po to, żeby mieć na wynajem mieszkania by spędzić z nią kilka chwil... W sierpniu jechałem dla niej przeciekającym autem 800 kilometrów.... By porozmawiać, przytulić się... Choć na parę godzin... W listopadzie zrobiłem taką niespodziankę, że pojechałem w ciemno 400 km do stolicy pociągiem: nie wiedziała: a potem stanąłem pod oknem jej domu i rzucałem kasztanami.... Zadzwoniłem, powiedziałem że HEJ, stoję tu pod domem, chodź mnie przytul! Łezka się kręci... A dzisiaj zdeptanego, podeptanego 19letniego chłopaka zablokowała, wyrzuciła ze swojego życia. Zablokowała numer, zablokowała FB.... Usunęła mnie.... W dodatku wiedziała, że ze mną jest BARDZO, BARDZO źle... I mimo tego, porzuciła mnie.... Zdeptała... Zniszczyła.
×