Skocz do zawartości
Nerwica.com

mCIH

Użytkownik
  • Postów

    16
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia mCIH

  1. Cześć, jestem M. i w sierpniu skończę 21 lat. Chciałbym spisać swoje problemy dla Was i dla siebie, bo tak naprawdę od kilku lat nie potrafię spojrzeć na to wszystko z boku. Może komuś to pomoże, może ktoś ma większe doświadczenie pomoże mi, zobaczymy co z tego wyjdzie. Moje problemy zaczęły się, gdy poszedłem do liceum. Nigdy wcześniej nie zmieniałem otoczenia – podstawówka i gimnazjum to jeden, dobrze znany mi budynek, z ludźmi których znałem już od żłobka. Ponadto, okres dziecięcy to w moim przekonaniu szczęśliwy czas – dużo się udzielałem, byłem uzdolniony, miałem świetne oceny. Generalnie, był ze mnie pożytek. Niestety, rzadko kiedy byłem nastawiony na stres, zmierzenie się z czymś nowym i chyba po części stąd moje problemy. W liceum z założenia ma się być dojrzalszym, odpowiedzialnym za siebie. Ciężko mi było dostosować do surowszego otoczenia, większych wymagań i już po dwóch miesiącach pęknąłem. Zjadły mnie lęki, a pisząc konkretniej – wciągnęły mnie do łóżka. Zacząłem się leczyć u psychiatry, miesiąc czy dwa później nawiązałem kontakt z psychologiem, który utrzymuję do dziś [ale o tym później]. Zdiagnozowano u mnie zaburzenie z pogranicza depresji i psychozy, dostałem nauczanie indywidualne i jakoś dałem radę (w końcu to tylko liceum). Przyznam, że w tym czasie dostałem ogromne, przynajmniej w moim mniemaniu, wsparcie od polonistki, które z biegiem lat okazało się najlepszą ‘terapią i podtrzymywaniem na duchu’. Kocham ją do dziś, platonicznie, i nigdy nie przestanę, choć nie chcę ponownie gościć w jej życiu (z uwagi na cały ten syf, jaki ze sobą niosę). Brak kontaktów szybko nadrobiłem, bo co dziwne, jestem bardzo towarzyski i ludzie zwyczajnie mnie lubią. Następne dwa lata żyło mi się całkiem fajnie, brałem leki i chodziłem na terapię, choć przyznam, że mam skłonność do nagłego przerywania leczenia, a także uciekania ze spotkań indywidualnych. Wróciłem do aktywności fizycznej, którą tak ubóstwiam i w której jestem całkiem dobry i jakoś to się kręciło, było dobrze! Zdałem bardzo dobrze maturę (a tak mnie wszyscy poskreślali na początku liceum) i życie stało przede mną otworem. Wybrałem studia na jednej z lepszych uczelni w kraju i przeprowadziłem się do dużego miasta, wszystko przy wsparciu rodziców. Niestety, tutaj znowu, po miesiącu, czy dwóch moje niedorozwinięci wyszło na jaw i totalnie oklapłem. Po pierwszym semestrze zerwałem/wyleciałem ze studiów, wróciłem do domu, a w tym czasie niechętnie przychodziło mi poddawanie się leczeniu. Zacząłem palić papierosy, zarzuciłem sport, przytyłem – I don’t give a fuck. Jakoś w kwietniu pojawiła się trawka, do której mam dość ambiwalentny stosunek. Faktycznie, tłumi ona we mnie lęki, objawy, czy depresyjny nastrój, ale tylko na moment bycia na haju. Następnego dnia zawsze mam w głowie ‘gówninkę’ – luki w pamięci, jestem jakiś taki powolny, dość leniwy, ociężały, co mi się nie podoba. Z drugiej jednak strony nie zauważyłem, by przy intensywniejszym paleniu negatywnie wpływała na mój stan psychiczny. W maju już się pozbierałem, wróciłem do treningów (które, tak , nie przyznam się tego napisać, są głównym sensem mojego życia. Chyba większość ludzi ma taką swoją robotę, dzięki której życie jest po prostu prostsze) i było ok., ale przez brak codziennych kontaktów z ludźmi czułem się samotnie. Postanowiłem wrócić na studia, tym razem na psychologię, ale nie ze względu na siebie, tylko z zainteresowań - psychologia sportu itp. Pierwszy semestr był super – znalazłem się w bliższym kontakcie z nowymi ludźmi (wreszcie, bo na poprzedniej uczelni tego nie było!), zajęcia mnie interesowały, dziewczyny ciekawiły, a forma rosła. Niestety, w lutym tego roku po raz kolejny, coś mnie chlasnęło i jestem tym śmieciem, którego tak w sobie nienawidzę. Wróciłem do fajek, z dnia na dzień zrezygnowałem ze sportu, bla bla, mógłbym długo wymieniać. Najgorsze były lęki (przed wykładowcami) ponieważ czułem, że inni życzą mi źle. Strasznie źle się to potoczyło, często kosztuję marihuanę, jestem taki out law. Podczas, gdy na uczelni myślą, że mam to zwyczajnie gdzieś, ja ocieram łzy i nie potrafię się przełamać, by tam pójść. Nawarstwiły się zaległości, a co za tym idzie duży stres, dlatego lekarz prowadzący, przy zauważalnym nasileniu objawów, zaproponował mi pójście do szpitala. Zgodziłem, się, ale po trzech dniach wypisałem się, ponieważ w przypadku zostania na całej terapii, ciążyło na mnie powtarzanie roku (a przecież wszechobecna presja nakazuje mi studiować). Cały weekend, zmotywowany, ale i przestraszony jak nigdy, przesiedziałem w książkach. Niepotrzebnie, bo jak się okazało brak koncentracji uniemożliwia mi napisanie byle jakiego kolokwium. Dziś już się tam nie pojawiłem i chyba więcej moja noga tam nie stanie. To bardzo uproszczona moja historia, podczas walki z chorobą, teraz chciałbym wypisać objawy, które zauważyłem : - stany depresyjne - lęki, głównie przed szkołą - negatywne nastawienie ludzi wobec mnie (moim zdaniem) - podświadome, autodestruktywne zachowania – zdarza się, że połączę leki z używkami, chociaż doskonale zdaję sobie sprawę późniejszych konsekwencji, - niemoc dokończenia czegoś - być może to przez zbyt wysokie wymagania, ale de facto od tych kilku lat nie potrafię niczego dokończyć (w liceum pociągnęli mnie ludzie) - zrywanie kontaktów z ludźmi – pewnie myślą, że ich olewam, ale ja tylko uważam, że nie zasłużyli sobie, żeby znać takie gówno jak ja - nie potrafię tworzyć związków – podobnie jak z kontaktami, nie chcę nikogo ciągnąć w dół, nikt by ze mną nie wytrzymał - gniew wewnętrzny – do 16 roku życia był ze mnie rozrabiaka, później przygasłem, ale gniew pozostał, tylko że mnie. Ostatnio co dzień mam ochotę czymś rzucić, rozwalić, uderzyć głową w coś. - przerywanie leczenia – autodestruktywnie. Myślę, że jest mi dobrze, ale po pewnym czasie wracam do kąta i mam nauczkę. Jednak podczas podejmowania takiej decyzji nigdy nie myślę, że robię to wbrew sobie! Zdarza się to często – u lekarza, przy wydawaniu pieniędzy, w relacjach z damsko-męskich. - nie objaw, ale problem – najbliższa mi osoba w życiu, która jest mi bardzo, bardzo bliska, jest alkoholikiem i akurat wchodzi w narkotyki (póki co trawka). Może to też jest źródłem moich zaburzeń? I generalnie, jeśli chodzi o studia, to nie robię tego, czego bym chciał (tak do końca). Czuję presję pieprzonego społeczeństwa, rodziny, że mam zostać KIMŚ. A tak naprawdę, chciałbym jeździć śmieciarką albo uczyć kogoś, czegoś. Więcej nie przychodzi mi na myśl, ale pewnie jeszcze parę się znajdzie w historii opisanej wyżej. ‘Stety, niestety’ na potrzeby pójścia do szpitala skserowałem swoją kartę pacjenta i znam wszystkie notatki psychologów i lekarzy. Nieustannie pojawia się: F60 F32 F41,2. Ale wiecie, co? Nachodzi mnie taka refleksja, że najgorsza jest świadomość tego, że jest się chorym i że nie potrafię sobie pomóc, a także to, że wiem jak wygląda życie bez takich problemów, jak jest wspaniałe i ile można z niego czerpać. Niestety, nic mi nie pomaga, siedzę na głowie rodzinie, ale zabijać się nie chcę, to żadne wyjście. Może to Was zdziwi, ale myślałem, żeby pisać do Trybunału Europejskiego z prośbą o eutanazję. Dobra, te pięć lat wytrzymałem, ale ileż jeszcze można? Może wyjść z domu i nie wrócić, zacząć życie jako włóczęga? I tak na nic więcej się nie przydam, znając się, nie skończę studiów i nie znajdę pracy. Szkoda mi rodziny, byli i są zbyt dobrzy dla mnie. Właśnie, na nic więcej się nie przydam – świadomość tego nie napawa mnie optymizmem. Na koniec chciałem się zapytać Was o to F60, ponieważ jest to dość rozległa działka. W sumie nie wiem konkretnie o co, ale po prostu nikt wcześniej nie informował mnie, że to również u mnie zdiagnozowano, stąd moje zdziwienie i smutek. Wolałbym mieć chory ciało, a zdrowy umysł, true story. Trzymajcie się ciepło.
  2. Jakoś za tym portalem nie przepadam, może jestem za młody... Muszę sobie teraz trochę pojęczeć. Nic mi się nie chce, zupełnie NIC. Nawet nie mam ochoty na najbardziej banalne czynności jak np. czytanie książek, a nie wspominam już o treningu... Naszczęście jest dopiero 12, a dzień ma 24 godziny, więc może złapię trochę motywacji i ruszę dupsko. Ale depresja już powoli przechodzi. Przynajmniej tak mi się wydaje jak porównuję obecny stan z tym z przed kilku miesięcy.
  3. mCIH

    Znak zodiaku a nerwica :)))

    Panna, podobnie jak mój ojciec. Jestem od niego starszy o jeden dzień.
  4. Ja się dzisiaj pociąłem czym bardzo skrzywdziłem rodziców. Jeszcze bardziej są smutni. Przeze mnie...
  5. Pierwsza klasa liceum - nieciekawie. Na fizyce było ok, pani mi wszystko wytłumaczyła i raz dwa to odrobimy, na reszcie było już gorzej. Czuję się taki rozleniwiony, chociaż to nie jest moja natura tylko ta przeklęta choroba. Na nic nie mam sił i nic mi się nie chce Nawet myślałem, żeby sobie coś zrobić. W szpitalu przynajmniej nikt by ode mnie nic nie wymagał.
  6. I stało się , dzisiaj zaczynam nauczanie indywidualne. Już widzę twarze "kolegów", którzy będą się dziwić, że nie idę z nimi na lekcje... Po tylu miesiącach walki wracam do szkoły, z ogromnymi zaległościami. I tu pojawia się problem. Myślałem, że na indywidualnych zajęciach szybciej nadrobię zaległe rzeczy, a tym czasem okazuje się, że mogę mieć maksymalnie 12 godzin tygodniowo. Przy normalnych 35 jest to dla mnie swego rodzaju szok. Pewnie, najprościej to od razu iść do klasy, ale wierzcie mi, to nie takie proste:(. Na dodatek dzisiaj mam zajęcia z nauczycielami, do których czuję pewnego rodzaju uraz, których poprostu nie cierpię. Ale muszę postawić ten pierwszy krok, żeby móc zrobić kolejny. Tak bardzo się wszystkiego boję... Może mieliście takie problemy jak ja? Chętnie o nich przeczytam w tym temacie. Trzymajcie za mnie kciuki!
  7. mCIH

    Strach przed schizofrenią

    Ze mną jest źle. Wydaje mi się, że umarłem. Trochę jakbym wypalił za dużo maryśki, której nie palę. Takie dziwne uczucie, że zaraz stąd zniknę i pójdę do nieba, w którym sobie żyję. Wkręca mi się, że jestem na Ziemii, bo mam do spełnienia jakąś misję, a jak ją wypełnię to się stąd zmyję do prawdziwego domu.:/ Boję się, że jak powiem jutro o tym lekarzowi to dostanę jakieś tabletki, bardzo się boję. Najpierw miałem depresję i widocznie było tego za mało, teraz mi wchodzi na mózg.
  8. mCIH

    Myśli samobójcze

    Mam podobne myśli co autor tego tematu. Też mi się wszystko zwaliło i wielkokrotnie myślałem o zabiciu się, ale co to da? Może większe nieszczęscie czeka na mnie po drugiej stronie... Codziennie jest cholernie trudno, czasem zbieram się o 10 i coś zacznę robić, a czasem chodzę w piżamie cały dzień. Ale mam przekonanie, że jeśli mam życ na tej zasranej planecie to warto się przełamywać, nawet w najmniejszych sprawach. Też byłem sportowiec i wszystko się rozsypało - dwa miesiące leżałem i sufitowałem. Często traciłem na wadze bo nic nie jadłem. Ale przyszedł taki czas, że postanowiłem się przełamać. Wsiadłem na rower (to moja pasja) i z trudem przejechałem 10 km. Następnie było trochę lepiej, aż w końcu przejechałem ponad 90 km przy -5 za oknem. Teraz rower pozwala mi żyć, nadaje mi sens mojego życia. Sens, w który niestety mało wierzę. Ale się staram... EDIT PO napisaniu listu pożegnalnego i przyznianiu się do tego zwiększono mi dawkę leków. Chodzę także na psychoterapię - indywidualną i grupową. Ogólnie to ostro jadę z koksem, ale mam nadzieję, że to da jakis efekt....
  9. W gimnazjum kochałem lekcje WF-u. Czekałem z niecierpliwością na te lekcje. Miałem bardzo fajnego wuefistę, który uczył nas, nie faworyzował. Starał się, aby każdy coś z tych lekcji wyniósł. Grając w koszykówkę doszliśmy nadspodziewanie wysoko. Teraz wf dla mnie nie istnieje, gościa od zajęć nie cierpię i nie sznuję. Gdy chodziłem do szkoły to wf wydawał mi się bezsensu. I nie wiem co o nim sądzić. Teraz jest mi nie przydatny, a jeszcze nie dawno nie wyobrażałem sobie bez niego życia... EDIT Mnie WF chyba dobił. Podciąganie zdawałem trzy razy. Za każdym razem brakowało mi jednego do lepszej oceny. Już samo moje staranie koleś powinien docenić! A on miał mnie w dupie. I tak samo było z brzuszkami, tyle że te zdawałem dwukrotnie.
  10. Ja mam wielki problem ze szkołą i to w każdej postaci. Nie byłem tam od listopada, czekam i czekam na indywidualny tok nauczania, panicznie boję się nauki i dawnego trybu życia. Jestem w pierwszej klasie liceum i już się boję, że nie zdam matury. A w gimnazjum byłem jednym z najlepszych. Czuję się głupi przy moim bracie, który świetnie napisał próbne matury (i chwała mu za to). Zawsze czułem się gorszy... Kiedy próbowałem się czegoś nauczyć to wybuchałem płaczem i mówiłem sobie: przecież i tak nie dam rady. Boże, już dłużej tak nie mogę żyć. Tracę najfajniejsze lata swojego życia!
  11. Chodzę na terapię, cierpię chyba na nerwicę lękową - ciągle mam lęki. Napisałem już list pożegnalny, ale narazie tego nie zrobię - nie chcę robić tego moim kochanym rodzicom...
  12. Czuję, że jestem coraz bliższy końca. Końa, którego się bardzo obawiam, ale nie widzę innego wyjścia z sytuacji. Nie wiem tylko jak to zrobić. Co to za życie, kiedy człowiek boi się wszystkiego? A mam dopiero 16 lat... ciekawe, czy dożyję nastepnego dnia:( pomocy...
  13. Mój sylwester wyglądał tak: zmusiłem się i poszedłem na imprezę organizowaną przez starego kumpla ze szkolnej ławy. Zajechaliśmy około godziny 18, a o 20 byłem już w domu. Nie umiem się bawić, wszystko wyglądało nie tak, każdy siegał do kieliszka (oprócz mnie) i wszyscy byli uśmiechnięci (oprócz mnie...). O godzinie 12 spałem i miałem to wszystko w dupie. Co z tego, że jest nowy rok? Przecież to tylko głupia zmiana kalendarza. Równie dobrze można świętować każdą zmianę dnia. To wszystko jest do dupy...
  14. mCIH

    Witam Szanownych forumowiczów

    Tak, od soboty zaczynam terapię, biorę też leki po konsultacji z psychiatrą.
  15. A ja znowu nie byłem w liceum... Pierwsza klasa, na początku dobry początek, a teraz od Wszystkich Świętych nie pojawiłem się w szkole. Niby stan mi na to nie pozwala, ale przez to czuję się gorszy. Stopnie poszły w dóóóóół od nie zaliczania różnych rzeczy. Nowa sytuacja, dla mnie bardzo przykra. Od 1 listopada byłem 7 razy na rowerze, a przecież trenowałem kolarstwo. Teraz łapie mnie zadyszka przy wchodzeniu po schodach. Wcześniej słowa zadyszka nie znałem - kolarstwo podnosi kondycję. Ja nie chcę tak życ! Czuję się jak pasożyt w domu, tylko wymagam opieki, trzymania za rękę. I codziennie jest płacz, i wydaje mi się, że wszystkich zawodze. To się nigdy nie skończy... [ Dodano: Dzisiaj o godz. 11:28 am ] Przed chwilą napisałem długiego posta, ale oczywiście się skasował (to moje szczęśćie). Dzisiaj znowu nie byłem w szkole. Unikam tego od Wszystkich Świętych, ale mam depresję, więc nie jest łatwo mi sie zebrać. Na początku roku oceny były dobre, wszysytko się kręciło, a teraz nagle wszystko upadło i nie wiem czy zaliczę semestr. A przecież w gimnazjum miałem średnią 5,5 (gimnazjum, ale zawsze coś) i ogólnie jestem bystry. Na rowerze od święta wszystkich zmarłych byłem 7 razy, a przecież trenowałem kolarstwo i w wakacje przejechałem np. 3000 km. To też mnie dobija, ale czuję taką wewnętrzną niemoc i nie mogę się zebrać. Moje kontakty towarzyskie zanikły, wszystko zanikło:(. Teraz jest sufit, łóżko i płacz. STARAM się z tym walczyć, ale wiadomo jak to jest... Leki mają zacząć działać na Święta, więc jeszcze trochę czasu mi zostało. Ale cudu i tak się nie spodziewam...
×