Skocz do zawartości
Nerwica.com

Bub

Użytkownik
  • Postów

    38
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Bub

  1. Możemy sobie podać ręce, czuję się tak samo.
  2. Na przykład jedną z najbardziej stałych wykonawczyń w mojej płytotece jest Katie Melua. Mam jej wszystkie płyty. Posłuchaj sobie na przykład jej piosenki "I Do Believe in Love" - takie klimaty bardzo lubię. A można wiedzieć ile masz lat? Ja jestem w przedziale 25-30, trochę bliżej 25. Wierzę, że jeszcze będę śpiewał.
  3. Z ciałem chodzi o moją somatyzację, czyli głównie o ucisk w żołądku, problemy z oddychaniem i ogólną nerwowość ciała. Nie lubię pytania o ulubionych wykonawców, bo słucham bardzo różnej muzyki i często mi się zmieniają upodobania. Nie słucham jakiejś wielce wyszukanej muzyki szczerze mówiąc. A powiedz mi, masz w swoim otoczeniu osoby, które też mają artystyczne zdolności? Bo ja nie mam. I nie mam z kim o tym porozmawiać nawet, nie ma mnie kto też ocenić tak z pierwszej ręki, bo osoby które znam potrafią tylko powiedzieć "super", "fajnie" albo "tak sobie". A w ogóle to co Ty na to, żebym Cię trochę pomęczył o to wysłanie swoich prac gdzie trzeba? Zawsze trudno mi patrzeć jak talent się marnuje, choć sam robię to samo :)
  4. Czasem jest trudno spojrzeć z dystansem na swoją dziedzinę. Dla mnie chłopie jak patrzę na Twoje rysunki to widzę, że taką jakość chciałbym oglądać w grach czy kreskówkach. Może rysować nie umiem, ale oko mam :) Śpiewam różne utwory, najbardziej lubię takie, po których mam gęsią skórkę. Stylistyka różna: jazz, blues, soul, pop - takie klimaty. Obecnie nic sam nie tworzę, bo moja kreatywność została ukradziona przez stan ciała i ducha :) Kiedyś pisałem teksty piosenek, opowiadania i wiersze. Śpiewanie to jest jedyna dziedzina, w której się czuję w miarę pewnie. Na tyle, że nawet jak mam zły dzień i mi nie wyjdzie, to i tak spotyka się to z pozytywnym odbiorem. Czyli ja siebie oceniam dużo surowiej niż słuchacze. Czuję po prostu, że to jest "mój" środek wyrazu, to czuję najbardziej. Jeśli masz już trochę tych rysunków natrzaskane, to moim zdaniem najlepszym krokiem do spełniania marzeń byłoby po prostu powysyłać je gdzie popadnie i czekać na odzew. -- 14 mar 2015, 23:04 -- Myślałem, że tylko ja mam takie odchyły . Nie tylko Ty, ilekroś gram w takiego Broken Sworda to sobie tak marzę po cichu
  5. A akurat przespałem cały dzień i w nocy nie mogłem spać :) Ja mam dokładnie to samo ze śpiewaniem, strasznie to zaniedbuję. Ludzie mi mówią, że mam duży talent i bardzo mi to dodaje skrzydeł, ale nerwica robi swoje. Nagrałem trochę coverów w życiu i zawsze spotykały się też z bardzo dobrym przyjęciem nieznajomych, w tym muzyków. Może kiedyś tu coś wrzucę. A co do Twoich rysunków, to mi się skojarzyło z concept artami do gier. Czy to byłoby coś, co by Ciebie interesowało? Ja sobie zawsze wyobrażałem, że gdybym umiał rysować (a nie umiem za grosz), to chciałbym rysować lokacje i postaci do przygodówek :)
  6. Ja tak samo :) Zyskałem też tzw. otwarty umysł, tzn. łatwiej jest mi rozumieć innych ludzi, nie wyśmiewać dziwnych pomysłów itd. To też ma swoje ciemne strony, bo im bardziej się rozwijam, tym trudniej o interesującego rozmówcę, bo ludzie w ogromnej większości posługują się stereotypami, konwenansami itd. i dyskusje z nimi są przez to nudne.
  7. Mi kiedyś jeden powiedział, że pewnie "nie chcę" pamiętać i przypisał na tej podstawie osobowość bierno-agresywną. Masakra.
  8. Azazel, bardzo mi się podobają te Twoje rysunki! Robisz coś ze swoim talentem? A jeśli nie, to chciałbyś?
  9. Cześć, od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie temat oceny charakteru człowieka. Wiadomo, że brzydcy ludzie są potępiani w pewnych kręgach, ale jest to ogólnie społecznie uznawane za niesprawiedliwość - w końcu wyglądu się nie wybiera. Inaczej jest z charakterem. Opryskliwi, nieśmiali czy zbuntowani ludzie są często uznawani za tych gorszych, ale tutaj już jest przyzwolenie na ich dyskryminację. Uznaje się, że człowiek "sam decyduje" jaki chce być. To jest moim zdaniem jeden z paradoksów, bo na charakter człowieka mogą wpłynąć przeróżne czynniki. Weźmy na przykład ludzi "odważnych". Odwaga jest uznawana za cnotę. Ktoś odważny jest lepszy, bo niby podejmuje decyzję, by przełamać strach. Tylko że prawda jest taka, że osoba odważna to z reguły taka, która albo nie zaznała przytłaczającej ilości strachu na wczesnym etapie rozwoju, albo zwyczajnie ma takie uwarunkowania, obniżone instynkty obronne. Ostatnią rzeczą jaką można powiedzieć o odważnych jest to, że to jest ich wybór. U osób strachliwych, tzw. tchórzy, mechanizm obronny działa zbyt mocno, co w sumie teoretycznie powinno pomóc im przetrwać. Podobnie z ludźmi "wrednymi". Nie znam wrednej osoby, która nie doświadczałaby poważnych zniewag jako dziecko. Kiedyś sam taki byłem w jakimś stopniu, bo jako dziecko całymi latami doświadczałem zniewag od innych i nie wydawało mi się to wcale czymś niezwykłym. I tu jest kolejny paradoks - taka osoba przeżywa piekło jako ofiara, to kształtuje jej reakcje obronne, a potem jest uznawana jako ta zła. Dostaje karę za to, że w przeszłości przeżywała koszmar. Innymi słowy, cierpienie jest często okupione dalszym cierpieniem. Na drugim biegunie są osoby pogodne, otwarte, przyjazne. Każdy z nas uwielbia takie osoby, ale tutaj też pojawia się pytanie czy te osoby zasługują na jakieś uznanie czy może to jest wynik ich prawidłowego rozwoju, czyli czegoś, co zostało im dane za darmo. A w najlepszym wypadku po prostu wrodzonego zestawu cech. Nie wszyscy ludzie z trudną przeszłością kończą z "niefajnym charakterem", ale wielu tak. To pewnie zależy np. od poziomu traumy, wsparcia i mieszanki innych cech. Ciekawe jest jednak to, że tak łatwo przyklejamy komuś łatę niefajnego człowieka i nie zastanawiamy się czy może coś więcej za tym stoi, że może ta osoba wcale nie chce taka być. Mur stawiany przez takie osoby jest trudny do przełamania. Ja sam kiedyś miałem taki właśnie "niefajny charakter", bo po wieloletnim prześladowaniu byłem pełen lęku, złości i nieufności wobec ludzi. Po latach dalej noszę w sobie te napięcia, ale wypracowałem sobie pewne zachowania, na które ludzie dobrze reagują. A kiedy mam lepszy dzień i noszę w sobie spokój, wtedy ludzie mnie uwielbiają, a ja ich. I to też nie jest moja zasługa. Jakie jest Wasze zdanie na ten temat? -- 27 mar 2015, 01:50 -- Ma ktoś ochotę się wypowiedzieć na ten temat? :)
  10. Ja przez chorobę nigdy nie byłem w związku. Kiedyś marzyłem o aktorstwie, ale nie czuję się komfortowo żyjąc, a co dopiero stojąc na scenie. Mam talent wokalny, ale z podobnego powodu nie wykorzystuję go. Teraz straciłem wszystkie pieniądze, bo nie jestem w stanie pracować. Straciłem czasy szkolne i studenckie na tłumienie lęku, podczas gdy inni bawili się i uczyli przebywać z ludźmi.
  11. Myślę, że powrót do zdrowia załatwiłby sprawę w stopniu całkowitym, a nie zadowalającym :) Masz chaos w głowie i tzw. "gonitwę myśli"?
  12. Kochani, przede wszystkim nie panikujcie. Ja u siebie też obserwuję znaczne pogorszenie pamięci od ponad roku. Przyczyn może być wiele, ale najważniejsze to nie zakładać, że to coś trwałego. Zasadnicze pytanie jest takie, o jaką pamięć chodzi. U mnie pogorszyła się pamięć krótkotrwała, tzn. mam problemy z zapamiętaniem informacji, które do mnie docierają i narzekam na ogólne otępienie, problemy z koncentracją i tak dalej. Na terapii wytłumaczono mi, że ciągły niepokój tak właśnie wpływa na pamięć. Doczytałem i rzeczywiście - jest zależność. Napiszcie jak u Was się objawia to pogorszenie pamięci i czy cierpicie na stany lękowe. Ważne jest też zastanowić się czy gdy jesteście wypoczęci, czujecie się lepiej, czy pamięć również chwilowo wtedy Wam nie dokucza. Ja tak mam. Jeśli chodzi o leki, to ja jestem przeciwnikiem takiego zamiatania pod dywan i trucia się specyfikami. Wyleczyć to one Was nie wyleczą, bo tutaj leczyć trzeba przyczynę pogorszenia pamięci.
  13. Wizyty różnie trwają, z psychiatrą są raczej krótkie, np. półgodzinne. Leki mi pomagały, bardzo dobrze wpływały na moje stany lękowe. Jeśli chodzi o wizyty u psychologów, to ja je z kolei lubię. Zawsze czuję się jakbym zrzucił jakiś ciężar z siebie, nawet gdy psycholog nie ogarnia tematu :)
  14. Moje doświadczenia z psychiatrami były takie, że oni zadają pytania, ale nie słuchają odpowiedzi. Wyłapują tylko pojedyncze słowa, żeby na tej podstawie przepisać leki. Widać, że pomóc chcą tylko doraźnie. Dodatkowo spotkałem się kilkukrotnie z postawą: "Chce pan leki? Nie? Pana sprawa.". Inaczej jest z psychologami, oni zwykle słuchają, choć czasem ziewają Lepsze doświadczenia mam z tymi prywatnymi, bo u nich naprawdę da się odczuć zaangażowanie. Kompetencje są zwykle podobne, czyli z mojego doświadczenia nie najlepsze. W przeciwnym wypadku już dawno by mnie nie było na tym forum. Myślę, że większość psychologów jest w stanie naprawdę pomóc tylko osobom, u których struktura problemu jest prosta, a najlepiej jeszcze jak osobowość sama w sobie nie jest zbyt złożona. Mam wrażenie, że więcej im się nie chce lub nie potrafią. W moim przypadku nawet nie zapamiętywali informacji, które im przekazywałem, gubili się w tym. A mówiłem tylko o najważniejszych rzeczach.
  15. Jeszcze nikt i powoli tracę nadzieję, że to się zmieni. Może jestem tzw. "przypadkiem beznadziejnym" :)
  16. Masz takie pozytywne doświadczenia z psychiatrami? Bo moje są takie, że oni mają w czterech literach to co się do nich mówi.
  17. Witajcie, dawno tu nie pisałem. Jestem obecnie w jednym z najgłębszych dołów, w jakich kiedykolwiek byłem. Jestem u progu bezdomności, jestem bardzo samotny i właśnie odebrano mi kolejną iskrę wiary, że kogokolwiek obchodzę. A było to tak: Ponad rok temu przeszedłem pierwszą terapię grupową. Poza trudnymi pierwszymi dniami, poszła gładko - ukończyłem ją. Skierowano mnie na kolejną. Tutaj już był problem, bo wpadłem w kryzys i przez 3 czy 4 dni nie pojawiłem się na terapii, nie dając znaku życia. Wypisano mnie z terapii i nie zaproponowano alternatywy. Zapisałem się na kolejną, znów konsultacje wstępne, miesiące czekania na wizytę u lekarza - standard. Powiedział mi, że jego zdaniem terapia grupowa nie wystarczy i skierował mnie do szpitala psychiatrycznego na oddział zaburzeń osobowości. Zapisałem się do szpitala na konsultację, termin za ponad pół roku. Minęło ponad pół roku, idę na pierwszą konsultację. Kwalifikują mnie na drugą, stamtąd na trzecią, a w końcu na czwartą. Cały proces trwa prawie 3 miesiące. Na czwartej mówią mi, że ich zdaniem się nie kwalifikuję, bo struktura mojego ego i skłonności do myślenia psychotycznego mogłaby źle znieść tak intensywne przebywanie w społeczności. Powiedzieli, że wskazana jest terapia w trybie ambulatoryjnym. Byłem tym załamany i wściekły. Mój stan trwa prawie całe moje życie i uniemożliwia mi normalne życie wśród ludzi, bo przez trwające latami traumy z dzieciństwa jestem pełen mechanizmów obronnych, lęków i właśnie skłonności psychotycznych. Tutaj pojawia się moje pytanie: czy coś ze mną nie tak, że jestem zły w takiej sytuacji? Dlaczego musiałem zmarnować kolejne miesiące na rekrutację do tego szpitala? Po co skierowali mnie do szpitala, skoro niby się nie nadaję? Mój stan od tamtego czasu się nie zmienił, osłabła jedynie moja zdolność do pracy i interakcji z rzeczywistością, bo więcej się izoluję. Czy rzeczywiście lepsze jest odesłanie pacjenta do domu z puentą "radź sobie pan" niż przyjęcie na oddział? Wreszcie czy uzasadnione jest moje poczucie znieczulicy? Mówiłem na konsultacjach o myślach samobójczych, o niemocy, o perspektywie braku środków na mieszkanie (która już jest faktem), a nikt tam nie zechciał nawet ze mną porozmawiać. Po konsultacji ze łzami w oczach powiedziałem panu, który tę konsultację prowadził, że nie wiem, co mam robić dalej. On zapytał tylko "Ja mam panu mówić, co pan ma robić?", odwrócił się i poszedł. Wydaje mi się, że za takie zachowanie powinno się być karanym, ale może znowu coś mi się wydaje. Najgorsze jest to poczucie, że im naprawdę nie zależy na pacjencie. Wydają te decyzje jak o worku ziemniaków, wolą iść na kawkę niż porozmawiać z płaczącym pacjentem. I znowu wróciłem do punktu wyjścia. Nikt mnie nie chce, przepychają mnie z jednego miejsca do drugiego. Za kilka lat stuknie mi 30-tka, a ja nawet nie marzę jeszcze o zawarciu związku. Póki co marzę o tym, żeby móc swobodnie funkcjonować wśród ludzi, bez natrętnych myśli. Co robić?
  18. Obawiam się, że zaczynam mieć początki schizofrenii, ale nie chcę sam siebie diagnozować. Lęki to jedno, ale moim głównym problemem jest wydaje mi się rozbieżność między świadomością a podświadomością, co jest źródłem tych lęków. Czy ta terapia w teorii może mi pomóc z takim problemem?
  19. Dzięki, ale terapii nie wybiera się na podstawie tego czy jest ciekawa :) Nie chcę znowu tracić czasu i pieniędzy na coś, co na mnie nie zadziała, dlatego podałem cel terapeutyczny. Chociaż nie twierdzę, że poznawczo-behawioralna do mojego przypadku nie pasuje, z tego co ja się orientuję to wręcz przeciwnie. Problem w tym, że terapeuci zwykle ogarniają tylko swoją metodę, więc może być trudno znaleźć osobę, która podpowie w tym względzie.
  20. Cześć. Polecasz, bo pasuje do mojego problemu czy polecasz, bo Tobie pomogła?
  21. Cześć, piszę w tym temacie, bo nie wiem gdzie. Pisałem tu już wcześniej. Coraz bardziej uświadamiam sobie, że żeby wyzdrowieć, trzeba radzić sobie samemu. Samemu szukać materiałów, sposobów. Psychologowie są zamknięci w swoich metodach i na siłę stosują je a pacjentach, którym to nic nie daje. Doświadczyłem tego już kilkukrotnie. Z waszego doświadczenia, jaka metoda psychoterapii (a może jeszcze coś innego) pasuje do osoby, która nie kontroluje swoich myśli? Ma natarczywe myśli, wielki chaos w głowie, poczucie braku tożsamości, wysoki poziom lęku praktycznie w każdej sytuacji i przy tym somatyzację w brzuchu i dyskomfort przy ruchu (objawy w stylu niewydolności serca i nerwicy). Wiem, że forum nie powinno być miejscem diagnostycznym, ale już tyle razy zawiodłem się na lekarzach, że nie mam lepszego pomysłu. Ostatni psycholog powiedział mi po kilku miesiącach terapii, że w sumie nie rozumie mojego problemu, bo nie wie nad czym pracować. Opadły mi ręce, więc znowu jestem tu. Proszę, pomóżcie. Nie chce mi się żyć.
  22. Pochwalam takie podejście. No przecież sam sobie tego nie zrobię, nie jestem idiotą.
  23. W tej chwili chodzę do psychologa, na terapię nie. Właśnie zastanawiam się czy rzeczywiście nie ma jakichś szybszych sposobów. Całe życie wmawia nam się, że terapie trwają latami, że to musi trwać. Czasem myślę, że to takie pieprzenie zapoczątkowane przez złych ludzi, którzy chcą zarobić na cudzym nieszczęściu i "leczyć" go latami. Nie mówię, że wszyscy terapeuci są źli, tylko oni od kogoś mogli się nauczyć, że tak trzeba. A co do tego, że niektórzy ludzie są dla kasy w stanie zrobić wszystko, nie mam żadnych wątpliwości. Wystarczy się przyjrzeć rynkowi leków, a zwłaszcza paraleków. Dlatego zacząłem się interesować innymi kulturami, gdzie to wygląda trochę inaczej. O czakrach słyszałem różne opinie, ale chyba wypróbuję to na sobie.
×