Impulsem do rejestracji na tym forum są wydarzenia, które mi się niedawno przytrafiły, po których czuję, że postąpiłam niemoralnie i nie mogę pozbyć się wyrzutów sumienia. Chodzi o mój ostatni związek.
Zaczęło się od zwykłego spotykania na studiach. Byłam wtedy totalnie samotna (co swoją drogą też mnie przygnębia i zastanawia, czemu jestem tak zupełnie sama) więc cieszyłam się, że wreszcie jakiś znajomy się odezwał. Gadaliśmy, wyszliśmy pare razy posiedzieć gdzieś - nic szczególnego. Na moim kierunku było większość facetów i normalne stało się, że można mieć kolegę/koleżankę bez żadnych podtekstów. On nigdy mi się zbytnio nawet nie podobał wizualnie. Po tygodniu takiego "gadania" okazało się, że zrobiłam mu wielkie nadzieje na związek. Wydało mi się to śmieszne, próbowałam zakończyć to w zalążku, jednak on nie odpuszczał. Prosił o szanse, obrażał mnie, mówił że jednak chce tylko przyjaźni, po prostu cały wachlarz zachowań. Uznałam to za nienormalne, ale niedługo potem znów się odezwał mówiąc, że przeprasza za głupie zachowanie i żebym dała się zrewanżować. Nie będę tu wchodzić w szczegóły; było tak, że znów próba przyjaźni, potem próbował coś więcej, trochę mojego odmawiania i fakt faktem wyszło tak, ze byłam z nim ponad rok. I właśnie tego nie mogę sobie wybaczyć. Byłam przez rok z facetem, którego nie chciałam, którego nawet nie lubiłam, którego wiedziałam, że zostawię i jednocześnie wiedziałam, że dla niego to znaczy dużo więcej. I nawet nie umiem jasno powiedzieć dlaczego. Z początku to było oderwanie od samotności. Potem trochę się go też bałam, bo przy każdej sprzeczce odgrażał się, że "zniszczy mi życie, poniosę karę, wszyscy się dowiedzą jaka ze mnie szmata", przechodził przez swój cały wachlarz zachowań, to było nienormalne i nieobliczalne. Nie mówię, że nie było miłych momentów i samokrytycznie muszę przyznać, że one też były powodem, przez które nie zerwałam wcześniej... miałam z kim spędzać czas, ktoś się o mnie troszczył.
Był jeszcze jeden punkt zwrotny. Jego ojciec miał mieszkanie, które wynajmował studentkom. Gdy zwolniło się tam miejsce, zaproponował mi tam lokum za trochę niższą cene, niż miałam na stancji. Zgodziłam się. Nie była to dużo niższa kwota, ale mieszkanie było fajniejsze. Ale potem się zaczęło, po przy każdej kłótni groził mi, że mnie stamtąd wyrzuci, a ja nie miałam żadnych dobrych znajomych do których mogłabym pójść ani pieniędzy żeby się gdzieś zatrzymać znami znajde coś innego. Byłam z nim więc także dlatego, bo bałam się zostać z dnia na dzień bezdomna. Byłam nieszczęśliwa, nie kłóciliśmy się, bo przestałam wyrażać swoje zdanie, zagryzałam zęby i coraz bardziej chciałam skończyć tę relacje, ale ciągle nie miałam w sobie odwagi i determinacji, wszystko toczyło się tak z dnia na dzień, od piątku do piątku, bezsensu...
W końcu studia dobiegły końca i musiałam coś z tym zrobić. To było straszne ale zerwałam. Ku mojemu zdziwieniu nie próbował mnie - jak to mówił - "zniszczyć", ale strasznie cierpiał, płakał i błagał.
Czuje się okropnie, zraniłam człowieka, zmarnowałam jego czas, złamałam swoje zasady, byłam z kimś nie wiem po co, zawsze miałam negatywne zdanie o dziewczynach, które brną w związki aby być dla samego bycia, aż nagle sama stałam się jedną z nich.
Czy to wszystko znaczy, że jestem złą osobą?