Witam i może by tak do sedna.
Mam pewne problemy ze sobą. Nie wiem czy "pasuje" do któregoś z działów na tym forum, bo nigdy się nie diagnozowałem pod kątem depresji, nerwicy czy czegokolwiek, wybrałem więc najbardziej w moim mniemaniu neutralny dział. Właściwie to piszę to wszystko, po części dlatego, że nie mam komu się zwierzyć. Tu się właśnie zaczyna przypadłość ma pierwsza, brak przyjaciół. No dobrze, nie jestem jakimś kosmicznym odlutkiem, mam znajomych. Problem tylko w tym, że nie takich, których uważał bym za prawdziwych przyjaciół, takich wiecie, na śmierć i życie, którym wszystko powiesz. Wszystko przez to jaki jestem nieśmiały, a jestem, tylko w ten taki sposób że cicha woda, ale brzegi czasem rwie. Na tyle jednak cichy by mieć z tym problemy: bać się rozmawiać z ludźmi, załatwić coś, podjeść i poprosić o coś, czy choćby pójść sam na zumbę.. kocham zumbę, i kiedyś regularnie na nią chodziłem, tyle że z znajomą, ale znajoma już nie chodzi, a była to jedyna osoba jaką znam dzieląca ze mną tą pasję. Zostałem więc sam i od początku wiedziałem, że będę miał z tym problemy. Staram się jednak, na serio się staram przeciwdziałać tym lękom. Postanowiłem, że no trudno, będę chodził sam. Kupiłem więc karnet, a nawet nowiutkie buty i oto jestem.. tu, na forum, a nie na sali gdzie miały odbyć się pierwsze moje zajęcia od czasu przerwy. Buty wyglądają super, szczególnie jak sobie tak leżą bezużytecznie pod biurkiem. To nie jest jednak takie łatwe, łatwo mówić, ale kiedy wyobrażę sobię te dziesiątki dziewczyn, które przecież będą się na rodzynka intensywnie gapić, szczególnie na rodzynka, który tańczy jakby doznał udaru mózgu.. To krępuje niesamowicie. Opisałem akurat przypadek zumby bo jest najświeższy, ale podobne sytuacje zdarzają mi się ciągle.
To rodzi kolejny problem, stres. To mój wieczny wróg, który mieszka we mnie od zawsze, i którego wykurzyć nie potrafię. Stresuję się każdą błahostką nawet, np. spóźnię się na uczelnie - stres, mam jutro egzamin - stres, chcę się pouczyć - stres, wyjść do kuchni i zrobić sobie przeklęty obiad, ale współlokatorzy właśnie akurat teraz tam przesiadują - stres, leżę więc w łóżku pod kołdrą i piszę tą notkę - zgadnij co, STRES. Tak, stres mam już wszędzie i za darmo. Ja już wstaje rano zestresowany! Dlaczego? Bo nastał kolejny dzień nowych wyzwań? Super, umrę za zawał przed 40stką. Na pewno stres ma swoje źródła, jak nieśmiałość, ale też np. boję się porażek. Z prostego powodu, zaśmiecają mi mózg na długie dni. Zrobię coś nie tak, np. wyleje coś nie chcący i bach porażka, i chodzę i myślę jak wielkie zło tego świata spowodowałem, a już nie daj Bóg schrzanić coś większego kalibru.. wtedy jestem jak sparaliżowany, odrealniony, nie potrafię się skupić i brak mi sił do działania.
Nieśmiałość, stres, porażki. Do świętej trójcy dopisać trzeba jeszcze czwartego: niskie poczucie wartości. Co tu pisać, wiadomo w końcu o co chodzi. Jestem kiepski, żałosny, nieporadny, brzydki, mało inteligentny, i ojejku niech mnie ktoś rozjedzie.
Tyle chyba. Generalnie mam 28 lat. Pracuję, studiuję (przynajmniej próbuje) i od wielu lat walczę ze sobą i nie wiem już co mam robić troszkę. Nie stać mnie na specjalistów, a tym bardziej już na jakieś terapie i leki. Więc może, znajdzie się ktoś, kto poradzi? Z kim będę mógł porozmawiać? Tu lub bardziej prywatnie?
W sumie.. ja wierzę, na prawdę wierzę że nie jest ze mną jakoś źle i że potrafię coś ze sobą zrobić. Tylko, nie wiem jak i brakuje mi w tym wytrwałości oraz systematyczność. Co zaczne, to zazwyczaj zaraz porzucam. Zaczynam już powoli nie wytrzymywać ze sobą, a muszę coś zrobić, to jest ważne dla mnie okrutnie.