Skocz do zawartości
Nerwica.com

aardvark3

Użytkownik
  • Postów

    726
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez aardvark3

  1. Mysle, ze pozytywnie ale jest to osad powierzchowny. W srodowiskach w ktorych przebywam czesciej jestem lubiana (dokladnie tak - ogolnie, bez wgladu w szczegoly, na podstawie "wektorowej" obserwacji: dlugosc, zwrot, kierunek, punkt zaczepienia). Nie wiem czy ktokolwiek z otaczajacych mnie ludzi zna mnie na tyle, by adekwatnie opiniowac. Zwykle zachowuje dystans. Nie znamy sie zbyt blisko i nie mamy jakichs bardziej osobistych kontaktow (mam na mysli zazylosc). Ja sie nie odkrywam ani nikt nie zadaje sobie trudu by mnie poznac. Jedyna osoba ktora znala mnie naprawde (bo tego chciala, bo do tego dazyla nie zwazajac na moje zwyczajowe uniki i zaciaganie zaslony dymnej) odeszla dawno temu. Potem nie bylo juz nikogo, komu by sie chcialo - ani kogos, przed kim nie odczuwalabym potrzeby owego dystansu. Cos w rodzaju mechanizmu obronnego - trudno mi dzis powiedziec, skad sie wzial, z jakiego punktu w przeszlosci. I dlatego moze, ze zaznalam owej ludzkiej bliskosci - czasami mi jej brakuje. Ow brak to na zasadzie czegos utraconego bezpowrotnie a nie czegos, co moze sie zdarzyc (przez wiele lat sie nie zdarzylo, otaczali mnie ludzie przed ktorymi otworzyc sie znaczylo wydac na siebie wyrok. Probowalam raz zaryzykowac i nie bylo to latwe - ale pomyslalam ze moze trzeba samemu cos zrobic, jakos zapoczatkowac to otwarcie. Nie oplacilo sie to eufemizm. Osoby, ktore znaja mnie od dziecinstwa - tez nie wiedza, kim naprawde jestem. Maja swoja opinie z ktora nie zawsze sie zgadzam ale niech im bedzie, z bledu ich nie wyprowadzam. Zabrzmi to smutnie - ale moje wlasne dzieci chyba tez mnie nie znaja... Kazdy ma na moj temat wlasne zdanie i ja zostawiam ich z tym zdaniem. Nie probuje korygowac. Nie wiem, dlaczego. Nie lubie udowadniac ze jestem lub nie jestem wielbladem.
  2. Dzieki, Candy14. Milo, ze sie odezwalas
  3. Przeczytalam wieksza czesc Waszych wypowiedzi i moge sie pod nimi z czystym sumieniem podpisac. Ten problem dotyczy rowniez mnie, szczegolnie jesli chodzi o postrzeganie swiata, niektore emocje i reakcje. Kilkakrotnie rozne osoby wspominaly o ich reakcji na krzyk, klotnie, awanture, agresje slowna i wszelkie pokrewne sytuacje. U mnie to jest stupor. Sztywnieje mi kark, staje sie jakby goracy i czuje paraliz, czuje jakbym nie byla w stanie zrobic nic, nawet uciec. Tylko tkwic tam i czekac az sie skonczy - bo kiedys sie skonczy przeciez. Na palcach jednej reki mozna policzyc, kiedy naprawde, z przekonaniem i pokonujac paralizujacy lek stanelam we wlasnej obronie. Zwykle staralam sie odwrocic uwage i usunac z pola razenia bezbolesnie - odsuwajac apokalipse na pozniej (bedac przekonana, ze ona i tak nastapi ale bede miala choc odrobine spokoju - a moze nawet mi sie poszczesci i nic sie nie stanie zlego - oczywicie nic sie nie stalo a ja odczuwalam taka ulge ze az wdziecznosc w stosunku do agresora). I zawsze nurtowalo mnie: dlaczego, skad ten lek, czemu nie umiem jak wiekszosc bronic sie, wydrzec ryja jeszcze glosniej, rozbic talerz, okazac wlasna zlosc, gniew i agresje. Mam jakas blokade, nie potrafie chocbym bardzo chciala - bo przychodzi owa blokada - paralizujacy lek, i nic nie robie. Matka byla micno zaburzona - czy schizofrenia, czy cos innego - nie wiem, nigdy nie zdiagnozowano bo sie nie leczyla psychiatrycznie. Jej zdaniem byla zdrowa tylko inni chcieli ja doprowadzic do szalenstwa i wykonczyc. Mania przesladowcza w czystej postaci. Wszystko moglo byc powodem jej oskarzen ze pomagam jej przesladowcom, nawet jak wyjrzalam przez okno to "dawalam znaki". Ojciec calymi dniami przesiadywal w pracy albo w klubie szachisty i mial wszystko w tyle, zreszta wcale sie nie dziwie, mial wybor. Ja niestety nie. Ze swoja rodzina malo na ten temat rozmawiala, zero konkretow tylko znaczace spojrzenia na mnie w sytuacji, gdy ktos pytal ja czemu taka przygnebiona albo czy cos sie stalo. "Jej spytaj, ona wie co sie stalo". I wiele podobnych sytuacji w tym stylu. Ciagly lek, poczucie winy bez winy i powatpiewanie we wlasne zdrowe zmysly: czy to, co widze jest prawda - czy to, co ona mowi? Mieszkalismy w domku na obrzezach miasta. Naokolo bylo ogrodzenie, ktorego nie wolno mi bylo przekraczac bez pozwolenia (z pozwoleniem zreszta tez). Jak sie bawilam w ogrodzie matka musiala mnie widziec - zreszta to sama zaznaczala. Wlasnego pokoju nie mialam (mimo iz byl w domu pusty pokoj, zamkniety na klucz), spalam w jednym pomieszczeniu z rodzicami dopoki nie zareczylam sie w wieku 20 lat. Wtedy wspanialomyslnie pozwolono mi spac w wolnym pokoju ale nie moglam sie zamykac na klucz. Kontrola wszelkimi dostepnymi srodkami trwala dopoki nie wyjechalam na stale za granice kilkanascie lat temu. Pokazy teatralne, straszenie od dziecinstwa "smiercia rodzicow, za ktora ja bede odpowiedzialna". Wykonczymy sie przez ciebie, tatus umrze i zostaniesz sama. Ludzie sa zli, tylko czyhaja zeby cie wykorzystac. Nikomu nie wolno ufac. Jesli ktos bylk przyjazny, godny zaufania - udaje, chce sie wkrasc w laski. Jesli zdarzylo mi sie cos przykrego - a nie mowilam, nie ostrzegalam a ty glupia i naiwna, wierzysz ludziom a nie mamusi i tatusiowi. W dziecinstwie przezylam molestowanie (wielokrotne, przez rozne osoby), mobbing w szkole (podsycany przez wychowawczynie) - rodzice wiedzieli o sytuacji w szkole ale bagatelizowali (przewrazliwona jestes, przesadzasz) albo obciazali mnie odpowiedzialnoscia za taki stan rzeczy (po co z nimi rozmawiasz, po co im pozyczasz to czy tamto, pani sie nie uwziela tylko chce zebys sie zglaszala na lekcjach - i codziennie pytanie czy sie zglaszalam - nie - dlaczego, to nie miej pretensji ze pani sie "uwziela" - to ostatnie slowo szyderczym tonem). Do dzis nie mam tego silnego poczucia bezpieczenstwa, jakies namiastki. Czegos trzeba sie uchwycic. Moje zwiazki byly chybione, nie umialam wybrac odpowiednio. Nie mialam tej samoswiadomosci co teraz. Moje traumy sie tylko utrwalily. Mam problemy z otwarciem sie, z mowieniem o swoich sprawach, problemach, emocjach, z okazywaniem ich. Ucze sie tego - czego przykladem powyzszy post. Na nauke nigdy nie jest za pozno, mam juz swoje lata - po gwarancji plus VAT I tez nie wszystko w dziecinstwa pamietam - traumatyczne wydarzenia owszem. Ale sa w moich wspomnieniach luki. Przez wiele lat myslalam sobie: e tam, mobbing w szkole. Glupota dzieci. Przeciez jakos przezylam. Nic mi sie nie stalo, nikt mi krzywdy fizycznie nie zrobil. Albo molestowanie: to samo. Nikt mnie nie zgwalcil, lepiej zapomniec, to nic waznego. Usunac do kosza mentalnego. Tylko dziwnym trafem nigdy nie mialam udanego zycia seksualnego. nie umialam byc spontaniczna - balam sie tego, utraty kontroli i przejecia jej, wykorzystania mnie bez mojej zgody; nie tylko -, obawialam sie, ze gdy ktos pozna moje prawdziwe emocje to je wykorzysta albo odrzuci mnie za nie. Bo w domu wolno bylo mowic tylko to, co rodzice chcieli uslyszec. Reszta byla karana odrzuceniem, osmieszeniem - czesto publicznym, na forum dalszej rodziny, zawstydzeniem i innymi, owczeznie powszechnie stosowanumi karami "niecielesnymi". Porownywania. Powoli - dopiero teraz - uwalniam sie od tego. Placz - mazgaj, beksa-lala, mazepa. Czekaj, bo jeszcze nie wiesz co to jest powod do placzu. Smutek, cierpienie, bol, zranienie - co ty wydziwiasz, nie wiesz co to cierpienie i modl sie zebys sie nigdy nie dowiedziala. My przezylismy okupacje, bezrobocie itp to ty sie nie odzywaj ze swoimi bzdurnymi "klopotami" (szyderczy ton). Ludzie plotkowali bo zawsze to robia. I kiedys uslyszalam ze rodzice "wzieli mnie z domu dziecka". Mozna bylo tak przypuszczac bo byli w srednim wieku, po 40-ce rzadko kiedy para decydowala sie na dziecko w tamtych czasach. I ja z tym przylecialam do matki z placzem ze ktos tak powiedzial. Matka na to: jak smiesz im wierzyc, to my dla ciebie tyle zrobilismy, masz dom, jedzenie na stole, ubranie a mnie zaraz serce peknie ze ty tak myslisz". Nie zapomne jej reakcji i tych wyrzutow, pretensji do mnie. I mojego potwornego poczucia winy, w ktorym niemal cala zatonelam. Ludzie gadaja, bo tacy sa. A kazdy z nas ma podswiadoma potrzebe przynaleznosci. Dziecko ma rodzicow i oni sa dla niego ostoja poczucia bezpieczenstwa. Tak jest ten swiat urzadzony, ze dziecko bez rodzicow, bez opiekunow - nie jest w stanie przezyc. Fizycznie i emocjonalnie. Gdy moje dzieci dorastaly - czystym przypadkiem dowiedzialam sie, ze zostalam adoptowana w niemowlectwie. Potrzebowalam odpisu zupelnego aktu urodzenia do zezwolenia na pobyt staly za granica (pomijajac cala mase innych dokumentow). Wtedy poznalam dokladnie znaczenie pojecia: grunt usunal sie spod nog. Dobra, na razie skoncze bo ten post zaczyna przybierac niepokojace rozmiary. Kiedys dokoncze.
  4. Samotnosc to stan ducha. Tez ostatnimi czasy odczuwam wyobcowanie coraz czesciej. Kiedys mialam wiecej nadziei - no, moze mniej doswiadczenia zyciowego, samoswiadomosci i swiadomosci sytuacji w jakiej sie znajduje. Teraz mam pelna swiadomosc na czym stoje i - mimo iz akceptuje swoja sytuacje (akceptuje = nie walcze, zreszta nie mialoby to sensu) - czasami czuje to wrecz bolesnie. Radze sobie bardzo dobrze ze wszystkim. Technicznie. Wiem, ze jestem sama i wiem, ze pewne rzeczy musza byc zrobione - takie jest zycie. Pewne odpowiedzialnosci wypelnione. Wyszlam ponad 2 lata temu z toksycznego, wyniszczajacego, przemocowego zwiazku. Od tamtej pory jestem sama, unikam ludzi. Tzn jak jest okazja do kontaktu to potrafie sie komunikowac ale towarzysko sie nie udzielam. Chcialabym jakos wejsc z powrotem w jakies zycie towarzyskie, gdzies bywac - ale jakos nie mam do tego energii i przekonania. Nie sadze, bym sie bala. Kiedys prowadzilam bardzo ozywione zycie towarzyskie, znalam mnostwo ludzi - ale to bylo bardzo powierzchowne. Zdalam sobie sprawe, ze mam spory problem z zaufaniem, otwarciem sie. I to odkad pamietam. Wiem, ze zrodlo jest w moim dziecinstwie i domu rodzinnym. Ale to nie powinno juz wplywac na moje zycie. Brakuje mi zyczliwej duszy, kogos z kim moglabym pogadac o wszystkim - niekoniecznie partnera zyciowego. Kogos, kto pomoglby mi nauczyc sie ufac. Czasami to, co wiem, co przezylam - uwiera mnie, uciska... Mialam przed laty takiego bliskiego czlowieka - i dzieki niemu wiele dostrzeglam.To byl ktos, kto sluchal tego, co mowie. Kto mnie obserwowal, poznawal i nie dawal sie zwiesc pozorom. I zamiast leku czulam sie coraz bezpieczniej. Ale nasza wspolna podroz byla zbyt krotka... Potem powrot do dobrze znanej rzeczywistosci i ludzi ktorzy widzieli we mnie to, co chcieli widziec. A ja nie znalam innej rzeczywistosci. Kiedy chcialabym pogadac o swojej watrobie to w myslach slysze: nie zawracaj glowy swoimi sprawami, ludzie maja inne problemy, nikogo to nie obchodzi, jak sobie nie umiesz radzic to sie do tego nie przyznawaj albo naucz sie radzic sobie bez pomocy. Prosba o pomoc to zabieranie innym czasu. Wykorzystywanie. Bylo juz ze mna lepiej to przytrafil mi sie ow zwiazek - wzmocnil traumy z dziecinstwa. Dzisiaj akurat mam troche gorszy dzien, psychicznie. Fizycznie mialam sporo roboty wiec jakos zlecialo. Z natury jestem optymistycznie nastawiona do zycia ale cos mi sie wydaje, ze ten optymizm to "jazda na oparach". Nie mam skad czerpac energii emocjonalnej. Od dobrych kilku lat nikogo nie przytulalam. Dotyku tez mi brakuje, takiego zwyklego, ludzkiego, bez podtekstow. Ze o reszcie nie wspomne. I o "dobrym slowie", jakims cieplym gescie, prezentu nie dostalam tez kilka dobrych lat. Za to sama robie sobie super prezenty - to, co naprawde chce. Oszczedzam jakis czas i potem sobie kupuje. Nigdy nie liczylam na to (nie marzylam nawet) ze ktos kupi mi to o czym marze - zreszta malo kogo to obchodzilo. Malo kto mnie znal na tyle by wiedziec, czego chce. O czym marze. A jesli wiedzial to bylo czesto skwitowane: a ty masz takie glupie marzenia, zachciewa ci sie tego czy tamtego. Przestalam wiec o tym mowic i tak sie oduczylam mowic o sobie, o tym co naprawde czuje i mysle. Chcialabym sie pozbierac do kupy ale mi sie nie chce. Mam mnostwo hobby wiec sie nimi zajmuje. Opiekuje sie osoba niepelnosprawna. Nie mam zadnej pomocy - chyba ze ze strony instytucji a to juz sa koszty. Tak wiec z czasem wolnym u mnie krucho. Mam kilku bliskich przyjaciol ale sa daleko, widujemy sie rzadko. Jak do nich dzwonie to jest tyle tematow ze zale gdzies sie rozplywaja albo nie mam checi o tym mowic... Od kilkunastu lat nie nawiazalam bliskich przyjazni. Nie jest to latwe. Owszem, mam znajomych ale jakis dystans jest.
  5. aardvark3

    Witam,

    Przed chwila sie zarejestrowalam, wiec wypadaloby powiedziec "dzien dobry" i zapytac: "jak leci"! Oczywiscie to tylko obiegowe, grzecznosciowe zwroty - ale trudno zaczynac rozmowe o konkretach w nowym miejscu, gdy nie zna sie nikogo (i nikt nie zna nas). Zatem - mam nadzieje ze to na razie wystarczy i ze w przyszlosci bedzie lepiej (tzn "otwarciej" i mniej formalnie)
×