Witajcie. Nie wiem, czy założyłam ten temat w dobrym dziale... Nie wiem nawet jak długo będę miała okazję Was poznawać. Chciałabym głównie opowiedzieć o tym, co mnie męczy, co mnie boli, ponieważ ostatnimi czasy nie mam komu o tym wszystkim powiedzieć. Zacznę od tego, że pięć lat temu posypała mi się rodzina. - Tak, opowiem tu połowę mojego dzieciństwa, można nawet powiedzieć, że będę się tu żalić. Tak więc męczę się z tym wszystkim od pięciu lat. Matka kazała ojcu się wyprowadzić, ponieważ miała kogoś innego. Ja wraz z młodszym bratem musieliśmy oglądać co Ona robi z tymi swoimi wszystkimi kochankami, ponieważ mieliśmy małe mieszkanie, a Ona nie miała za grosz wstydu. Później została sama, chciała się zabić. Ojciec również chciał to zrobić, bo po 15 latach małżeństwa odeszła od Niego żona i zabrała mu dzieci, a ja jako trzynastoletnia dziewczynka biegałam od ojca do matki i ''ratowałam'' ich przed śmiercią. Popadłam w anoreksję, ponieważ byłam zbyt tchórzliwa, by zrobić sobie coś gorszego. Trwało to trzy lata, wylądowałam w szpitalu, karmili mnie przez kroplówkę, lecz była wtedy pewna osoba, która pomogła mi z tego wyjść - moja ukochana Babcia. Żyłam dla Niej. Niestety pół roku później Ona odeszła, w najmniej oczekiwanym dla mnie momencie. Rodzice pogodzili się, znów mieszkaliśmy razem, lecz było jeszcze gorzej. Nie chcieli się kłócić, więc wszystkie stresy wyładowywali na mnie, aby ich małżeństwo kwitnęło. Matka wyrzucała mnie z domu, ja sama w lęku wracałam do domu ze szkoły. Czułam, że nie ma tam dla mnie miejsca. W walentynki 2012 matka znów ogłosiła ojcu, że ma kogoś innego. Tym razem Ona odeszła, a ja i brat zostaliśmy z ojcem. Było w miarę okej, z tym, że miałam jeszcze więcej obowiązków niż zwykle. Jakoś sobie radziłam. Przez anoreksję nabawiłam się wielu chorób, mianowicie problemy z żołądkiem, stan przed wrzodowy, niedoczynność tarczycy, mam również problemy i to dość duże z kręgosłupem i intymnym miejscem. Rodzice w żaden sposób do tej pory mi nie pomogli, ojca nie stać na rehabilitację, a matkę może i stać, ale woli wydawać na siebie. Więc męczę się dalej. Każdy kolejny dzień jest dla mnie udręką. Każdy krok sprawia mi ból. Na co dzień jakoś specjalnie tego nie okazuję, ponieważ staram się być silna. Bardzo rzadko zdarza mi się pęknąć. A jak jest teraz? 3 tygodnie temu matka wróciła do domu, bo nie wyszło jej z facetem, z którym zresztą też wiele przeżyłam (wyzywał mnie i brata, szarpał mnie po alkoholu). Po powrocie matki nie było dnia,żebym się z Nią nie pokłóciła. Kłóciłyśmy się zupełnie o wszystko. Od pół roku mam chłopaka, zarówno On jak i Jego matka zaproponowali mi, żebym się do Nich wprowadziła, żebym nie musiała się tam męczyć. Nie czekając zbyt długo zrobiłam to, od ponad dwóch tygodni mieszkam tu. Z tym,że tu także nie jest kolorowo. Z chłopakiem dość często się kłócę, głównie o Jego matkę i sposób w jaki się zachowuje, ale także o to, że gdy gdzieś razem jesteśmy On ogląda się za innymi dziewczynami. Niby to normalne, bo faceci są ''wzrokowcami'', ale mimo to strasznie mnie to boli. Miałam kiedyś anoreksję, mam mnóstwo kompleksów, a w dodatku ciągle towarzyszy mi lęk, że zostanę zdradzona, może przez to, czego naoglądałam się w domu z udziałem matki. Mówię mu o tym, ale On nie jest w stanie tego zrozumieć, kłócimy się o to i raczej nic się w tym kierunku nie zmieni, mimo, że kiedyś obiecał mi, że jak Go na tym przyłapię, to mogę z Nim zerwać. Czy nie powinno być tak,że jeśli dwoje ludzi się kocha, to wystarczy im ich widok? Że na ulicy będą patrzeć na siebie, lub przed siebie, a nie rozglądać się dookoła za kimś innym? To strasznie przytłaczające. A co do Jego matki, bywa na prawdę fajna, ale gdy ma ciężkie dni jest okropna. Wiecznie wszystko za Nią z chłopakiem robimy, a Ona mimo to mówi, że wszystkie obowiązki wykonuje Ona. Powiedziała mojemu chłopakowi, że jeśli to się nie zmieni, to będę musiała się wyprowadzić. A przecież robię tyle rzeczy, więcej niż Ona. W dodatku jak idziemy na zakupy wszystko dźwigam ja z chłopakiem, a z moim kręgosłupem nie powinnam. Tak więc grozi mi wyprowadzka. Czuję się tak, jakby na tym świecie nigdzie nie było dla mnie miejsca. Każdy robi mi o wszystko awantury, nikt mnie nie rozumie i jak widać nigdzie nie mam prawa mieszkać, bo zewsząd chcą mnie wyrzucać. Mam ochotę odejść, ale chyba przez to,że jestem tak tchórzliwa to nie potrafię... I to by było na tyle, przepraszam za zanudzanie, ale potrzebowałam się wyżalić.