Skocz do zawartości
Nerwica.com

iamthenobody

Użytkownik
  • Postów

    54
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia iamthenobody

  1. Ja akurat zazdroszczę ludziom, że tak łatwo nawiązują z innymi kontakty, wystarczy im jeden dzień, a już wyglądają, jak najlepsza para przyjaciół. Tego szczęścia im zazdroszczę. A ja, mimo, że usilnie się staram, czasem balansuję na granicy sztuczności w kontaktach z innymi... zostaję sama.
  2. Chodzisz do szkoły, czyli jesteś najwyżej w liceum z tego, co zrozumiałam. Myślę, że to może przejść, bo w tym okresie człowiek się staje jakby bardziej świadomy siebie. Może tak jest w Twoim przypadku. Ja z tym jednak nadal walczę, a jestem już na studiach i zależy to od dnia, jednak ostatnio powiedziałam sobie, że właściwie ja żadnego problemu nie mam (ani nie jestem niemiła, ani nie wyglądam, jak jakiś lump), to czemu mam się przejmować. No bo przecież człowiek nie zajrzy każdemu do myśli i nie dowie się, co tak naprawdę myśli o nim, a kontrolować wszystko jest niemożliwe. Zacznij od myślenia w inny sposób, tak jakby powiedz sobie, że nic się nie dzieje, robisz to, co inni, idziesz do szkoły, nic nadzwyczajnego. Albo po prostu myśl o czymś innym, np. słuchaj muzyki w drodze i skup się na niej.
  3. Kiedyś o tym wspomniałam, ale temat nie był szerzej poruszany.
  4. iamthenobody

    Brak wsparcia

    Mam bardzo duży problem aktualnie w rodzinie i zresztą nie tylko. Zacznę od tego, że 3 miesiące temu straciłam przyjaciółkę. Powiedziała, że w rzeczywistości nigdy nie była moją przyjaciółką i że nie możemy się już spotykać. Moja psycholog stwierdziła, że powinnam do niej pisać jakby nigdy nic, bo może żałuje, może nie do końca wie, co zrobiła, bo sama przeżywa trudny okres. Zrobiłam tak, a tu telefon od niej. "O co chodzi?". Czemu ja w ogóle do niej piszę, przecież nie zmieniła zdania, nigdy nie chciała się ze mną przyjaźnić. Poczułam się fatalnie, jak jakiś śmieć. Ona wszystko o mnie wiedziała, mówiłam jej dosłownie o wszystkim. I teraz tak po prostu mam sobie odejść. Nie liczę się. Upiłam się i pocięłam. Tak, jak nigdy wcześniej. Nie obchodziło mnie, czy przetnę żyłę i umrę, bo poczułam, że zostałam sama ze wszystkim. To nie pierwsza osoba, która ode mnie odeszła. Rodzice na mnie nakrzyczeli, bo nie byłam w stanie im pomóc i jechać z psem na zastrzyk. Matka wieczorem wzięła mnie za nadgarstek i zobaczyła, co sobie zrobiłam. Zaczęła na mnie krzyczeć. Niby się potem uspokoiło, ale dzisiaj z rana zaczęło się znowu, że ja nie mam prawdziwych problemów, że jestem gówniarzem, smarkaczem, że nie będzie w swoim domu tolerować czegoś takiego, że jak chcę, to mogę się wyprowadzić, że myślę tylko o sobie, a ona nie ma co sobie zarzucić, bo jest idealną matką. Czuję, że jestem sama z tym wszystkim i zupełnie nie wiem, co robić. Jutro mam pierwsze zajęcia, nie wyobrażam sobie, jak to wytrzymam. Jeszcze matka mnie straszy, że mój chłopak nie bedzie chciał się ze mna spotykać, jak zobaczy, że się tnę, powiedziała, że ludzie dzielą się na 2 rodzaje: takich, którzy się staczają i tych, którzy robią tak, żeby było jak najlepiej, że zachowuję się jak jakaś patologia i ludzie tak będą mnie postrzegać. Jeszcze robi mi wyrzuty, że oni się przeze mnie źle czują i tata trafi do szpitala (ma schizofrenię). Zupełnie nie wiem, co robić, strasznie się boję i czuję, że nie mam wsparcia u nikogo. Chciałabym móc po prostu już skończyć z tym wszystkim. Piszę tu, bo nie mam komu się wyżalić. Podobno nie mam problemów. Według mojej mamy oczywiście. Bo ciągły strach, brak wizji przyszłości i smutek to oczywiście nie jest problem. Biorę leki, ale nie, to tylko cukrowe placebo. Wszystko jest idealne.
  5. Otóż nie wiedziałam, gdzie umieścić ten temat, bo nie pasował mi nigdzie... Większość pewnie nie wie nic o mojej sytuacji, bo niezbyt często tu bywam. Zacznę od tego, że jestem na 1 roku studiów Zawsze miałam tylko parę osób, dosłownie 2-3, na które mogłam liczyć w szkole (wcześniej, w podstawówce miałam najwięcej przyjaciół, ale i wrogów). Teraz jestem w nowym mieście i w nowym otoczeniu, z nauką nie jest najgorzej, jednak niepokoją mnie moje relacje z ludźmi. Jestem na specyficznym kierunku. Jest bardzo mało osób na roku. Jest grupa (największa), która zawsze razem się trzyma, mają te same tematy i świetnie się rozumieją. Są jeszcze 2 grupki i jedna dziewczyna, która raczej słucha, niż włącza się w rozmowę. No i... ja. Nie umiem się nigdzie dopasować, nie mam tych samych zainteresowań, co inni. Nie lubię imprez (jak już kiedyś pisałam). I najbardziej boli mnie to, że z jedną osobą bardzo dobrze się dogadywałam, ale nagle ona sobie odeszła do tej "dużej grupy" i nasze kontakty są słabe, dodatkowo ona sprawia wrażenie obrażonej (nie mam pojęcia o co. Pytałam, ale powiedziała, że NIC się nie dzieje i milczała). Druga osoba też zaczyna mnie trochę olewać. Też przyłączyła się do "grupy", ale innej. Nawet, jak coś mówię, do jakiejś osoby, z którejkolwiek grupy, to rozmowa jakoś się nie klei, umiera. Najsmutniejsze, że prawie nigdy nikt sam nie zagada do mnie. Jednak po co mam zaczynać rozmowę, jak zawsze, kiedy to robię, ta osoba mnie olewa i rozmawia z innymi? Jak to przeczytałam, to sposobem byłoby "dołączyć się" do jakiejś grupy... ale nie chcę. Chcę mieć swobodę rozmawiania z kim chcę, a nie wpasowywać się w jakieś schematy. W każdej z tych grup jest ktoś lub jakaś rzecz, która mi nie odpowiada. Np. rozmawiają o tym, na czym się nie znam, ciągle żartują (a ja nie potrafię się śmiać z ich żartów, bo dla mnie nie są śmieszne 0_o), jest też parę osób, które mnie po prostu denerwują (są takie... "zbyt" wesołe, inni się wywyższają i rywalizują). Podsumowując: nigdzie nie pasuję. Dla jednych jestem za poważna, dla innych za wesoła... Jeszcze jedno odnośnie reakcji. Mam wrażenie, że wykładowcy mnie jakoś dziwnie odbierają. Tak jakby... z większym szacunkiem, niż innych. Mimo, że nie jestem najlepsza i nie wybijam się na ćwiczeniach. Np. z innymi żartują, a do mnie czują dystans (tak to odbieram). I ludzie obcy: i to nie jest żadne wyobrażenie! Często idę ulicą i się na mnie gapią. Jechałam autobusem stojąc. Patrzę się w stronę takiej starszej pary, a oni tak patrzą... no, jakbym była podejrzana albo "zła"? W sklepie też często baby za kasą tak się patrzą. Jak mówię dzień dobry, to nie odpowiadają... Wysyłam złą energię, bo mam depresję, czy jestem tak brzydka? :/ Szczególnie martwi mnie, że ludzie sami nie zaczynają ze mną rozmowy.
  6. Marzę o zaliczeniu całej sesji za pierwszym razem. I żeby ludzie przestali być tacy niemili o obrażalscy na mojej uczelni, bo zupełnie nie wiem, jak się zachować i o co w ogóle chodzi... O związkach nie wspominam, bo to marzenie ściętej głowy.
  7. Czułam się dobrze, a dziś znów dopadły mnie myśli o śmierci i o tym, że nie zdam tej sesji. Dodatkowo wczoraj zapomniałam swojej tabletki i mam schizy, że to przez to.
  8. Cassie! To takie smutne, że Skinsi się już skończyli :c No.. chociaż jeszcze ostatniego sezonu nie obejrzałam w całości. Jest chyba najsmutniejszy ze wszystkich. Naomi... ;( W avie jesteś Ty? A na dziś:
  9. To jest piękne w teorii. Nie naśmiewam się z tego, bo oczywiście-mam prawo. Ale nie bardzo potrafię. Nie wiem, jak inaczej ma wyglądać moje życie. Jak mam zabiegać? Świecić cyckami na wykładach, których i tak nie mam? :< malowac się wyzywająco? Chodzić w szpilkach i spódniczkach, których nienawidzę? Jak inaczej mam zwrócić uwagę kogoś takiego? Nie wiem, jak mam zrobić przerwę. To pierwszy rok. Co mam zrobić? Nie chcę się poddawać. Ja bym za granicą tym bardziej umarła. Brak kogokolwiek znajomego by mnie zabił. Ja nie jestem chwilowo załamana. To ciągnie się za mną od gimnazjum i jeszcze wcześniej. Już w przedszkolu byłam na uboczu i inna. -- 24 lis 2013, 00:19 -- Myślisz, że z nim rozmawiam. Błąd. To jest miłość na razie czysto platoniczna, w najbardziej krystalicznej postaci.
  10. Dziękuję, że się odezwaliście... Dopóki ty nie masz lat 5 albo dopóki on nie ma 80, to nic w tym chorego Wiem, jednak jest to, jak myślisz, kto?? Wykładowca! I nie podoba mi się, bo (jak gdzies wyczytałam o takich typowych powodach) "jestem studentką i lubię być zdominowana" -.- Podoba mi się, z tego, co wysnułam, bo w tym mieście nie mam absolutnie nikogo, kogo bym interesowała, a jak już, to są to te powierzchowne kontakty z rówieśnikami. A ja potrzebuję kogoś dojrzałego, zrównoważonego, z doświadczeniem, opiekuńczego. Wiem, że nie jest to aż tak nienormalne... ale pomyśl, on może mieć żonę. Ja nie chcę kolejny raz cierpieć z powodu nieodwzajemnionej miłości.
  11. Witajcie. Więc sprawa wygląda tak, że nie powodzi mi się w niczym. Znajduję pozytywne aspekty mojego życia, ale wydają mi się one niczym, nie cieszą mnie ani trochę. To, co jest złe, przewyższa wszystko i mnie przytłacza. Nie mam nawet kontroli nad sobą. Potrafię iść ulicą i nagle łzy napływają mi do oczu. W pokoju wynajętym wybucham płaczem, siedzę na podłodze i nie umiem się ogarnąć. Tnę się. Czuję się w tym bezkarna, bo nie ma ze mną rodziców. Zakochałam się w kimś, z kim na pewno nigdy nie będę, ale to nie jest główny powód, to jest właściwie żaden powód, ale też ma swój udział. Generalnie nienawidzę miłości, bo nic mi w życiu nie ułatwia, bo tylko jeden jedyny raz kochałam z wzajemnością, a chłopak ten zraził mnie do mężczyzn. Zresztą wiele sytuacji mnie zraziło. Z nauką też źle. Chcę się uczyć, ale nie potrafię. A jak już to robię, to ciężko cokolwiek wchodzi mi do głowy. Jedynie w domu mam jako taki apetyt, ale od pn do piątku-wpycham żarcie na siłę, bo nie chcę zemdleć. Mam ruch-ćwiczę, mimo tego, że nie mam energii. Zmuszam się, bo łudzę się, że to pomoże. (nie mam nadwagi, ale chodzi o endorfiny). Co jeszcze? Ludzie, którym ufałam (ci nowi, ze studiów) zawodzą mnie. Jedna dziewczyna, z którą miałam bardzo dobry kontakt nawet mnie nie powiadomiła, że rezygnuje ze studiów. Druga się nie odzywa, obiecuje różne rzeczy, a potem tego nie robi. Zasypiam na wykładach. Raz, że mam czasem do późna zajęcia, dwa, że nie umiem spać w nocy. Albo się budzę i leżę, albo nie umiem zasnąć i dopiero z wyczerpania zasypiam około 3, 4. Mam wyrzuty sumienia, że mieszkam w dość drogim pokoju, a wcześniej miałam tańszy, ale miejsce mi się cholernie nie podobało i rodzice sami zaproponowali, że mnie mogą przenieść i że ich stać, ale ja widzę, że jest trochę inaczej. Pracować nie mogę, bo te studia są tak ciężkie, że przy moim stanie psychicznym bym chyba wykitowała. Czuję się, jak ciężar, jak kłopot. Czuję, że powinnam więcej się uczyć. Nie umiem. Czuję, że nic nie znaczę, że mnie kochać się po prostu nie da. A niby gdzie mam znaleźć kogokolwiek? Na 1 imprezie integracyjnej zawaliłam. Wyszłam wcześniej, bo czułam się tam fatalnie i od razu zapaliłam pierwszego od długiego czasu papierosa. Na drugą nie poszłam, bo się załamałam. Nagle zaczęłam się bać, że po drodze ktoś mnie zabije, że się zgubię, że mnie napadną (był wieczór, a ja musiałabym, dojechać, a potem dojść pieszo), że znów będę siedzieć i czuć się fatalnie. A na imprezy chodzą tacy ludzie, których zdecydowanie nie szukam i nie chcę z nimi być w związku. Zakochałam się teraz w kimś, z kim, jak mówiłam nie będę, a jest dojrzały, inteligentny i na pewno nie chodzi na imprezy. Jest w dodatku starszy o 18 lat. Jak bardzo chora jestem? Jak bardzo skomplikowane może być jeszcze życie? Mam dość. Aha. Jestem tu uwięziona. Nie mogę się nawet zabić, bo mam tanatofobię. Chyba to już się kwalifikuje. Tak intensywnie rozmyślałam o śmierci i tak bardzo mnie przeraża niewiedza, co jest potem, że moim marzeniem byłoby po prostu cofnąć czas i żeby NIGDY SIĘ NIE URODZIĆ.
  12. @ marwil Gdzieś już coś podobnego czytałam, może i racja. ^^ @ niosaca_radosc Hm, niestety nie jest to jedyny sposób. Tniesz się? Rozumiem Twój avatar. Znaczy się, używam zwykłej żyletki. No, jestem na siebie bardzo zła. I to ukrywanie potem blizn. Przed wfem stres-zobaczą, czy nie? Jaką włożyć koszulkę, jakie skarpety? (żeby najwięcej ukryć)... Chyba zacznę częściej wchodzić do szafy xD @ magnolia84 Myślę, że jednym z naszych problemów jest brak miejsca, w którym mogłybyśmy spokojnie posiedzieć, takiego bardziej "otwartego" miejsca. Marzę o jakimś parku tylko dla mnie, o jakimś opuszczonym domu, do którego nie wchodzą menele... Poza tym chciałabym mieć jakąś osobę, jakiegoś "anioła", któremu mogę wszystko powiedzieć, przytulić się do niego, a który nie zrujnuje sobie zdrowia przez moje złe humory i nie będzie się nadmiernie martwić, a pomoże i po prostu będzie (rodzicom wolę nie mówić za dużo).
  13. Chciałam się z Wami podzielić " czymś", co robię od czasu do czasu. Nie jest to chyba nic poważnego, a tym bardziej niebezpiecznego. Po prostu jestem ciekawa, co o tym myślicie i czy może (choć to wątpliwe), ktoś z Was też zachowuje się w ten sposób. Mianowice... Jak jestem bardzo, ale to bardzo przybita i bezsilna i płaczę tak, że nie mogę tego opanować, w domu (tzn. w pokoju wynajmowanym w sumie teraz, bo jestem na studiach) i chcę po prostu uciec, to wchodzę do... szafy. No tak, jest to może śmieszne, ale jak tam wchodzę, to uspokajam się. Ta ciemność, ciasnota, jakoś dobrze na mnie wpływa. Moja teoria jest taka, że nie znam po prostu miejsca, w którym dobrze bym się czuła płacząc, bo nie chcę ani, żeby mnie ktoś widział, ani ja nie chcę nic widzieć, chcę też być w jakimś sensie... "otoczona"? Może jest to zamiennik przytulania się? Nie rozumiem tego. Chyba nie jest to chore? Nie do końca? Co o tym myślicie?
×