
brum
Użytkownik-
Postów
146 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez brum
-
[videoyoutube=] [/videoyoutube]
-
1. dżdżownica 2. jak niemal co dzień, głupota ludzka 3. tak, w lustrze 1. ile posiłków dziennie zjadasz? 2. jakie słodycze są najlepsze wg Ciebie? 3. jak dałbyś/dałabyś na imię żółwiowi lądowemu?
-
jakiś czas temu robiłam test becka i wyszło 41, ale nie pamiętam formułki do tego wyniku, ale optymistycznie nie brzmiała. Teraz nie chce mi się powtarzaić nawet tego testu, bo same pytania mnie przygnębiają i miałabym ochotę usiąść w kąciku i popłakać ;P
-
1. nie 2. nie 3. kiedyś wszelkie ambitne, teraz komedie 1. co poprawia Ci nastrój oprócz psychotropów? 2. ile masz lat? 3. ile książek z universum metro przeczytałeś/-łaś?
-
czasami (często nawet) mam wrażenie, ze mój Książę z Bajki jest właśnie jak Ty, yassarian i tylko czeka na moment, kiedy da sobie spokój, bo zacznie go to męczyć Z psychologiem zaczekam, aż sama nie dam rady, jakoś postaram się to przedstawić mojemu mężczyźnie przy sprzyjającej okazji.
-
:PP ja to mam nadzieję, ze w końcu będzie dobrze i tylko tego chcę, dlatego już nie wiem, co robić, żeby się nie spierniczyło, śliwka_, też myślę o jakimś leczeniu, tylko o d razu mam myśl, że mój ukochany zaraz będzie szukał problemu w naszym związku, skoro ja chcę do psychologa i jestem w kropce.
-
Tego też się boję, dla nikogo nie chce być ciężarem, a zwłaszcza dla mojego faceta, ale też już usłyszałam, że >byle problem i ja już "nie daję rady"< no i boje się, ze w końcu będzie miał tego dość, że mi czasami z różnych powodów jest ciężko, dlatego staram się zamknąć czasami i pochlipać sobie w samotności.
-
Ja przez moje problemy z emocjami i z samooceną (uważałam, że nie zasługuję na kogoś wartościowego, bo sama jestem nikim) pakowałam się w związki (o ile można to tak nazwać) bez przyszłości, aż wydawało mi się że z tego wyrosłam i całkiem przestałam sobie zawracać głowę facetami. Ale chyba poczułam się za dobrze i znowu zaczęłam popełniać błędy, tylko, że kolejne porażki były coraz bardziej druzgoczące. Obecnie od pół roku jestem z kimś z podobnymi problemami i to z jednej strony jest super, bo jak mam jakiś gorszy nastrój, to rozumie i jakoś to znosi, ale z drugiej strony, cóż - sam tez często miewa gorsze dni i wtedy jest dla mnie dramat, bo się boję, że coś spieprzę, bo np. coś powiem. Od jakiegoś czasu staram zawrzeć gębę i nie mówić mu za dużo o swoich problemach, bo po co komplikować, skoro jest mi z nim tak fajnie. Chyba zapominam, że to problemy nas połączyły i chciałabym, żeby poczuł się, jakby miał "normalną" dziewczynę, ale nie wiem, czy dobrze robię. On jak ma jakąś zgryzotkę, też woli o niej nie mówić, tylko tłamsi w sobie, potem wychodzą z tego kłótnie, a ja czuję się niepotrzebna, bo ze mną nie rozmawia. Bywa ciężko.
-
Chodzę po sklepie i mówię do siebie, co mam kupić, rozważając przy tym wszystkie za i przeciw (cena, moja ochota i takie tam) na głos. Jak sama robię zakupy, to chyba więcej gadam niż jak jestem z kimś. To chyba nie podchodzi pod natręctwo, ale jest śmieszne.
-
walka rano jest jak dla mnie prosta, bo mało czasu - wypić kawę i iść w kierat. Gorzej tak jak dzisiaj - popołudniówka, czyli myślenie od rana do ostatniej chwili przed wyjściem. -- 26 wrz 2013, 13:22 -- A jeśli chodzi o chorobowe - od kiedy pracuję w moim obecnym zakładzie -nie byłam jeszcze nawet na najkrótszym l4 na przeziębienie czy coś, bo się boję oskarżenia o wymigiwanie się od pracy. Rzeczywiście u mnie tez tak jest, ze jak ktoś chory, to bierze urlop. Ja niestety aż tyle go nie mam i teraz, jak coś mi się dzieje, to jestem jeszcze bardziej sfrustrowana, bo ani urlop wziąć, a na chorobowe iść, to zaraz myśl, że ocenią mnie jako lesera wymigiwacza i co to w ogóle za wymówka, że kręgosłup w tak młodym wieku?! U nas jest jeszcze tak (pewnie wszędzie tak), że jak się pojawi jakaś premia raz na ruski rok, to jej wysokość jest zależna od tego, czy ktoś chorował, ale i tak bez różnicy, bo to psi grosz.
-
Też mam z tym problem - może bez tego "obrabiania d*py", chociaż kto wie. W tej chwili głównym problemem ogólnym w pracy jest zachowanie przełożonej, ale to problem dla mnie raczej drugorzędny. Codziennie idąc do pracy muszę sobie powtarzać "to TYLKO praca, odbębnisz swoje 8 godzin i tyle". Zwyczajnie mi się nie chce, może jestem leniwa. Miałam w swoim życiu dość długi okres bezrobocia i z jednej strony się gryzłam, że nie zarabiam (a było ciężko), ale z drugiej strony nie mogłam się zmusić do jakiegoś intensywnego szukania pracy.Jak już w końcu do tego doszło,że trzeba się było zmobilizować, to podczas rozmowy kwalifikacyjnej nie mogłam z nerwów słowa wydusić. W międzyczasie moja sytuacja się zmieniła i teraz nie mogłabym sobie pozwolić na żaden okres bezrobocia. A czasami po prostu muszę się zmuszać, żeby wyjść z domu. Chciałabym czasami zwyczajnie siedzieć sobie w domu i pochlipywać (stan dzisiejszy). A jeśli nie to, to wrócić do dawnych pasji lub zająć się nowymi, spróbować odpocząć, skupić się na przeczytaniu wszystkiego, co kiedyś odłożyłam na spokojniejszy czas. Wychodząc z domu do pracy muszę się przebrać, zmienić tryb i "ubrać maskę". Nie chce mi się pracować i to nie chodzi o lenistwo, tylko o to wyjście do ludzi, nieprzyjaznego miejsca i ta całą resztę. Siedząc w pracy mam uczucie, że tracę czas. Mam myśli, że stracę tam zdrowie i czas, a potem nic mnie nie czeka i nigdy nie będę miała czasu dla siebie. A to jest tylko 8 godzin dziennie! W dodatku od jakiegoś czasu w wolnym czasie nie potrafię się odprężyć i skutecznie odpocząć. Robię to samo. Kiedyś mówiłam - podatek od głupoty, teraz prawie codziennie idę do kolektury. Ktoś bliski teraz też znajduje się w podobnej sytuacji, kiedy musi się wziąć za swoje życie, a jest to dla niego bardzo trudne. Ja nie wiem, jak pomóc teraz sobie, a co dopiero jemu :/ On nawet nie zdaje sobie sprawy, jak czasami jest mi ciężko wyjść z domu i stawiać dzielnie czoła codzienności , bo przecież ja kiedyś tam się zmobilizowałam. I myśli, że to dla mnie takie łatwe. Gdyby nie zmusiła mnie sytuacja, pewnie gniłabym sobie spokojnie w moim nic-nierobieniu. No, teraz to ja się wyżaliłam w moim rozwlekłym poście. Też nie mam komu.
-
[videoyoutube=] [/videoyoutube]
-
Podobne doświadczenia partnerów
brum odpowiedział(a) na brum temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Rebelio, uwierz mi, nie zawsze zaraz moja wina, czasami on czuje się winny pewnych moich odczuć, jednak faktycznie to ja zwykle jego za coś przepraszam . On to wie, rozumie, że nie raz po prostu zachowuję się jak głupek. Ale nie wiem, na ile sobie zdaje sprawę z tego, że się tak zachowuję, bo się czuję źle i że to nie są fochy w celu zwrócenia uwagi. Jeżeli chodzi o "sektor prywatny" - staram się być wyrozumiała, ale zdarzyło się, że o pewnych jego planach dowiedziałam się chyba mimochodem, chociaż wiem, że musiał długo myśleć nad tymi sprawami i poczułam się dziwnie, że mnie - osobę, z którą jak twierdzi, wiąże przyszłość -nie spytał choćby o jakieś sugestie, nie podzielił się tymi planami w momencie ich kształtowania się. No, poczułam się, jakby jednak nie traktował naszej relacji dość poważnie, skoro nie mógł się ze mną tym podzielić. Może przesadzam. Być może przez to, ze w podobnej sytuacji znalazłam się kilka lat wstecz i podobne zachowanie oznaczało zwyczajnie, ze facet rzeczywiście nie traktował związku poważnie i w brzydki sposób mnie porzucił. No i właśnie, to chyba można nazwać długim okresem docierania klocków :) -
Podobne doświadczenia partnerów
brum odpowiedział(a) na brum temat w Problemy w związkach i w rodzinie
no cóż, kiedyś to on powiedział,ze "jeśli mamy sobie nie mówić o wszystkim, to jaki to by miało sens?". Teraz on sam boi mi się mówić o swoich sprawach, bo boi się moich reakcji :|... A ja reaguję naprawdę dziwnie na niektóre sprawy -
Podobne doświadczenia partnerów
brum odpowiedział(a) na brum temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Nawet nie chciałabym mu się przyznawać do tego, że o tym myślę, zaraz wietrzyłby, że to on jest problemem. -
Podobne doświadczenia partnerów
brum odpowiedział(a) na brum temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Cóż, myślę, że to jeszcze nie jest ten etap związku, kiedy się chodzi razem na terapię, to po pierwsze. Po drugie chodzi mi o to, jak się zachowywać, jak rozmawiać kiedy jedno z nas ma problem. Jak panować nad swoimi emocjami, żeby czegoś nie zepsuć. Po trzecie, wspominałam, że chodzi o to, ze mój partner raczej nie chce słyszeć o psychologu, psychiatrze itd., zatem wolałabym rady, jak pomóc sobie samej z emocjami, jak spróbować być oparciem dla drugiej osoby i nie dać się głupim myślom. -
Ja i mój obecny partner borykaliśmy się z podobnymi problemami, oboje pochodzimy z rodzin mocno nie-idealnych. Oboje mamy szramy na przedramionach i oboje kiedyś chodziliśmy do psychiatry, który przepisywał nam leki, po których dało się żyć. I niby jest dobrze, ale.. czasami każdy ma "jakiś dzień"... i mi trudno radzić sobie z jego "takimi dniami", on boi mi się mówić o swoich problemach, bo wie, że wpadam wtedy w dołek, zaczynam się bać o naszą przyszłość i tak dalej. Nie jem, nie śpię i łykam łzy, bo się boję, wręcz panikuję. Nie mogę się wtedy nawet ujawnić przed nim najlepiej z takim stanem, bo wtedy jest jeszcze gorzej, bo dochodzą kłótnie i nie wiadomo co. Wszystkiemu winna ja i wiem o tym. Bo się boję, bo sobie nie radzę z emocjami. On to rozumie, zawsze wszystko wraca do normy. Próbuję pracować nad sobą i nie mówić mu o swoich lękach, nie naciskać, nie zmuszać do rozmów, których on się może boi, może po prostu nie chce. No ale widzę, że to, ze o czymś mu nie mówię, np. że nie śpię, jak się martwię, wcale nie eliminuje mojego problemu. Wkrótce znowu zacznę chudnąć i będę chodzić z podkrążonymi oczami. Chciałabym być super doskonałą rozumiejącą kobietą, ale czasami czuję, że to ponad moje siły. To nie jest jego wina, tylko ja jestem jakaś wadliwa. Nie chcę mu mówić, że jest ze mną źle, więc robię dobrą minę do złej gry, żeby się jeszcze mną nie przejmował. Mówi, że na każdy problem reaguję: "nie daję rady". Myślałam o psychologu, ale on nie chce, żeby któreś z nas wracało do tego. Psycholog, psychiatra i psychotropy- chyba w jego odczuciu ewidentny znak, że coś jest nie tak, a on boi się, że to coś nie tak z nami... Chyba. Czy ktoś z was był w podobnej relacji? Jak sobie radzicie z takimi trudnymi dniami?
-
interesujące lektury czytujesz. Czasami nawet mi się wydaje, ze wygrzebię się z tego piachu, ale ... -- 17 cze 2014, 12:38 -- Witam się po raz drugi.
-
Mi psychiatra oprócz przepisania piguł na pierwszej wizycie, zalecił więcej ruchu, zdrowe odżywianie i coś tam jeszcze (wujek dobra rada..). Przepisywał mi leki stricte antydepresyjne, ale też na zszargane nerwy ;P, ale..nie powiedział mi jasno, co w jego opinii mi dolega, a ja nie pytałam.. Żeby bardziej opisać swoje problemy, to wygląda tak: dzieciństwo w rodzinie z problemem alkoholowym (kiedyś usłyszałam od znajomego "a kto w Polsce nie jest DDA.."), problemy w kontaktach z rówieśnikami wtedy (miałam bardzo zaniżoną samoocenę, głównie przez sytuację w domu), w okresie szkoły średniej było jeszcze gorzej i mniej więcej wtedy pojawił się stan permanentnego doła. Były głośne awantury też. Może, jakby wtedy ktoś wysłał mnie do psychologa, to teraz nie szukałabym sobie forów takich jak to. Nie wyrosłam z tego. Pakowałam się w nieciekawe relacje z ludźmi i za wiele rzeczy teraz mi wstyd. Jestem teraz dorosła i chciałabym, żeby moje życie było poukładane, ale nie jest. Jeszcze niedawno pochopny wybór partnera (sprawa już zakończona, ale było nieciekawie), strach przed przyszłością i poczucie zawieszenia w próżni. Przeświadczenie, że nic dobrego mnie nie spotka, nawet jeśli są ku temu przesłanki. Najmniejszy problem wywołuje u mnie lawinę złego myślenia. Łatwo "puszczają mi nerwy". Jako dorosła osoba zrobiłam coś tak głupiego, jak cięcie się po rękach (wstyd, cale lato do pracy trzeba było nosić koszule z długim rękawem). Często piję. Rzadko udaje mi się skoncentrować na czymś relaksującym. Tak w zarysie wyglądają moje problemy.
-
Dziękuję za odpowiedzi. monk.2000 - może i się przydaje takie doświadczenie, ale chyba nie w moim przypadku. Popełniłam ten błąd, że zamiast próbować radzić sobie ze swoją naturą i emocjami u psychologa, poszłam od razu do psychiatry. A psychiatra tylko wypisuje psychotropy. Właściwie niewiele go interesują problemy pacjenta jako coś do rozwiązania, trochę ignoruje potrzeby emocjonalne pacjenta podczas wizyty i to mnie zraziło. Przez to trudniej mi teraz się zdecydować na psychologa i ew. psychiatrę. wyscigszczurow - potrafię rozłożyć na czynniki pierwsze wszystkie moje emocje w "gorszych okresach". Tylko, ze nic mi to nie daje. Problemem jest to, że gorsze okresy teraz są trudniejsze do wytrzymania. Trzeba coś robić, pracować, a ja najchętniej zwinęłabym się w kłębek w łóżku i wegetowała. Mam problemy ze snem i z koncentracją. Częste bóle głowy. Chciałabym, żeby mi już przeszło. Rozejrzę się bardziej po forum.
-
Pewnie jak każdy, zakładam konto, bo mam jakiś gorszy okres. tak jest. Kiedyś bywałam na innych forach o podobnej tematyce, ale.. były powody do zniknięcia stamtąd... Nie lubię pisać "pierwszego posta", to trochę jak być nowym w klasie, a ja zawsze miałam problem z asymilacją w nowym otoczeniu, choćby wirtualnym. Ja to osoba wystarczająco dojrzała, żeby wiedzieć, że przydałby mi się psycholog, wystarczająco dojrzała, żeby wiedzieć, że psychiatra to nie wszystko, aczkolwiek głupio było tak nagle do niego przestać chodzić. Teraz wiem, że czas może być znowu dla mnie bardzo trudny, chyba bardziej niż wcześniej. Nie wiem, czy przez to, co waży się na szali, czy przez upływający czas i to, że tyle go upłynęło w ściek. To chyba tyle słowem wstępu.