Skocz do zawartości
Nerwica.com

enfren

Użytkownik
  • Postów

    87
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez enfren

  1. Ja odkąd mam depresję też nie chodzę na studia, choć praktycznie nie mam już zajęć. Wycofałam się też z jakiegokolwiek życia społecznego. Jednak nikt mnie nie pyta, gdzie jestem. Mnie by to nawet ucieszyło, bo przynajmniej wiedziałabym, że ktoś zauważył, że zniknęłam. A tak to tylko wiem, że jakbym się zabiła, to nawet nikt by mnie nie szukał. Utrzymuję kontakt jedynie z jednym z moich eks...jeden, który był zafascynowany moją osobą, a ja go olewałam...obecnie nie ma już z jego strony zakochania ani nic, ale stara się mi pomóc wyjść z depresji. Jestem mu bardzo wdzięczna bo mimo że jestem na niego często wściekła i mam fochy, on się ode mnie (póki co) nie odwrócił. Miałam 3 inne przyjaciółki i one mnie jedna po drugiej zostawiły bo byłam na nie zła. Najbardziej boli mnie, że olała mnie moja najlepsza przyjaciółka z Polski, jedyna którą miałam od kilku lat
  2. Depresję "zdiagnozował" mi ostatni facet, po czym ze mną zerwał. Zerwanie oczywiście pogrążyło mnie już totalnie. To było prawie dwa miesiące temu. Chciałam się zabić, więc poszłam do psychiatry i dostałam diagnozę "ostry epizod depresyjny" i leki, które póki co niewiele zdziałały i zaczynam wątpić w sens tego całego leczenia, no ale zobaczymy. Jestem teraz 3. tydzień na wenlafaksynie, wcześniej miesiąc mirtazapina. Co do psychoterapii - mój psychiatra się nią nie zajmuje i sam powiedział, że psychoterapia nie przyniesie szybkich skutków. Jestem za granicą i tu czeka się na miejsce u psychoterapeuty około 4-6 miesięcy... a ja nie wiem, czy chcę zostać w tym mieście, bo kończę studia. W ogóle, nie wiem co ze sobą dalej zrobić i to załamuje mnie jeszcze bardziej. Ja sie nie czułam nigdy gorsza, raczej lepsza od innych, ale przez to też jakby na uboczu. Zawsze zazdrościłam innym, że mają tak dużo znajomych i zawsze jakieś plany, zajęcia, mają gdzie wyjść itd. ad.1 - Jak zmieniam środowisko, to na początku wszystko jest nowe i fascynujące, poznaję masę nowych ludzi i jest super. Potem ci ludzie mnie zawodzą, wyrabiają sobie o mnie negatywną opinię i jestem w moim mniemaniu "spalona" w danym miejscu, więc najlepiej się przeprowadzić. Poza tym zawsze uważam, że tu gdzie jestem nie jest wystarczająco fajnie. 3 razy zmieniałam miejsce studiów, raz szkołę. W końcu wylądowałam za granicą i tu jest też beznadziejnie i cały czas marzę, żeby zamieszkać w innym kraju... ad.2 - Co do tego, że ludzie są głupi i egoistyczni i lecą na "blichtr" nie mam wątpliwości. Ale oni jakoś jednak utrzymują wieloletnie przyjaźnie, a ja nie. Samej sobie, przodującej egocentryczce, też miałabym wiele do zarzucenia. ad.3 - Ja z nikim nie wytworzyłam głębszej relacji. Nikt ze mną dłużej nie wytrzymał
  3. Hej wszystkim Postaram się ująć wszystko w miarę skrótowo... Mam 25 lat i mieszkam obecnie za granicą, kończę studia. Jako dziecko czułam się niekochana. Rodzice nie poświęcali mi za bardzo uwagi. Nie mam z nimi żadnej więzi. Zawsze chciałam, żeby mi tą uwagę dali więc od najmłodszych lat byłam we wszystkim najlepsza. Typowe warunki do wykształcenia osobowości narcystycznej. Rodzice mnie nie doceniali, za to w szkole, na studiach tak. Dopóki tak było, czułam się ok. Od jakiegoś czasu, po kilku latach za granicą jednak uświadomiłam sobie że w mojej dziedzinie nie jestem jednak najlepsza. Doszło do tego wiele innych problemów i pojawiła się depresja. Depresja sprawiła, że zaczęłam dogłębnie rozmyślać nad sobą. Przeczytałam moje stare pamiętniki i zauważyłam pewien schemat w moich relacjach z innymi ludźmi i ogólnie w życiu. 1. żadna z moich znajomości czy przyjaźni nie jest trwała. W żadnym mieście nie chcę zostać dłużej niż 2-3 lata. 2. Bardzo często czuję się odrzucona przez innych ludzi. Chcę żeby znajomości były bardzo intensywne, daję z siebie dużo, a inni tego nie chcą co powoduje moją wściekłość. Zazwyczaj obrażam się, czuję się głęboko urażona i przestaję zadawać się z tą osobą, a oni nie chcą nic naprawiać. Taka sytuacja powtórzyła się w moim życiu wiele razy, a odkąd mam depresję to już w ogóle...straciłam kontakt ze wszystkimi moimi znajomymi. Zdaje się, że inni zawsze są w takiej sytuacji skonsternowani, nie rozumieją o co mi chodzi, chociaż mi wydaje się to oczywiste że zawiedli mnie jako przyjaciele i powinni mnie przeprosić, oni się do tego nie poczuwają. 3. Moje relacje z facetami to już w ogóle porażka. Czuję się (a przynajmniej przed depresją tak było) bardzo atrakcyjna, nie mam problemów żeby znaleźć faceta. Miałam dziesiątki związków które kończą się w bardzo krótkim czasie (2-3 miesiące). W moim mniemaniu z różnych powodów, generalnie mogę podzielić je na dwie grupy: albo bardzo się zakochuję i za bardzo się angażuję, albo nie jestem w ogóle zaangażowana. Nie mogę znaleźć złotego środka, stworzyć normalnej, stabilnej relacji. Nie mam kompletnie pojęcia jak to zmienić...inni ludzie wywołują we mnie bardzo negatywne emocje, mam ich często za nic, a jednocześnie bardzo ich potrzebuję, przez co jeszcze bardziej ich nienawidzę...nie umiem zmienić tej złości we mnie, nie umiem chyba myśleć jak normalny człowiek...jestem strasznie samotna i nieszczęśliwa
  4. Dokładnie - aleksytymia. Mój eks to miał. Totalny analfabetyzm emocjonalny. Nie potrafił kompletnie zrozumieć o co chodzi drugiemu człowiekowi (mi) w sensie emocjonalnym. Nie był w stanie wyobrazić sobie co czuje druga osoba. Nie wyrażał współczucia, chociaż wiedział że niby powinien - nie miał pojęcia, jak. Nie rozumiał związków międzyludzkich i emocjonalnego podtekstu wypowiedzi. Zapytany o własne uczucia nie potrafił wydobyć z siebie słowa. Myślę, że odczuwał jakieś uczucia jednak nie potrafił ich rozpoznać i nazwać. Aseksualny ani aspołeczny nie był
  5. klaudia 10 lat...? I nic nie pomogło? To po co brać w ogóle te piguły, truć sobie organizm? Przecież zdrowe to to na pewno nie jest. Ja mam wrażenie jakbym sobie jakieś narkotyki pakowała. Te wszystkie negatywne reakcje organizmu nie biorą się z nikąd... cały układ nerwowy fiksuje. Ja bardziej bym liczyła na psychoterapię, ale ponoć nie powinnam jej obecnie zaczynać - zdanie psychiatry. Nie wiem, jakoś mi się wydaje że jakbym miała z kim porozmawiać to wszystko wyglądałoby inaczej. Do mojego psychiatry dostać się to jak na audiencję u papieża bo ponoć najlepszy w mieście...mam termin na 22 lutego dopiero. Ogólnie nie czuję się tam "mile widziana" (choć pewnie to moje depresyjne schizy) więc nie będę próbować się wcześniej wepchać. Idę dzisiaj do lekarza rodzinnego bo miałam już wcześniej zrobić EKG i zapytam się go co sądzi na temat moich skutków ubocznych. Dzisiaj niespodzianka, poszłam spać o północy i obudziłam się jeszcze wcześniej niż zwykle, o 3:30 i nie spałam do 8-mej. Jak ja mam w tych warunkach wyjść z depresji to ja nie wiem...
  6. enfren

    Depresja objawy

    też miałam bóle głowy/oka kilka razy w tygodniu, czasem codziennie lekko lub średnio nasilone, czasem silne. Na te lekko nasilone nie pomagały żadne środki przeciwbólowe. Nie wiązałam tych bóli ze stresem czy depresją, ponieważ głowa bolała mnie od zawsze. Jak zaczęłam brać antydepresanty, bóle zniknęły w 100%
  7. Hej wszystkim, biorę od 3 tygodni wenlafaksynę, przez pierwszy tydzień 37,5 mg, potem 75mg. To jest mój drugi lek, wcześniej brałam miesiąc mirtazapinę, która w moim odczuciu nie zrobiła kompletnie nic. Ogólnie chyba jestem typem mało podatnym na placebo i ciężko mi się przekonać że cokolwiek na mnie zadziała... Tak jak na poprzednim leku nie czułam się jakbym łykała cokolwiek, tak teraz mam masakryczne skutki uboczne i czuję się jeszcze gorzej... Wenlakafsyna wywołała u mnie wszystkie książkowe objawy depresji. Wcześniej byłam jednostajnie smutna, zamknięta w sobie, senna, bez chęci do działania. Spałam za dużo i normalnie jadłam. Teraz budzę się codziennie o 4-5 rano (chodzę spać koło 1 w nocy) i nie zasnę aż nie zrobi się jasno, czyli tu gdzie mieszkam o 8 rano. Jednocześnie, co mnie najbardziej martwi i trochę się boję - jak się obudzę to mam przyspieszone bicie serca, prawdopodobnie też wysokie ciśnienie. Czasem czuję jak mi serce "staje" albo migocze, bije nie równomiernie i mam lekkie bóle w klatce piersiowej. W nocy pocę się jak szczur, aż cała piżama jest mokra. Jednocześnie oczywiście strasznie chce mi się pić. Miewam koszmary albo dziwne psychodeliczne sny. Szumi mi w uszach. Nie mam ochoty na seks, a nawet jeśli to nie osiągam orgazmu. Czyli ostatnia przyjemność życia zniknęła. Mam czasem takie impulsy, drganie w nogach i rękach. Nie mam apetytu, jem dwa razy mniej niż wcześniej. Na początku miałam nudności i zawroty głowy, teraz to przeszło. Przestałam być wiecznie smutna, stałam się za to agresywna, czasem aż pałam nienawiścią do całego świata. Czasem nachodzą mnie mega doły, płaczę jak jakaś szalona, chcę się zabić, a potem nagle czuję się zupełnie ok i normalnie Z pozytywnych skutków to tyle, że nie chce mi się spać w ciągu dnia i nie mam kompletnie bólów głowy (z tego wyleczyła mnie też mirtazapina, wcześniej głowa bolała mnie prawie codziennie). Ogólnie ta wenlafaksyna to jakieś g* straszne... zdrowe to to na pewno nie jest... Myślałam że te skutki uboczne są normalne przez pierwsze dwa tygodnie, teraz zaczynam się bać, zwłaszcza z tym sercem i agresją... w ogóle wydaje mi się że te wszystkie leki to bezsens...moje życie jest tak beznadziejne że żadne tableteczki mnie z niego nie wyleczą, musiałabym zacząć walczyć i zmienić wszystko, a na to nie mam ochoty...walczyłam ostatnie parę lat i nic mi z tego nie przyszło, tylko jedno wielkie rozczarowanie i kop w d* od świata..
×