Skocz do zawartości
Nerwica.com

enfren

Użytkownik
  • Postów

    87
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez enfren

  1. Chodziło mi bardziej o to, że zazdroszczę osobom wierzącym - a wiarę wynosi się zazwyczaj z domu.
  2. Fakt, że pies to jedyne stworzenie, na które można by zawsze liczyć przynajmniej. Zazdroszczę ludziom, którzy byli wychowani w mocnej wierze w Boga, oni mają jeszcze to koło zapasowe, że mogą pójść do kościoła i się pomodlić. Ja gadając do siebie nie czuję za bardzo wsparcia... To prawda, że ludzie czują się albo bezradni i nie wiedzą jak się zachować albo nie lubią być ze smutasami. Ale mam jakieś takie wrażenie, że większość po prostu kompletnie nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo ich pomocy potrzebujemy, jak tragiczna jest nasza wewnętrzna sytuacja. Nie zagłębiają się w sprawę, niby nie jest im obojętne to jak się czujemy, ale tak naprawdę to po prostu nie chce im się wysilić i pomóc. Jakby się trochę zastanowili i faktycznie pochylili nad nami, to by dostrzegli co jest do zrobienia.
  3. Fakt, że pies to jedyne stworzenie, na które można by zawsze liczyć przynajmniej. Zazdroszczę ludziom, którzy byli wychowani w mocnej wierze w Boga, oni mają jeszcze to koło zapasowe, że mogą pójść do kościoła i się pomodlić. Ja gadając do siebie nie czuję za bardzo wsparcia... To prawda, że ludzie czują się albo bezradni i nie wiedzą jak się zachować albo nie lubią być ze smutasami. Ale mam jakieś takie wrażenie, że większość po prostu kompletnie nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo ich pomocy potrzebujemy, jak tragiczna jest nasza wewnętrzna sytuacja. Nie zagłębiają się w sprawę, niby nie jest im obojętne to jak się czujemy, ale tak naprawdę to po prostu nie chce im się wysilić i pomóc. Jakby się trochę zastanowili i faktycznie pochylili nad nami, to by dostrzegli co jest do zrobienia.
  4. Depresja to wymysł jasne, każdy ma problemy i jest czasem smutny i nic mu się nie chce i trzeba sobie z tym radzić zamiast być rozlazłym. Dla mnie dowodem na istnienie depresji jako choroby somatycznej jest to, jakie objawy miałam oprócz "obniżonego nastroju" i niechęci do czegokolwiek. Na przykład nieustanne bóle głowy, płaczliwość z totalnie błahych powodów (co jest do mnie niepodobne w normalnym stanie), objawy nerwicowe typu walenie serca, pocenie się, drżenia mięśni, utrzymujące się wielomiesięczne bóle mięśni na które żaden lekarz nic nie może poradzić. Ja tam mówiłam że chodzę do psychiatry i biorę leki ale nikt sobie z tego nic nie zrobił. Jako wariatkę mnie nie zaklasyfikowali chyba, raczej jako kogoś kto w końcu przestał sobie radzić. Rodzicom nic nie mówiłam tylko bo oni to by na pewno stwierdzili że sobie wymyśliłam.
  5. Depresja to wymysł jasne, każdy ma problemy i jest czasem smutny i nic mu się nie chce i trzeba sobie z tym radzić zamiast być rozlazłym. Dla mnie dowodem na istnienie depresji jako choroby somatycznej jest to, jakie objawy miałam oprócz "obniżonego nastroju" i niechęci do czegokolwiek. Na przykład nieustanne bóle głowy, płaczliwość z totalnie błahych powodów (co jest do mnie niepodobne w normalnym stanie), objawy nerwicowe typu walenie serca, pocenie się, drżenia mięśni, utrzymujące się wielomiesięczne bóle mięśni na które żaden lekarz nic nie może poradzić. Ja tam mówiłam że chodzę do psychiatry i biorę leki ale nikt sobie z tego nic nie zrobił. Jako wariatkę mnie nie zaklasyfikowali chyba, raczej jako kogoś kto w końcu przestał sobie radzić. Rodzicom nic nie mówiłam tylko bo oni to by na pewno stwierdzili że sobie wymyśliłam.
  6. czy byłaś u psychologa? leczysz się gdzieś? czy przychodzi ci na myśl, skąd bierze się ta cała nienawiść?
  7. czy byłaś u psychologa? leczysz się gdzieś? czy przychodzi ci na myśl, skąd bierze się ta cała nienawiść?
  8. Też tak macie, że czujecie, że nikt się waszą depresją tak naprawdę nie przejmuje? Dobrze, że leki zaczęły działać i radzę sobie sama. W okresie największego doła, który trwał jakieś 2 miesiące byłam pozostawiona sama sobie. Moja rodzina się mną nie interesuje i z tym się pogodziłam. Natomiast powiedziałam o depresji i tym, że jest ze mną bardzo źle kilku osobom, które uważałam za moich przyjaciół. Wszyscy życzyli mi dobrze, ale poza życzeniami nic więcej nie zrobili. "Depresja to choroba, która nie istnieje" - jak wiele w tym prawdy... Czasem myślę, że jakbym miała guza mózgu i wylądowała w szpitalu, to byłabym szczęśliwsza, bo ludzie by mnie odwiedzali i realnie martwili się tym, jak się czuję. W depresji jedyne wsparcie, na jakie mogłam liczyć to sms "mam nadzieję, że już czujesz się lepiej". Często było tak, że jak odpowiedziałam, że wcale nie czuję się lepiej, to ta osoba w żaden sposób nie zareagowała. Nikogo tak naprawdę nie obchodziło to, że od tygodnia nic konkretnego nie jadłam bo nie mam siły iść po zakupy. Nikt nie przyszedł odwiedzić i pogadać. Jakże często miałam myśli, że gdybym się zabiła to gniłabym pewnie w swoim pokoju przez parę tygodni, bo nikt by się nie zorientował, że mnie nie ma. Chciałam, żeby ktoś się czasem zaopiekował mną jak małą dziewczynką, zrobił coś dla mnie jak dla chorej, która sobie sama nie może poradzić. Gdzie tam. Każdy ma swoje problemy i ja ze swoimi także muszę radzić sobie sama. Po moich doświadczeniach w związkach, w rodzinie, po tym jakie okazały się moje przyjaźnie w depresji wychodzę mądrzejsza o jedno - człowiek w życiu tak naprawdę zawsze jest i będzie sam. Wcześniej żyłam iluzją, że jeśli coś złego mi się stanie, to znajdzie się ktoś, kto mi udzieli pomocy. Nie dostałam takiej pomocy w domu, ani od ludzi których uznawałam za swoich przyjaciół. Co więcej, ja sama też nigdy za bardzo nikomu takiej pomocy nie udzielałam, nie widziałam żeby ktokolwiek mnie o coś takiego prosił. Może więc tu leży mój błąd, bo normalni ludzie po prostu nie oczekują tego typu pomocy i opieki? Może inni ludzie dostają taką pomoc, ale od rodziny i tylko w stosunku do niej można mieć takie oczekiwania? Więc w tym momencie moje życie jest mocno wybrakowane, bo ja takiego zaplecza nie mam. W stosunkach z innymi ludźmi wszystko jest super jeśli się od nich za wiele nie wymaga, ja chyba oczekiwałam, że ktoś da mi namiastkę miłości rodzicielskiej, której nigdy nie dostałam. Wydaje mi się, że jedynym rozwiązaniem jest częściowe zamknięcie się w sobie - zasklepienie tych emocji wewnątrz siebie, lekkie odizolowanie od innych i brak oczekiwań, że ktoś nas faktycznie "odkryje" i się nami dogłębnie zainteresuje. Na zewnątrz można pokazać tylko siebie bez problemów, brać i dawać ludziom tyle, na ile oni sami nam pozwolą - czyli, że będą dla nas towarzystwem na spacer, wyjście do kina czy na imprezę, ale nie wsparciem emocjonalnym. Pogodzić się z tym, że przez życie zawsze będę kroczyć tak naprawdę sama. Taka u mnie droga zdrowienia z depresji.
  9. Też tak macie, że czujecie, że nikt się waszą depresją tak naprawdę nie przejmuje? Dobrze, że leki zaczęły działać i radzę sobie sama. W okresie największego doła, który trwał jakieś 2 miesiące byłam pozostawiona sama sobie. Moja rodzina się mną nie interesuje i z tym się pogodziłam. Natomiast powiedziałam o depresji i tym, że jest ze mną bardzo źle kilku osobom, które uważałam za moich przyjaciół. Wszyscy życzyli mi dobrze, ale poza życzeniami nic więcej nie zrobili. "Depresja to choroba, która nie istnieje" - jak wiele w tym prawdy... Czasem myślę, że jakbym miała guza mózgu i wylądowała w szpitalu, to byłabym szczęśliwsza, bo ludzie by mnie odwiedzali i realnie martwili się tym, jak się czuję. W depresji jedyne wsparcie, na jakie mogłam liczyć to sms "mam nadzieję, że już czujesz się lepiej". Często było tak, że jak odpowiedziałam, że wcale nie czuję się lepiej, to ta osoba w żaden sposób nie zareagowała. Nikogo tak naprawdę nie obchodziło to, że od tygodnia nic konkretnego nie jadłam bo nie mam siły iść po zakupy. Nikt nie przyszedł odwiedzić i pogadać. Jakże często miałam myśli, że gdybym się zabiła to gniłabym pewnie w swoim pokoju przez parę tygodni, bo nikt by się nie zorientował, że mnie nie ma. Chciałam, żeby ktoś się czasem zaopiekował mną jak małą dziewczynką, zrobił coś dla mnie jak dla chorej, która sobie sama nie może poradzić. Gdzie tam. Każdy ma swoje problemy i ja ze swoimi także muszę radzić sobie sama. Po moich doświadczeniach w związkach, w rodzinie, po tym jakie okazały się moje przyjaźnie w depresji wychodzę mądrzejsza o jedno - człowiek w życiu tak naprawdę zawsze jest i będzie sam. Wcześniej żyłam iluzją, że jeśli coś złego mi się stanie, to znajdzie się ktoś, kto mi udzieli pomocy. Nie dostałam takiej pomocy w domu, ani od ludzi których uznawałam za swoich przyjaciół. Co więcej, ja sama też nigdy za bardzo nikomu takiej pomocy nie udzielałam, nie widziałam żeby ktokolwiek mnie o coś takiego prosił. Może więc tu leży mój błąd, bo normalni ludzie po prostu nie oczekują tego typu pomocy i opieki? Może inni ludzie dostają taką pomoc, ale od rodziny i tylko w stosunku do niej można mieć takie oczekiwania? Więc w tym momencie moje życie jest mocno wybrakowane, bo ja takiego zaplecza nie mam. W stosunkach z innymi ludźmi wszystko jest super jeśli się od nich za wiele nie wymaga, ja chyba oczekiwałam, że ktoś da mi namiastkę miłości rodzicielskiej, której nigdy nie dostałam. Wydaje mi się, że jedynym rozwiązaniem jest częściowe zamknięcie się w sobie - zasklepienie tych emocji wewnątrz siebie, lekkie odizolowanie od innych i brak oczekiwań, że ktoś nas faktycznie "odkryje" i się nami dogłębnie zainteresuje. Na zewnątrz można pokazać tylko siebie bez problemów, brać i dawać ludziom tyle, na ile oni sami nam pozwolą - czyli, że będą dla nas towarzystwem na spacer, wyjście do kina czy na imprezę, ale nie wsparciem emocjonalnym. Pogodzić się z tym, że przez życie zawsze będę kroczyć tak naprawdę sama. Taka u mnie droga zdrowienia z depresji.
  10. Piąty tydzień na wenlafaksynie za mną, biorę 75mg. Pierwsze 3 tygodnie czułam się koszmarnie, 4-ty tydzień to hipomania, maksymalna motywacja do wszystkiego, brak zmęczenia, non stop pobudzenie i power. Bardzo duży apetyt i mało snu. Od piątego tygodnia wszystko się unormowało. Znowu normalnie śpię, nie budzę się w nocy. Nie jestem już tak dziwnie pobudzona i mniej entuzjastycznie podchodzę do życia. Nastrój jest średni w kierunku na minus, ale nie jakiś straszny dół. Raczej po prostu bez dużych zmian w moim życiu nie mam się za bardzo z czego cieszyć. Zobaczymy jak będzie dalej, ale myślę że teraz jest to już w miarę stabilne działanie. W moim przypadku na pewno nie jest to pigułka szczęścia. Bardziej - pigułka odbicia się od totalnego dna. Zastanawiam się czy faktycznie mój nastrój poleciałby na łeb na szyję jakbym przestała to brać. Zaczęłam trochę inaczej myśleć i nabrałam chęci na zrobienie czegoś z moim życiem a także, mam bardziej wy*ane na to, czy coś pójdzie dobrze czy źle.
  11. Piąty tydzień na wenlafaksynie za mną, biorę 75mg. Pierwsze 3 tygodnie czułam się koszmarnie, 4-ty tydzień to hipomania, maksymalna motywacja do wszystkiego, brak zmęczenia, non stop pobudzenie i power. Bardzo duży apetyt i mało snu. Od piątego tygodnia wszystko się unormowało. Znowu normalnie śpię, nie budzę się w nocy. Nie jestem już tak dziwnie pobudzona i mniej entuzjastycznie podchodzę do życia. Nastrój jest średni w kierunku na minus, ale nie jakiś straszny dół. Raczej po prostu bez dużych zmian w moim życiu nie mam się za bardzo z czego cieszyć. Zobaczymy jak będzie dalej, ale myślę że teraz jest to już w miarę stabilne działanie. W moim przypadku na pewno nie jest to pigułka szczęścia. Bardziej - pigułka odbicia się od totalnego dna. Zastanawiam się czy faktycznie mój nastrój poleciałby na łeb na szyję jakbym przestała to brać. Zaczęłam trochę inaczej myśleć i nabrałam chęci na zrobienie czegoś z moim życiem a także, mam bardziej wy*ane na to, czy coś pójdzie dobrze czy źle.
  12. Moore, nie przejmuj się. Ja wenlafaksynę biorę 4 tygodnie, do połowy 3. tygodnia czułam się fatalnie, o czym zresztą pisałam kilka postów wcześniej. Totalny dół, nie byłam w stanie do niczego się zmusić, bliska byłam samobójstwa. Potem nagle mi się odmieniło obecnie czuję się jakbym miała hipomanię - meeega dobry nastrój, dużo energii, cały czas chcę coś robić, złe myśli nagle zniknęły
  13. Moore, nie przejmuj się. Ja wenlafaksynę biorę 4 tygodnie, do połowy 3. tygodnia czułam się fatalnie, o czym zresztą pisałam kilka postów wcześniej. Totalny dół, nie byłam w stanie do niczego się zmusić, bliska byłam samobójstwa. Potem nagle mi się odmieniło obecnie czuję się jakbym miała hipomanię - meeega dobry nastrój, dużo energii, cały czas chcę coś robić, złe myśli nagle zniknęły
  14. Bezimienna123 to może winna jest tu mirtazapina? Ma działanie nasenne, ponoć niektórych zwala z nóg (też brałam i nie zauważyłam ale co organizm to inna reakcja). Albo po prostu zima musi odejść
  15. Bezimienna123 to może winna jest tu mirtazapina? Ma działanie nasenne, ponoć niektórych zwala z nóg (też brałam i nie zauważyłam ale co organizm to inna reakcja). Albo po prostu zima musi odejść
  16. Bezimienna123 to może winna jest tu mirtazapina? Ma działanie nasenne, ponoć niektórych zwala z nóg (też brałam i nie zauważyłam ale co organizm to inna reakcja). Albo po prostu zima musi odejść
  17. u mnie jest to objaw depresji, wiec biorąc pod uwagę, że odstawienie powoduje częściowy nawrot depresji, to pewnie tak. U mnie skutki uboczne zaczynają się zmniejszać (dzisiaj równo 3 tygodnie brania wenli), nadal budzę się w nocy ale zasypiam znowu i nastrój ogólnie ok. Wręcz mam, że tak powiem, lekko wy*ebane na wszystko... nie wiem, czy to aż tak dobrze, ale lepsze to niż totalny dół i neurotyzm.
  18. u mnie jest to objaw depresji, wiec biorąc pod uwagę, że odstawienie powoduje częściowy nawrot depresji, to pewnie tak. U mnie skutki uboczne zaczynają się zmniejszać (dzisiaj równo 3 tygodnie brania wenli), nadal budzę się w nocy ale zasypiam znowu i nastrój ogólnie ok. Wręcz mam, że tak powiem, lekko wy*ebane na wszystko... nie wiem, czy to aż tak dobrze, ale lepsze to niż totalny dół i neurotyzm.
  19. u mnie jest to objaw depresji, wiec biorąc pod uwagę, że odstawienie powoduje częściowy nawrot depresji, to pewnie tak. U mnie skutki uboczne zaczynają się zmniejszać (dzisiaj równo 3 tygodnie brania wenli), nadal budzę się w nocy ale zasypiam znowu i nastrój ogólnie ok. Wręcz mam, że tak powiem, lekko wy*ebane na wszystko... nie wiem, czy to aż tak dobrze, ale lepsze to niż totalny dół i neurotyzm.
  20. Ja uważam, że mam w jakimś tam stopniu osobowość narcystyczną. Obecnie w depresji, dlatego zaczęłam się nad tym głębiej zastanawiać. Idę jutro do psychologa... chyba mu o tym powiem, choć pewnie wtedy stwierdzi że to nie możliwe, żebym sama u siebie to stwierdziła, bo narcyzi nie szukają zazwyczaj pomocy (?) Jestem przeświadczona o tym, że jestem znacznie bardziej inteligentna od innych osób. Jestem również ładniejsza i bardziej utalentowana. Inni ludzie mnie mało interesują, ale potrzebuję mieć wielu "przyjaciół" żeby czuć się wartościowym człowiekiem. Patrzę na innych z góry i zawsze myślę sobie, że są strasznie głupi i brzydcy, nie to co ja Jestem perfekcjonistką. Wszystko co robię, musi być najlepszej jakości. Bardzo dbam o swój wygląd. Wszyscy moi nauczyciele, lekarze, koledzy ze studiów są niekompetentni. Przyjaciół traktuję zazwyczaj jako środek do zapewniania mi moich potrzeb. Potrzebuję towarzystwa na jakieś wyjście, potrzebuję opowiedzieć o swoich problemach - oni mają być dla mnie. Nienawidzę pomagać, bo twierdzę, że sama nie oczekuję nigdy niczyjej pomocy więc inni powinni też sobie sami radzić a jak nie potrafią, to są głupi. Jeśli ktoś mnie nie traktuje tak jak chcę, nie daje mi poczucia, że jestem ważna, wyzwala się we mnie ogromna agresja i złość. Zrywam kontakt i oczekuję przeprosin. W związkach z mężczyznami szukam potwierdzenia mojej wysokiej wartości - facet ma mnie adorować i dawać poczucie wysokiego statusu społecznego. Spotykam się tylko z facetami, którzy mają elitarny zawód - prawnik, lekarz, pilot, inżynier... Jeśli mnie "trafi" to po kilku tygodniach zafascynowania zaczynam widzieć wszelkie wady drugiego człowieka, które są dla mnie nie do przejścia. Chyba nie wiem co to znaczy kogoś kochać, chociaż do tej pory uważałam siebie za osobę bardzo uczuciową. Dopiero ostatni z facetów wydał mi na koniec naszego związku niezwykle trafny osąd, który zrównał moje poczucie własnej wartości z ziemią - że nie tworzę żadnego związku, tylko wymagam i oczekuję, grożę, a inni ludzie mają mi wypełniać moją pustkę emocjonalną. No i depresja. Chciałabym się zmienić ale to chyba niemożliwe. Nie potrafię się zmusić do kochania kogoś o kim myślę, że jest głupi, a myślę tak praktycznie o każdym. Wszyscy ludzie mnie denerwują. Moim marzeniem jest być "normalną" i potrafić kogoś uwielbiać wraz z jego wadami, nie być tak impulsywną, chciwą poklasku, stworzyć szczęśliwą rodzinę w której wszyscy się szanują. Obecnie sądzę, że nigdy nie będę szczęśliwa.
×