Witam wszystkich. Wasze forum podczytuję od dawna, ale chyba przyszedł czas, aby się zalogować i dodać swoje trzy grosze. Otóż od zawsze jestem osobą - delikatnie mówiąc - neurotyczną, mam za sobą epizod depresyjny. Miewałam już ostre schizy na tle zdrowia, parokrotnie wkręcałam sobie już raka (do ginekologa przyszłam zgięta wpół ze strachu), usg piersi (wykryto malutki torbielek) przebiegało w atmosferze płaczu i rozpaczy, ale to, co odstawiam ostatnio, przekracza wszelkie granice.
W połowie listopada się podziębiłam i przeziębienie to "przechodziłam" - dodam, że często chodzę na treningi - tak więc cały czas uprawiałam sport. Cały czas pobolewało mnie gardło itd. Miesiąc później w miejscu, gdzie trenuję jakieś pół godziny jak ostatnie cielę stałam w przeciągu (na dworze było chyba minus 10). Przewiało mi szyję i następnego dnia wywaliło mi węzeł chłonny przy tchawicy (blisko dołka w szyi). Przy dotykaniu bolał, z dotyku przypominał jajko 2 -3 cm. Przed pójściem do lekarza wlazłam w Google i oczywiście wyszukałam sobie ziarnicę, dzięki czemu ostatnie 4 tygodnie to jakiś obłęd. Poleciałam z histerią do laryngologa, ta popukała się w głowę, przepisała Bactrim i lek przeciwwirusowy. Po 2 dniach węzeł zaczął się leciutko zmniejszać, ale po kilku dniach zabolało mnie ucho i miałam 37,6 temperaturę. Więc poleciałam znowu do laryngologa (innego) i znowu z histerią. Dostałam antybiotyk, kobita stwierdziła, że to infekcja i że jej zdaniem węzeł nie jest już duży i że się wchłonie. Powiedziała, że jest to węzeł pozapalny i że mam się uspokoić. No i uspokoiłam się, ale na dwa dni... A potem znowu...
Węzeł macałam tak, że bolało mnie całe gardło. Cały czas czytałam te strony o ziarnicy i dostawałam świra. Pasują wszystkie objawy. Najgorsze jest to, że jakieś 7 lat temu stwierdzono u mnie astmę nieswoistą - nie mam alergii, ale mam kaszel astmatyczny, który bardzo się pogarsza w klimatyzacji, przy zmianach temperatury, dymie papierosowym i przy stresie, tak więc w zimie przez jakieś 3 miesiące cherlam z różnym natężeniem. Do tego dochodzą efekty ucisku/bólu w klatce. Oczywiście pasuje mi to jak ulał do ziarnicy.
Kiedy wyczytałam o potach nocnych, przez kilka nocy z rzędu budziłam się z uczuciem gorąca i spocenia. Wyczytałam o świądzie- zaczęłam się drapać (do tego kiedyś byłam atopikiem... ). Gorączkę mierzyłam po 40 razy na dzień, co pomiar to wartość inna (chyba z nerwów). Węzeł zaczął znikać, ale ja wyczytałam, że węzły przy ziarnicy mogą początkowo reagować na antybiotyki a potem pojawiać się w pakietach, więc oczywiście schiza na maksa.
Do tego jakieś dwa tygodnie temu zaczęłam odczuwać swędzenie i pobolewanie w pachach (nic nie wymacałam w nich) i trochę w okolicy żeber przy pachach - więc jazda na nowo.
Ze strachu zrobiłam morfologię - kobieta w laboratorium uprzedzała mnie, że 4 dni po antybiotykach i w ostatnim dniu miesiączki wyniki mogą być niezbyt dobre, ale się uparłam. Ta morfologia nie wyszła tragiczna, wartości bezwzględne po środku norm, jedynie w rozmazie procentowym miałam zwiększone limfocyty co podobno jest normalne po infekcjach (norma przekroczona o 1 %). Ale ja nadal schizowałam.
Kilka dni temu poszłam na Hobbita i siedząc na sali kinowej dostałam ataku paniki - wysiedziałam do końca, ale do domu wróciłam w stanie histerii (było pózno wieczorem), w łazience jak jakaś idiotka siedziałam zwinięta na dywaniku i smarkałam. Oczywiście z nerwów i z płaczu dostałam ataku kaszlu. Atak przeszedł, ale zaczęłąm czuć gulę w żołądku i gardle i niestety dostałam niewielkich torsji. Potem wzięłam tabletki na uspokojenie (zwykły Kalms) i wszystko minęło.
Do tego obsesyjnie obserwuję swój organizm, każde zadrapanie w gardle przyprawia mnie o bóle brzucha ze strachu, cały czas rozmyślam o tym czy mam już gorączkę czy nie, czarne myśli kłębią mi się w głowie, WSZĘDZIE widzę znaki zwiastujące chorobę - odpalam FB a tam jakiś łańcuszek o facecie umierającym na raka. Odpalam WP - nowotwór. Wchodzę do kwiaciarki - sprzedawczyni i klient gadają o nowotworach.
Ja się wykończe...