Skocz do zawartości
Nerwica.com

malgosia7602

Użytkownik
  • Postów

    142
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez malgosia7602

  1. A jakże... Podobno jestem mistrzynią autodestrukcji
  2. Widmo Masz sporo racji, ale tak jak napisał Intel, my chadowcy , po katuszach jakie przechodzimy przez zdecydowanie większą część naszego życia( a raczej wegetacji) mamy prawo do chwili wytchnienia. Czy to tak wiele? Nikt nie wymaga, żeby non stop mieć hipomanię, bo przecież każdy z nas doskonale wie, że im większa" górka", tym później większy "dół" i tego nie unikniemy. Niech będzie chociaż pół na pół. Tak jak wcześniej napisałam, nie wiem czym jest remisja. Może gdybym jej doświadczyła, nie tęskniłabym tak za hipomanią. Czy w remisji człowiek jest w stanie cieszyć się życiem? Czy potrafi uwolnić się od myśli o chorobie, od lęku przed jej powrotem? Chyba nie. A w hipomanii może, gdyż czuję się uzdrowiony i myśli, że tak będzie już zawsze. Mam pytanie: czy hipomania jest w ogóle możliwa podczas brania stabilizatorów? Widmo pisze: "Nie powiem, ze ja nie tesknie ale to jest jak teskonota za zeszlorocznym sniegiem. Malgosia7602 Twoj wpis jest jak wolanie i tesknota malego dziecka za zabawka, ktora sie zepsula i ktorej juz nigdy nie bedzie sie mialo." Z kolei Intel: "U mnie przedłużający się dół. Niczym nie usprawiedliwione obezwładniające zmęczenie i czarnowidztwo. Ewentualna hipomania jest warunkiem mojego cierpliwego trwania w takim stanie. Co będzie jak nie nadejdzie? Ile jeszcze mogę poczekać?" Od około 3 tygodni mam chwilowe przebłyski hipomanii, ale to trwa nie dłużej jak kilka minut, czasami godzinę, dwie. Za chwilę znów jestem w czarnej dupie. Jak tu żyć z tym ścierwem? -- 23 sty 2013, 18:03 -- Zacznij od zbadania prolaktyny, jeśli jeszcze tego nie zrobiłaś. U mnie przez ponad 2 lata lekarze nie mogli znaleźć przyczyny, a robili niby wszystkie niezbędne badania. Nie mogąc dłuższy czas zajść z ciążę, trafiłam na poleconego przez znajomą świetnego ginekologa, który od razu powiązał te dwie sprawy. Gdy tylko zaczęłam brać leki obniżające poziom prolaktyny, hipokaliemia minęła "jak ręką odjął". Ja na kroplówkę trafiłam tylko raz. Miałam objawy jak przy zawale i z pracy zabrało mnie pogotowie. Później regularnie kontrolowałam poziom potasu i brałam Kaldyum.
  3. Ja juz nie pamiętam....ale mam wrazenie że to strasznie nudny stan ........ Właśnie. Jestem przekonana, że ktoś, kto chociaż raz doświadczył hipomanii ( nie mylić z manią, gdzie zwykle nie panuje się nad emocjami), już nigdy nie zadowoli się szarością, jaką funduje remisja i podświadomie będzie dążył do hipo. Ja osobiście okresy hipomanii wspominam jako najlepsze momenty swojego życia. Właśnie wtedy czułam, że jestem sobą, że życie jest piękne i nieprzewidywalne. Byłam pewna siebie, odnosiłam sukcesy zawodowe, a to że chwilami byłam drażliwa dało się jakoś znieść. To inni cierpieli, nie ja. Wiem jedno- tysiąc razy wolę stan sprzed diagnozy, kiedy to jeszcze nie brałam stabilizatora ( Depakine) od obecnej wegetacji. Owszem, były trudne chwile, nawet bardzo, ale po nich wracałam do życia, czułam że podwójnie nadrabiam ten stracony czas. A teraz? Teraz nie ma nic. Fakt, jestem w jakimś stopniu "ustabilizowana", ale co z tego , kiedy praktycznie stale towarzysząca mi anhedonia nie pozwala normalnie funkcjonować. Nie wiem czym jest remisja, ale nie wierzę w cudowne uzdrowienie. Nigdy nie czułam się tak naprawdę dobrze poza okresami hipomanii. Zawsze było coś...Jak nie lęki, to natręctwa. Od jakiegoś czasu cholerna alienacja, z którą nie mogę sobie poradzić. Zupełnie siebie nie poznaję. Kiedyś było mnie wszędzie pełno, "dusiłam" się w domu. Teraz wyjście do sklepu to nie lada wyzwanie. Masakra A w hipomanii było pięknie... Zapominało się o chorobie, o wszelkich dolegliwościach. Wieczorem kładąc się spać, nie mogłam doczekać się poranka. Teraz, pierwszą myślą po przebudzeniu jest najczęściej : "k...wa, kolejny dzień do przeżycia" . Dlatego wolę" padać na pysk i się podnosić", niż cały czas tkwić w monotonii, jaką dają stabilizatory. Wiem...zaraz napiszecie, że mam źle dobrane leki. Tak się składa, że stabilizator zaordynował mi jeden z najlepszych specjalistów od Chad w kraju. Było to podczas mojego pobytu w Klinice, więc miał możliwość stałej obserwacji. Twierdzi, że Depakine Chrono stosuje się w pierwszej kolejności, dopiero kiedy nie ma poprawy, eksperymentuje się z innymi stabilizatorami. Przez krótki ( jakieś 2 m-ce) czułam się w miarę dobrze. Ponieważ moje życie wywróciło się do góry nogami ( wcześniejsza rezygnacja z pracy,póżniej rozwód, przeprowadzka do rodziców), sam stabilizator okazał się niewystarczający. Też jestem zdania, że czynniki zewnętrzne mają bardzo duży wpływ na przebieg naszej choroby. Tak więc włączono seronil (fluoksetyna). Obecnie jestem na maksymalnej dawce 60 mg, gdzie kiedyś po 40mg "wyrzucało mnie na orbitę". Więc pytanie, co dalej? Źle dobrany antydepresant? Przecież zawsze działał. Powodów do depresji nie mam żadnych. Wszystko" podane pod nos", renta( marna bo marna, ale zawsze coś), oszczędności ze sprzedaży mieszkania pozwalające na poczucie bezpieczeństwa w kwestii finansowej,praktycznie żadnych problemów. Powinnam tryskać energią i cieszyć się spokojem, o którym tak marzyłam. A ja zupełnie nie mam motywacji do wychodzenia z domu, unikam ludzi, nie odbieram telefonów od znajomych. A przecież seronil działa na fobię społeczną, a ja mam problem ze zrobieniem zakupów. Kiedy powiedziałam o tym lekarzowi, usłyszałam że może wskazana byłaby psychoterapia, bo przecież kiedyś uczęszczałam. Że powinnam "pracować nad sobą" , zmuszać się do wychodzenia z domu. Śmiać mi się chciało. Jakoś kiedyś nie musiałam się zmuszać, ba, nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogę mieć taki problem. Dlatego proszę o jakieś sugestie Drodzy Towarzysze Niedoli. Pozdrawiam Małgosia -- 23 sty 2013, 12:10 -- Skąd ja to znam...? I bądź tu mądry. -- 23 sty 2013, 12:24 -- Podobno wraz z wiekiem jest coraz lepiej (tak twierdzę lekarze), ale jak widać nie każdego to dotyczy. Ja też w hipo byłam odpowiedzialna. To że przesadzałam (nieco ) z zakupami, żeby poprawić sobie nastrój... Stać mnie było na to. Nie miałabym za co, to bym nie kupiła. Nigdy nie zdarzyło mi się pożyczyć pieniędzy czy wziąć kredytu. Fakt, miałam dwa romanse. Nie żeby lepiej się poczuć, dowartościować, czy urozmaicić sobie życie, ale dlatego, że w moim małżeństwie nie było już miłości( z mojej strony), nie czułam się szczęśliwa , ani spełniona. Powiecie, że powinnam była odejść od razu, ale bałam się, byłam psychicznie i w pewnym stopniu materialnie ( straciłabym mieszkanie, na które ciężko pracowałam) uzależniona od męża. Nigdy tego nie żałowałam. Mało tego-zrobiłabym to ponownie.
  4. Budujące słowa Czy ktoś z Was mógłby mi napisać jak właściwie wygląda REMISJA w chad? Czy to stan podobny do tego sprzed choroby? Jak się wtedy czujecie?
  5. JOSE 2, Ja zauważyłam dobroczynny wpływ na depresję ale temperatury powietrza Mam zajefajną hipomanię za każdym razem, gdy wyjeżdżam do ciepłych krajów. Rozmawiałam na ten temat z moim lekarzem, który stwierdził, że mogłabym np w takim Egipcie, który uwielbiam normalnie z chadem funkcjonować. W końcu słońce to naturalny antydepresant. Sprawdzałam już nawet ceny mieszkań w Sharm El Sheikh, hehehe. Sprzedając moje mieszkanie w Polsce, tam mogłabym kupić 60-70 metrowy apartament z basenem Co mi tam, żeby zabić to gówno jestem w stanie żyć wszędzie.
  6. Ja też odkąd zaczęłam chorować stałam się alergikiem. Do tego doszła hiperprolaktynemia i wynikająca z niej hipokaliemia (niedobór potasu). Ta druga wynikała z nie leczonej hiperprolaktynemii, a zanim lekarze do tego doszli przeszłam męki. Na szczęście teraz już jest dobrze. Zdarzały się również niedobory żelaza, tak więc człek się sypie Obecnie jestem na Depakininie i seronilu. Od około 2 tygodni pojawiają się przebłyski hipomanii,mniej więcej pół na pół z depresją, więc jest jakiś progres. Niestety te wahania są nadal męczące. Mam straszne problemy z wychodzeniem z domu. To u mnie nowość. Pewne objawy zanikają, ale w ich miejsce pojawiają się nowe, a wszystko to jedna wielka skrajność. Pozdrawiam Wszystkich serdecznie Małgosia
  7. Ustosunkuje się tylko do tego stwierdzenia, bo do reszty nie potrafię - nie mam wystarczającej wiedzy w temacie. Otóż uważam na swoim przykładzie, ze rozdrapywanie ran bardzo pomaga. Wiele ran powstało w okresie dzieciństwa lub młodości, części sobie nawet tego nie uświadamiamy. Jeśli powrócimy do nich jako dorosły, racjonalny człowiek, może sie okazać ze ten potwór pod łóżkiem, przez którego boimy się ciemności, to tak naprawdę stary kapeć. I lęk przed ciemnością znika, bo już nie ma czego się bać. Wystarczy spojrzeć z innej perspektywy i wiele problemów się rozwiązuje, chociaż nie wszystkie oczywiście. Ale konfrontacja jest potrzebna. Zgadzam się w stu procentach." Nieprzepracowane" problemy, często te pochodzące z okresu dzieciństwa, będą się ciągnąć za nami przez całe życie. To takie "zamiatanie pod dywan". Tylko rozprawienie się z demonami przeszłości, pozwoli nam odpowiednio się do nich ustosunkować i nauczyć z nimi żyć. Terapia bardzo w tym pomaga, ale potrzeba czasu i cierpliwości.
  8. Pogorszenie podczas terapii jest normalnym, wręcz wskazanym objawem, świadczącym o tym że terapia przebiega prawidłowo. Samopoczucie ma się poprawiać z biegiem czasu i liczy się efekt końcowy.
  9. A jednak... Rambo123? Jakie leki obecnie bierzesz? Pozdrawiam
  10. Czad powiązany jest z alkoholem (nie mylić z alkoholizmem). Co do renty to nie wiem. Mnie udało się dotrwać do emerytury. Nadal pracuję, aby nie wpaść w depresję. Kiedyś będę musiał skończyć. Boję się tego dnia. Najlepsze wyjście dla mnie to praca do śmierci Zaznaczam, że mam odpowiedzialną pracę na dosyć eksponowanym stanowisku. JOSE 2,, witaj Przeczytałam wszystkie Twoje posty w tym wątku. Piszesz, że u Ciebie przeważa depresja... Jak udaje Ci się pracować i to jeszcze na eksponowanym stanowisku? Dla mnie w depresji umycie zębów jest jak wejście na Mount Everest, nie ma mowy o wstaniu rano z łóżka.
  11. Sens Ja też przez jakiś czas pracowałam po kilka godzin, tyle ile dawałam radę. Starałam się kontrolować pracowników na odległość, siedząc w domu przed kompem, ale to jeszcze bardziej mnie dołowało i wpędzało w poczucie winy. Czułam się niewydolna, niedowartościowana i taka "nijaka". Rzecz w tym, że jestem cholerną perfekcjonistką, nie potrafię czegoś zrobić powierzchownie lub nie do końca. Nigdy nie przyjmowałam niczyjej pomocy, gdyż uważałam, że nikt nie zrobi tego tak dobrze jak ja. To jest na dłuższą metę bardzo męczące, bo przecież nikt nie jest doskonały i nie ma ludzi niezastąpionych, ale taka już jestem i nawet dwa lata psychoterapii niewiele w tej kwestii pomogły. W stanach depresji problemem jest dla mnie każda najprostsza czynność, a kiedy czuję się lepiej wychodzą te moje chore ambicje i nie potrafię cieszyć się tym co mam, zawsze chcę więcej... Wtedy szukałabym pracy na kierowniczych stanowiskach, chcąc być taka jak dawniej. Nie potrafię pogodzić się z tą chorobą, czuję ogromny żal do losu. Nie mam pomysłu na życie. Mieszkam w małym mieście, gdzie znalezienie pracy przez zdrowego człowieka graniczy z cudem. Są chwile, kiedy dobrze mi w domu, jestem spokojna, w końcu na wszystko mam czas, ma to na pewno pozytywny wpływ na moje samopoczucie. Pracując byłam jednym wielkim kłębkiem nerwów. Coraz częściej jednak, kiedy mój nastrój idzie w górę, zaczynam czuć potrzebę samorealizacji, ale jednocześnie lęk, że nie dam rady:(
  12. Witam Mam 36 lat i choruję na chad. Diagnozę postawiono mi w zasadzie rok temu, kiedy nie mogąc już wytrzymać, sama zgłosiłam się do szpitala (epizod depresji). Psychiatrycznie leczę się od 2005 roku, z tym że przez cały ten czas leczono mnie na nawracającą depresję wyłącznie antydepresantami ( pramolan,póżniej seronil). Po pramolanie dość szybko wpadałam w manię ( 3 epizody), choć wtedy taki stan bardzo mi odpowiadał i myślałam że tak ma być, że wyzdrowiałam. Okresy te wspominam jako najlepsze w moim życiu Oj, działo się... Nie to żebym robiła rzeczy, których musiałabym się później wstydzić. Po prostu tryskałam energią, elokwencją, miałam sto pomysłów na minutę, nakręcałam się zakupami, remontami w mieszkaniu, zagranicznymi podróżami. Zdarzały się romanse, chociaż wtedy uważałam, że najzwyczajniej w świecie szukam szczęścia, którego nie dało mi moje małżeństwo. Los chciał, że trafiłam na bardzo zamkniętego w sobie człowieka, policjanta, któremu z czasem praca zrobiła wodę z mózgu. Zero zrozumienia, zero wsparcia, tylko dołowanie i wpędzanie w poczucie winy. Przez 9 lat związku z nim, może dwa lata wspominam jako szczęśliwe. Rok temu, po powrocie ze szpitala, odeszłam od niego, a po około 2 m-cach złożyłam pozew o rozwód. Byłam gotowa wejść do mieszkania, spakować się w jedną reklamówkę, wyjść i nigdy więcej nie patrzeć na tego człowieka. Gdy byłam w szpitalu, ani razu mnie nie odwiedził, zadzwonił raz z pretensjami jak mogłam go samego zostawić na tak długo. W moim przypadku chad jest chorobą genetyczną. Choruje ojciec, który do dnia dzisiejszego nie dopuszcza do siebie tej myśli, chlał całe życie i gdyby nie zawał, zapewne robiłby to do dzisiaj. Nigdy się nie leczył. Uważa, że chorobę wmówili mi lekarze i internet . Mam o 5 lat starszego brata, którego objawy są niemal identyczne jak moje i jestem przekonana, że katalizatorem chad był alkoholizm naszego ojca( dzieciństwo w nieustannym lęku, awantury). Całe życie mieliśmy powtarzane, że jesteśmy "cieniasami", że nic nie potrafimy i do niczego nie dojdziemy. Ktoś patrząc z boku by nie uwierzył, bo przecież mieliśmy wszystko. Byłam ukochaną córeczką tatusia, który w poczuciu winy, swoje kilkudniowe chlanie rekompensował nam kasą, drogimi ciuchami, właściwie spełniał nasze wszystkie zachcianki. Co z tego, skoro nigdy nie potrafił mnie po prostu przytulić i powiedzieć dobrego słowa. Całe życie miałam niską samoocenę, w okresach depresji spadała do zera. Dziwne, bo jestem podobno bardzo atrakcyjną kobietą. Skończyłam studia, otworzyłam własną, bardzo dobrze prosperującą przez ponad 10 lat firmę. Można powiedzieć odniosłam spory sukces w dość młodym wieku. Choroba zniszczyła mi życie. Moja depresja trwa od 3 lat z przerwą na może 2-3 tygodniową manię. Zaszłam wtedy w długo oczekiwaną ciążę, którą poroniłam. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że istnieje coś takiego jak chad. Dziś, mając świadomość choroby wiem, że nigdy nie zdecyduję się na dziecko, gdyż byłoby to czystym egoizmem z mojej strony. Paraliżujące lęki i niemoc sprawiły, że musiałam zrezygnować z pracy, którą tak kochałam. Niestety była to praca odpowiedzialna, stresująca, polegająca na bezpośrednim kontakcie z Klientem. Nie dawałam rady. Najpierw jeden dzień wolnego w tygodniu, później dwa, aż w końcu niemal przestałam wychodzić z domu. Unikałam ludzi, nie odbierałam telefonów...Nie wiem dlaczego. Przecież zawsze byłam osobą bardzo towarzyską, komunikatywną. Właśnie... Byłam... Choroba zmieniła mnie diametralnie, ze skrajności w skrajność i czuję, że już nigdy nie będzie dobrze. Obecnie biorę Depakine (600 mg) oraz Seronil (60 mg). W domu czuje się bezpiecznie i dobrze, ale wyjście poza jego mury sporo mnie kosztuje( irracjonalny lęk). Tak, ja właśnie otrzymałam rentę z tytułu chad, póki co na 15 m-cy. Warto próbować, w końcu to choroba trwająca przez całe życie. Pozdrawiam wszystkich i życzę jak najdłuższych okresów remisji :) Ja niestety nie mam tego szczęścia-albo górka, albo dołek.
×