Skocz do zawartości
Nerwica.com

pralinka1

Użytkownik
  • Postów

    236
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez pralinka1

  1. Nie mam już siły, właśnie się poryczałam z bezsilności ... Tak bardzo się staram, codziennie sobie tłumacze, że mi nic nie jest, że to wszystko to tylko złudzenie ale TO ciągle wraca i jest silniejsze ode mnie. Nie ma dnia, żebym sobie czegoś nie wymysliła, bezustannie jestem skupiona głównie na sobie, na swoim ciele i zawsze sie wczuwam w jakiś konkretny organ. A jeśli coś uda mi się wreszcie wyperswadować ze swojego umysłu natychmiast szukam czegoś nowego. I znajduję ... Za każdym razem też pojawia się lęk, że tym razem to już napewno jest prawdziwe i niebezpieczne. Naprawdę, się staram - chodzę na psychoterapie ale zamiast lepiej jest wprost przeciwnie. Odkąd dotykamy najbardziej bolesnych spraw wszystko się nasila. Chwilami, gdy po raz kolejny macam jakiś węzeł albo z lusterkiem oglądam się tam gdzie nie powinnam ogarnia mnie przerażenie, że skoro nie potrafie tego przerwać to już musi być ze mną bardzo źle, boję się wtedy, że jestem nienormalna. Z tego powodu też na psychoterapeutę wybrałam sobie Panią, która z wykształcenia jest psychiatrą ( ale nie praktykuje - zajmuje się tylko psychoterapią ) żeby w porę zauważyła gdy naprawdę oszaleję. Zawsze gdy mowię jej o tym wyszukiwaniu, macaniu czuję ogromny lęk. Poza tym staram się na sesjach nie poruszać tego tematu troche ze strachu i dlatego, ze Ona mówi, że choroby to temat ZASTĘPCZY, coś w co uciekamy przed prawdziwymi problemami. Boję się, ze już nigdy z tym nie wygram bo trwa to już za długo. Męczę sie już z 15 lat ... Powoli tracę nadzieję .... Bardzo chcialabym z Kimś pogadać bo zupełnie brak mi wsparcia w moim najbliższym otoczeniu. Zresztą i tak nikt z poza NAS nie zrozumie. Gdybym była ,, zdrowa,, też bym nie uwierzyła, ze można sobie na własne życzenie całymi latami wymyślać choroby,i jeszcze czuć ich objawy - coś co nie istnieje. Dobrowolnie fundować sobie ból i cierpienie. -- 06 kwi 2013, 11:34 -- Ludzie proszę piszcie tu więcej bo to jedyne miejsce gdzie nie musze udawać .
  2. - liszaja twardzinowego ,,przechodziłam,, na jesieni ... Poza tym pod koniec roku zakrzepice, potem były znowu dolegliwości intymne, następnie bóle odbytu i kręgosłupa a teraz wymacałam sobie guzek z tyłu szyi ... I tradycyjnie zamiast cieszyć się ze świąt umieram ze strachu, że to guz. Oczywiście resztki zdrowego rozsądku podpowiadają mi, że to JEST WSZYSTKO TO SAMO, tylko że mimo tej wiedzy za każdym razem dominuje przeraźliwy LĘK, że tym razem to już może NAPRAWDĘ COŚ POWAŻNEGO. Najgorsze są te ataki oglądania się i macania. Wygląda to jak nerwica natręctw. Oczywiście chodzę na psychoterapię, ale hipochondria niestety wciąż nie odpuszcza ... Tak bardzo mi przykro, że już prawie tracę nadzieję, że kiedykolwiek uda mi się od tego uwolnić. Nikt z najbliższych nie zdaje sobie sprawy, z tego jakie to cierpienie. Jak bardzo człowiek się boi ... że to silniejsze od rozsądku. Jestem już bardzo zmęczona. Staram się żyć normalnie, ale to ciągle wraca. Coś na tej szyi jest. Z pewnością normalny człowiek nie wpadłby na pomysł macania sobie szyi, sprawdzania w czasie kąpieli pach czy oglądania sromu w lusterku. A my się ogladamy, macamy to i znajdujemy. Wstydzę się iść do rodzinnego i powiedzieć, że jak mam prosto głowe to tego guzka nie czuć ale jak się schylę, odwrócę w bok czy napnę to już jest wyczuwalny. Ale od kilku dni nie daje mi to spokoju. Ciągle go macam ... i chyba pójdę prywatnie na usg. ZE STRACHU. Tak naprawdę to piekielnie boję się świąt, tego, że nie będzie tak idealnie jakbym sobie tego życzyła, że zostanę skrytykowana, niezauważona. Że znów poczuję ból odrzucenia ... Najchętniej uciekłabym gdzieś i wróciła dopiero PO.
  3. Od pięciu dni mam gorączkę najpierw do 40 wczoraj do 39 a dziś do 38,5 ( dłużej nie czekam, biore leki i obniżam ) mimo, że już 4 doby biore antybiotyk boli mnie gardło
  4. cz ktoś mógłby teraz ze mną popisać - mam atak bardzo się boję
  5. Wczoraj wyprawiałam imieniny ... a dzisiaj poprostu masakra. I to nie chodzi o to, że mam kaca bo się nie upiłam. W sumie wypiłam tyle, żeby bez oporów zatańczyć, powygłupiać się - po wszystkim jeszcze posprzątałam, położyłam się o 2 w nocy i chociaż byłam zmęczona nie mogłam zasnąć. Ostatnio właśnie mimo zmęczenia mam duże problemy ze spaniem. Nawet jeśli jestem śpiąca w dzień lub tak ok. 21.00 gdy usypiam dziecko to później gdy się już położe do łóżka nie mogę wogóle zasnąc. Leże tak i leże i nie potrafie przestać myśleć. Własnie tak było dzisiaj, zamiast odpocząć bo narobiłam się okrutnie ( przecież wszystko musiało być idealne ) leżałam i po sto razy wszystko analizowałam. Jak wyglądałam, co komu powiedziałam, a co sobie o mnie kto pomyslał i w sumie czułam takie rosnące poczucie niezadowolenia chyba z siebie, że nie było dostatecznie ,,idealnie,, ( w moim przypadku to chyba niemożliwe ). To jest straszne. Ja nigdy nie jestem zadowolona. Mimo, że staram się aż do bólu zawsze znajde jakieś ALE. Tak bardzo potrzebuję akceptacji otoczenia a i tak w rezultacie zawsze czuję się odrzucona i jakaś gWorsza od innych ... Zabiegam o innych ludzi i boję się ... W trakcie przygotowań kiedy byłam zajęta czułam sie zdecydowanie lepiej !!!! Nawet byłam zdziwiona, że wogóle jestem w stanie to wszystko zrobić, bo całymi latami nie byłam w stanie spotykać się z innymi ludźmi - unikałam imprez a przygotowania, organizacja mnie przerażały.W TEJ CHWILI WRĘCZ MNIE DO TEGO CIĄGNIE. BARDZO TEGO PRAGNĘ. To jakaś forma ucieczki przed rzeczywistością. Tylko, że za takie chwilowe 2-dniowe polepszenia samopoczucia teraz płacę ogromną cenę. Dzisiaj poprostu zdycham ze strachu, całą mnie telepie, serce mi wali, ból żoładka, niesmak, mdłości ale najgorsze jest takie mega poczucie zagrożonia - jakby za chwilę miało się stać coś strasznego. Zastanawiam się CZY TO KWESTIA WYPITEGO WCZORAJ ALKOHOLU (nie byłam pijana ) zmęczenia i niewyspania czy tej ROZPACZLIWEJ NIGDY NIE ZASPOKOJONEJ WALKI O AKCEPATACJĘ. TEGO UDAWADNIANIA SAMEJ SOBIE, ŻE JESTEM OK .... Co do chorób to troszke się pozmieniało ... Lęk przed zakrzepicą, zatorem - bóle nóg poszły w zapomnienie. Teraz jest wątroba i żołądek. Chwilami pojawia się też strach o wzrok, wrażenie jakbym inaczej widziała. To takie dziwne niby widzę dobrze, ale chwilami ( zwłaszcza gdy o tym myslę ) jakby przez mgłę, trochę niewyraźnie. Kurwa mać, jak ja strasznie mam tego wszystkiego dosyć. Tak bardzo bym chciała czuć się zdrowa i się nie bać. Wczoraj było tak super. Przełamałam jakąś barierę lęku, wstydu przed ludźmi, potrafię już z nimi być ale wciąż nie potrfię przestać o nich zabiegać tak jakbym nie czuła się warta ich zainteresowania... Marzę aby dzisiejszy dzień się skończył ale obawiam się kolejnych... szpilki i chwilowe poczucie bycia ,, normalną,, dowcipną, atrakcyjną kobitką do następnej okazji głęboko wpycham na dno szafy... i pora się zmierzyć z nieciekawą codziennością ... jak nie dopuścić do siebie starchu, lęku poczucia bycia chorą ??? NIE WIEM Cały czas się boję, że coś zrobiłam nie tak, że ktoś się obrazi po wczorajszym, ze mnie odrzuci ...
  6. DO KOLBY Nie myśl od razu o najgorszym ! Zacznijmy od tego czy nie jesteś przypadkiem przed miesiączką, wtedy w piersiach wyczuwalne są różne zgrubienia i ból. Po okresie wszystko zanika. A jeśli nawet masz guzka nie oznacza to od razu raka - jestem tego żywym przykładem. Półtora roku temu dokładnie w sierpniu podczas urlopu wymacałam sobie guzek przy sutku. Cały urlop szlak trafił ! Po powrocie poszłam prywatnie na usg z nadzieją, że tam nic nie ma, tymczasem lekarz potwierdził guzek i nie był w stanie okreslić co to !!! Ryczałam 3 dni ... Potem w desperacji przekopałam internet i znalazłam Poradnie Chorób Sutka, zadzwoniłam i spytałam co mam robić. Poinformowano mnie, że pierwszy krok to wizyta u onkologa, który da skierowanie na potrzebne badania: usg, mammografie i itd. Niestety za pierwszą wizyte musiałam zapłacić ale za to już za 2 dni byłam zbadana przez onkologa i usłyszałam, że wystarczy to na razie poobserwować i mam przyjść za 6 miesięcy. Wiedziałam, ze dla dobra mojej psychiki to NIEMOŻLIWE. Dotąd jęczałam aż wydębiłam od lekarki skierowanie na biopsję, żeby mieć czarno na białym CO TO ZA ZMIANA W PIERSI. Umierałam ze strachu, ale okazało się, ze biopsja to nic - ukłucie mniej bolesne niż pobranie krwi. Wszystko trwało 3 sek. a wynik NIE BYŁ WYROKIEM. Kontrolne usg po 6 miesiącach i diagnoza onkologa, że to jakaś niegroźna zmiana płynna. Usłyszałam, że mam się pokazać za rok i już nawet nie dostałam skierowania, które jednak znowu wyprosiłam. Tak więc żyje sobie z tym czymś i czekam do kwietnia na kolejne usg. Od czasu do czasu oczywiscie się obserwuję, czy nic się tam jakos gwałtownie nie zmieniło - ( zalecenie lekarza ) ale sama sobie regularnie piersi nie badam, bo nie umiem i boję sie to robić. Proszę o to przy kazdej wizycie u ginekologa, niech to robi fachowiec. Mam nadzieje, że chociaz troche cię uspokoiłam.
  7. NENNEKE chodzisz na psychoterapie prywatnie czy w ramach NFZ ???
  8. Jesteśmy już po wizycie u lekarza. Nie znam się na wynikach a dodatkowo zawsze podczas jakiejkolwiek wizyty jestem tak bardzo zdenerwowana, że potem nie pamiętam dokładnie co do mnie mowił. Badania wyszły troche dziwnie bo CRP i ASO ( podobno to te mówiące o stanach zapalnych ) wyszly w normie - natomiast w morfologii jest za dużo WBC krwinek bialych. Norma 4,5 - 12,0 - nam wyszlo 19,0 Jak to zobaczyłam przy odbieraniu wyników wpadłam w panike, od razu pomyslałam o białaczce ... Ale lekarz był spokojny, nie wysyłał nas do szpitala tylko powiedział, że troche dziwnie bo badania wzajemnie się wykluczają, jedne wskazują na brak stanu zapalnego a ten wynik WBC to właśnie stan zapalny. Nie wiem nawet czy dobrze zrozumiałam. Mamy nadal podawać ibuprofen i w czwartek powtórzyć badania. Kolejna wizyta w piatek. Powinnam się chyba uspokoić, przecież nic złego lekarz nie powiedział. Ale ja oczywiście już mam domysły, ze może coś ukrywa, nie chce nas na razie straszyć i teraz znów bede do piątku panikować ... JERAHA bardzo bym chciała gdzieś wyjść ale to niemozliwe bo nie mam z kim zostawić małego. Mój mąż pracuje od rana do wieczora i nigdy nie wiadomo kiedy wróci do domu, a potem zwykle kest już zbyt późno, zebym mogła wyjść. Zresztą mieszkam na uboczu przy lesie z dala od komunikacji i sama bym się nawet bała ...
  9. Dziewczyny ostatnio padło tu bardzo wiele mądrych słów. Podziawiam Was za odwagę, samokrytyke i wydaje mi się, że jesteście na najlepszej drodze do wyzdrowienia. Tylko pozazdrościć.M Myślę jednak, ze każdy z nas jest na innym etapie, w różnych sytuacjach swego zycia ... Wiem, że użalam się się nad sobą, ale jest mi ostatnio wyjątkowo trudno. Próbowałam w piątek czytać bloga Chustki ale nie jestem w stanie ... może dlatego, ze zaczęłam od końca, ale po przeczytaniu kilku wpisów załamałam się ... nie potrafiłam czytać dalej. Mam kłopoty ze zdrowiem najmłodszego dziecka i umieram ze strachu. Tak bardzo chciałam coś zmienić w swoim zyciu i zapisałam małego do przedszkola. Spędził tam całe 5 dni i od 3 tyg jest chory. Wiem, że nie ma w tym nic dziwnego, ale zaczęło się od zwykłej infekcji a w sobotę dostalismy skierowanie do szptala bo lekarz nie potrafił pomóc naszemu dziecku. Najpierw leczyłam go domowymi sposobami, potem był antybiotyk, kontrola - poprawa i kontynuacja leczenia. W piątek kiedy skończyliśmy leki i już miało byc wszystko dobrze zaczęło się dziać coś dziwnego. Małemu wyskoczyła na pleckach w miejscu, w którym od urodzenia miał małe znamie mega krosta. Następnego dnia rano dziecko miało już więcej różnych króst, plam i dodatkowo obrzęk stawów kolanowych. Młoda lekarka w przychodni powiedziała, że objawy są dziwne i z podejrzeniem zapalenia stawów wypisała skierowanie do szpitala. Ja - wiadomo, mało nie zemdlałam z nerw. Wezwaliśmy jednak jeszcze prywatnie lekarza do domu, który dokladnie zbadał dziecko i pozwolił wstrzymać się ze szpitalem. Zalecił natomiast wykonanie na cito badania moczu, podawanie maksymalnej dawki ibuprofenu, zakaz chodzenia na nóżkach i badanie krwi w poniedzialek. Na szczęście badanie moczu wyszłoprawidlowe - brak białka - co podobno wykluczyło najgorsze ale mnie i tak to nie uspokoiło. Całą noc nie spałam tylko czuwałam przerażona przy jego łożeczku. Sama czułam się jak chora, dreszcze ,ból brzucha , mdłości i ogromny lęk. Rano dostalam jescze wiadomośc, że w nocy zmarła moja ciocia ... Cały wczorajszy dzien był koszmarny, nie byłam fizycznie zdolna do czegokolwiek - czułam się mega fatalnie, dostałam nawet goraczki. Teraz czekamy na wyniki i wizyte u lekarza. Przeraża mnie fakt, ze być może szpital nas nie ominie. 2 miesiące temu mój synek maił operacje i doprowadziło mnie to prawie do załamania nerwowego. Od tamtej pory czuje sie fatalnie, boję się że nie dam znowu rady przez to przechodzić. Od śmierci mojej córeczki panicznie boję się o zdrowie swoich pozostałych dzieci. -- 05 lis 2012, 12:16 -- Mam jeszcze tyle innych problemów, że chyba nie ma sfery w moim zyciu, w której było ok. Ze wszystkich stron jestem przygnieciona i właściwie to już się załamałam. Najgorsze, ze nawet nie mam z kim pogadać. Moja babcia kilka dni temu przeszła powazną operacje i nie powinna sie denerwować, a wczoraj zmarła jej córka i nikt nie wie jak jej o tym powiedzieć ze starchu o jej zdrowie i zycie. Mój tata ma nawrót raka i operacje w najblizszy poniedziałek a mama jest tak bardzo tym wszystkim przytłoczona że sama potzrebuje wsparcia. Mąż stara się mi fizycznie pomóc ale psychicznie nie potrafi. Widze, że jego tez już zaczęło to wszystko powoli przerastać i jest miedzy nami coraz gorzej ... Potrzebuje dobrego słowa
  10. Witajcie jestem tu nowa, ale podczytuję Was już od jakiegoś czasu. Zaglądam wtedy gdy mam pogorszenie, gdy się boję i czuję się chora. Z nerwicą zmagam się już bardzo, bardzo długo. Kilkakrotnie byłam leczona antydepresantami ale gdy odstawiałam leki po jakimś czasie TO zawsze wraca. Nie wiem - albo mam tak kruchą konstrukcje psychiczną albo dziwnym zbiegiem okoliczności zawsze gdy wydaje mi się, że już mocno stoję na nogach - w moim życiu wydarza się zawsze coś, co znów ściąga mnie na samo dno ... Na początku to były stany nerwicowo - depresyjne, potem dołączyła hipochondria. Poczucie bycia chorym i paraliżujący lęk z tym związany NISZCZY MOJE ŻYCIE i niestety chyba tak już pozostanie. Nie pomogły nawet psychoterapie ( w sumie jakieś ponad 2 lata, nawet nie chcę myśleć ile kasy w to władowałam i nic ) znów wróciło !!! W tej chwili po prostu mnie już na to nie stać finansowo, zresztą już nie wierzę w możliwość wyleczenia. Chyba tak już mam. Czuję się z tym fatalnie bo jakbym się nie starała nie jestem w stanie tego pokonać. Wogóle ostatnio czuję się fatalnie. Już sama nie wiem czy to wogóle mozliwe mieć jednoczesnie nerwicę lękową, depresje i hipochondrie. Ale tak właśnie się czuje ... Mam poczucie tkwienia w sytuacji bez wyjścia. Niestety sama nie potrafię nic zrobić. Mam przeraźliwie niskie poczucie własnej wartości, czuję się bezradna i żałosna. Nikt nie traktuje mnie już poważnie. Mój mąż ma mnie, moich problemów i chorób poprostu dosyć. Chociaż moim zdaniem niewiele zrobił aby mi pomóc. Reszta rodziny ma mnie głęboko w dupie. co Nie pracuję, siedzę z najmłodszym dzieckiem w domu i myślę, że trwa to już zdecydowanie za długo i pogarsza tylko mój stan. Być może możliwość wyjścia z domu, kontaktów z innymi ludźmi, zajęcie się czymkolwiek mogłoby mi pomóc ale . No właśnie zawsze znajdę jakieś ALE. Po prostu jestem święcie przekonana, że nie znajdę pracy bo nie mam studiów i nikt mnie nie zatrudni, że zostane wyśmiana, poniżona bo zbyt długo siedziałam w domu i nic nie potrafię. Mieszkam w takim miejscu, że wszędzie jest daleko a ja nie mam prawa jazdy ( chociaż bardzo się starałam i próbowałam je zdać wiele razy ). Ale ja nie wierzę w siebie i z roku na rok jest coraz gorzej. Wciąż porównuję się do innych i wypadam fatalnie. Ludziom jakoś się udaje i u mnie wciąż NIC. Miałam kilka zrywów, gdy próbowałam COŚ zrobić i zmienić swoje życie ale nigdy mi się nic nie udało. Wciąż jest tak samo - siedzę z dziećmi w domu i wyję .Czuję się jak w pułapce. W tej chwili jestem na etapie zakrzepicy i chorób kobiecych. Gdy tylko zaboli mnie noga, panikuję, że mam zakrzep. Późnym wieczorem oglądam sobie po kilka raz w lustrze i porównuję czy nie jest grubsza i spuchnięta. Oglądam żyły i ciągle pytam męża czy coś widać - a on reaguje złością o odsuwa się się coraz bardziej. Wogóle zauważyłam, że to chyba nasila się gdy czuję się własnie ODRZUCONA I KOŁO SIĘ ZAMYKA .... U ginekologa bywa, że jestem co miesiąc, a nawet częściej. Dokucza mi uczucie dyskomfortu, chociaż lekarz twierdzi, że wszystko jest w porządku - infekcji nie widać. Cytologie i posiewy wychodzą prawidłowo a ja cierpię. Ostatnio gdy po raz kolejny moja gin. powiedziała, że ginekologicznie nie ma się do czego przyczepić - co zrobiłam - poszłam szukać innego lekarza i tylko sobie zaszkodziłam. Nowa lekarka gdy usłyszała o wszystkich prawidłowych badaniach i moich narzekaniach, że boli, ze cos jest nie tak chciała w szpitalu porobić mi wycinki sluzówki i szukac przyczyny. Wymysliła jakąś chorobę, która po przeczytaniu w necie wpędziła mnie w jeszcze większe lęki i paranoję. Na całe szczęście nie dałam sobie nic zrobić i wróciłam do swojej gin. która uspokoiła mnie, że zna mnie tyle lat, i jest pewna, że nie jestem na tamto chora. A to co czuję niestety jest w 99% na tle psychicznym. Uwierzyłam jej, wróciłam do domu i poczułam się lepiej - objawy zniknęły... do następnego dnia - po nieporozumieniu z męzem WRÓCIŁY bo POCZUŁAM SIĘ ODRZUCONA. NIE WIEM CO DALEJ. Chociaż od kilku dni noga nie boli wczoraj wieczorem tyle naczytałam się o zakrzepicy, że znów umieram ze strachu. Siedzę tu i piszę a moje dziecko musi się zająć w tym czasie same sobą - taka ze mnie matka - zresztą i tak wszystko jest bez sensu. Przepraszam, że Wam zawracam głowe
  11. Witajcie jestem tu nowa, ale podczytuję Was już od jakiegoś czasu. Zaglądam wtedy gdy mam pogorszenie, gdy się boję i czuję się chora. Z nerwicą zmagam się już bardzo, bardzo długo. Kilkakrotnie byłam leczona antydepresantami ale gdy odstawiałam leki po jakimś czasie TO zawsze wraca. Nie wiem - albo mam tak kruchą konstrukcje psychiczną albo dziwnym zbiegiem okoliczności zawsze gdy wydaje mi się, że już mocno stoję na nogach - w moim życiu wydarza się zawsze coś, co znów ściąga mnie na samo dno ... Na początku to były stany nerwicowo - depresyjne, potem dołączyła hipochondria. Poczucie bycia chorym i paraliżujący lęk z tym związany NISZCZY MOJE ŻYCIE i niestety chyba tak już pozostanie. Nie pomogły nawet psychoterapie ( w sumie jakieś ponad 2 lata, nawet nie chcę myśleć ile kasy w to władowałam i nic ) znów wróciło !!! W tej chwili po prostu mnie już na to nie stać finansowo, zresztą już nie wierzę w możliwość wyleczenia. Chyba tak już mam. Czuję się z tym fatalnie bo jakbym się nie starała nie jestem w stanie tego pokonać. Wogóle ostatnio czuję się fatalnie. Już sama nie wiem czy to wogóle mozliwe mieć jednoczesnie nerwicę lękową, depresje i hipochondrie. Ale tak właśnie się czuje ... Mam poczucie tkwienia w sytuacji bez wyjścia. Niestety sama nie potrafię nic zrobić. Mam przeraźliwie niskie poczucie własnej wartości, czuję się bezradna i żałosna. Nikt nie traktuje mnie już poważnie. Mój mąż ma mnie, moich problemów i chorób poprostu dosyć. Chociaż moim zdaniem niewiele zrobił aby mi pomóc. Reszta rodziny ma mnie głęboko w dupie. co Nie pracuję, siedzę z najmłodszym dzieckiem w domu i myślę, że trwa to już zdecydowanie za długo i pogarsza tylko mój stan. Być może możliwość wyjścia z domu, kontaktów z innymi ludźmi, zajęcie się czymkolwiek mogłoby mi pomóc ale . No właśnie zawsze znajdę jakieś ALE. Po prostu jestem święcie przekonana, że nie znajdę pracy bo nie mam studiów i nikt mnie nie zatrudni, że zostane wyśmiana, poniżona bo zbyt długo siedziałam w domu i nic nie potrafię. Mieszkam w takim miejscu, że wszędzie jest daleko a ja nie mam prawa jazdy ( chociaż bardzo się starałam i próbowałam je zdać wiele razy ). Ale ja nie wierzę w siebie i z roku na rok jest coraz gorzej. Wciąż porównuję się do innych i wypadam fatalnie. Ludziom jakoś się udaje i u mnie wciąż NIC. Miałam kilka zrywów, gdy próbowałam COŚ zrobić i zmienić swoje życie ale nigdy mi się nic nie udało. Wciąż jest tak samo - siedzę z dziećmi w domu i wyję .Czuję się jak w pułapce. W tej chwili jestem na etapie zakrzepicy i chorób kobiecych. Gdy tylko zaboli mnie noga, panikuję, że mam zakrzep. Późnym wieczorem oglądam sobie po kilka raz w lustrze i porównuję czy nie jest grubsza i spuchnięta. Oglądam żyły i ciągle pytam męża czy coś widać - a on reaguje złością o odsuwa się się coraz bardziej. Wogóle zauważyłam, że to chyba nasila się gdy czuję się własnie ODRZUCONA I KOŁO SIĘ ZAMYKA .... U ginekologa bywa, że jestem co miesiąc, a nawet częściej. Dokucza mi uczucie dyskomfortu, chociaż lekarz twierdzi, że wszystko jest w porządku - infekcji nie widać. Cytologie i posiewy wychodzą prawidłowo a ja cierpię. Ostatnio gdy po raz kolejny moja gin. powiedziała, że ginekologicznie nie ma się do czego przyczepić - co zrobiłam - poszłam szukać innego lekarza i tylko sobie zaszkodziłam. Nowa lekarka gdy usłyszała o wszystkich prawidłowych badaniach i moich narzekaniach, że boli, ze cos jest nie tak chciała w szpitalu porobić mi wycinki sluzówki i szukac przyczyny. Wymysliła jakąś chorobę, która po przeczytaniu w necie wpędziła mnie w jeszcze większe lęki i paranoję. Na całe szczęście nie dałam sobie nic zrobić i wróciłam do swojej gin. która uspokoiła mnie, że zna mnie tyle lat, i jest pewna, że nie jestem na tamto chora. A to co czuję niestety jest w 99% na tle psychicznym. Uwierzyłam jej, wróciłam do domu i poczułam się lepiej - objawy zniknęły... do następnego dnia - po nieporozumieniu z męzem WRÓCIŁY bo POCZUŁAM SIĘ ODRZUCONA. NIE WIEM CO DALEJ. Chociaż od kilku dni noga nie boli wczoraj wieczorem tyle naczytałam się o zakrzepicy, że znów umieram ze strachu. Siedzę tu i piszę a moje dziecko musi się zająć w tym czasie same sobą - taka ze mnie matka - zresztą i tak wszystko jest bez sensu. Przepraszam, że Wam zawracam głowe
×