Skocz do zawartości
Nerwica.com

ewelina1992

Użytkownik
  • Postów

    16
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez ewelina1992

  1. uwielbalam swieta z rodzina żony ojca... zabral mnie 2 razy w zyciu, ale oni byli tacy mili i kochani... po kolacji bawilismy sie z dziecmi w drugim pokoju i gralismy w planszowki <3
  2. monar to nie moja data urodzenia, a rok od ktorego mam depresje mam 27 lat ksiazki dla mlodziezy kupuje przez internet, bo sie wstydze... jak kupuje sobie kalendarz szkolny dla dziewczynek w empiku, to zawsze udaje, ze wybieram na prezent :/ majac 16 lat czytalam pwoazne powiesci, z a wiekiem jestem coraz mlodsza psychicznie i srednio mi sei to podoba... w ogole to probuje znalezc jakas terapie grupowa w lodzi, ale z tym ciezko
  3. Czuję się niepewnie, myśląc o egzaminie na prawo jazdy... boję się, odpycham tę myśl od siebie.
  4. bez terapii nie uciekniesz od przeszlosci... nawet jesli wyjedziesz na drugi koniec swiata, ona pojedzie za Tobą
  5. Moje wewnetrzne dziecko uwielbia zatapiac się w serialach młodziezowych, koniecznie rozgrywających się w szkole, książkach dla młodziezy. Przezywam wtedy swoją "utraconą młodość", patrze jak to wygląda u normalnych ludzi. Chowam się od odpowiedzialnosci, unikam podejmowania decyzji... odcinam od świata. Bezpiecznie siedze w domku i udaję, że znów mam 5 lat, a nic pzoa moimi 4 scianami nie istnieje i nikt mnie tu ie dopadnie.
  6. Swięta - bijatyka, rzucanie choinką, trzaśnięcie drzwi wyjściowych... Staram się obchodzić je tylko z moim narzeczonym.
  7. ja sie spalam jak tylko ktos mowi cos milego... tzn jesli to mowi facet, to jest to dla mnie sygnal "przelecialbym cie", wiec komplement bezwartościowy jesli mowi to kobieta - jest mi wstyd, a jesli kilka niezaleznych osob na raz, to chodze dumna i sie wszystkim chwalę... uwielbiam komplementy na temat urody, ale tlyko jesli ktos mi powtarza, ze ta i ta osoba tak o mnie uwaza i lubie, jesli ktos zauwaza, ze mam fajne ubranie :) jesli ktos natomiast chcialby mi mowic, ze ejstemw artosciowa i w ogole mam wierzyc w siebie, to jesli to nie bliski przyjaciel - traktuję jako zamach na moją prywatność
  8. Mozna dołaczyć? Jestem DDD (przemoc fizyczna i psychiczna - matka, brak ojca) z rozpadajacym sie, z mojego powodu, a raczej mojej choroby, zwiazkiem. Typem pomiedzy kozlem ofiarnym, a niewidzialnym dzieckiem, w testach, ktore wyslala mi kiedys kolezanka psycholog - wiecznym dzieckiem. Od roku bez terapii, obecnie na swojego rodzaju dnie... Uzalezniam sie od czego się tylko da. Zamiast ruszyc do przodu kombinuje raczej jak skonczyc :/ Dopiero niedawno mój narzeczony uświadomił mnie jak bardzo ma mnie już dosyć. Chcę podjąc terapię, ale nie wiem, czy dam rade wyjsc z domu... Boje sie wypełznąc pzoa moją opustoszałą dzielnicę, a i tu ledwo wychodzę... -- 10 lis 2012, 20:03 -- Zrobilam sobie to cwiczenie z kapiela... nie powinni tego zalecac "prawdziwym wariatom", bo tylko sobie zaszkodzilam. Wszystko super, zrelaksowalam sie, dodalam olejku i mialam takie fajnie sliskie cialo, odprezona w 100%... do czasu, kiedy nie zaczelam wymyslac scenki jak moj facet mnie zdradza, chociaz wcale nie obawiam sie zdrady, z jakas laska w naszym lozku... no i tak intensywnie przezywalam te sytuacje w glowie, ze po relaksujacej kapieli tak sie trzese, ze ledwo trafiam w klawiature
  9. tylko wiesz... groszem nie smierdzę, wiec wolalabym nie sprawdzac wszystkich kolejno z listy, bo to bedzie sporo kosztowac chodzi mi glownie o typ osoby - szukam kogos blyskotliwego i spokojnego, takiej osoby madrej zyciowo, najlepiej nie mlodej, ale tez nie rozlazlej najbardziej do mnie trafia typ "ciepłej cioci" nie potrafie nawiazac kontaktu z mlodymi terapeutami i osobami zimnymi, stanowczymi, deprymuja mnie źle sie tez czuje, jak mi psycholog swieci po oczach zegarkiem od Prady i koszulą Bossa po prostu szukam kogos szarego, przecietnego, ale absolutnie nie zaniedbanego, bo mialam taka terapeutke i trudno mi bylo sie skupic na czyms wiecej niz splywajacy makijaz i tluste wlosy :/ znowu jak mi lekarz majta markami przed nosem, to czuje sie jak jego portmonetka na nozkach i tez sie na tym skupiam
  10. Hmmm współczuję Ci. Ze znajomymi zdrobniale mówiliśmy o nim Tadzio. Nie pomógł mi jako terapeuta - zbyt mało analizował, ale jeśli chodzi o jego nastawienie do pacjenta - nie spotkałam lepszego lekarza. Był zarówno moim psychologiem jak i psychiatrą. W tej ostatniej dziedzinie sprawdza się doskonale - słucha pacjenta, nie traktuje go jak wariata, jak to robi wielu psychiatrów. Można porozmawiać jakie leki chciałoby się brać, czego się od nich oczekuje, jakich skutków ubocznych ma w ulotce nie być wypisanych... Jest bardzo spokojny, dla mnie aż za. Uczył mnie tego, żeby mówić co się myśli, że emocje są zdrowe. Jeśli terapia była dla mnie do dupy, szłam i mu to mówiłam. Bardzo lubiłam go jako człowieka, uwielbiałam z nim rozmawiać, to mega inteligentny facet, ale czułam się bardziej jak na super spotkaniach z wujkiem, niż terapii Co do odbierania telefonów, nigdy mi to nie przeszkadzało, ale notatki przynajmniej u mnie, robił non stop i pamiętał więcej z tego co mówiłam na poprzednich sesjach, niż ja sama... I zgodzę się, ze Tadziowi zdarzało się zapomnieć o wizycie - raz spędziłam godzinę pod gabinetem, bo wziął kogoś innego... Jednak w przeciwieństwie do Pani opisanej poniżej - nigdy nie sprawił mi żadnej przykrości, był bardzo delikatny w osądach. Kiepskie zdanie mam natomiast na temat Małgorzaty Chwalisz (sienkiewicza 35 bodajże) Już samo wejście do obskurnej bramy mnie deprymowało, kiedy witał mnie szyld z "kameralnym klubem rozrywkowym (w jednym z mieszkań) i tancerkami". Gabinet był w podwórku, a Pani psycholog była dla mnie wiecznie niemiła i dominująca (jestem DDD, znęcała się nade mną matka i panicznie boję się kobiet). Bardzo urzedowa, na dzien dobry kazała mi wypelnic jakies papiery, jako zabezpieczenie dla niej "jakby mialo sie cos stac"... poczulam sie jak kryminalista :/ Wielokrotnie sprowadzała mnie do parteru za nic... nie wiem, czy byl to cel terapeutyczny, czy sama miala jakis konflikt :/ Z terapii wychodziłam wściekła i zła, że ktoś może się do mnie tak odnosić. Po dwóch miesiącach ją porzuciłam, bo nie wytrzymałam. Podobna sytuacja spotkała mnie u dwóch, pracujacych razem psychiatrów - Małgorzata Urban i Szewczyk? Nie pamietam jego imienia (są partnerami w pracy na Czechosłowackiej). Usłyszałam, że się okaleczam, bo mam tatuaż (zrobiony profesjonalnie, w salonie), że kupuję leki na rynku, albo na pewno kradnę. Powstrzymałam płacz, ale wybiegłam z gabinetu. To była moja pierwsza i ostatnia wizyta u nich. Wzięli mnie wtedy w dwa ognie i raz oczerniało jedno, raz drugie... Zabrali mi leki, które mi pomagały i dali Depakine, po ktorej się monstrualnie tyje, zatajajac przede mna ten fakt. Później poczta pantoflową dowiedziałam się od pacjentów, że prawie każdy dostaje od nich to samo... Teraz jestem na etapie poszukiwań. Chcę spróbować terapii skoncentrowanej na rozwiązaniu, albo terapii dla par. Możecie kogoś polecić? (oczywiście czytam od końca cały wątek i robię notatki) -- 10 lis 2012, 16:24 -- Tragedia... wymiennie stosują 3-4 leki na wszystkich pacjentów. Depakine, Effectin i cośtam jeszcze. Ludzie są umieszczani w pokojach losowo, pielegniarki nie panuja nad tym całym burd... a lekarze maja pacjentów w głębokim poważaniu. Brak dostepu do psychologa, bo 90% nie jest on, zdaniem lekarza prowadzacego, potrzebny. Pielegniarki opiekuja sie najciezszym przypadkiem na oddziale pozostawiajac reszte swobodnie. Zajęcia to jakiś żart - gimnastyka polega na kreceniu glowa, warsztaty psychologiczne na czytaniu infantylnych zdań z kartek. Jedzenie to najlepsze co moze tam czlowieka spotkac - i automat z goracą czekoladą na dole. Jeśli ktoś w Twoim pokoju wali cała noc głową w szafkę- nie on, a Ty i reszta "normalnych" dostajecie silne leki, żeby zasnąć. No i jak to w psychiatryku - ludzie chodza i snuja grupkami teorie spiskowe, kwitnie plotka, każdy każdemu dupsko obrabia, grupki potrafia szykanowac i wykluczac innych pacjentow, a to z pewnoscia nie pomaga... Tym bardziej na oddziale afektów. Sanitaria fatalne - smierdzace kible na korytarzu, stare brodziki, brak mydeł do rąk. Wizyta prowadzącego wyglada na dwa sposoby i trwa ok minuty: - wszystko ok? to super - wszystko ok? - nie? - bedzie ok, niech pani poczeka, leki zadzialaja Są to pobyty długoterminowe, więc osoby dzielace pokoje robia sie dla siebie bardzo niemile i atmosfera jest gorsza niż nocowanie ze wszystkimi byłymi swojego faceta naraz, bo to chociaz mogloby byc smieszne. Jesli trafi sie na "zle osoby w pokoju", to pobyt spedza sie z ksiazka na lawce w korytarzu, bo w pokoju "cie nie chca i aktualnie obgaduja, baaa nawet w obecnosci obgadywanego". Koszmar... psychiatryk jak z filmów. -- 10 lis 2012, 16:28 -- jakto nie? Kazdy terapeuta Ci powie, że terapia bez lekow trwa kilkakrotnie dłużej i szanse jej powodzenia są mniejsze. Co jak co, ale w dobieraniu leków i diagnostyce jest świetny (zdiagnozowal moja matke, nieoficjalnie oczywiscie, nie widzac jej). Kiedy przeczytalam w zrodlach o osobowosci paranoicznej (czyli moja matka), jota w jotę to było o niej. -- 10 lis 2012, 16:30 -- Ad. Czechosłowackiej jeszcze - brak spacerownika, tlyko taki mały trawniczek w środku budynku. Gorzej niż w pierdlu :/ -- 10 lis 2012, 16:33 -- I najlepszy kwiatek - non stop (1-2x dziennie) mylono nam leki...
  11. ewelina1992

    [Łódź]

    mozecie polecic jakiegos terapeute z wlasnego doswiadczenia w lodzi? chodzilam juz do 4 roznych i nie mialam zadnych efektow
  12. chetnie obejrze, zdecydowalam sie tez na powrot do terapii, moze wspolnie, moze indywidualnie... ale jemu tez by sie przydala, inaczej nie dobijemy kolejnej rocznicy razem znowu jest źle
  13. Kocham go i bardzo sie uzależniłam. On czesto powtarza, ze mnie kocha. Dobrze mi z nim, poza tymi momentami... Nie wiem,c zy miałabym siłę przekreślić tyle lat życia i czy chciałoby mi się z kimś od nowa budować taki stopień zazyłosci i zaufania. Rozmawialismy, zaproponowalam wspolna terapie. Na chwile obecna, kryzys zazegnany, oczywiscie zdaje sobie sprawe, ze to tylko plasterek na rane, a nie rozwiazanie na dluzsza mete...
  14. zupelnie nie potarfie o tym myslec... raczej zawsze nachodzi mnie "to pojde pod pociag" oplacam swoje jedzenie, połowę czynszu, swoje ciuchy nie ciuchy, polowe chemii do domu, jak cos odloze, to zawsze mu cos kupie, bo zdaje sobie sprawe, ze pracuje ciezej niz ja bardzo czesto sprzedaje cos z domu, co mi zostalo, wiec to co mam miesiecznie, to troche wiecej, 600-1000zl to moje srednie zarobki na miesiac, jednak fizycznie pieniedzy mam ciut wiecej samochod jest jego, wiec dokladam mu symbolciznie 50zl /mc, bo malo nim jezdze, tyle co 2x w mcu do tesco mialam ze wspolnikiem otwierac firme pare mcy temu, ale wspolnik sie wysypal, a ja nie mam funduszy by wykupic uslugi kogos innego na chwile obecna, jednak mojego faceta nie moglam sie doprosic o zadna (niefinansowa) pomoc, bo uwaza, ze mam sobie radzic sama, a ja nie mam pojecia o biznesplanie, urzedach, zakladaniu dzialalnosci co do opon, ja to doskonale rozumiem, tylko, ze chodzi o opony letnie, a nie zimówki... i wydala mi sie ta jego odpowiedz troche chamska
  15. Bardzo dziękuję, ze ktoś odpowiedział :) Terapia dla par.. w życiu bym o tym nie pomyślała, a to przecież tak oczywiste. Szanse są 50 na 50, albo powie, ze mu to niepotrzebne/nie ma czasu/ nie ma już siły, albo się zgodzi... Porozmawiam o tym z nim jutro. Może faktycznie lepiej się poznamy. Mieszkanie kupiliśmy równo po połowie, jesteśmy razem 7 lat, mam 29 w tej chwili, on 30. Czasem mam wrażenie, że liczył na to, że moje problemy wyleczy listek pigułek i dwa miesiące u terapeuty. Pigułki owszem, sprawiały, że byłam szaloną optymistką przez... parę mcy. terapia - raz był dołek raz górka, a później przestała w ogóle wywierać na mnie jakikolwiek wpływ i powróciłam do punktu wyjścia i coraz większych frustracji, że "nie działa, a z portfela ubywa". Dawał mi bardzo dużo wsparcia, ale jednocześnie potrafił mi dowalić, kiedy najbardziej potrzebowałam przysłowiowego pogłaskania po głowie, a może nawet dosłownie tego... Mój poprzedni chłopak porzucił mnie po 5 mcach, kiedy okazało się, że depresji nie leczy 2tygodniowe przyjmowanie leków psychotropowych, jak jemu, synowi psychiatry, się wydawało. Powiedział wprost, że nie ma na to siły i że liczył na to, że 2 tygodnie w zupełności wystarczą. Jestem "delikatna" i bardzo szybko się zniechęcam, a zaliczyłam w życiu wiele niepowodzeń. Część przez siebie, część przez potencjalnych współpracowników, którzy się na mnie wypięli. Nie mogę tylko zrozumieć, że kiedyś mówił - zarabiaj 1000zł, poradzimy sobie, a dziś to jest dla niego tyle co nic, bo zarabia 2,5 raza tyle, ile zarabiał mówiąc te słowa. Złosci się też, że moja babcia, która mnie niejednokrotnie ratowała przed fizycznym atakiem rodziców, nadal daje mi ciągle jakieś pieniądze... Babcia jest najważniejszą osoba w moim życiu i często stawiałam jego na równi z nią. Gdyby nie ona, dawno zostałabym zatłuczona przypadkowym narzędziem. Sama ma wysoką emeryturę i żyje tylko myślą, że wygra dla mnie w Lotto. Jednego dnia słyszę "to jest trudna miłość, ale bardzo Cię kocham i Cię nie zostawię", a innego, że "nie wie jak długo wytrzyma, jest zmęczony i ma dosyć". Dziś np wyniósł się na kanapę. Tak na prawdę 1/3 swoich dochodów ma dzięki moim kontaktom, ale jakoś szybko o tym zapomniał. Wszystko pogorszyło się, odkąd zamieszkaliśmy na swoim. Wcześniej też mieszkaliśmy razem, w moim starym pokoju u babci, ale wtedy być może nie wypadało mu powiedzieć złego słowa.. Myślę, że jeśli tego nie rozwiążemy, to zacznie umawiać się z kimkolwiek za moimi plecami, żeby odreagować. Nie odejdzie, bo wiąże nas ten sam adres... -- 27 paź 2012, 22:07 -- wspolnych finansow nie mielismy nigdy... na poczatku zupelnie sie nie wyliczalismy, ale od pewnego czasu, ok 2 lat, wylicza mnie co do 5zł... bolało mnie to długo, w końcu zaakceptowałam i wyliczałam też jego kiedy tylko mogę, coś mu kupuję, coś co mu sie podoba, co mu się wymarzyło...a on to bierze, dziekuje i jakby "zapomina" wołając na mnie 20zł, ktore jestem mu winna, choć dzien wczesniej dostal kamerę (promocja red bulla), która w detalu jest warta 1500zł... ciagle mowi, ze jest zmeczony pracą na etat, ale ja mysle, ze mecza go zajecia, ktore narzuca mu jego hobby, bo faktycznie potrafi byc w domu dopiero o 20, jednak prace konczy jak kazdy o 16 z kazdym kolejnym zdaniem widze, ze jestesmy w kropce, bo cokolwiek powiem, zaczyna sie wsciekac (nigdy nie myslalam, ze do tego dojdzie, ludzie mieli nas za pare idealna) i terapia dla nas to chyba jedyne wyjscie
  16. Poznaliśmy się lat temu wiele i od razu staliśmy parą. Wyznałam wówczas, że byłam narkomanką, pochodzę z DD, leczę się psychiatrycznie, nie pracuję, nie mam wykształcenia, jestem na utrzymaniu rodziców. Właściwie powiedziałam wszystko co najgorsze, żeby odszedł od razu, a nie po latach łamiąc mi serce... Łącznie z tym, że wówczas byłam, jak podejrzewano, śmiertelnie chora. Lata był kochany i cierpliwy, sam tak jak ja biedny jak mysz. Zawsze siedział przy moim łóżku, opiekował się. Kiedy zwalczyłam chorobę, wróciły silnie dolegliwości ze strony psychicznej. Nie potrafiłam wyjść z mieszkania, wyłam, płakałam, ogłupiałam sie lekami nasennymi. Nigdy do końca nie dostałam jasnej diagnozy, każda brzmiała inaczej - nerwica, depresja, zaburzenia odzywiania, zaburzenia lękowe. Psychotropy, na mnie przynajmniej, dzialaja miesiac i sie przyzwyczajam (próbowałam 10 róznych leków), lęk wraca, bezsens wraca. No własnie - do tego stopnia, że nadal panicznie boje sie wyjść na spacer, bo mnie oceniaja, patrza sie... patrza i cos o mnie mowia, albo ktos zza rogu wyskoczy i bedzie krzyczec (wspomienia z dziecinstwa). Niektore leki, ktore biore powodują lekkie mdłości, ospałość, zamulenie fizyczne i bardzo duże zamulenie umysłowe... Bywa, że przesypiam cały dzień. Efekt jest niestety taki, że nie pracuję regularnie, a jedynie dorywczo, co mojego chłopaka bardzo męczy i denerwuje. W szpitalu patrzyłam na te kobiety w srednim wieku, ktore zyja na glowie swoim rodzinom, nigdy nie pracowały, nie miały męża... Śmiałam się, że tłumaczą swoje lenistwo chorobą. Czy jestem taka sama? Czy mój facet ma racje, że jest zmęczony i poirytowany? Przecież "widział co brał". Nasza sytuacja wygląda tak, że on zarabia ponad dwie średnie krajowe, ja ok 600-1000zl/mc Sama kupuję swoje jedzenie, dokladam sie do oplat, mieszkanie kupilismy wspolnymi siłami dwa lata temu. On uwaza, ze jestesmy biedakami i na nic nas nie stac - brakuje nam trochę mebli. Kazde moje wyjscie do pracy okupione jest głęboką histerią i paniką. Czasem po prostu nie daję rady wyjść... On ma mi za złe, że nie robię kariery i nie zarabiam przynajmniej 3tys/mc Ja z kolei uwazam, ze na prawde nie mozemy narzekac... mamy mieszkanie, dwa samochody, ktore nie wymagaja zadnego wkladu finansowego i mój facet regularnie sobie kupuje a to buty za kilkaset złotych, a to aluminiowe felgi do samochodu, które też mało nie kosztują. Ja, kiedy tylko mogłam, cos mu kupowałam, bo akurat kasą nauczyła mnie rodzina wyrażać uczucia. Własnie zamówiłam dla niego perfumy na gwiazdkę i z racji, ze dzis spadl snieg, spytalam, troche pajacując, co mi kupi na gwiazdkę? Odpowiedział, ze nie ma pieniedzy i zamierza sobie kupić nowe opony. Kiedyś nigdy by tak nie powiedzial, dzis wierze, ze na gwiazdke kupi sobie opony, a mnie nie da nawet kwiatka... Mój facet był złotym człowiekiem, kochanym, wrazliwym, opiekunczym i czułym. I coś się w nim zmieniło. Jest zmęczony mną, moimi zmianami nastrojów (nie bywam agresywna, tylko skrajnie zrezygnowana, rozlazła, zapominalska - dwa ostatnie z powodu leków) Coraz częściej bywa oschły, nieczuły, im więcej zarabia, tym ważniejsze sa dla niego pieniądze i dobytek. W tym miesiącu kupił sobie np. drugi samochód. Z kolei ja nie jestem cudowną panią domu. Bywa, że siedze tydzien i probuje sobie wydrapac dziure w skorze zamiast brac sie za gotowanie i sprzatanie, ale staram sie ogarniać. I nawet, kiedy witam go z obiadem i odkurzaczem w reku, jego mina jest jakby miał się za przeproszeniem zesrać On nie chce mieć kobiety, która nie pracuje, a praca dorywcza, to dla niego nie praca, nawet gdybym zarabiała kilka tys (mialam takie zarobki kilka lat temu i tez bylo mu źle, bo "mialam za duzo wolnego czasu"). Nie widzi też rozwiązania w pracy, która, jak np praca w sklepie, zapewniłaby mi taki sam dochód, jaki mam obecnie, czyli ok 1000zl. Oczekuje, że otworze dobrze prosperującą firmę... Mam go wspierać, twierdzi, że nie stać go na to, żebym siedziała w domu, choć grosza na moje utrzymanie nie łozy... Czy jemu skonczyla sie cierpliwosc, czy cos sie zmienilo, nie umiem ocenic po ktorej stronie lezy wina. nie szukam usprawiedliwienia, jestem totalnie zdezorientowana... nie wiem, czy "jestem mocno trachnięta psychicznie i tak zostanie (wielokrotnie próbowałam terapii i zawsze po kilku meisiacach i braku efektow odpuszczalam)", czy może "jestem leniwa". W domu od dzieciństwa byłam bita i terroryzowana psychicznie. Od 5 roku zycia zwracano sie do mnie per "ty kur**", jesteś gruba, ohydna, masz wielkie cycki, jestes poje****, głu.. su..a, "wypier*** cie z tej szkoly, do niczego sie nie nadajesz" tak zreszta zakonczylam edukację, poddając się "woli rodziców". Nie wolno mi bylo nawet wchodzic do pokoju, w ktorym przebywali, a na 18 urodziny uslyszalam, ze mnie "zaje*ią", więc bojąc się o własne życie, uciekłam z domu (wróciłam oczywiscie, bo nie mialam dokad isc). Ataków paniki dostawałam już w szkole podstawowej, a na studiach czułam "spisek" przeciwko mnie... Dwa lata temu kupilismy mieszkanie i od roku w nim mieszkamy. Mój chłopak uważa, tutaj sądzę bardzo okrutnie, że jesli tyle nie widzialam rodzicow, to juz mi "nie powinno nic byc". Dziś się na mnie straszliwie wydarl, nigdy mu sie to nie zdarzało, bo wie jak panicznie boję się krzyku i wyszedł kilka godzin temu...
×