Skocz do zawartości
Nerwica.com

kamastar1985

Użytkownik
  • Postów

    65
  • Dołączył

Treść opublikowana przez kamastar1985

  1. 7F to nie jest izolacja. Jasne, że to taki trochę "inkubator" ale w takim sensie, że odcinasz się od rzeczywistości w której kulejesz a inkubujesz się /uczysz się życia/ w warunkach kontrolowanych /inkubatoryjnych/ Izolujesz się od świata ale nie od ludzi. 7F to przede wszystkim społeczność terapeutyczna, czyli - mówiąc po polsku - ludzie!!! Z kimś jesteś w pokoju, więc musisz się jakoś z nim dogadać. Na oddziale masz nawet 30-kę ludzi z którymi w jakiś sposób funkcjonujesz. Nawet jeśli się zamkniesz w pokoju to i tak swoją postawą coś zrobisz innym ludziom, jakoś będą Cię postrzegać, odbierać... a więc - chcąc czy nie chcąc - będziesz częścią tej społeczności. Terapia jest po to żeby Cię z tymi ludźmi oswoić /bo skoro się ich boisz to musisz przestać się bać, a żeby przestać się bać, stopniowo musisz wychodzić do ludzi. Może nawet okaże się że to oni będą do Ciebie wyciągać ręce chętne do pomocy.../ Jak tam jest? Całkiem fajnie. Masz uporządkowany dzień wytaktowany przez dyżury /o których w tym temacie było już nie raz, więc sobie poczytaj/, sesje terapeutyczne, zebrania społeczności... Poza tym: zajęcia dodatkowe /także o nich pisali użytkownicy forum. Ja chyba też coś wspomniałam także odsyłam do wcześniejszych postów/. Ludzie na oddziale są różni. Wiekowo od 18 w zwyż. Szpital jest położony w parku także nawet zimą jest gdzie pójść chociaż na spacer /a byli i tacy którzy codziennie biegali/. W jednym z budynków jest też pracownia internetowa, także można za free skorzystać z internetu. Poza tym na oddziale niektórzy pacjenci mają swój internet, więc można też poprosić o jego udostępnienie /niezły początek rozmowy / Można też z oddziału uciekać /chociaż nie polecam tej opcji/ do pobliskiego TESCO weekendami można skorzystać z przepustki i pozałatwiać co ważniejsze sprawy czy po prostu przejść się. A takie złapanie oddechu naprawdę bywa pomocne, zwłaszcza że czasami na oddziale robi się naprawdę gorąco. 7F to ciężka praca. Ktoś mądry kiedyś powiedział że "najcięższa praca to praca nad samym sobą". 7F pot i krew to potwierdzenie tych słów. Ale jestem pewna, że warto. Kto wytrwa do końca, będzie szczęśliwszy. Oczywiście problemy nie znikną, ale 7F uczy jak sobie z nimi radzić. NIe, żle powiedziałam. Samo 7F niczego nie uczy. To od Ciebie zależy ile się nauczysz na 7F. Dlatego tak bardzo ważna jest motywacja do zmiany samego siebie. Bez niej nic nie zrobisz.
  2. Kangurekkk podpisuję się obiema łapami pod słowami Rainshadow i jeszcze dodam, że warto się odciąć od domu - który jest środowiskiem toksycznym skoro spowodował ZO u jednego lub wszystkich jego członków - i zawalczyć o siebie Wiem jak za****e trudno zadzwonić na oddział /w piątek walczyłam sama ze sobą przez jakieś 1,5 godz zanim zadzwoniłam/ ale wiem też, że to dobra i jedyna słuszna decyzja Poza tym chyba się zmieniła pielęgniarka oddziałowa - tak mi się wydaje po głosie. a to - jak dla mnie - duży plus bo tamta ... nie wiem, ...w jej głosie było cos co mnie odrzucało na kilometr
  3. kangurekkk ja chyba się domyślam co teraz czujesz.... nie jest to za fajny stan... Ja teraz staram się o 2gi "turnus" na 7F po 2 latach od poprzedniego wypisu. Nie umiałam się zdecydować na kontynuację... Dużo rzeczy /mrzonki - wtedy nie widziałam jeszcze że to tylko mrzonki - o pracy, o udanym, cudownym życiu... wierzyłam też, że miłość sprawi, że zmienię się o 180 stopni... a z drugiej strony dopiero terapia i faktyczne leczenie się/ trzymało mnie w niepewności, czułam się rozrywana przez skrajnie różne wewnętrzne siły... potem pojawiał się lęk... Pewnie Twoje historia jest inna niż moja, ale jakoś tak... nie wiem czemu polubiłam Cię na odległość... ....tak się składa, że mieszkam w takim miejscu, że mam idealne /parę przystanków autobusem/ połączenie ze szpitalem Babińskiego, więc jakbyś kiedyś chciała przenocować albo po prostu napić się kawy/herbaty/soku to zapraszam :) Możesz na mnie liczyć
  4. niestety - niestety każda terapia może powodować skutki uboczne. Mój kolega z 7F został przeniesiony na ogólnopsychiatryczny, ponieważ wpadł w psychozę. Czasem tak jest, że organizm "z automatu" broni się przed dopuszczeniem do siebie nieprzychylnych, uznanych za zagrażające, myśli i zapada się w siebie. Kangurekkk - w życiu to jest tak: trzeba mieć w sobie moc, żeby podjąć decyzję co jest dla mnie w tym momencie najważniejsze /terapia, praca, szkoła, miłość, posiadanie statusu osoby bezrobotnej....czy coś jeszcze innego/. Tobie tej mocy najwyraźniej brakuje (zresztą mnie do niedawna też brakowało) Wiesz co mi pomogło podjąć decyzję? Odpowiedziałam sobie na pytanie: co jest dla mnie najważniejsze? albo inaczej: bez osiągnięcia czego nic innego mi się nie powiedzie? W moim przypadku jest tak, że chcę skończyć studia i wejść na nową drogę życia. Ale żeby tak się stało, muszę najsampierw odzyskać siebie i przestać realizować sprzeczne ze sobą cele. Postawiłam więc wszystko na jedną szalę o nazwie terapia. Z tego pozostał mi wybór między terapią ambulatoryjną a na oddziale. Były momenty wahania, ale ostatecznie zrobiłam ostateczny rozrachunek i stwierdziłam, że z terapii na oddziale wyniosę więcej, przede wszystkim dlatego, że ona w większym stopniu pozwoli mi zrozumieć i zmienić swój sposób funkcjonowania w życiu. Tak więc... decyzja należy do Ciebie Kangurekkk Trzeba brać życie za kark a nie dawać ukręcać sobie kark
  5. Jak przeczytałam to co napisałam to widzę, że właśnie przeniosłam na Ciebie własne emocje. Masz rację. Rzeczywiście, prawda jest taka, że to ja panikuję, chociaż moja rozmowa dopiero za trzy miesiące. Siedzę nie raz i się zastanawiam /chociaż doskonale wiem jak wygląda życie na 7F/ jak to będzie, czy jestem gotowa podnieść ciężar terapii, czy nie stchórzę tak jak za pierwszym razem, czy zostanę zaakceptowana przez społeczność czy zamknę się w swoim świecie,czy ja wgl zasłużyłam na entą szansę i czy nie zostanę odrzucona już na samym wstępie przez Persona Non Grata... czy.. czy... czy.... Widzę że nawet pisanie na forum może mieć charakter terapeutyczny.... Dzięki rainshadow! otworzyłeś mi oczy! -- 05 sty 2013, 23:34 -- rzezniakk z rzeczy praktycznych na 7F zaskoczyło mnie to, że nie można sobie ot tak wejść do kuchni i pożyczyć widelca/noża I nie tyle o tzw. bezpieczeństwo psychiatryczne tu chodzi, ile o to, że to nie dom i o wszystko trzeba pytać - w sferze kuchni to najlepiej pana Marka /dietetyka/ Społeczność jest tworem dynamicznym = zmienia się nieustannie. Ktoś przychodzi, ktoś odchodzi. Ktoś odchodzi, ktoś przychodzi. I dzieje się to w sposób naturalny. Jedni kończą terapię, inni dostali wypis przed czasem... różnie to jest. W związku z takim stanem rzeczy "zwalniają się" terapeuci i pielęgniarki. Na tej zasadzie terapeuci i pielęgniarki są przydzielane - w pewnym sensie - losowo. Jest jednak jeszcze druga strona medalu: ja "dostałam" pielęgniarkę która była typowym wzorcem kobiety i była w stanie w pełni dać mi matrycę do postępowania. Kolega miał pielęgniarkę, która pozwalała mu odnaleźć się w roli zwykłego faceta. No miała w sobie to "coś" co pozwalało być taką a nie inną. Ktoś inny znalazł w pielęgniarce brakujący puzzel jeśli chodzi o bycie sobą. Przykłady można mnożyć. Chcę przez nie powiedzieć, że każda z tych osób "dostała" w osobie pielęgniarki te wzorce, których im brakowało albo które były zbyt słabe, aby mogły ułatwiać życie i go wręcz utrudniały. I wszyscy byliśmy zgodni co do tego, że jakkolwiek pielęgniarka jest przydzielana akurat ta, która ma wolne miejsce w grafiku, to jednak ten wybór nie jest tak do końca przypadkowy. Nie wiem czy udało mi się powiedzieć to, co chciałam w zrozumiały sposób. Jeśli nie to wybacz mi rzezniakk wolny czas na 7F... trochę go jest. Zwłaszcza - jak napisał rainshadow - po 15ej i w soboty i niedziele. Czasem naprawdę szło zajoba dostać z nudów, ale to też był czas na pobycie w społeczności, dzięki czemu na społecznościach było o czym mówić, bo X obraził Y a Z nie wiadomo czemu się w to wtrącił. Też dobry czas na naukę bycia z ludźmi i nie uciekania w jakieś inne zajęcia. Może się wręcz okazać, że ktoś z pacjentów podejdzie do Ciebie i wyciągnie na spacer czy na tenisa/bilarda, czy nawet do biblioteki, bo takowa na terenie szpitala też się znajduje. /ku mojemu zdziwieniu znalazłam tam nawet książkę która była mi potrzebna na studia/ Od biedy możesz tez pójść na internet na oddział 7B (ostrzegam jednak, że może to być potraktowane jako ucieczka od ludzi). Na terenie szpitala jest też siłownia, chyba ze 3 albo i 4 sklepiki, ... Jest też królestwo pana Marka czyli sad z jabłonkami i można się załapać na zrywanie tychże /no chyba że trafisz na zimowy turnus / Miejscem często odwiedzanym przez wielu pacjentów jest też palarnia gdzie pośród oparów tytoniowego dymu poruszane są nieraz kwestie o których nigdzie indziej się nie mówi. Jak ja byłam to mówiliśmy że w palarni utworzyła się trzecia społeczność. .....aha, zapomniałam jeszcze o pani Dorocie i zajęciach z muzykoterapii. Fajnie odprężają i wyciszają, włączają myślenie emocjonalne i dostarczają /zwłaszcza co niektórym osobom/ niezłej dawki adrenaliny, bo pani Dorota potrafi się spóźnić pół godziny, powiedzieć że coś zrobimy a potem nie przyjść wcale do pracy.... Zdarzały się osoby które przestały przychodzić na muzykoterapię bo czuły się olewane przez panią Dorotę, odstawione i odrzucone. Cyklicznie pojawiają się też na oddziale 7F zajęcia z biblioterapii /jak ja byłam to prowadziła je terapeutka społeczności, pani Asia Kroczek/. Można też zaszyć się w pracowni zajęciowej i zrobić coś konstruktywnego; np. namalować gigantyczny plakat na drzwi od pokoju albo - to ja - wymalować farbami do szkła delfiny i przykleić do ściany koło swojego łóżka. Mój bałwanek witał też gości wchodzących na oddział Jak do tego dołączysz konieczność prania, sprzątania, dyżury... /te stolikowe i te duże/ to czasu na nudę prawie zero. Park dookoła szpitala też jest pokaźny, więc aż się prosi, żeby pójść na spacer albo pobiegać. Kilka osób pokusiło się nawet o ulepienie bałwana... Jeśli chcesz wyjść do ludzi i nie popaść w depresję to na 7F z całą pewnością znajdziesz na to sposób przepraszam Was, że się tak rozpisałam. Chyba pobiłam swój własny rekord co do ilości słów użytych w jednym poście ;(
  6. rainshadow nie panikuj; /wiem, łatwo powiedzieć, gorzej - wykonać/ sama też mam niesamowitego stresa, ale przestudiowałam calusi wątek o 7F i zrozumiałam, że każdy boryka się z tym wewnętrznym, nieposkromionym napięciem przed rozmową. I to chyba normalne. Bo przecież to w końcu rozmowa życia. Ja stawiam sobie pytanie zasadnicze: czy chcę, pragnę, potrzebuję zmian? i czy jestem gotowa wcielić je w życie? ...uważam, że jeśli na te pytania odpowiedź jest twierdząca, to motywacja przyjdzie sama w momencie, kiedy pozbędziemy się strachu i dzięki temu odzyskamy siły do życia. Bo myślę, że zwykle to one /i/lub lenistwo/ są przyczyną braku motywacji do działania echsz...ale ja mądra jestem
  7. Dzięki za odpowiedzi DelRey25 nie ma złych ludzi, są tylko Ci, którzy nie pielęgnują /z różnych przyczyn/ w sobie dobra tylko zło. Tobie szczególnie dziękuję za info. Dzikuję DelRey25 Nie umiem nie panikować jestem tak zestresowana, że masakra!
  8. Mam pytanie z beczki pt. "dziwne" Jak idziecie na konsultację to w które drzwi pukacie i co mówicie? Wiem, dziwne, ale ja mam z tym problem
  9. ZjemCie jak czytam to co napisałaś to tak, jakbym czytała o samej sobie sprzed kilkunastu lat. Teraz jestem od dawna pełnoletnia i mam świadomość rangi problemu jaką jest fobia społeczna. Ona wynika z różnych rzeczy jak np. z tego że nie masz właściwego wzorca w rodzinie, jesteś porównywana z innymi /-że niby lepszymi; a ty to taki nieporadny twór co to się nie umie zachować. Dzik. Tak mnie matka nazwała jak miałam naście lat i bałam się pójść do sąsiada podać mu list, który listonoszka zostawiła u nas, bo u nich akurat nikogo nie było. A ja się naprawdę bałam zapukać do drzwi. Serce waliło mi z przerażenia jak młot pnemuatyczny. Czułam się niezrozumiana i wyśmiana przez własną matkę. To zrównywało mnie z ziemią. Moje poczucie własnej wartości leciało w dół z każdym tego typu tekstem od matki. Zresztą - od ojca też to słyszałam. On nie ma własnego zdania i powtarza ślepo za matką. Jak ona mu gra, tak on śpiewa. W tamtym okresie nie rozmawiałam z rodzicami, bo i tak nie miałam co się wysilać /"dzieci i ryby głosu nie mają"/ więc o tym problemie też nie mówiłam. Przemilczywałam też to że byłam źle traktowana przez swoją wychowawczynię w szkole. To, że mnie poniżała i upokarzała przed całą klasą... Potem to oczywiście wychodziło na jaw przy pierwszej lepszej wywiadówce. A wtedy słuchałam od matki wyrzutów dlaczego nic jej nie powiedziałam. Ona by z tym zrobiła porządek. No i którymś razem zrobiła. Taki, że już najwyższa - żadko się zdarzająca - ocena jaką mogłam dostać u tej nauczycielki /a miałam z nią trzy przedmioty, więc były sytuacje kiedy mogło się okazać, że nie zdam do następnej klasy/ była trója. Baba się po prostu na mnie mściła za to, że moja matka jej nawtykała. To mnie jeszcze bardziej degradowało w oczach klasy. Czułam się gorsza. Jak debil. Uczyłam się a miałam same pały. Moja nauka na nic się zdawała, bo jak przychodziło co do czego, i tak nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. Z czasem ten problem się pogłębiał i rzeczywiście zaczęłam mieć problemy z nauką. Czytałam i nie byłam w stanie zapamiętać o czym czytam. Uczyłam się i na końcu strony nie pamiętałam o czym czytałam na jej początku. I tak mi to zostało do dzisiaj. Nie potrafię się skupić, mam problemy z koncentracją, nie mogę znaleźć pracy, bo się boję. Na samą myśl o tym, że miałabym pójść na rozmowę o pracę, robi mi się gorąco, zaczynam się pocić, ręce mi się trzęsą, jakbym miała zaawansowanego Parkinsona... O załatwieniu spraw urzędowych nie ma mowy. Jak mam coś załatwić to wypycham się kimś innym, a jak już naprawdę muszę iść sama do urzędu to jestem tak masakrycznie zestresowana, że sama nie wiem co się ze mną dzieje. Zaczynam się jąkać, nie mogę składnie sklecić zdania, czasem wręcz urzędnik/-czka za biurkiem ma problem ze zrozumieniem mojej mowy, bo mówię tak niewyraźnie, jakbym była jakaś niedorozwinięta. I tak mnie zaczynają traktować. A wtedy się denerwuję, złoszczę... jest jeszcze gorzej... Wychodzę czerwona jak burak /ze wstydu/ i mam ochotę zapaść się pod ziemię, żeby mnie nikt nie zauważyć, nikt nie spotkał, nikt nie zapytał jak było, co powiedzieli, czy załatwiłam sprawę czy nie... A już nie daj Boże żebym jeszcze kiedyś spotkała tę osobę/osoby, które mnie obsługiwały w tym urzędzie. Wtedy to już tylko czapka niewidka mogłaby mi być pomocną!!!!! Nie piszę tego, żeby Cię nastraszyć, lecz aby Ci uświadomić, że fobia społeczna rozwija się razem z Tobą i jak nie ukręcisz jej łba jak najszybciej, to potem urośnie do takiej rangi, że będzie Ci naprawdę coraz trudniej sobie z nią poradzić. Trzymam kciuki za Ciebie i wierzę, ufam, że znajdziesz wyjście i dotrzesz do miejsc i ludzi, którzy udzielą Ci pomocy i wsparcia. Z mojej strony mogę Ci podpowiedzieć takie rozwiązanie: napisz oświadczenie, które jest wymagane przez psychoterapeutów by podjąć z Tobą pracę nad problemem i podsuń je mamie/tacie (sama wiesz kto się prędzej pod nim podpisze) i tyle. Powiedz mu/jej że o nic więcej nie prosisz tylko, żeby wyrazili zgodę na to, abyś wzięła udział w kilku spotkaniach z psychoterapeutą. Nic więcej. Tylko ten jeden podpis i dasz im spokój. Powiedz mu/jej że chcesz sama się przekonać czy to przypadkiem nie jest tak jak Ci sugerują,że wmawiasz sobie problemy, aby uniknąć konieczności działania, bo jesteś leniwa. I chcesz to usłyszeć z ust fachowca. Powiedz mu/jej że nie robisz tego im na złość, czy żeby komuś coś udowodnić. Po prostu chcesz być lepszym człowiekiem, rozwinąć się, być lepszą córką. Nie robisz tego im na przekór. Myślę, że jeśli usłyszą od Ciebie taki komunikat, to ulegną i zgodzą się chociaż na kilka sesji. Ważne abyś pracowała z PSYCHOTERAPEUTĄ, nie psychologiem, psychiatrą....etc. ale z psychoterapeutą. Tu: http://www.ptp.org.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=53 masz listę rekomendowanych psychoterapeutów. Oni mają certyfikaty i prawo prowadzenia sesji psychoterapeutycznych. Jak się postarasz to uda Ci się dobić do nich na NFZ także nie zabulisz za spotkania, bo domyślam Cię, że nie masz kasy, żeby sobie pozwolić na płatną terapię. Wiem coś o tym. Znam ten ból. Mnie dużo dała psychoterapia psychoanalityczna. Ku mojemu przerażeniu dali mnie na grupową, ale jak widać przeżyłam, więc fobia prysła. Wygrywam. Jeszcze nie wygrałam, ale jestem na dobrej drodze. Powiedzmy że jest 7:4 dla mnie Tobie też się uda! Tym bardziej, że jesteś młodsza i masz szansę nie dopuścić do rozwinięcia się szerszej formy fobii. Trzymam kciuki i powodzenia!!!!
  10. agula_w11_ myślę, że dobrze zrobiłaś. Szczerość świadczy - wg mnie - na Twoją korzyść, masz przy tym zachowany 6-miesięczny okres abstynencji, także nie powinno być problemu. Trzymam za Ciebie kciuki
  11. Laptopa można mieć swojego. Jeśli chcesz mieć połączenie z netem to postaraj się z Orange albo Play, bo Era i Plus nie mają tam za fajnego zasięgu. /przynajmniej tak było dwa lata temu/ Jak byłam na oddziale to po przyjęciu miałam rozmowę z lekarzem. No stres! Jak się przeziębisz to przecież normalne że idziesz do lekarza i Cię bada. Tu jest TAK SAMO Zdejmujesz TYLKO bluzkę. Po przyjęciu pobierają Ci też krew do badania. W ciągu pierwszych dwóch tygodni przyjdzie też do Ciebie pielęgniarka i Ci się przedstawi. To będzie "Twoja" pielęgniarka. Z nią będziesz się umawiać na rozmowy /średnio raz-dwa razy w tygodniu bo tak tam mają rozplanowane dyżury - stan na marzec 2010 r Nie stresuj się na zapas. Będzie dobrze!
  12. http://i1.kwejk.pl/site_media/obrazki/2012/05/7892dd56e5bc68d67ca33440fc5916a8.jpg?1337509028
  13. aporia myślę, że oni po prostu chcieli cię wypróbować. Z jednej strony: jak sobie poradzisz z trudnymi i bardzo dobitnie wypowiedzianymi interpretacjami twojego zachowania. Nawet jeśli nie są one zgodne z rzeczywistością. Z drugiej strony: twoją motywację. Gdybyś była zdesperowana /=miałabyś dobrą motywację/ to nie zniechęciłoby cię, że jesteś przypadkiem beznadziejnym /"jest pani bardzo chora i ma pani bardzo złe rokowania"/. Wręcz przeciwnie: dołożyłabyś wszelkich starań, żeby 1) mieć gdzie wrócić po wyjściu z oddziału; 2) udowodnić im, że pomimo że uznali cię za przypadek beznadziejny to ty i tak dołożysz wszelkich starań, aby zmienić w sobie chociaż trochę; Po tym natomiast, że się wycofałaś, prawdopodobnie uznali, że nie masz wystarczającej motywacji do zmian i do tego masz słabe zdolności radzenia sobie z frustracjami Nie sądzę, żeby dr Puk był stronniczy. Dlatego raczej odpada teza, że zniechęciłaś go do siebie faktem, że usnęłaś ciążę. A to że przywołujesz akurat ten argument może świadczyć o tym, że ciebie samą ten fakt bardzo boli, że żałujesz i najchętniej cofnęłabyś czas. Oczywiście to co napisałam to tylko moja interpretacja. Licha o tyle, że ciebie nie znam, więc trudno mi powiedzieć jaka jesteś.
  14. Cześć Ktoś mnie oświeci co mi jest? Mam rozmowę na 2 kwietnia 2013 r ale już teraz wariuję, szaleję... Na samą myśl o tym, że mam stanąć twarzą-w-twarz z dr "EN" dostaję ataku paniki !!!!!!! z drugiej jednak strony strasznie bardzo chcę się dostać na 7F i wypowiedzieć wojnę swojemu narcyzmowi! jestem zdesperowana! Działam na zasadzie: chciałabym a boję się MASAKRA!!!!!!! Bardzo chciałabym nawet przyspieszyć termin rozmowy, ale nie robię tego z tego samego powodu co wyżej. ZWARIUJĘ!!! Podpowiecie coś? PLISSSSSSSSSSSSSSSSSsss.....!!!
×