Mysle, ze my tego nie lubimy, ale jestesmy do takiego stanu rzeczy przyzwyczajone.. Nie znamy lepszego zycia, wiec wybieramy, to co znane czyli - stałe, czyli - bezpieczne. W glowie nie raz mam mysli, aby cos zmienic. Zmiana, zmiana - cos nowego, nieznanego, czyli czytanego przez mozg niebezpiecznego, ryzykownego, cos co moze nie wyjsc, a po co nam kolejna rana? Dlatego tkwimy we wszytskich tych patologicznych zwiazkach, czekajac na olsnienie, ktore cos zmieni. Nigdy nic sie nie zmieni, jesli nie bedziemy rozumiec swoich mechanizmów dzialania (ktore, sa tak gleboko w nas zakorzenione, ze zwykle zastanawianie sie nad tym, po prostu nie ma sensu) No bo jak? Jak ja sama sie na to wszytsko godze, skoro logika podpowiada, ze cos jest nie tak..
Do psychoterapeuty polecam sie udac po pomoc!