kiedys slyszalam, od znajomej siostry, ktora studiuje psychologie, ze utrzymujace sie dluzszy czas "doly" to depresja
dzisiaj sobie uswiadomilam, ze chyba mnie tez sie to tyczy.
bo czy w moim zyciu sa pozytywy? moze i sa. ale zalane morzem tych wszystkich zlych spraw.
jestem sama od... od zawsze. chociaz, jak oceniaja znajomi "moglabym miec kazdego". i co z tego, jak kazdy, ktory mi sie spodoba i do kogo cos poczuje, okazuje sie albo ch***m albo jest zajety.
moze powinnam wtedy walczyc o swoje szczescie, ale jakos nie umiem. nie mam sily.
nie mam sily tez oddychac, kazdy wdech sprawia mi bol. a ja nie chce juz wiecej cierpiec.
w niczym nie moge znalesc zapomnienia. jesli jest dobrze i ten stan utrzymuje sie 2-3 tygodnie, moge byc pewna, ze jednego wieczoru, np takiego jak dzis, wszystko sie zawali i przespanie mnie interesowac.
co w swietle sesji nie jest dobre. pierwsza letnia sesja i zapewne w wiekszosci niezaliczona. jeszcze tego brakowalo - rozwalone wakacje nauka na wrzesien....
przynudzam, wiem. ale to chyba miejsce na takie jeczenie... :)