Skocz do zawartości
Nerwica.com

DelRey25

Użytkownik
  • Postów

    254
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez DelRey25

  1. Tylko, że dla mnie to lepiej to wygląda tak: będę zajebiście wyglądał, pieprzył się z kim popadnie, będę miał dużo kasy / ewentualnie - wreszcie znajdę prawdziwą, wielką miłość, którą sobie tak idealizuję, bo dla mnie to nie jest po prostu bycie ze sobą i dawanie/branie tylko ja myślę, że musi być 'wow', 'zajebiście', jakieś wielkie targające mną uczucie, które zmiecie mnie z powierzchni ziemi. Skrajności i jakieś chore urojenia. To jest jedyne 'lepiej' jakie znam, do jakiego przez długi czas dążyłem. Zdaję sobie sprawę z tego, że to jest bardzo zaburzone myślenie, ale tak zawsze było. Nie wiem co to znaczy 'normalnie'. Normalność jest dla mnie nudna i męcząca. Da się nauczyć stabilności? Empatii?
  2. Byłem dzisiaj na sesji. Mówiłem o sobie w zasadzie tylko przez jakieś 20 min. Znów tak jak zwykle: zero jakiejkolwiek reakcji emocjonalnej. Nie wyrabiam po prostu. Terapeutka narysowała mi jakiś schemat terapii poznawczo-behawioralnej, wytłumaczyła o co chodzi, jak to działa. Dostałem pierwszy raz zadanie. Mam prowadzić jakiś dziennik, w którym będę zapisywał to co czuję, myślę i jak się zachowuję gdy jest źle, gdy jestem smutny. Fajna sprawa chyba, bo skoro nic nie czuję będąc na sesji to terapeutka będzie chociaż miała wgląd w to jak jest poza nią, gdy dopada mnie smutek, płacz i wszystko jest nacechowane emocjonalnie. No i oczywiście po powrocie z sesji przez chwilę było dobrze, ale przyjechałem do domu i znów to samo. Zły nastrój, lęk i płacz. I znów się przeraziłem, bo to wszystko tyczy się mnie, wszędzie jestem ja w tym wszystkim. Nie potrafię się wzruszyć z czyjegoś powodu. Jestem pieprzonym egoistą skupionym tylko na sobie i swoich problemach, które ciągle analizuję. I znów wmawianie sobie, że nie potrafię kochać, nie potrafię się związać z 2 człowiekiem, że ludzie mnie nudzą i męczą, że jestem potworem bez uczuć, że to wszystko nie ma sensu i najlepiej się zabić. Do tego w domu na wakacje jest siostra z dziećmi. Czekałem aż przyjadą i spędzę trochę z nimi czasu, a jest jak zawsze. Jestem pochłonięty sobą i swoimi myślami i zaniedbuję innych, nie bawię się z dziećmi, a jeśli bawię to chyba tylko po to, żeby sobie coś udowodnić i przez chwilę poczuć się dobrze. I znów jestem JA. Potem przychodzą wyrzuty sumienia, że nie poświęcam im czasu, że się izoluję, że oni widząc mnie już nawet nie próbują o cokolwiek prosić, bo wiedzą, że i tak odmówię, że znajdę wymówkę itp. itd. Z drugiej strony terapia chyba na tym polega, żeby skupić się na sobie, na swoich myślach, emocjach, przeżyciach, ale ja robiąc właśnie to czuję się jeszcze gorzej. Może mi to szkodzi? Może powinienem od tego uciec i przestać się babrać w tym g*wnie? Umówiłem się też na wizytę u psychiatry. W zasadzie to co chwilę myślę, że może jednak potrzebuję leków, bo jestem w kompletnej rozsypce, a z drugiej strony boję się, że potem już całkiem się uwstecznię i nawet tych napadów płaczu nie będzie i znów stanę się jeszcze bardziej martwy w środku niż wcześniej. Zapytam go co on o tym myśli, czy jest sens łączyć farmakoterapię z psychoterapią. Nie chcę iść na łatwiznę. Robiłem tak przez 6 lat biorąc leki i fakt, bywało dobrze przez dłuższy czas, ale wszystko zawsze wracało. Zawsze bardziej natarczywie i mocniej. Najpierw wenlafaksyna 75mg przez 5 miesiecy, potem 2 mce przerwy kiedy to uwazalem, że jestem już zdrowy, bo na początku moje problemy dotyczyły głównie dolegliwości somatycznych: problemy z oddychaniem, przypisywanie sobie chorób, 'bóle serca' itp. Później nawrót, jeszcze bardziej bolesny. Drugie podejście do wenli, pojawiły się myśli natrętne, impulsy, żeby zrobić krzywdę sobie lub komuś. Dostałem sertralinę, 25mg. Po 3 dniach tak się wszystko nasiliło, że miałem próbę samobójczą, która była próbą tylko z nazwy, bo nie chciałem się zabić tylko przestać czuć i myśleć i żeby ktoś wreszcie widział, że ja nie udaję, że jest mi naprawdę źle. Potem szpital, anafranil 150mg + mianseryna 10mg na spanie i tak przez 2 mce. Potem dolozono mi znow sertraline, 25mg i depakine chrono 1000mg. Później znów zejście z tej mieszanki na wenlafaksynę, doszedłem nawet do 150mg dziennie, dostałem jeszcze amizepin, ale przestałem brać, bo nie byłem w stanie utrzymać się na nogach. Potem próba z Seronilem, 20mg przez parę miesięcy, ale znów wróciłem do wypróbowanej wenlafaksyny, 75mg. I tak byłem na niej rok i od trzech lat siedzialem na dawce 37,5 ER, chyba bardziej po to, zeby czuć się bezpieczniej. Dopiero zeszłego roku, tuż po przeprowadzce do miasta zaczęło się sypać. Było niby ok, ale czułem, że coś się zbliża. Wystarczyło spotkanie ze znajomym ze studiów i dużo alkoholu i na drugi dzień jakaś kompletna masakra. Płacz, śmiech, płacz, śmiech, myśli samobójcze. I tak wylądowałem u obecnego psychiatry, który stwierdził, że w moim przypadku to muszę się skupić na terapii, bo zbyt często to wszystko wraca, nawet będąc na lekach, a on nie widzi u mnie choroby typu depresja, a na dwubiegunówkę się nie chce rzucać, bo te moje nastroje zbyt szybko się zmieniają i nie trwają dłużej niż kilka godzin, czasami dni. Kazał nadal trzymać się minimalnej dawki wenli, ale też powiedział, że trzeba będzie to odstawić. Zachęcił mnie do zmiany swojego życia i to w sumie dzięki jego sugestii zapisałem się na siłownię, zacząłem się zdrowiej odżywiać itp. W ciągu 9 miesięcy schudłem prawie 35kg. I było super podczas tego okresu. Miałem jakiś cel, ale gdy już go osiągnąłem wszystko wróciło do punktu wyjścia. Zacząłem poznawać ludzi i koniecznie chciałem sobie udowodnić, że potrafię się w kimś zakochać i być w związku. Oczywiście, jak zwykle, znajomości kończyłem szybciej niż się zaczęły, odtrącając przy tym kolejne osoby, w jakiś sposób je raniąc, bo najpierw dawałem im pożywkę w postaci nadziei, a potem się wycofywałem. Do tego doszły problemy finansowe. Dostałem kredyt i w sumie w niecały miesiąc przeje&ałem całą kasę (12 000zł) na głupoty typu ciuchy, książki, kosmetyki itp. Do tego znów pojawił się przypadkowy seks co jakiś czas, a co za tym idzie jeszcze większe wyrzuty sumienia, jeszcze większe wahania nastroju, powrót myśli natrętnych, napady gniewu, złości, myśli autodestrukcyjnych itp. Później znów kompletna pustka, którą zapełniałem kolejnymi spotkaniami na seks i tak w kółko. Działo się tak nawet podczas terapii, ale powoli dochodzę do wniosku, że to droga donikąd, że jeszcze bardziej się pogrążam. I pojawiły się diagnozy zaburzeń osobowości, choć nikt do końca nie powiedział jakie na 100%. Sam wiem, że mam cechy osobowości borderline, a terapeutka do tego dorzuciła jeszcze rysy narcystyczne. Nie sposób się nie zgodzić. Opieranie się impulsom sprawia, że pogrążam się w depresji. Teraz dopiero widzę jaki jestem zaburzony i jak bardzo potrzebuję pomocy... Co nie zmienia faktu, że czasami mam ochotę powiedzieć dość i znów popłynąć w swój wyuczony schemat. I właśnie to opieranie się tym myślom sprawia, że czuję się jeszcze gorzej, bo z jednej strony jest to bardzo pociągające i sam fakt, że kogoś wyrwę i ktoś mi powie, że w czymś jestem dobry sprawia, że lepiej się z sobą czuję, ale to wszystko mija i wracam do punktu wyjścia, czyli tej ogromnej pustki, obojętności, zniechęcenia. I wiem, że tak dalej być nie może...
  3. Ja się właśnie tego boję. Że zacznę znów brać leki i znów dojdzie do momentu gdy stwierdzę, że mi już nic nie dolega i popier*olę wszystko. A może się mylę. Teraz nie wyobrażam sobie poniedziałku bez spotkania z terapeutką.
  4. A co myślicie o łączeniu farmakoterapii z psychoterapią? Jestem w totalnej rozsypce i już sam nie wiem co robić. Boję się, że stracę pracę i całkiem pogrążę się w tym gównie. Z jednej strony boję się leków, bo nie chcę żeby całkowicie odebrały mi uczucia i boję się, że przeszkadzałoby to w terapii, a z drugiej strony nie wyrabiam.
  5. Dziękuję Wam za te słowa. Po prostu czasami to wszystko wydaje się za dużo jak na jedną osobę i zaczynam wątpić w to, że będzie lepiej. Myśli samobójcze są, ale mimo to, jakoś trzymam się przy życiu. Nie chcę się tak po prostu poddawać choć jest okropnie ciężko i jeszcze nigdy tak podle się nie czułem... Np. rozmawiam z terapeutką o rzeczach, które dla 99% ludzi są bolesne, a ja nie czuję wtedy nic. I znów to wrażenie, jakbym coś recytował, bez żadnych emocji. Ech...
  6. Hmmmm, czytając to wszystko ciężko mi cokolwiek powiedzieć, bo szczerze mówiąc, to Twoje objawy można podpiąć pod wiele zaburzeń. Podkreślam, że ja sam nie jestem ani psychiatrą, ani psychologiem. Co zrobiłbym na Twoim miejscu? Zasięgnąłbym drugiej, a nawet trzeciej opinii. Poszedłbym do innego lekarza, później do psychologa. To że masz problem z ludźmi jest niezaprzeczalne. Napisz mi jak Ty sam się z tym czujesz. Przeszkadza Ci to? Utrudnia funkcjonowanie? Czujesz potrzebę przebywania z innymi ludźmi? Chcesz się związać z kobietą? Do czego potrzebni Ci są inni ludzie? Jacy to mają być ludzie? Postaraj się szczerze odpowiedzieć na te pytania. Jeśli nie chcesz pisać tego na forum, możesz mi wysłać prywatną wiadomość. Przede wszystkim nie łam się. Wiem, że jest Ci ciężko, ale warto walczyć i starać się. Poszukaj innego psychiatry, powiedz mu o wszystkim, poproś o skierowanie do psychoterapeuty. Może wcale nie jest aż tak źle, a to, że czujesz się tak jak się czujesz obecnie, spowodowane jest najprawdopodobniej tym, że masz za dużo na głowie i kumulacja tego wszystkiego jest nie do przeskoczenia. Nie trać wiary!
  7. Witaj, Po 1 napisz coś więcej o sobie. Diagnoza NPD musiała się skądś wziąc, a to co napisałeś o sobie do tej pory, czyli zerwanie stosunków z ludźmi i wstrząsająca sytuacja w rodzinie daje bardzo mały obraz Ciebie. Po 2 napisz kto Cię tak zdiagnozował. Uczęszczasz na terapię? Widujesz się z psychiatrą? Bierzesz jakieś leki? Zaburzenia osobowości mają to do siebie, że nie sposób ich zdiagnozować na jednej wizycie. Psychiatra/psycholog może mieć pewne podejrzenia, ale żeby się upewnić trzeba więcej rzeczy zbadać. Czy można leczyć? Kwestia sporna. Jedni twierdzą, że tak - jak każde inne zaburzenie. Problem tkwi w wytrwałości pacjenta w terapii. Najpierw zadaj sobie pytanie czy na pewno chcesz się leczyć i zmienić swoje zachowanie. To bardzo ważne. Narcyzi rzadko sami szukają pomocy, głównie dlatego, że nie widzą nic złego w swoim zachowaniu i twierdzą, że to ktoś się myli, nie zna na rzeczy, a oni sami są wszechwiedzący. Z tego co wiem, narcyz najczęściej przychodzi do psychologa/psychiatry podczas depresji, którą chce zaleczyć, a gdy ona mija, ów narcyz wraca do swoich idei wielkościowych, do swej omnipotencji. Czytałem dużo o tym zaburzeniu i warto przede wszystkim wiedzieć skąd ono się wzięło. Z tego co się dowiedziałem wszystko sprowadza się do tzw. rany narcystycznej, czyli sytuacji kiedy dziecko boleśnie zrozumiało, że aby być akceptowanym i docenianym przez rodziców, musi być kimś innym niż rzeczywiście jest. Poniżej to co znalazłem w necie: Rana narcystyczna powstaje gdy opiekunowie wymagają od dziecka aby było pod jakimś względem inne niż jest w rzeczywistości. Rodzice nie odzwierciedlają dziecka, nie są empatyczni i nie zachowują zdrowych granic między sobą a dzieckiem, nie pozwalając w ten sposób na prawidłowy rozwój dopiero wyłaniającej się osobowości - na kształtowanie się prawdziwego “ja”. Przekaz środowiska brzmi: Jeśli przestaniesz być sobą i będziesz tym kim ja chcę abyś był, będę cię kochał. Rodzice idealizują dziecko, wymuszając na nim stworzenie obronnego, kompensacyjnego fałszywego “ja”, które ma zapewnić dziecku bezpieczeństwo związane z zaspokojeniem podstawowych potrzeb. Idealizacja dziecka wiąże się z nieakceptowaniem jego słabości i ograniczeń oraz wyjątkowej w tym okresie podatności na zranienie. Powstałe w wyniku tak głębokiego zranienia fałszywe self będzie zaprzęgało ogromną część energii organizmu w celu osiągnięcia wielkości, bez której osoba ta czuje się skrajnie bezwartościowa lub doznaje dojmującej pustki - uczucia pochodzącego z prawdziwego “ja”, towarzyszącego refleksji, że żyło się nie swoim życiem, w krainie iluzji o swojej omnipotencji. Jeśli dziecko nie było kochane takim jakie jest, jeśli było wykorzystane do realizacji marzeń rodziców lub otrzymało przekaz: “musisz być kimś lepszym” to przez resztę życia będzie mu trudno być sobą lub będzie to w ogóle niemożliwe. Polecam również artykuł psychoterapeuty. Link poniżej: http://psycho-fusy.blogspot.com/2008/11/najlepszym-by-zaburzona-osobowo.html Sam chciałbym się dowiedzieć czy można się z tego wyzwolić, bo u mnie stwierdzono cechy osobowości narcystycznej i szczerze to czarno to widzę. Znam biegle angielski i szukając informacji na zagranicznych stronach jedyne co znajdywałem to porady dla osób żyjących w związkach z narcyzami, o tym jak się od nich uwolnić itp. Chcę wierzyć, że można sobie z tym poradzić i żyć jak każdy, mniej zaburzony człowiek.
  8. Witam, Terapię zacząłem jakieś 2 miesiące temu. To moja pierwsza i mam nadzieję, że ostatnia. Zbyt często wracały do mnie różne objawy, więc poszedłem do nowego psychiatry, który stwierdził, że w moim przypadku jedynie terapia może mi pomóc i nie powinienem pokładać wielkich nadziei w lekach. Uwierzyłem. Po jakimś czasie udało mi się odstawić lek, Velaxin ER 37,5mg. Brałem go przez jakieś 4 lata, a w ogóle na lekach byłem prawie non stop od marca 2006 roku. Pewnie pomogło, bo dopiero teraz widzę, że bez leków jest o wiele gorzej niż na nich. Ale chcę walczyć bez leków, a czy się da to się okaże wkrótce. Mój problem polega na tym, że ostatnio miewam jakieś dziwne napady płaczu. Wtedy mam ochotę dzwonić do rodziny, znajomych, żeby mieć w kimś oparcie, bo czuję się okropnie samotny i zagubiony. Do nikogo jednak nie dzwonię, bo nie chcę później myśleć, że się poddałem i nie poradziłem sobie sam. Zresztą moje nastroje są tak zmienne, że byłoby mi za chwilę wstyd gdy zacząłbym się np. śmiać, co jest bardzo prawdopodobne. Chciałbym, wręcz marzę o tym, żeby rozpłakać się podczas sesji u terapeutki, jednak nie potrafię. Czuję się tak jakby ktoś wylał na mnie beton, jestem zimny w środku. Jest śmiech, czasami głupkowaty, bywa, że się zwieszam, ale to nie ma nic wspólnego ze smutkiem. Czuję wszechogarniającą pustkę. Terapia otworzyła mi oczy na wiele rzeczy, których wcześniej nie widziałem u siebie i szczerze to czuję się z tym jeszcze gorzej. Wątpię czy jest dla mnie jakaś nadzieja, czasami myślę nawet, że nic mi już nie pomoże, a terapia na mnie w ogóle nie działa, a jeśli już to szkodzi, bo czuję się po prostu tragicznie ze świadomością swoich zaburzeń itp. Zastanawiam się czy to wszystko ma sens, skoro ja nie potrafię 'czuć', a mówiąc o sobie terapeucie mam wrażenie jakbym coś recytował, bez większego zaangażowania emocjonalnego. Źle mi z tym, bo wtedy przychodzą mi do głowy czarne myśli typu: jesteś pozbawionym uczuć potworem, nie potrafisz się wczuć w pewne sprawy, wszystko jest takie płaskie, pozbawione emocji. Terapeutka zadaje mi różne pytania, którego u większości ludzi spowodowałyby jakąś reakcję emocjonalna, a ja czuję wtedy tylko pustkę, coś jakby jakąś blokadę. I potem znów sobie powtarzam, że pewnie jestem jakimś kompletnie zaburzonym człowiekiem, któremu już nic nie pomoże. A może jestem psychopatą? Boże, już sam nie wiem. Z drugiej strony nie wiem jak tłumaczyć te napady płaczu i bezsilności gdy jestem sam. Myślicie, że coś się zmieni? Wczoraj oczywiście było tak samo. Niby zwlekłem się z łóżka, wyszedłem na zakupy, pokatowałem się nieco ponad godzinę na siłowni, ale później znów to samo: płacz na zmianę z myślami samobójczymi, chęć ucieczki, potrzeba wygadania się komuś, a za chwilę ganienie się za to, bo nie mogę traktować ludzi jako swoich opiekunów, do których biegnę gdy jest problem. I wtedy dostałem smsa od kolegi, że chce się spotkać, przyjść do mnie. Ucieszyłem się, bo myślałem, że może uda mi się jakoś przed nim otworzyć, ale nic z tych rzeczy. Znowu kompletna blokada i jeśli mówiłem o swoich problemach to bez żadnego zaangażowania emocjonalnego, znów tak jakbym coś recytował. Nie wiem co o tym myśleć. A nie umiem przestać tego analizować. Brak mi już sił...
  9. Mam od prawie tygodnia. Już nie daję rady. Za dużo wszystkiego naraz się skumulowało. Odstawienie leku, rozpoczęcie psychoterapii, kolejne chore znajomości, żeby udowodnić sobie, że nie jestem jakimś okropnym potworem bez uczuć... Było o wiele lepiej gdy nie wiedziałem tyle o sobie. Terapia otworzyła mi w pewien sposób oczy i zrozumiałem, że wszystko jest we mnie w jakiś sposób zaburzone. Każdy mówi, że połowa sukcesu to świadomość problemu, świadomość tego, że źle się postępuje, ale co mi z tego skoro nie potrafię nic z tym zrobić? Już nie wiem czy moje uczucia są moje, czy to tylko efekt zaburzenia... Wstyd mi nawet komuś ze znajomych o tym mówić, bo ja sam nie jestem w stanie zrozumieć tego co się dzieje w mojej głowie, a co dopiero ktoś kto nie ma o tym pojęcia... Następną sesję z terapeutką mam w poniedziałek, ale boję się, że nie wytrzymam i zrobię coś głupiego... Jedyne co mnie powstrzymuje to moja rodzina, bo nie chcę żeby im było przykro, żeby myśleli, że mogli coś zrobić, a nie wiedzieli jak... Siedzę i wyję co chwilę, mam już dość ;(
  10. chiha, farmakologicznie leczyłem się przez wiele lat, ale obecnie od ponad miesiąca jestem bez leków i chcę by tak pozostało. Tak naprawdę to zarówno będąc na nich, jak i bez nich jest tak samo. Antydepresanty działają na mnie źle: zawsze mam myśli samobójcze i wpadam coś w stylu stanu mieszanego w CHAD. Nie chcę więcej przeżywać takiej katorgi, więc dałem sobie spokój. Co do szpitali to byłem raz, gdy zaczynałem leczenie sertraliną. Wpakowałem się w taki stan, że doprowadziło to do próby samobójczej... Na terapii jestem póki co od dwóch miesięcy, ale i tak będę musiał zrobić przerwę, bo mnie na to nie stać, przynajmniej przez najbliższy miesiąc...
  11. Witam, Piszę w tym temacie, bo jakoś ponad tydzień temu moja terapeutka powiedziała, że wg niej nie mam borderline, ale widzi u mnie cechy osobowości narcystycznej. I jest masakra. Strasznie mnie to zdołowało i jestem wprost przerażony taką diagnozą. Najgorsze jest to, że raczej wszystko się zgadza... Leczyłem się od wielu lat na jakieś nerwice, natręctwa, depresje itp. Wtedy koncentrowałem się głównie na oczywistych objawach, czyli np tych somatycznych oraz myślach natrętnych, zmianach nastroju itd. Spotykając się z psychologami/psychiatrami raczej unikałem mówienia o swoim życiu, związkach itp. Koncentrowałem się tylko na objawach. Jednak człowiek robi się starszy i coraz więcej tego najgorszego g&wna zaczyna wychodzić na wierzch i śmierdzieć. Odstawiłem za zgodą psychiatry leki, które brałem przez ponad 6 lat (było ich dużo, ale ostatnio przez 3 lata byłem na wenlafaksynie), bo jego zdaniem potrzebna mi była terapia. Tak naprawdę to jemu powiedziałem o tych wielu niepokojących mnie zachowaniach i to on otworzył mi w pewnym sensie oczy na istotę problemu. Jestem strasznie rozchwiany emocjonalnie, wpadam w ogromne dołki i euforie, kiedy to czuję się niepokonany. I to wszystko w schemacie dziennym, czasami godzinowym. Wydaję mnóstwo pieniędzy, zapuszczam się w kolejne kredyty, a pustkę emocjonalną wypełniam przypadkowym seksem bez zabezpieczenia. Głównie dlatego by coś poczuć, poczuć się Panem własnego marnego życia, mieć nad wszystkim kontrolę i decydować o sobie, na zasadzie, że jeśli coś mi się stanie to tylko dlatego, że sam do tego doprowadziłem, a nie że coś się samo 'przyplątało'. Do tego dochodzą problemy w relacjach z ludźmi: unikanie ich, by potem nagle z hukiem wrócić i znów oczarować swoim blaskiem. Związki? Nie ma czegoś takiego. U mnie to jedno wielkie polowanie, stroszenie piór, uwodzenie, czarowanie dotąd aż zdobędę. A jak zdobędę to wszystko cichnie, emocje opadają, a ja czuję pustkę i odchodzę. Wtedy najczęściej dochodzę do wniosku, że jestem jakimś wstrętnym potworem, że takich ludzi jak ja powinno się trzymać w zamknięciu, żeby nie ranili innych. A ja tak robię. Ranię tym, że porzucam, wcześniej nie dając żadnych znaków, że coś może być nie tak, żywiąc innych swoimi słowami, gestami, obietnicami, które później okazują się być bez pokrycia... I czuję się przy tym wyjątkowy. Zawsze tak było. Nie chciałem być taki jak inni. Na siłę starałem się być inny, żeby wszyscy wokół widzieli jaki jestem niesamowity i mnie podziwiali. Kręciło mnie mówienie znajomym o tym, że jestem gejem - niech widzą, że jestem wyjątkowy, że się tego nie wstydzę, że się tym szczycę, że jest mi z tym tak dobrze. Kręciło mnie dawanie ludziom do zrozumienia, że kobiety też mnie jarają. Że tak naprawdę mogę mieć każdą, a w seksie jestem niepokonany. Nawet to, że leczę się psychiatrycznie uważałem, za oznakę bycia kimś wyjątkowym, bo przecież Ci wszyscy inni wokół mnie są tacy zwykli, normalni, więc niech widzą, że można być ponad tym wszystkim, że można być 'psychicznym' i takim zaje*istym w tym swoim popapraniu, bólu i zaburzeniu. To przy ludziach. A w samotności? Pustka, gniew, żal, wyrzuty sumienia, kolejne autodestrukcyjne działania, kolejne chore znajomości, myśli samobójcze i nieustanne, niestabilne poczucie własnej wartości. Bywają dni, że nie jestem w stanie nadziwić się temu jak ktoś tak cudowny jak ja mógł się narodzić: jestem tak fenomenalnie inteligentny, tak piękny, czarujący, nikt mi się nie oprze, a jeśli ktoś twierdzi inaczej to chętnie udowodnię, że się myli. I później zawracam. Widząc siebie w lustrze mam ochotę zedrzeć z siebie skórę, pokaleczyć się, bo jestem tak szkaradny, taki niedoskonały, pełen mankamentów. I co robię? Na siłownię, biegam, jeżdżę rowerem. Nie tak sobie o, żeby się poruszać. Ćwiczę dotąd aż mi słabo i mam wrażenie, że zaraz padnę. Nigdy nie jest wystarczająco dobrze. Do tego jedzenie. Rzadko zdarza się by w tej materii było stabilnie. Przez kilka dni potrafię jeść wszystko co wpadnie mi w ręce, dotąd aż mi niedobrze. A później kolejne ekstremum: głodówka, bo muszę się ukarać. Bywa, że jest normalnie. Krótko, ale bywa. Wtedy twierdzę, że nie potrzebuję pomocy, że wszystko jest ok i w ogóle sam sobie coś wkręcam. Jednak zawsze wracam do punktu wyjścia i dopiero gdy znów jestem na granicy załamania wołam o pomoc. Teraz jest o tyle inaczej, że zmuszam się do utrzymania związku z terapeutką. Zdałem sobie sprawę z tego, że potrzebuję pomocy i że muszę to wszystko wyprostować. A jeśli się nie da to chociaż być w stanie to kontrolować. I boję się, bo wszędzie czytam, że nie można wyjść z zaburzeń osobowości, nie można się z tego 'wyleczyć', a szczególnie z narcyzmu. Z jednej strony zgadzam się z diagnozą terapeutki, ale z drugiej strony jej zaprzeczam, bo podobno ludzie z narcystycznym zaburzeniem osobowości nie odczuwają empatii, a u mnie jest inaczej. Nie jestem może kimś kto się często wzrusza itp, ale np strasznie nie lubię krzywdzić ludzi. Jak powiem komuś coś niemiłego, czy np kończę kolejną znajomość to strasznie mi źle z faktem, że kolejna osoba przeze mnie cierpi. Może nie jest ze mną aż tak źle? Sam nie wiem. Z drugiej strony np uwielbiam pomagać ludziom, dużo od siebie dawać, poświęcać swój czas i siebie. Tylko, że później dochodzi do mnie, że ja tak naprawdę robię to dlatego, żeby ludzie myśleli, że jestem taki super pomocny, taki do rany przyłóż. I przeraża mnie to, że tak właśnie jest, że jestem interesowny, że wszystko ma drugie dno, że we wszystkim co się dzieje musi być coś co sprawi, że lepiej się poczuję z sobą samym... Pisząc o tym wszystkim jest mi wstyd. Nie potrafię zrozumieć jak mogłem stać się takim człowiekiem, takim potworem... A tutaj piszę, bo widzę, że są też inni, podobni do mnie. I jest mi jakoś lżej. I może ktoś da nadzieję, że można się tego g&wna pozbyć lub chociaż potrafić je kontrolować...
×