
still
Użytkownik-
Postów
20 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez still
-
ja to chyba mam tą aleksytymię, mogę opisać od środka. otóż nie jestem w stanie rozpoznać swoich emocji negatywnych, takich których sobie w życiu zabroniłam np. nie odczuwam złości, gniewu... tzn odczuwam, moje ciało się złości (nerwica wegetatywna) tylko mój mózg tego nie widzi. emocje też łatwiej rozpoznaję kiedy są 'mocne', skrajne (poza gniewem, którego nie widzę nigdy) mniejsze 'ładunki emocjonalne' mogę przeoczyć, kiedyś też przez tydzień nie potrafiłam poznać, że się zakochałam, bo nie mieściło mi się to w głowie, byłam w szczęśliwym związku, dręczyło mnie wtedy uczucie którego nie potrafiłam nazwać i niepokój... co się ze mną dzieje... serce waliło, czułam się jakby po kielichu, lekkie drżenie i niepokój... kiedy nazwałam to staniem zakochania uspokoiłam się i niepokój zniknął, zostało zdziwienie, że można się zakochać kochając kogoś innego;) ze zdziwień: w testach u psychologa wychodzi mi wysoka nieufność i wynik mnie dziwi, inny zaskakujący parametr: niezależność. we własnych 'oczach' ufam ludziom i zbyt łatwo 'ulegam wpływom innych'. nudzą mnie filmy typu blue kieślowskiego (ale allen czy typy 'niebo nad berlinem' już nie) . z empatią nie mam problemu, choć oczywiście może to być moje subiektywne zdanie. ryczę na filmach (przez co nie przepadam za chodzeniem do kina), uwielbiam książki, pomagam potrzebującm bo stawiam się w ich sytuacji, mam przyjaciół, mniej mówię o sobie, bardziej mówię o rozmówcy lub o omawianym problemie jednak nie lubię wchodzić blisko w relacje bliskie innych np.nie lubię być w towarzystwie ludzi, którzy się całują, bo mam wrażnie 'zbyt głębokiej obecności w cudzym życiu intymnym' z tych samych powodów nie przepadam za całowaniem się w miejscach publicznych, w okresie nasilenia lęków (mam nerwicę lękową) przeszkadza mi nawet, ze ludzie rozmawiają w autobusie, mam wtedy to samo poczucie, że oto narzuca mi sie inny świat, który jest cudzy, w którym rozmawiający żyją a ja nie... i nie chcę wschodzić w ich sferę prywatnego życia... bez słuchawek i głośnej muzyki w czasie nasilenia lęków nie byłabym w stanie wyjść na ulicę, bo już tam dopadają te inne, ludzkie prywatne światy, w których nie chcę być. zwykle wobec innych ukrywam emocje, ale wobec najbliższych (rodzina + chłopak) potrafię krzyczeć, potem zjadają mnie wyrzuty sumienia nawet jeśli miałam rację i tak przeproszę. może to mieć ziązek ze 'karajnością emocji' o której pisałam wyżej... i żeby nie kręcić się w kółko kończę
-
ja to chyba mam tą aleksytymię, mogę opisać od środka. otóż nie jestem w stanie rozpoznać swoich emocji negatywnych, takich których sobie w życiu zabroniłam np. nie odczuwam złości, gniewu... tzn odczuwam, moje ciało się złości (nerwica wegetatywna) tylko mój mózg tego nie widzi. emocje też łatwiej rozpoznaję kiedy są 'mocne', skrajne (poza gniewem, którego nie widzę nigdy) mniejsze 'ładunki emocjonalne' mogę przeoczyć, kiedyś też przez tydzień nie potrafiłam poznać, że się zakochałam, bo nie mieściło mi się to w głowie, byłam w szczęśliwym związku, dręczyło mnie wtedy uczucie którego nie potrafiłam nazwać i niepokój... co się ze mną dzieje... serce waliło, czułam się jakby po kielichu, lekkie drżenie i niepokój... kiedy nazwałam to staniem zakochania uspokoiłam się i niepokój zniknął, zostało zdziwienie, że można się zakochać kochając kogoś innego;) ze zdziwień: w testach u psychologa wychodzi mi wysoka nieufność i wynik mnie dziwi, inny zaskakujący parametr: niezależność. we własnych 'oczach' ufam ludziom i zbyt łatwo 'ulegam wpływom innych'. nudzą mnie filmy typu blue kieślowskiego (ale allen czy typy 'niebo nad berlinem' już nie) . z empatią nie mam problemu, choć oczywiście może to być moje subiektywne zdanie. ryczę na filmach (przez co nie przepadam za chodzeniem do kina), uwielbiam książki, pomagam potrzebującm bo stawiam się w ich sytuacji, mam przyjaciół, mniej mówię o sobie, bardziej mówię o rozmówcy lub o omawianym problemie jednak nie lubię wchodzić blisko w relacje bliskie innych np.nie lubię być w towarzystwie ludzi, którzy się całują, bo mam wrażnie 'zbyt głębokiej obecności w cudzym życiu intymnym' z tych samych powodów nie przepadam za całowaniem się w miejscach publicznych, w okresie nasilenia lęków (mam nerwicę lękową) przeszkadza mi nawet, ze ludzie rozmawiają w autobusie, mam wtedy to samo poczucie, że oto narzuca mi sie inny świat, który jest cudzy, w którym rozmawiający żyją a ja nie... i nie chcę wschodzić w ich sferę prywatnego życia... bez słuchawek i głośnej muzyki w czasie nasilenia lęków nie byłabym w stanie wyjść na ulicę, bo już tam dopadają te inne, ludzkie prywatne światy, w których nie chcę być. zwykle wobec innych ukrywam emocje, ale wobec najbliższych (rodzina + chłopak) potrafię krzyczeć, potem zjadają mnie wyrzuty sumienia nawet jeśli miałam rację i tak przeproszę. może to mieć ziązek ze 'karajnością emocji' o której pisałam wyżej... i żeby nie kręcić się w kółko kończę
-
ja to chyba mam tą aleksytymię, mogę opisać od środka. otóż nie jestem w stanie rozpoznać swoich emocji negatywnych, takich których sobie w życiu zabroniłam np. nie odczuwam złości, gniewu... tzn odczuwam, moje ciało się złości (nerwica wegetatywna) tylko mój mózg tego nie widzi. emocje też łatwiej rozpoznaję kiedy są 'mocne', skrajne (poza gniewem, którego nie widzę nigdy) mniejsze 'ładunki emocjonalne' mogę przeoczyć, kiedyś też przez tydzień nie potrafiłam poznać, że się zakochałam, bo nie mieściło mi się to w głowie, byłam w szczęśliwym związku, dręczyło mnie wtedy uczucie którego nie potrafiłam nazwać i niepokój... co się ze mną dzieje... serce waliło, czułam się jakby po kielichu, lekkie drżenie i niepokój... kiedy nazwałam to staniem zakochania uspokoiłam się i niepokój zniknął, zostało zdziwienie, że można się zakochać kochając kogoś innego;) ze zdziwień: w testach u psychologa wychodzi mi wysoka nieufność i wynik mnie dziwi, inny zaskakujący parametr: niezależność. we własnych 'oczach' ufam ludziom i zbyt łatwo 'ulegam wpływom innych'. nudzą mnie filmy typu blue kieślowskiego (ale allen czy typy 'niebo nad berlinem' już nie) . z empatią nie mam problemu, choć oczywiście może to być moje subiektywne zdanie. ryczę na filmach (przez co nie przepadam za chodzeniem do kina), uwielbiam książki, pomagam potrzebującm bo stawiam się w ich sytuacji, mam przyjaciół, mniej mówię o sobie, bardziej mówię o rozmówcy lub o omawianym problemie jednak nie lubię wchodzić blisko w relacje bliskie innych np.nie lubię być w towarzystwie ludzi, którzy się całują, bo mam wrażnie 'zbyt głębokiej obecności w cudzym życiu intymnym' z tych samych powodów nie przepadam za całowaniem się w miejscach publicznych, w okresie nasilenia lęków (mam nerwicę lękową) przeszkadza mi nawet, ze ludzie rozmawiają w autobusie, mam wtedy to samo poczucie, że oto narzuca mi sie inny świat, który jest cudzy, w którym rozmawiający żyją a ja nie... i nie chcę wschodzić w ich sferę prywatnego życia... bez słuchawek i głośnej muzyki w czasie nasilenia lęków nie byłabym w stanie wyjść na ulicę, bo już tam dopadają te inne, ludzkie prywatne światy, w których nie chcę być. zwykle wobec innych ukrywam emocje, ale wobec najbliższych (rodzina + chłopak) potrafię krzyczeć, potem zjadają mnie wyrzuty sumienia nawet jeśli miałam rację i tak przeproszę. może to mieć ziązek ze 'karajnością emocji' o której pisałam wyżej... i żeby nie kręcić się w kółko kończę
-
dzięki :)
-
na lenartowicza pani psychiatra powiedziała mi, że lepsza w moim przypadku byłaby terapia indywidualna...i że na lenartowicza na takową czeka się ok 1,5 roku. nie znalazłam na forum info o indywidualnej terapii na lenartowicza...ktoś miał tam taką terapię??? warto czekać??? czy szukać...ale kogo???? prywatne wizyty odpadają.... najprawdopodobniej mam n.lękową....poważnie niską samoocenę....
-
hej:) mam pytanie...z tego, co piszesz obarczasz odpowiedzialnością za sukces leki..a psychoterapia? miałeś jakąś? jaką jeśli tak?
-
witaj :) rok doświadczenia terapii :) bezcenne doświadczenie, którym możesz się podzielić :) ja zaczynam..a terminy nfz każą mi ćwiczyć się w cnocie cierpliwości, do 'lękowej' przerzuciła mnie admin'ka...w sumie dzięki forum odkrywam terminy, którymi mogę się opisać ale nie tylko...przede wszystkim znajduję ludzi podobnych i zrozumienie...dzięki temu łatwiej :)
-
witaj..obiektywność względem samego siebie to niesłychanie skomplikowana sprawa, czasem wręcz niemożliwa; ja mam dużą tendencję do oskarżania siebie o wszystko nawet pamiętając o tym, że mam obniżoną samoocenę...tylko..jakoś trudno mi szukać winnych poza sobą :)
-
witaj na forum:) też mam niską samoocenę, napisałaś, że czasem masz żal do świata...ja mam zawsze tylko żal do siebie obarczam się i za nieszczęścia własne i za nieszczęścia świata :) może bez paranoi, że jestem przyczyną wojny na bliskim wschodzie...ale nie lubię siebie za to, że jej nie przeciwdziałam duuuuży wyrzut sumienia, oczywiście inne typy 'poniżeń' również sobie wrzucam :) pomyśl o diagnozie i o skorzystaniu z fachowej pomocy. ja długo zwlekałam, dużo spraw urosło i się spiętrzyło, nie rób sobie tego samego pozdrawiam
-
Amaretto, psycholog i psychiatra przysługują z ubezpieczenia, nie trzeba słono płacić :) mam trochę podobnie czyli niziutką samoocenę psycholog i psychiatra współpracują w terapii : psycholog -opieka nad psyche, medyk (psychiatra)- opieka nad ciałem. i nikomu z tego duetu nie zależy na tym, żebyś się tylko wygadała. Będziesz 'pracować' nad sobą z ich pomocą, oczyszczać się z błędnych przekonań na swój temat :) uczyć się strategii radzenia sobie w stresowych sytuacjach, psychiatra, jeśli będzie to konieczne wspomoże Cię lekami, ale tutaj leki nie leczą tylko pozwalają na to, byś mogła się leczyć najważniejsze żebyś Ty chciała coś zmienić
-
Nerwica Lękowa Co zrobić? Moja historia...część 2
still odpowiedział(a) na LDR temat w Nerwica lękowa
Klaudia ten facet może się i zmieni...ja w żadnym razie go nie skreślam...ale jak długo nie jest zmieniony nie powinnaś się narażać, fatalnie z tym systemem pomocy, sugestia Ylvy jest mądra a każde przyspieszenie odejścia dobre...ciśnienie mi tylko rośnie jak pomyślę o 'pomocy państwa' i żarbysiach ze szklanego pudełka...źle jest kiedy kasa (dokładniej jej brak) stawiana jest wyżej od życia i zdrowia człowieka....jednostki bezcennej...trzymam kciuki, działaj a co byś powiedziała na taką opcję : w krakowie często pojawiają się ogłoszenia o zatrudnieniu opiekunki do dziecka lub osoby starszej -często wraz z pracą (za nieduże pieniądze, nie czarujmy się, ale zawsze jakieś pieniądze) zapewnia się możliwość zamieszkania u pracodawcy,czasem jest to wręcz warunek zatrudnienia. mogłabyś podjąć taką pracę nie rezygnując z opieki nad dzieckiem, przekwaterować się i ominąć procedury "pomocy społecznej" (celowo w cudzysłowie). pomyśl o tym. nawet w internecie znajdziesz takie ogłoszenia na stronach pck :) a facet, jak udowodni Ci że się zmienił i jeśli rzeczywiście go kochasz, zawsze może naprawić swoją głupotę...nie musisz wyrzucać go z serca jeśli go w nim masz na prawdę:) -
przełam się i pójdź do pedagoga, nie przyjmuj etykiety 'rodziny patologicznej' czy 'szkolnego głupka'...właśnie przez tak głupie stereotypy można stracić okazję do pomocy samemu sobie...znajomym, jeśli nie chcesz mówić prawdy powiedz, że masz kłopoty z kolegą/koleżanką etc.... jeśli nie chcesz współpracy ze szkolnym pedagogiem, to niech to będzie jednorazowe zapytanie gdzie masz szukac pomocy...pedagodzy szkolni muszą dysponować taką wiedzą (jestem nauczycielem ). powodzenia! napisz jak się udało proszę
-
cześć, czy w szkole masz pedagoga lub psychologa? ktoś taki powinien w szkole być i będzie Ci pomagał... albo bezpośrednio, albo skieruje Cię do odpowiedniej osoby...najważniejsze że chcesz zmienić swoją rzeczywistość :) pozdrawiam
-
Nerwica Lękowa Co zrobić? Moja historia...część 2
still odpowiedział(a) na LDR temat w Nerwica lękowa
klaudia..niedawno pisałaś że wylądowałaś ze stłuczeniami głowy...uspokojenie to nie gól głowy żeby od tabletki w ciągu 1/2 h. przeszło...nerw może siedzieć głębiej... szukałaś możliwości pomocy społ. żeby się uniezależnić od faceta???? -
Nerwica Lękowa Co zrobić? Moja historia...część 2
still odpowiedział(a) na LDR temat w Nerwica lękowa
Klaudia, korzystasz z opieki psychologa? wydaje mi się że mógłby Ci pomóc zbudować grunt dla decyzji 'odchodzę' byś była przekonana ze chcesz, i że potrafisz, i że dasz radę. ten facet jest równie groźny jak guz którego chcesz szukać...i bardziej realny, bo zdiagnozowany: jest i ma ataki. -
Nerwica wegetatywna (somatyczna). Kto ją ma?
still odpowiedział(a) na Honey_lady temat w Nerwica lękowa
mam zdiagnozowaną wegetatywną, specjalnych objawów nie czuję, choć są, a kiedy przeczytałam wszystkie wypowiedzi w wątku mogłbym dodać rzeczy, które Wy zauważyliście u siebie a lekarze nie łączyli ich jeszcze z wegetatywną (np. tachykardia...stała....przy zdrowiutkim sercu i niskim ciśnieniu, stwierdzone po badaniu ekg, usg i holter). NW zdiagnozował lekarz bo badaniu kapilarów, jak mi tłumaczył lekarz organiczną reakcją na stres jest u mnie 'ścieśnienie żył' i 'zastój krążenia w kapilarach' -tworzą się nowe kapilary ale i w nich szybko pojawia się to samo, ma to grozić niedożywieniem komórek i martwicą/zmianami martwiczymi wygląda to tak, że końcówki palców mam czerwone (z bliska tę czerwień tworzą 'pajączki;) z tendencją do sinienia kiedy zimno, ręce zimne i o dziwo, mimo że zimne -wilgotne, spocone; ręce często mi się trzęsą, ponadto czerwone plamy na rękach -okresowo zanikające, podczas znikania wyglądające trochę jak 'sygnał boreliozy' (atol z bladym wnętrzem) ... plamy korelują ze stresowymi sytuacjami w życiu... choć nie każdy stres je wywołuje -
Nerwica Lękowa Co zrobić? Moja historia...część 2
still odpowiedział(a) na LDR temat w Nerwica lękowa
ylva u mnie reumatolog nie może dojść do tego czy mam tocznia czy sjogrena...po pozytywnych wynikach badań ana1/ana2 ze wskazaniem na ro i la (cokolwiek by to być nie miało), do rzeczy jednak, zlecenie badań (ana1 i ana2) na nfz dostaniesz tylko u reumatologa, ale można te bad. zrobić prywatnie... może warto? mam poczucie, że autoagresja w naszych ciałach wynika właśnie z przyczyn nerwicowych...niektórzy określają je jako choroby cywilizacyjne...czytam wiele o szamanizmie na syberii i w ogóle o tzw. ludach "pierwotnych"...tam nie ma chorób autoimmunologicznych...jest za to terapia seansów szamańskich...pewien psycholog z japonii podejrzewał, że szamani muszą być szaleńcami typu histerycznego, zbadał ich..okazało się, że ci ludzie owszem, byli histerykami, ale aktualnie są histerykami wyleczonymi całkowicie (są podejrzenia, że tzw 'choroba inicjacyjna' jest właśnie atakiem choroby zaś wyleczenie całkowite dokonuje się w trakcie inicjacji, ale wielu badaczy uznaje, że to nietrafiona hipoteza) jakkolwiek, wygląda na to, że radzą sobie na poziomie psyche zanim jeszcze rozwinie się autoagresja coś za coś...wyleczyć tam kiłę czy zapalenie płuc jest dużo trudniej i mniej skutecznie niż w tzw. krajach cywilizowanych... co ciekawe, podejście do choroby w tych grupach jest społeczne -cała grupa społeczna bierze na siebie chorobę członka społeczeństwa i aktywnie uczestniczy w procesie leczenia...my, na zachodzie stwierdzamy 'to twój problem, poradzisz sobie' i mamy szereg chorób cywilizacyjnych...pomijam oczywiście czynniki typu niezdrowa żywność i zatrute powietrze...ale to, co mi doskwiera, i jak czytam wielu z Was też, to poczucie wyobcowania, osamotnienia...wysoka cena za 'prawdę' o braku duchów w naszym życiu...na szczęście jest forum...mi trochę pomaga na wyparcie 'poczucia niezrozumienia' (choć jestem zaledwie od wczoraj) trzymaj się jeśli chciałabyś więcej info o toczniu, chętnie służę wiedzą, której się nabawiłam przez lekarskie 'diagnozy' potwierdzalne badaniami i rozmowami o reumatologicznych chorobach z pacjentami szpitala reumatologicznego, gdy z rzadka (dzięki ci nfz-cie), wypada mi termin wielogodzinnego oczekiwania na wizytę w gabinecie specjalisty :) -
Laima, przede wszystkim gratki z okazji zdania wszystkich egzaminów...to duża rzecz...nawet tym "bez lęku" nie zawsze wychodzi. myślę, że Ci się uda, jeśli dasz sobie szansę i nie zdezerterujesz...u mnie tak to działa, jak już 'przemogę siebie' i stawię się przed stresorem, to okazuje się, że wszystko poszło dobrze, czasem nawet bardzo dobrze...niestety nie mobilizuje mnie to ani nie dodaje sił przed następnymi 'stresorami'...czasem nawet wręcz przeciwnie...teraz np. głupio mi oddawać pracę promotorowi, bo wydaje mi się, że wszystko, co napisałam to kompletna bzdura, ten sam rozdział piszę po parę razy...a w toku studiów miałam prawie same piątki i to mnie b. zobowiązuje przed samą sobą, przed promotorem i innymi (nielicznymi, nie ukrywajmy) którzy moją pracę będą czytać... Monika, dziękuję za pytania, dzięki nim uświadamiam sobie, że to, z czym się zmagam jest lękiem...sama przed sobą tego tak nie nazywałam...raczej określałam to jako wstyd że nie zrobiłam czegoś tak dobrze jak mogłam...nie chodzi o to, że uważam, że muszę być najlepsza...raczej o to, że oceniam siebie jako najgorszą, która nawet 'ze średnimi wymaganiami' sobie nie radzi.... tak głębokie mam 'wyparcie lęku' jak powiedziałby freud czy jung wspieram je obserwacją siebie w sytuacjach, w których inni reagują strachem -np. jako świadek wypadku spokojnie działam wg. przepisów, gdy byłam wolontariuszem na hematologii zajmowałam się zawsze przypadkami, w których inni 'tracili głowę' (krwotoki, ataki padaczki, umieranie), kiedy mieliśmy pożar w kamienicy też 'nie traciłam' głowy...jakbym w takich momentach 'przestawała być człowiekiem' a stawała się robotem który działa zgodzie z programem w swojej własnej opinii jestem człowiekiem odważnym wobec realnych zagrożeń, tym bardziej nie pasowało mi do mnie określenie strach, panika, lęk...prędzej stres czy trema nie mam też żadnych teorii poza niską samooceną na temat przyczyn takiego samocenzurowania, wydaje mi się, że wiele osób mogłoby przeżyć moje życie (rodziców, traumy itp) i nie popadać w nerwicę.... może to śmieszne, co napiszę, ale w dużej mierze polegam na teorii jedności psychosomatycznej i zawsze więcej o sobie dowiadywałam się z ciała (przy odpowiedniej interpretacji) niż z umiejętności samooceny własnej refleksji/działania...w latach 80 popularna była książka L.Hay 'możesz uzdrowić swoje życie' ..autorka podawała konkretne myśli które odpowiadają za konkretne choroby w ciele...u mnie to się sprawdza w b. dużym stopniu -choćby teraz -kiedy sprawdziłam schorzenia które sugeruje reumatolog przeczytałam, że odpowiada temu postawa, w której raczej skłonni jesteśmy szukać winy w sobie niż na zewnątrz...i tak jest ...'prędzej uderzę w siebie niż w drugiego'...choć...w toku życia w ogóle tej tendencji nie postrzegam, bo jestem w niej, w środku, a z tej perspektywy wszystko wygląda inaczej doskwiera mi też dysonans (ależ egocentryczna jestem...juz mi wstyd :) ) bo ludzie z mojego otoczenia uważają mnie za osobę inną niż jestem...nie siedzą w mojej głowie a pozory mylą...wprawia mnie to w zakłopotanie...niektórzy się mnie boją (nie wiem czemu, kiedy dopytuję nie uzyskuję odpowiedzi) inni uznają za oazę spokoju i pewności, wiele osób szuka u mnie pomocy (to najgorsze doświadczenie dla mnie) kiedy czasem jestem smutna słyszę, że 'nikt mnie nie poznaje', że musiało się stać coś strasznego, że nie jestem sobą...przed samą sobą chowam siebie głębiej niż przed innymi, ale przed innymi najwyraźniej muszę to robić b. skutecznie.... czasem zastanawiam się, czy ktokolwiek, poza dobrym bogiem (jeśli jest) mnie zna
-
.miałam tak samo na 2 roku studiów i akurat wtedy byłam pod opieką psychologa...pani psycholog, kiedy jej o tym powiedziałam odesłała mnie do psychiatry (to był mój pierwszy kontakt z psychiatrą); kobieta mnie wysłuchała, zapytała, czy zażywam narkotyki i coś przepisała (niestety nie pamiętam co, bo było to 17 lat temu)... ale doskonale pamiętam co czułam, pamiętam więc rozumiem i współczuję. byłam przekonana, że przestaję w nocy oddychać, nauczyłam się to kontrolować we śnie, ale to nie pomagało...na początku odzyskiwałam świadomość we śnie, że nie oddycham i łatwo było mi się obudzić i zacząć oddychać (kołatanie serca, 'łapanie oddechu' przerażenie natychmiast po wybudzeniu) ale potem było coraz gorzej -nie mogłam sę wybudzić...śniło mi się że się obudziłam, że jestem w ciemnym pokoju, chodzę, budzę współlokatorkę, rozmawiam etc...chwilę później uswiadamiałam sobie, że nadal śpię, że obudzenie tylko mi się śni...dotarłam do maksymalnego przerażenia, do walki o oddech za wszelką cenę...odddech był symbolem życia...nabranie powierza do płuc było równoznaczne z obudzeniem się i życiem..więc budził mnie świst astmatyka łapiącego pierwszy głębszy...bolały płuca, bolało serce walące jak szalone, przerażenie i ulga...bo tym razem jeszcze się udało...ale dotarłam do stanu, w którym bałam się zasnąć, bo scenariusz snu zawsze taki sam i zawsze coraz trudniej było 'zacząć oddychać' leki pomagały średnio...psychiatra je zmieniała co wizytę, bo jej skomlałam, ze brak poprawy i same skutki uboczne nie potrafię powiedzieć jak sobie z tym poradziłam...nie była to na pewno praca 'na poziomie myśli' musiałam uporać się z problemami życiowymi na poziomie życia (pogodzenie ze stratą chłopaka przez 'zrzucenie go z piedestału', znalezienie w miarę stałego locum -w owym czasie szukałam mieszkania, spałam kątem u znajomych, znalazłam nowych przyjaciół, którzy akceptowali moje ześwirowane wnętrze)...przeszło jak ręką odjął i to w czasie w którym na poziomie myśli miałam już lęk przed zaśnięciem, balam się zasnąć, zasnęłam i obudziłam się bez przygód...następnej nocy to samo... i tak do dziś..różnica była tylko w 'stabilności życia' co więcej, mimo, że później nie raz 'traciłam' tę stabilność, koszmar nie wrócił, czego i Tobie z głębi serca życzę
-
witajcie :) ciężko tak siebie streścić w paru słowach :) wybaczcie uchybienia... zacznę od 'po co'? by znaleźć podobnych sobie...choć każdy z nas innych trosk zbudowany...podobieństwo koi, że nie jestem 'dziwakiem', że 'to tylko choroba', że 'nie tylko ja' liczę na dystans wobec siebie dzięki Wam, może uda się odwzajemnić wsparciem :) z czym? z nerwicą, jak mniemam na studiach chodziłam do poradni psychologicznej...trafiłam do niej, bo jako naczelna idiotka sprowokowałam innego idiotę by podciął mi żyły...w poradni nie powiedziano mi nazwy 'diagnostycznej', ale chodziłam na terapię grupową i ćwiczyłam asertywność...nieskutecznie oczywiście potem się zakochałam...problemy odeszły...tak mi sie przynajmniej zdawało słowo nerwica wegetatywna razem ze słowem autoagresja usłyszałam wiele lat poźniej (ok 10 lat) od lekarza badającego kapilary siedziałam u lekarza...specjalisty od krążenia..a czułam się jak na kozetce u psychologa okazuje się, że razem z problemem psychicznym, pragnieniem ukarania siebie(o którym mówiła mi pani psycholog), dzieło rozpoczął mój organizm...ja na poziomie świadomym, ciało na własnym. lekarz zaproponował rozcięcie nerwów, żeby ograniczyć autoagresję...nie pojawiłam się tam więcej ze trzy lata później udałam się do poradni nerwic na lenartowicza, tam lekarz potwierdził nerwicę i zakwalifikował do leczenia grupowego...trzeba było czekać długo...na tyle długo, że przegapiłam terminy, nikt mi nie przypomniał...potem było mi wstyd iść po raz kolejny...bo zawaliłam trzy lata temu medycyna pracy wykryła poważne zmiany w wynikach krwi (ob + hipergammaglobulinemia) pierwszą i tragiczną hipotezę zweryfikowano na moją korzyść, choć w międzyczasie pożegnałam się z życiem, teraz badają mnie na reumatologii (wizyty z nfz co mniej więcej 8 miesięcy więc pomalutku wszystko się diagnozuje)...ten epizod zdrowotny raz jeszcze uświadomił mi bliskość tego, co wyczynia mój organizm z tym, co dzieje się w strukturze świadomej ciągle wszelako mam wrażenie, że zmiany organiczne w większym stopniu oddają problemy psychiczne niż autorefleksja bo.... nie jestem osobą nerwową, wydaje mi się, że nie mam lęków ani smutków, że to tylko stres i że dobrze sobie z nim radzę...ignoruję objawy typu non stop sikanie, niemożność jedzenia (ściśnięty żołądek), niemożność skoncentrowania się na czymkolwiekinnym niż 'zbłaźnię się' przed wystąpieniami publicznymi, egzaminami...nie radzę sobie też w sytuacjach, gdy mam kogoś 'ofuczeć'...po prostu nie fuczę... zdążyłam się przyzwyczaić do niemal wiecznie mokrych rąk, wyczerpania po niedużych wysiłkach etc mam blok przed skończeniem ważnych rzeczy (nie kończę studiów...teraz już drugich...mam problemy z napisaniem pracy...juz drugiej...choć w trakcie studiów oceny bdb z egzaminów, to jednak prac kończących napisać nie potrafię...czytam, czytam i ciągle wydaje mi się, że a mało wiem) dziś, nie wiem, czemu dziś, ale jakiś wpływ na to ma fakt, że zaczynam się męczyć sama ze sobą, unikam ludzi (bo a nuż zapytają o studia...a to wstyd, że jeszcze nie skończyłam), bo niepokoi mnie, że czas mi przecieka, że jestem zmęczona, że w pracy zaczynam miec zaległości, że zaczynają się kłopoty z pamięcią i koncentracją, że śpię coraz więcej, budzę się zmęczona a zaległości rosną...do rzeczy...znów zaczęlam szukać możliwości przezwyciężenia samej siebie, uporania się z terminem, z którym jeszcze ciągle się nie integruję a który tak często słyszę (częściej w gabinetach medycyny tzw 'zwykłej' niż w gabinecie psychologa czy psychiatry) kto? najtrudniej teraz się podpisać :) mogę później? mam 37 lat i irracjonalny lęk, że ktoś z mojego 'pracowego' otoczenia mnie rozpozna, że zwolnią mnie z pracy, bo dyro wprost mi powiedział, że mnie nie lubi i pracuję tylko dlatego, że ceni moje kompetencje pewnie to minie, wybaczcie, że nie wszystko na raz oczywiście po lekturze wątku 'leczenie' wrócę do psychologów, taki mam zryw...więc popłynę na nim najdalej jak się uda pozdrawiam wszystkich