Myślę, że chodzi o niechęć do podejmowania decyzji-która jak sądzę-jest naszym wspólnym mianownikiem.
Może boimy się podjęcia decyzji, bo zdajemy sobie sprawę z pewnych konsekwencji wiążących się z nią.
Ja np. zdecydowanie wyolbrzymiam wpływ moich decyzji na moje życie, wszystko traktuję w kategoriach ostatecznych.
Ostatnio doszłyśmy z moim lekarzem do wniosku, że w moim życiu brak jest spontaniczności-wszystko musi być przemyślane i zaplanowane, a co za tym idzie- każda nowość jest przeze mnie analizowana i tym samym pojawia się lęk. Chyba po prostu bezpiecznie stać w miejscu, zostać w swojej strefie komfortu, nie ryzykować.
Mnie przeraża (tak, to właściwe słowo) konieczność wyboru, bo jakikolwiek by nie był, zawsze będę z niego niezadowolona, zawsze będę myśleć o tym co by było gdyby...
Widzisz..ja mam trochę inaczej. Najciężej jest mi zrobić ten pierwszy krok. Lubię działać, mieć obowiązek-bo czuje się wtedy potrzebna, moja samoocena wzrasta.
Czym dłużej się nad sobą zastanawiam tym bardziej wydaje mi się, że obecne życie jest dla mnie wygodne. Może po prostu ja nie chcę nic zmieniać? Bo niby co to za filozofia zanieść raptem 3-4 CV. Przeciez to nie oznacza, że zostanę od razu szefem wszystkich szefów.
Niedługo jadę do domu na kilka dni. Chcę i muszę..... Pozałatwiać kilka swoich spraw, pozabierać kilka rzeczy z domu, zobaczyć się z mamą i ukochaną babcią.
Czuje się nieudacznikiem. Mam szczęście, że rodzice pomagają mi finansowo, bo większość osób nie może liczyć na to, ale czuje się z tym okropnie. Co raz gorzej.