Skocz do zawartości
Nerwica.com

self_therapy

Użytkownik
  • Postów

    90
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez self_therapy

  1. Oj tak, jedzenie świąteczne dla osób z ed potrafi być nie lada wyzwaniem. Na szczęście już prawie po świętach :)
  2. Mam wrażenie, że postrzegasz sytuację pomocy/niepomocy przez psychologa przez własne doświadczenia i zakładasz, że tak jest zawsze. Sorry, ale powyższa rada jest, ujmując to delikatnie, mało konstruktywna. Lepiej już nic nie pisać. vintage, mam nadzieję, że już jest lepiej :)
  3. Najgorsze, że poza bliznami pozostają też nierozwiązane problemy. Bo to potem i tak wróci i znowu trzeba będzie zagłuszyć te emocje. Takie trochę błędne koło. Wiadomo, że nie warto ale pewnie każda osoba, która się okalecza dobrze o tym wie. Najtrudniej przerwać ten proces, pomyśleć o czymś innym, bardziej konstruktywnym co by pozwoliło rozładować emocje.
  4. Pewnie dużo osób by się ze mną zgodziło, że przed pierwszą wizytą u psychologa/psychoterapeuty każdy ma obawy, że ta osoba może nie pomóc, że przerosną ją Nasze problemy. Najczęściej ten strach mija już po pierwszej wizycie a czasami trochę później. Na pewno warto spróbować bo tylko Ty wiesz jak się sama z tym wszystkim męczysz. Sama przechodziłam przez zaburzenia odżywania i wiem jaki to koszmar napełniać się jedzeniem tylko po to żeby poczuć się lepiej. Pewnie czytałaś bądź się domyślasz, że jedzenie jest tylko sposobem rozładowania emocji i że istnieją lepsze sposoby radzenia sobie z wahaniami nastroju. Jak sama piszesz, psycholog pomógł w zmianie Twojego chłopaka. Może warto wyjść z założenia, że Tobie też mógłby pomóc w problemach? Moim sposobem jest zadanie sobie pytania: ,,Co na tym zyskam a co stracę?''. W przypadku straty wrócisz do tego co było i dobrze znasz, a w przypadku zysku możesz odmienić swoje życie na lepsze. Spróbuj :)
  5. Ja proponuję tak jak wcześniej już ktoś wspomniał, rozmowę o tych problemach na terapii. Oczywiście, że to wszystko nie zmieni się od razu ale istnieje przecież duża różnica od powiedzenia sobie: ,,Jestem jaki jestem i nic z tym nie robię bo tak już będzie zawsze'' a ,,Jestem jaki jestem ale pewne cechy chciałbym w sobie zmienić''. W moim odczuciu zaburzenia osobowości bardziej wynikają ze sposobu wychowania i ogólnie odnalezienia się w społeczeństwie niż z nieprawidłowości organicznych. Może inaczej - tych ostatnich według mnie jest znacznie mniej.
  6. Kiedyś natknęłam się na coś takiego, że osoby z narcystycznym zaburzeniem narcystycznym są jednymi z trudniejszych przypadków w leczeniu terapeutycznym. Co o tym sądzicie? Sama przejawiam dużo cech z tego zaburzenia i zastanawiam się jaka jest optymalna metoda leczenia. Sama poddaję się od kilku lat psychoanalizie i mimo, że widzę ogromną różnicę między ,,teraz'' a ,,wcześniej'' to ciekawa jestem jak to wygląda w przypadku innych osób.
  7. Wydaje mi się, że diagnozowanie siebie nie do końca ma sens. Sama wpadłam kiedyś w taką pułapkę, że przypisałam sobie pewne zaburzenie osobowości. We wszystkim co robiłam znajdywałam potwierdzenie tego, że na pewno to mam. Zamiast koncentrować się na zmianie koncentrowałam się na czytaniu coraz więcej i więcej na temat swojego zaburzenia. I o ile nie widzę nic złego w zgłębianiu wiedzy, to w pewnym momencie zaczęłam tak się utożsamiać ze swoją zaburzoną osobowością, że mówiłam sobie: ,,Po co próbować nawiązywać znajomości skoro pewnie zostanę odrzucona?'' Tłumaczyłam swoje wybory poprzez przypisanie sobie etykietki ,,zaburzona''. Nadal twierdzę, że mam dużo cech z tego zaburzenia osobowości ale nie uważam, że Ja i zaburzenie to jedno. Staram się od tego dystansować. Z tego co wiem, diagnoza terapeutyczna jest dla psychoterapeutów tylko wskazówką w leczeniu, a nie stałą która się nigdy nie zmienia. Poza tym, moim zdaniem wszyscy przejawiają jakieś cechy zaburzeń osobowości. Jedni w stopniu minimalnym, drudzy - w skrajnym. Tak więc wszyscy jesteśmy w miarę normalni :)
  8. Ja proponuję najpierw do terapeuty potem do psychiatry :) A odnośnie przeczekania, to nie ma na co czekać. Są terapie na NFZ. Wprawdzie jest o to więcej zachodu ale myślę, że sama dobrze wiesz że warto Powodzenia zatem życzę!
  9. Zastanawiam się na ile to jest kwestia podejścia do terapeuty i samej terapii, a w jakiej mierze niedopasowanie do terapeuty bądź brak jego umiejętności. Pamiętam, że wielokrotnie miałam takie momenty, w których twierdziłam że terapeuta postępuje źle, za mało okazuje mi uwagi czy najzwyczajniej w świecie go nie obchodzę. I zawsze mi się wydawało, że wiem lepiej. Że przecież to widać gołym okiem, że chodzi tylko o kasę. Oczywiście pewnie zdarzają się miejsca gdzie tak jest, ale dla mnie punktem przełomowym było zdanie sobie sprawy, że terapeuta nie ma za mnie się zmienić, tylko mi w tym pomóc. Moja wcześniejsze przekonania na temat braku zainteresowania terapeuty moją osobą pewnie brały się z tego, że chciałam żeby zmiana zaszła bezboleśnie, bez trudnych sytuacji czy emocji. Ale jak wiadomo każda historia jest inna :)
  10. Ja mam tak, że w tych lepszych momentach w ogóle zastanawiam się jak mogłam kiedyś tak nałogowo się odchudzać bądź jeść i potem wymiotować. W gorszych chwilach mam ochotę do tego wrócić i znowu przejmować się tylko wagą. Z perspektywy czasu twierdzę, że było to dużo łatwiejsze niż aktywne tworzenie swojego życia. Wcześniej miałam tylko dwie emocje: złość spowodowaną przytyciem i euforię w wyniku schudnięcia. Świat też był postrzegany w wymiarze 0-1. Właściwie to wciąż mam tendencje do tego żeby kategoryzować ludzi i sytuacje. Ale staram się z tym walczyć Już dawno nie wymiotowałam. Co nie znaczy, że nie ma takich chwil, że wydaje się to najlepszym rozwiązaniem. Co mnie powstrzymuje? To, że pracowałam nad tym kilka lat na terapii i nie chcę tego zaprzepaścić chwilą zwątpienia. Bo dobrze pamiętam, że ta ulga po wymiotowaniu jest chwilowa i z jakimi wyrzutami sumienia się wiąże. Z drugiej strony pamiętam forum Any i wiem, że wtedy czułam się zrozumiana i akceptowana. To trochę taka ułuda przyjaźni, której wtedy potrzebowałam. Ciężko mi o tym wszystkim pisać. Pamiętam wszystko jakby to było wczoraj. Życzę Wam i sobie wytrwałości. Plus momentu, który będzie przełomowy w walce z chorobą. Oczywiście w aspekcie konstruktywnym :)
  11. Przeczytałam Twój wpis i zastanawiam się czemu mówisz NIE terapii grupowej. Może właśnie podobne doświadczenia innych ludzi uświadomiłyby Ci swoje własne schematy postępowania i jakoś pomogły przebudować je w bardziej konstruktywne. A jeśli nie terapia grupowa to nie zastanawiałaś się nad terapią indywidualną? Moje pierwsze skojarzenie po przeczytaniu wpisu to wiązanie się w związki z ludźmi, którzy sami mają duże problemy i w dodatku potrafią manipulować innymi osobami aby uzyskać własny cel. Piszę to głównie w odniesieniu do tego chłopaka, który pociął się wannie i rzekomo przepisał wszystko na Ciebie. To może taki offtop ale według polskiego prawa taki testament nie ma żadnej mocy prawnej, to tylko na amerykańskich filmach tak to wygląda. Moim zdaniem chciał Ci pokazać jak dużo jest w stanie dla Ciebie zrobić i pewnie oczekiwał tego samego od Ciebie. To chyba działa na tej zasadzie, że poszukujemy ludzi w jakichś sposób podobnych do siebie, z podobnymi problemami i liczymy, że wspólnie jakoś sobie poradzimy. Też tak kiedyś myślałam. Teraz wiem, że żeby kogoś ratować bądź znacznie mu pomóc, samemu trzeba być w miarę zdrowym emocjonalnie. Nie chcę żeby to zabrzmiało jako kolejna złota rada, ale wydaje mi się, że najpierw powinnaś się skupić na tym żeby uporządkować własne życie, zająć się problemami które być może wciąż są nierozwiązane. Być może podbuduje to Twoją samooceną i pozwoli dostrzec jakie związki są dla Ciebie budujące a jakie zagrażają Twojej własnej osobie. Czemu od razu psychiatra? Nie lepiej najpierw do terapeuty czy psychologa? Pozdrawiam:)
  12. Ponad 30 lat to też niewiele jeśli mówimy o zaprzepaszczeniu sobie szans na szczęśliwe życie. Tak sobie myślę, że w sumie nigdy nie jest za późno bo na szali stoi Nasze własne życie. I nawet jak ma się 70 lat i chce się coś zmienić, to warto przeżyć nawet kilka lat w innym stanie umysłu niż wcześniej. Bo warto. Przez prawie 10 lat wmawiałam sobie różne rzeczy: począwszy od tego że jestem zła i nikt mnie nie kocha po stwierdzenie, że na niczym mi nie zależy i jak chcę zmarnować swoje życie to je zmarnuję. W pewnym momencie osiągnęłam jednak próg swojej wytrzymałości, uznałam że albo muszę coś zmienić albo dłużej tak nie wytrzymam. Wybrałam to pierwsze: zapisałam się na terapię. I choć nie było łatwo, wciąż nie jest, to widzę jak duży postęp poczyniłam i w jakich iluzjach własnego umysłu żyłam. Chyba największa z nich była ta, że ktoś powinien mnie wyciągnąć z tego bagna, w jakim żyłam. Uświadomienie sobie, że nikt nie zmieni mojej sytuacji poza mną samą było chyba najtrudniejszą próbą. Pamiętam, że mi pomogło zadanie sobie pytań typu: Co mogę zyskać a co stracić, żyjąc tak jak żyłam? I nie wystarczy tak zdrowo rozsądkowo przekalkulować zysków i strat tylko naprawdę wczuć się w obie sytuacje. Oczywiście może to być dopiero początek długiej drogi albo stwierdzenie, że jeszcze nie jest się gotowym na zmianę. Tak czy inaczej życzę wszystkiego co najlepsze :)
  13. Doskonale Cię rozumiem. Pamiętam, że kiedyś uważałam to za największy paradoks. Mianowicie: Im bardziej potrzebuje się bliskości czy zrozumienia, tym więcej wysyła się sygnałów aby nie doprowadzić do takiej sytuacji. Ja osobiście wierzyłam w to, że ludzie jakoś sami zauważą, że ich potrzebuję a ja w magiczny sposób się przed nimi otworzę. Wiadomo jednak, że tak to działa. Kilka lat terapii dopiero uświadomiło mi, że czasami warto komuś zaufać i dać siebie poznać. Nawet jak ta znajomość nie będzie taka jaką chciałabym żeby była, to liczy się technika małych kroków. Dzisiaj porozmawiam z jedną osobą kilka minut na jakiś mało ważny temat, jutro z kimś innym o czymś jeszcze innym, aż może wreszcie znajdę kogoś kogo będę mogła kogoś nazwać przyjacielem. Co więcej, im częściej coś robimy tym bardziej się do tego przyzwyczajamy i staje się to czymś zupełnie naturalnym. Skoro można ćwiczyć jeżdżenie samochodem, to czemu nie można tak robić w nawiązywaniu nowych znajomości? Polecam :) Na pewno nikt taki by się nie znalazł? Pytam dlatego, że sama żyłam takim przekonaniem, że nikogo nie obchodzę i nikomu nic nie mogę powiedzieć. W momencie kiedy zaczęłam kwestionować to przekonanie to nagle i więcej osób pojawiło się wokół mnie. A może spójrz na to z tej strony, że ludzie na tym forum czytają to co piszesz i nie jest to ignorowane. Co więcej, dużo osób się z tym identyfikuje. Wydaje mi się, że w realu może być podobnie. Pozdrawiam
  14. Mogę oczywiście napisać tylko z własnego doświadczenia, ale wydaje mi się, że terapia czasami działa nawet wtedy kiedy Nam się wydaje, że stoimy w miejscu. Oczywiście nie chcę generalizować, że tak jest zawsze. Z natury jestem dość niecierpliwa i chciałam jakiejś dużej zmiany już po pierwszych wizytach. Dopiero z perspektywy czasu widzę, że gruntownych zmian nie da się przeprowadzić w trakcie tygodnia czy dwóch. Zgadzam się z tym, że swoje wątpliwości i rozczarowania należy dyskutować z terapeutą. Bo gdzie o większą szczerość niż z osobą, której tyle mówisz o sobie :) Pozdrawiam
×