Skocz do zawartości
Nerwica.com

gazlupkowy

Użytkownik
  • Postów

    28
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez gazlupkowy

  1. Aha, chodziło mi o to, że zbiór 100 osób dzieli się na 70 zdrowych i 30 chorych. 70 zdrowych dzieli się na 10 zdrowych dzięki chemii w leku i 60 pozostałych. Zbiór tych 60 dzieli się na 50 osób, które są zdrowe, bo zjadły jakąkolwiek pigułkę i uwierzyły w działanie oraz 10 osób, które wyleczyłyby się tak czy inaczej nawet gdyby nic nie robiły.
  2. Chodzi o to, że nie można łatwo dojść do potrzebnych informacji. Jeżeli jest 10 wątków rozpoczętych przez różnych autorów po 5 stron to łatwiej jest je przejrzeć, bo wystarczy zerknąć na pierwszą stronę 10 wątków. Jak te same 10 wątków jest zakopane np. na stronie 17, 33 itd., to trzeba przejrzeć aż 50 stron. -- 15 sie 2011, 23:47 -- Wysiliłeś się na przeczytanie tego co napisałem powyżej ale odpisać ci się nie chciało. Za to atakowanie mnie jako autora powyższego postu i dyskredytowanie tego co piszę przychodzi ci łatwo.
  3. Nie jest to szukanie sensacji, tylko wyniki badań klinicznych leków. Zarówno tych, które były robione niezależnie, jak i badań samych producentów leków. Danych dostarczanych do urzędów państwowych odpowiedzialnych za dopuszczenie leków do obrotu - dostarczanych przez same koncerny farmaceutyczne. W nauce nie ma czegoś takiego, że komuś się coś wydaje albo nie, tylko rządzą dowody. -- 15 sie 2011, 23:36 -- Nie wiem za bardzo o czym mówisz. Czy moje wyjaśnienie jest niejasne? 10+50+10+30=100.
  4. Michuj, podałem przecież link do książki. Jeszcze raz: http://www.speedyshare.com/files/29878651/Irving_Kirsch_-_The_Emperor_s_New_Drugs_Exploding_the_Antidepres.pdf Nie umiem tego tłumaczyć, bo to nie moja branża i czytam to jako laik. Współczynnik "effect size" (nie wiem jak to jest po polsku) opisuje powiązanie ze sobą dwóch zmiennych. To jest taki wskaźnik. Przynajmniej tak pisze na wikipedii. Chodzi generalnie o to, że np. mamy 100 osób. To przykład (zmyślam liczby). Z badań wychodzi, że lek zadziałał na 70 osób tzn. 70 osób nie ma depresji po terapii. Z tego faktu nie możemy wnioskować, że lek jest skuteczny. Nie wiemy przecież ile osób nie miałoby depresji bez leku, a zamiast tego łykałoby mentosy. No to robimy to samo badanie dając ludziom mentosy. I wychodzi nam, że 60 osób jedzących mentosy pozbywa się depresji. Czy to efekt placebo? Jeszcze tego nie wiemy. Musimy najpierw zbadać ile osób, które kompletnie nic nie wzięły nie ma depresji po danym czasie. Wychodzi nam 10 osób. Z tego wynika, że: - na 100 osób 10 wyjdzie z choroby naturalnie, bez żadnej pomocy - na 100 osób 60 wyjdzie z choroby, gdy będzie łykać tabletkę i będzie wierzyć w jej skuteczność; z czego efekt placebo (czyli efekt mentosa) to 50 osób - tylu osobom pomoże mentos/tik tak, czy inne gówno - na 100 osób 70 wyjdzie z choroby biorąc leki ale sam efekt leku to tylko 10 osób, na pozostałych nie działa lek, tylko wiara w niego - na 100 osób 30 osób nie wyjdzie z choroby Przy czym "wyjście z choroby" oznacza w przypadku badań nad antydepresantami różnicę 2 punktów w wymienionym post wyżej kwestionariuszu. I jest to zmiana badana zarówno w krótkim, jak i długim okresie czasu, a nie pierwszy krok. Czyli ta szczęśliwa garstka osób, która poczuła efekty leku miała na tyle małe zmiany dzięki antydepresantom, że nie warto o nich wspominać.
  5. Mam propozycję dla moderatorów żeby zmniejszyli trochę swoją aktywność. Chodzi o łączenie tematów. Jak temat ma 50 stron, to nie da się tego czytać. Łączenie tematów na siłę jest bez sensu. Na innych forach swobodnie wisi sobie po kilkanaście wątków na jeden temat i nikomu to nie przeszkadza. Można też dzięki temu szybciej nawigować po potrzebnych informacjach. Tak jest np. na forum stevepavlina.com. Łączenie wątków to jest takie obsesyjne tworzenie porządku tam gdzie ludzie tego nie chcą tylko dla samej zasady. Ogólnie w zwyczaju jest, że to użytkownicy proszą na forach moderatorów o połączenie tematów, a pozostałych wypadkach nie ingeruje się w to.
  6. Nie wiem, nie znam się na tym. Tu jest wyjaśnienie dla ciekawych: http://en.wikipedia.org/wiki/Effect_size. -- 15 sie 2011, 22:15 -- Liczba osób, które mają efekty uboczne na antydepresantach jest znacznie większa niż liczba osób, które mają efekty uboczne po placebo. Szczegółowe wyniki tzw. efektu nocebo są opisane gdzieś około środka książki. To może źle przetłumaczyłem z angielskiego. Przeglądałem ten kwestionariusz kilka godzin temu. W każdym razie wiesz o co mi chodzi. Autor badania nie bagatelizuje mowy niewerbalnej. Mówi jedynie, że sam efekt działania leków (nawet jeżeli uznamy, że ukryty efekt placebo nie istnieje!) jest istotny statystycznie i jednocześnie nieistotny klinicznie tzn. poprawa jest na tyle mała w stosunku do objawów, że prawie niezauważalna. Na nic się zda lepsza mowa ciała jeżeli pozostałe efekty depresji się nie zmienią. Spadek np. z 30 do 28 punktów niewiele znaczy. Chyba się nie rozumiemy. Dam przykład (zmyślony). Eksperyment 1 - 100 osób zostaje podzielonych na 2 grupy: 50 osób dostaje lek, 50 placebo. Zostają poinformowani, że istnieje grupa główna (50 osób) i grupa kontrolna (50 osób z placebo). Jednak ani lekarz dający leki ani pacjent nie wiedzą w jakiej grupie jest pacjent. Tabletki są identyczne. Jedynie farmaceuta zna prawdę. 30 osób z grupy prawdziwej wyleczyło się, a z grupy placebo 25 osób. Skuteczność wynosi: 60% vs 50% placebo. Eksperyment 2 - 100 osób dostaje lek. Wiedzą, że dostaną prawdziwy lek. W wyniku tego 70 osób wyleczyło się, czyli skuteczność wynosi 70%. Eksperyment 1 vs. Eksperyment 2: skuteczność 60% vs. skuteczność 70%. Autor badań argumentuje, że prawie cała skuteczność leków to efekt placebo. Przeczytaj książkę to zmienisz zdanie. Nie ma co zniechęcać się do człowieka, lepiej wziąć pod uwagę twarde dane. -- 15 sie 2011, 22:27 -- No i kurde połączyli mój temat z tym tasiemcem. Dupa blada. -- 15 sie 2011, 22:31 -- Kurde, nie, jednak dobrze pisałem. Na efekt działania leku składają się: 1,6 [łączny efekt] = 0,4 [efekt nic nie robienia] + 0,8 [efekt placebo] + 0,4 [efekt leku] Efekt placebo to nie to samo co efekt związany z przemijaniem czasu. Więc u grupy kontrolnej pojawiły się 2 składniki: 0,4 [nic nie robienie] + 0,8 [efekt placebo] = 1,2 [łączny efekt grupy kontrolnej]. W grupie z prawdziwym lekiem było 1,6.
  7. Czytam właśnie książkę prof. Irvinga Kirscha, naukowca z Uniwersytetu Hull w Wielkiej Brytanii. Twierdzi on, że leki antydepresyjne to ściema marketingowa działająca na zasadzie placebo, a na poparcie tego przedstawia wyniki zakrojonych na szeroką skalę badań naukowych. Cytowano go m.in. w prestiżowym "Science". Moje doświadczenie wygląda następująco: przed pójściem do psychiatry 23 w skali depresji Becka. Następnie brałem Zoloft, potem Mirzaten, teraz Velafax i Wellburtin. Efekt? 31 w skali depresji Becka, czyli nie dość, że nic nie pomogło, to jeszcze depresja zwiększyła się o połowę. Przedstawiam streszczenie wyników badań. Prosiłbym moderatorów o nie łączenie tego tematu z innymi o ile to możliwe, tak, aby nie zginął gdzieś na 50 stronie jakiegoś długiego tematu. Do rzeczy. Przeanalizowano wyniki kilkadziesięciu testów klinicznych publiowanych w czasopismach naukowych oraz testy kliniczne przeprowadzone przez firmy farmaceutyczne przekazane do amerykańskiego urzędu FDA. Mierzono wszystkie antydepresanty dopuszczone do obrotu w USA m.in. Prozac, Zoloft. Ciekawe wyniki: - leki antydepresyjne wykazują skuteczność w testach klinicznych - praktycznie całe działanie leków antydepresyjnych opiera się na sile autosugestii (efekt placebo) Wskaźnik efektu obrazujący działanie leków wyniósł ok. 1,6 (wartość powyżej 0,8 uważana jest jako duża). Osoby nie leczone uleczają się często same (depresja sama mija) - odpowiada to za wysokość efektu na poziomie 0,4. Pozostaje więc 1,2 jako działanie samego leku. Niestety za kolejne 0,8 efektu odpowiedzialny jest efekt placebo (osoby jedzące tik taki uzyskują taką poprawę gdy myślą, że tik taki to leki antydepresyjne). Pozostaje więc 0,4 efektu działania prawdziwych leków. Niestety podczas badań naukowych, gdy dzieli się grupy na dwie części - tą, której daje się leki prawdziwe i tą której daje się placebo - pacjenci z obu grup podejrzewają podczas leczenia do jakiej grupy się zakwalifikowali. Okazało się, że 3/4 pacjentów prawidłowo wskazuje, czy było w jednej, czy drugiej grupie. Wśród osób z "prawdziwej" grupy współczynnik prawidłowych wskazań wynosi prawie 90%. Dzieje się tak, bo prawdziwe leki mają skutki uboczne, a "tik taki" nie. Osoby, które mają skutki uboczne zaczynają wierzyć, że zakwalifikowali się do "prawdziwej" grupy i zaczyna działać efekt placebo - niestety błędnie nie liczony w badaniach. Okazuje się, że współczynnik korelacji między ilością skutków ubocznych i efektami terapii lekami wynosi 0,96, czyli jest prawie liniowa. Wskazuje to na to, że wszelkie działanie (0,4 efektu) ponad efekt placebo, prawdopodobnie jest wynikiem autosugestii i ukrytym efektem placebo. Ale nawet powyższe efekty, czyli 0,4 ponad "oficjalne" placebo są bardzo skromne. Przekładają się na poprawę w wysokości 1,8 pkt. na skali Hamiltona, która mierzy depresję. Przykładowo 2 punkty na sali Hamiltona oznacza mniejsze wiercenie się podczas wywiadu lekarskiego. Osoba może więc nadal mieć koszmarne myśli, być negatywna, samobójcza, nie być w stanie być robić i przeciętnie jedyna zmiana po lekach to to, że mniej się wierci na spotkaniu z lekarzem - taki przykład. "Ale mnie lek pomógł", "Widziałam setki ludzi, którym lek pomógł" - tego typu wypowiedzi wynikają z faktu, że widząc pozytywne zmiany w człowieku, przypisujemy ich zasługę lekom, podczas gdy zmiany wynikają z siły autosugestii pacjenta: wiary w przyszłość i nadziei na wyzdrowienie, które daje im lek. Kolejny wniosek: Wysokość dawki nie ma znaczenia dla osiągniętych wyników leczenia. Rezultaty, liczone punktami na skali Hamiltona, są takie same dla małych, jak i dużych dawek leków - drobne różnice w wynikach nie są istotne statystycznie. Podpowiada nam, to, że pozytywne działanie psychotropów na mózg nie wynika z chemii, którą rzekomo regulują ale z subiektywnych czynników (z samego faktu leczenia). W badaniach, w których nie istniała grupa kontrolna (placebo) i wszyscy wiedzieli, że dostają prawdziwe leki następowała znaczna poprawa - wyższa niż w badaniach, w których pacjenci byli dzieleni na dwie grupy. Zatem pewność co do tego, że dostało się prawdziwy lek sama w sobie powoduje leczenie się depresji. Panuje pogląd, że nie wszyscy ludzie reagują na jeden lek, a więc jeżeli po kilku tygodniach depresja się nie zmniejsza, należy zmienić lek na inny i tak dalej aż znajdziemy skuteczny lek. Przy prawdziwych lekach wygląda to następująco: - pierwszy lek działa na 37% osób - pozostałej grupie dobiera się inny lek; działa on na 19% ludzi - jeżeli nic to nie daje, zmienia się lek na trzeci; działa on na 6% ludzi; - czwarty lek działa na 5% ludzi. Ciekawym faktem jest natomiast to, że jeżeli ludzie MYŚLĄ, że lek został zmieniony, a w rzeczywistości dostają te same pigułki, statystyki wyglądają tak samo. Liczy się sam fakt, że ludzie wierzą, że dostali nowy lek. Przykładowo, w jednym z badań podano ludziom antydepresant SSRI, który pomógł 25% ludziom. Zmiana dawki na bupropion spowodowała, że 26% kolejnych wyzdrowiało. Wśród osób, którym powiedziano, że zmienili lek na bupropion, a w rzeczywistości dawano im nadal SSRI 27% osób wyzdrowiało. Należy zaznaczyć, że wśród osób leczonych lekami, połowa osób, których stan się polepszył, w ciągu roku dostała kolejnego nawrotu depresji. Pełna wersja tekstu aznajduje się na stronie: http://www.speedyshare.com/files/29878651/Irving_Kirsch_-_The_Emperor_s_New_Drugs_Exploding_the_Antidepres.pdf Zaznaczam, że nie jestem ekspertem, tylko przywołuję to co zostało napisane. Nie jestem ani zwolennikiem ani przeciwnikiem leków ale pomyślałem, że podzielę się tym co znalazłem.
  8. Ja rozumiem istotę swoich problemów, wiem skąd się wzięły ale nie potrafię się wczuć emocjonalnie w problemy z przeszłości. Chodzę na psychodynamiczną, więc trochę mnie zmartwiło to co powiedziałaś. Mam nadzieję, że nie będzie to strata czasu. Chodziłem też na poznawczo-behawioralną, nie potrafię sobie wyobrazić jak to ma działać skutecznie. Terapeuci pomagają odkryć w sobie nieracjonalne przekonania ale w ogóle nie mówią jak zrobić żeby uwierzyć w przekonania racjonalne ani co zrobić z emocjami.
  9. Nie. W niewielkich ilościach każda substancja psychoaktywna jest bezpieczna (w miarę). Problem zaczyna się właśnie przy uzależnieniu czyli pakowaniu w siebie dużo większych ilości i to właśnie stanowi problemy zdrowotne. Tak samo można przedawkowywać wszystko inne. Przeczytaj sobie książkę Caffeine Blues. Są tam dowody naukowe na szkodliwość kawy nawet w małych ilościach.
  10. Aha ale z tego co mówisz wynika, że gdybyś miała wybór, to wolałabyś jej nie mieć i być szczęśliwa. Dlatego dziwi mnie ten wniosek terapeuty.
  11. Kurde, przynajmniej w wieku 22 lat masz dziewczynę. Ja jestem kilka lat starszy i jestem samotny, chciałbym być na twoim miejscu. Imprezami to się nie przejmuj. Mój tata przez całe studia nie poszedł na żadną imprezę, studiował medycynę, nigdy nie wziął alkoholu do ust. I chyba nie żałuje. Ja chodziłem na wiele imprez, setki razy, mnóstwo klubów w warszawie, wódka, piwo, jazda na całego. I co? Nic mi to nie dało. Nie chce mi się już tam łazić, znudziło mi się. Zresztą zauważyłem, że w klubach i tak jakaś 1/3 ludzi nie bawi się dobrze i sprawiają wrażenie, jakby nie chciało tam być. Reszta chleje ile wlezie, idzie do domu, żyga, urywa im się film i kładą się spać. Niewielka ilość, może 1/10 na prawdę dobrze się bawi, tak jak może ci się wydawać, tak jak widać w reklamach, czy serialach. Tak więc to, że nie chodziłeś na imprezy, to nie świadczy o tobie źle i nie jest powodem do wstydu. Raczej większe powody do wstydu mają osoby, które po takich imprezach leją pod blokiem, rzygają na własną koszulę, ochrona wywala je na zbity pysk za drzwi, pały spisują za naruszenie ciszy nocnej, a znajomi obrażają się, bo ich wyzwałeś po pijaku i nawet nie pamiętasz co się stało. A niestety to się zdarza częściej niż by ci się mogło wydawać. Jak przebaczyć rodzicom? Nie wiem, sam nie umiem wybaczać. Tak jak ci napisano, chyba pomógłby psychoterapeuta. Jeżeli chodzi o to, że twoja dziewczyna miała 1 chłopaka, a ty czujesz się jak frajer... Moim zdaniem 1 chłopak w tym wieku dla ładnej dziewczyny to bardzo mało. Ja jak byłem młodszy to przez 2 tygodnie spotykałem się z jedną dziewczyną, była to raczej luźna znajomość plus wymiana orgazmów. Miała wtedy 16 lat i na koncie ponad 30 chłopaków. Czasami chodzę do prostytutek, wiesz ile facetów w nie weszło? Pewnie z tysiące. Moim zdaniem to nie czyni takiej kobiety gorszą. Szanuję je nawet bardziej niż inne kobiety, bo przynajmniej są uczciwe co do kasy - płacisz i masz seks. A spora część kobiet po prostu leci na kasę ale zwodzi facetów i takich kobiet nie szanuję. Nie powinieneś się uważać za frajera, bo twoja dziewczyna ma prawie równie małe doświadczenie z facetami, co ty z kobietami. Jesteście prawie na równi. Nie wiem czy to pomogło ale jeżeli nadal brak zmiany w nastawieniu, to chyba tylko psychoterapeuta pomoże.
  12. Kurde, poniżej 2 tys to nie wiem jak można przeżyć. Samych rachunków, czynszów, podatków, kredytów mam tyle, że nawet średnia krajowa nie starczy.
  13. gazlupkowy

    Depresja a motywacja

    Podbijam stary temat. Czy ktoś ma jakieś nowe przemyślenia? Za cholerę nie mogę się zmusić do roboty. Przez ostatnie kilka lat miałem tak, że każdego dnia musiałem się zmuszać do pracy (a miałem tych prac kilka w ciągu kilku lat). Im bardziej się zmuszałem do roboty, tym gorzej było z motywacją. Czyli przeciwnie do tego jak powinno teoretycznie być. No bo podobno w depresji trzeba się zmusić do pracy, a motywacja sama przyjdzie potem. Teraz jestem już w takiej fazie, że praktycznie nic produktywnego nie robię. Gram całymi dniami na komputerze. Cholernie boję się przyszłości i nie widzę dla siebie nadziei. Wszelka praca wydaje mi się koszmarnie trudna, wydaje mi się, że nie podołam wyzwaniom. Boję się, że po raz kolejny praca wprowadzi mnie w depresję i popełnię samobójstwo. Mam więc ogromne opory przed zabraniem się za cokolwiek. Ma to dla mnie duże konsekwencje finansowe. Wiem, że jedyny powód dla którego pracuję, to pieniądze i chciałbym mieć EFEKT ale nie mogę się zmusić, wykopać do poniesienia KOSZTU. To takie "zarobić a się nie narobić". Brzydzę się sobą, to odrażające i haniebne nastawienie. Najgorsze, że każdego dnia zbliżam się coraz bliżej dna i zadłużam się bez jakiegokolwiek pokrycia w przychodach, już wiem, że prawdopodobnie w tym miesiącu moje raty kredytów wzrosną przynajmniej o 50%, a przecież banki w końcu kiedyś się zorientują, że nie warto mi pożyczać. O kurde. Macie jakąś radę jak się wykopać do roboty? Biorę leki ale to nic nie daje. Mój psychoterapeuta natomiast mówi, że jego terapia może działać dopiero nawet za 2 lata. Mam więc jeszcze prawdopodobnie 1 rok i 11 miesięcy lenistwa ale niestety to oznaczałoby dla mnie licytację komorniczą i wielką zawieruchę w rodzinie.
  14. Ja mam podobnie jak ty. Bardzo szybko się nudzę. Jak coś robię, to angażuję się na 100%, z entuzjazmem i motywacją. Po pewnym czasie, gdy wkrada się rutyna i muszę coś powtórzyć któryś raz z kolei, wpadam w depresję i moja motywacja znika. Na studiach poszedłem do pracy, gdzie zarabiałem bardzo dobrze, u prestiżowego pracodawcy. Na początku było fajnie ale potem, gdy to przestało być takie nowe i świeże, a w pracy musiałem danego dnia powtarzać czynności, które wykonywałem wczoraj, zacząłem wpadać w depresję i nienawidzić swoją pracę. Prawdziwa męczarnia, zacząłem się izolować od ludzi, obsesyjnie myśleć nad tym co ze sobą w życiu zrobić, zacząłem dużo pić, zadłużać się i kupować nowe rzeczy, które miały mi dać powiew świeżości i nowości w moim życiu, czego mi bardzo brakowało. Telewizor, konsola, ipod, nowe potrawy z delikatesów itd. Po kilku miesiącach stwierdziłem, że już dłużej nie wytrzymam tej męczarni i odszedłem. Tak samo było z dwoma firmami, które prowadziłem. Fajnie było przez pierwszy okres, potem przyszła rutyna i zacząłem się czuć wyssany z energii, kompletnie bez sił, bo nie czułem, że ta robota mnie stymuluje cały czas nowymi doświadczeniami. Znowu odszedłem. Teraz też nie za bardzo wiem co miałbym robić w życiu żeby być szczęśliwym. Jestem w podobnym wieku co ty. Nie wiem jak można iść do pracy i przez 8 godzin zajmować się jedną rzeczą i tak przez cały rok. Nie ma na świecie takiej rzeczy, którą chciałbym robić przez cały dzień do końca mojego usranego życia. Nie wiem jak można pracować w korporacji przed komputerem przez cały dzień i być szczęśliwym. Nie wiem jak można 8 godzin dziennie podawać jedzenie w restauracji i nadal mieć chęć do życia. Nie wiem jak można robić cokolwiek w tak ogromnych, przesadnych ilościach i nadal to lubić i się nie zniechęcić. Ja mam cały czas pociąg do nowych rzeczy, nowych doświadczeń. Chciałbym kiedyś dużo podróżować, skakać na spadochronie, pilotować samolot, prowadzić schronisko dla zwierząt, nauczyć się tajskiego boksu, tańczyć salsę, grać na gitarze, być DJ-em, budować wieżowce, inwestować na giełdzie, być kierowcą rajdowym itd. Bardzo bardzo trudno jest mi wybrać jedną z tych rzeczy i robić ją bardzo bardzo dużo przez kilka lat. Nowe doświadczenia cały czas mnie stymulują, pobudzają moją kreatywność, dają mi chęć do życia. Rutyna, codzienność i poświęcanie się cały czas jednej rzeczy przez wiele lat całkowicie mnie demotywują i powodują depresję. Chodzę na psychoterapię i może to coś zmieni... -- 31 lip 2011, 17:50 -- Aha, i jeszcze coś dodam. Mam dość durnych bab z działów HR, które na rozmowach o pracę i w ogłoszeniach zachwalają pod niebiosa stanowiska, na które rekrutują i swoją firmę. Jakie to ta praca przynosi nowe wyzwania, jak to każdy dzień jest inny, tyle kreatywności tam trzeba, tyle entuzjazmu, wszyscy są zgranym zespołem, kochamy swoją firmę i swoją pracę, jeden wielki orgazm i ekstaza. A prawda potem jest taka, że praca polega na gapieniu się w monitor cały dzień, stukaniu na klawiaturze i klikaniu myszką oraz na siedzeniu na niekończących się spotkaniach. Na swoich stronach piszą jakich to zatrudniają pasjonatów, a jak przejdę się po jakimś korporacyjnym biurze, to jakoś tej pasji i entuzjazmu nie widać, tylko cisza, stukot klawiatury i smutne, poważne miny. Panie z recepcji czy przy biurkach są tak sztywne jakby połknęły kij od szczotki. Ludzie coś przebąkują o tym jak zmarnowali tu swoje życie ale mają kredyty do spłacenia. Zero spontaniczności, entuzjazmu, radości. Meandry korporacyjnej polityki, walki jednych z drugimi i martwienia się wyłącznie o swoje premie. Zero rozwoju, nauki nowych rzeczy, co najwyżej szkolenie raz na pół roku. Zamiast kreatywności i zdolności analitycznego myślenia, o których była mowa, większość ludzi wykonuje pracę, którą w przyszłości przejmą roboty. Robienie nudnych raportów, przewracanie papierów, przybijanie pieczątek, wysyłanie maili. Praca kompletnie bez wyzwań, praca, którą mógłby wykonywać ktokolwiek po tygodniowym przeszkoleniu a rzekomo szukają tam kogoś z umiejętnościami, wykształceniem i talentem. Tak wygląda większość stanowisk w korporacjach. Ogłoszenia pracodawców można między bajki włożyć. Większość tego co się robi w korporacjach, w biurach, może zrobić każda średniorozwinięta małpa, a jak przeżyłeś tam jeden tydzień, to przeżyłeś już wszystkie bo nic nowego się tam nie pojawi. Ciągle to samo i to samo. Chyba dla niektórych ludzi "nowość" znaczy coś innego niż dla mnie. Dla tych, którzy to mówią, że w korporacjach mają cały czas nowe doświadczenia, to mówią chyba o tym, że na przykład wyszły nowe standardy rachunkowości w dziale księgowości. Ale dla mnie to nie nowość, bo jak siedzieli przed kompem i coś tam wpisywali, tak nadal wpisują. Wprowadzanie nowego produktu na rynek to też rzekomo nowe doświadczenia ale dla mnie to nie nowość. Tylko znowu to samo - akceptacja mediaplanów, budżetowanie, briefing agencji itd. Wszystko to samo co wcześniej. Dla mnie "nowość" to na przykład: jednego dnia przedzieram się przez dżunglę uciekając przed wygłodniałymi tygrysami. Drugiego tygodnia pracuję przy wystrzeleniu w kosmos promu kosmicznego. Potem jestem kierowcą tramwaju. Potem agentem wywiadu. Potem handluję na giełdzie walutowej. Potem pracuję na planie filmowym. Potem szukam oświecenia w buddyjskiej świątyni. Potem otwieram sieć restauracji. Potem polityka. Potem organizacje non profit. Potem coś innego, nowego i tak cały czas. To oznacza dla mnie "nowość". Siedzenie w biurze i przewracanie papierów to siedzenie w biurze i przewracanie papierów, niezależnie od tego co tam w tych papierach jest napisane. Stukanie w klawiaturę jest nadal stukaniem w klawiaturę niezależnie od tego czy wprowadzamy na rynek nowy czy stary produkt, czy księgujemy według nowych czy starych zasad, czy wprowadzamy nowy, czy utrzymujemy stary system informatyczny. To nie jest żadna "nowość". I z tym mam problem, bo jak cały czas, non stop nie zmieniam czegoś w swoim życiu, to nie czuję stymulacji, a zamiast tego wpadam w depresję, mam myśli samobójcze, izoluję się od ludzi, piję itd. Nie jestem w stanie się ustatkować.
  15. NLP to ściema. Interesowałem się tym przez kilka lat. Chodziłem na szkolenia, bardzo dużo czytałem, oglądałem wideo ze szkoleń. Ze wszystkich osób, które tam poznałem nie znam ani jednej osoby, która mogłaby się pochwalić jakimiś namacalnymi rezultatami tej terapii. Jest to pseudonauka, nie poparta żadnymi wiarygodnymi badaniami naukowymi. W przeciwieństwie do tego wielokrotnie w badaniach wykazano skuteczność terapii psychodynamicznej czy CBT w porównaniu do placebo i przy zachowaniu grupy kontrolnej. Jest to biznes nastawiony na koszenie kasy i nic poza tym. Trenerzy NLP lubią sprawiać wrażenie, że się na tym znają ale prawda rzadko jest taka jakby chcieli. A w dziedzinie sprzedaży i marketingu czy negocjacji większość trenerów w Polsce nie ma kompetencji do tego żeby się tym zajmować. Pełno tam pseudoekspertów. Nie przesadzajmy, jeżeli by to było takie skuteczne to wyruchałbym już pół warszawy. Jest to nieprawidłowa informacja przekazywana przez NLP. Nie ma ona potwierdzenia naukowego. Nie jest to prawdą.
  16. Medytowałem regularnie przez ponad 2 lata, potem już rzadziej. Uprawiałem też ćwiczenia poprawiające świadomość ciała typu joga. W ogóle nie czułem żebym po tym był bardziej wyciszony albo zrelaksowany. Jedyne co czułem to ból pleców od siedzenia w nienaturalnej pozycji. Podczas medytacji nie potrafię się skupić.
  17. Możesz pójść do psychologa jeżeli uważasz, że twoja samoocena jest nieprawidłowa. Jednak nie oszukujmy się, nie wszyscy faceci są przystojni. Na przykład ja. Psycholog tego nie zmieni. Jeżeli chcesz się też podobać innym, a nie tylko sobie, to możesz rozważyć takie sposoby na poprawienie wyglądu jak: dieta, dermatolog , lepsza fryzura, zmiana stylu ubierania się, siłownia, ortodonta.
  18. Chyba tak, tutaj jest więcej info: http://wiki.medpedia.com/Clinical:Effects_of_Psychotherapy_on_Brain_Function. Nawet medytacja może wpłynąć na budowę mózgu: http://well.blogs.nytimes.com/2011/01/28/how-meditation-may-change-the-brain/.
  19. Ja zawsze wydawałem więcej niż zarabiałem :). Nie umiem się ograniczać i podobnie jak twoja znajoma mam długi. Próbowałem robić budżet, kontrolować wydatki, zapisywać każdy zakup w excelu i robiłem to przez rok, czy półtora. Ale i tak nic to nie dawało. Potem stwierdziłem, że nie jestem dobry w kontrolowaniu wydatków i to co najlepszego jestem w stanie zrobić w tej sytuacji to zwiększyć swoje dochody tak aby kompensowały nadmierną konsumpcję. A więc być może problemem nie są zbyt wysokie wydatki ale nieumiejętność ograniczenia swojego stylu życia do bardziej ubogiego poziomu. Może twoja znajoma mogłaby - zamiast myśleć o oszczędzaniu - zacząć myśleć nad dodatkowymi źródłami dochodu albo nad lepszą pracą? Nie każdy potrafi żyć za średnią krajową, a nawet za 2 średnie krajowe. Zacząłem też co miesiąc, gdy tylko spłynie na konto jakiś dochód, obowiązkowo odkładać jakąś część na inwestycje. Traktuję tą część dochodu jakby go nie było. Służy to temu, żeby budować jakiś kapitał, a nie tylko wydawać i wydawać. Inwestować można w niezliczoną ilość rzeczy - fundusze inwestycyjne, akcje, obligacje, złoto, nieruchomości, ziemię, lokaty, diamenty, waluty... Jeżeli twoja znajoma nie może powstrzymać się przed kupowaniem, to zamiast z tym walczyć niech spróbuje to odwrócić na swoją korzyść. Zauważyłem, że na mnie to działa. Nie mogę się powstrzymać przed wydawaniem pieniędzy na inwestycje, oglądam programy o inwestowaniu, czytam w internecie. Mimo, że nadal jest to wydawanie pieniędzy, jest to tym razem działanie konstruktywne, przyszłościowe. Być może, to co widzisz w niej jako słabość, w rzeczywistości jest jej ukrytym talentem. Nie mówię, że tak jest na pewno ale jest taka możliwość. Gdyby usiadła i się zastanowiła, to czy z taką samą pasję jak wydaje kasę na kosmetyki, mogłaby może poświęcić raz na miesiąc swoją energię i pasję na przykład na szukanie nowych źródeł dochodu, np. nieruchomości, które będą przynosić jej stały dochód z czynszu i który pozwolą na jeszcze większe zakupy samochodów i ubrań w przyszłości? Daję tu pewien pomysł do sprawdzenia. Chodzi o to, żeby przez pewien czas spróbować innego podejścia, skoro już wiemy, że podejście polegające na ograniczaniu wydatków w jej przypadku nie działa, co sprawdzała przez kilkanaście lat. Niech na przykład przez kilka miesięcy nie przejmuje się swoimi długami i nie skupia się aż tak bardzo na ograniczaniu wydatków (choć do pewnego stopnia trzeba). Za to raz na miesiąc gdy przyjdzie pensja niech weźmie od razu 10% przelewu i zainwestuje to w coś, co da jej te same emocje kupowania i wydawania. Do jednych bardziej przemawiają nieruchomości, do innych papiery wartościowe, do innych obligacje, każdy może znaleźć coś dla siebie. Może potrafiłaby z taką samą pasją jak podchodzi do zakupów w centrum handlowym podejść do kupowania złota albo platyny? Tak mi to przyszło do głowy, bo wiem, że dziewczyny lubią świecidełka :). Ja tam wolę giełdę ale każdy ma swój gust.
  20. gazlupkowy

    Co mam zrobić?

    Ja też za często korzystam ostatnio z pornografii i masturbacji. Zauważyłem, że to co w miarę dobrze działa na ograniczenie tego to zajęcie się jakimiś konstruktywnymi działaniami. Pamiętam, że zawsze gdy byłem czymś pochłonięty, miałem aktywny dzień wypełniony jakimiś działaniami, to nie przychodziła chęć na porno.
  21. A mnie psychiatrzy zawsze mówili, że terapia pomaga.
  22. No weź głupot nie wypisuj. Co Ci robi to dziadostwo gorszego od papierosów? Od ciągłego smrodu, wydawania kupę kasy, nie umiejętności przebiegnięcia 100m bez zadyszki, ciągłego kaszlenia, często bólu głowy, pomijam już zwiększonego ryzyka na poważniejsze choroby. He? Czy to kolejny durny spam tylko? Nerwowość w relacjach z innymi, powiększanie stresu, a przez to poważne problemy w pracy, konfliktowość. Po odstawieniu kawy problemy minęły. Ale relacje z innymi były na ostrzu noża. Na dodatek problemy ze snem, które powodowały zawalanie projektów w pracy i dezorganizację życia osobistego i coraz większe izolowanie się od ludzi.
  23. Jestem uzależniony od kofeiny i to na serio. Nie będę wymieniał wszystkich rzeczy, które to dziadostwo mi robi ale wspomnę tylko o tym, że bardziej mi to niszczy życie niż papierosy. Rzucić jest równie trudno, objawy odstawienia są okropne. Wielokrotnie, całymi latami odbijało się to niekorzystnie na moim życiu zawodowym i relacjach z innymi ludźmi. Prawie jak alkohol. Kofeina, zarówno ta w coli, jak i w kawie jest uzależniającą trucizną. To, że wydaje nam się to takie normalne, że pijemy kawę wynika tylko ze zwyczajów społecznych, a w rzeczywistości jest wyniszczającym organizm i psychikę uzależnieniem. Kawa, nawet w małych ilościach nie jest bezpieczna. Jest taką samą trucizną jak alkohol, papierosy, czy inne narkotyki. Polecam książkę na ten temat: http://www.amazon.com/Caffeine-Blues-Hidden-Dangers-Americas/dp/0446673919/ . To są fakty naukowe. Ludzie nie zdają sobie czasami sprawy z tego, że wiele ich problemów, które w ogóle nie wiążą z zażywaniem kofeiny, w rzeczywistości może być powodowane właśnie przez nią.
  24. Cześć, dzięki wszystkim za wsparcie i odpowiedzi. Przejrzałem dzisiaj cały ten wątek i widzę, że sporo osób docenia efekty psychoterapii. Mam pytanie do tych, którzy mieli psychodynamiczną, bo tak jak pisałem, chodzę na nią. Jak to działa? W necie przeczytałem tylko, że mieli się przeszłość w poszukiwaniu źródeł problemu. Nigdzie jednak nie ma napisane, a długo szukałem, jakie są techniki zmierzające do rozwiązania tych problemów. Ciekawi mnie to, bo szukam motywacji do dalszego chodzenia na tą terapię i potrzebuję wiary w to, że to na prawdę działa, a nie że to ściema i gadanie o dzieciństwie cały czas. Jak chodziłem na terapię integralną, bo miałem depresję, to metodami na radzenie sobie z dołem, które wprowadził mój terapeuta były np. zmiana diety, medytacja, kontemplacja, pomaganie potrzebującym, uprawianie sportu, chodzenie na spacery, czytanie jakiś książek. Nie wiem jak to wygląda w dynamicznej...
×