Skocz do zawartości
Nerwica.com

gazlupkowy

Użytkownik
  • Postów

    28
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez gazlupkowy

  1. gazlupkowy

    Wakacje

    No, niektórzy tak lubią, np. moi rodzice. Mówię mu tylko o tym, bo z tego co pisze wynika, że nie ma rodziny.
  2. gazlupkowy

    Wakacje

    autsajder, nie wiem jakie wakacje preferujesz ale jeżeli lubisz aktywny wypoczynek, a nie leżenie na plaży, to polecam wycieczki z biur podróży. Nie musisz mieć nikogo znajomego żeby tam jechać. Ja już w tym roku byłem dwa razy na takich wycieczkach, jedna była w Europie, druga w Ameryce Północnej. Wszystko jest tam zaplanowane i nie ma czasu żeby się nudzić. Jest dużo osób, z którymi można pogadać. Nie byłem tam jedynym singlem. Nawet ludzie, którzy mają rodziny jeździli czasami samemu, bo np. żona nie lubi takich wycieczek, a oni tak. Więc raczej nie będziesz się tam źle czuł. Single stanowią coraz większy odsetek ludzi na wycieczkach i nie jest to niczym dziwnym. Wiem, że się przyjęło, że wakacje Polaka to koniecznie plaża w turcji z żoną i dzieckiem, all inclusive, piwo i nic nie robienie ale to nie mój styl. Ja wolę przedzierać się przez dżunglę, wchodzić na piramidy, kompać się w wodospadach, jeździć dżipami po wąskich przełęczach niż siedzieć w hotelach obok wrzeszczących niemców i noworuskich słuchając lady gagi z głośników i chlać. Byłem np. w czarnobylu w skażonej zonie. myślisz, że nawet jakbym miał dziewczynę, to chciałaby tam ze mną pojechać? a tak mogłem tam pojechać. Jeżeli lubisz takie rzeczy, to niech brak znajomych cię nie ogranicza. Podróże i przygoda to jedna z niewielu rzeczy, dla których warto żyć i brak kogoś do pary w ogóle by mnie przed tym nie powstrzymał.
  3. Dlaczego psychoterapeuci są tacy dziwni? [Długi post] Cześć wam. Może będziecie w stanie mi coś podpowiedzieć przy psychoterapii... Mam klasyczne objawy depresji. Leczę się u psychiatry ale leki nie pomagają. Najpierw zoloft, potem mirzaten, teraz velafax. Problem trwa już ponad pół roku w nasilonej formie ale w sumie to łagodna depresja zaczęła się u mnie już półtora roku temu. Jest to już drugi tak silny epizod depresji w moim życiu. Moja nadzieja leży teraz chyba jedynie w psychoterapii, bo mimo, że piguły nadal będę brał, chyba mój mózg na to nie reaguje. Chodzę i odwiedzam różnych psychoterapeutów i kurde nie wygląda to dobrze. Wydają mi się... niekompetentni. Jednym z moich problemów, z którymi się zmagam są problemy w relacjach z kobietami i na prawdę próbowałem już dużo zrobić w tej dziedzinie. Gruntownie przeczesywałem internet, czytałem książki, wykonywałem posłusznie wszystkie ćwiczenia i nic. Mam to już dogłębnie przeanalizowane, robiłem burze mózgów itd. Nie jestem sam w sobie pomóc, potrzebuję wsparcia specjalisty. Inne problemy jak niskie poczucie własnej wartości, poczucie beznadziei, brak motywacji i energii, myślenie o śmierci - typowe dla osób z depresją - też to mam. U jednego psychoterapeuty (nurt integralny), który mnie leczył przy poprzednim dołku było do bani pod względem rad, które dostawałem od niego. Zabrakło mi chyba odwagi i szczerości żeby wspomnieć mu o tym, że to co mówi zupełnie do mnie nie dociera. Np. stwierdził, że jestem perfekcjonistą i surowo się oceniam tak jak w dzieciństwie surowo oceniała mnie matka. Tak, to prawda. Wiem o tym, tylko co mam z tym zrobić? Powiedział żebym był świadomy tych myśli gdy się pojawią a potem same zaczną znikać. Po kilku latach ciągle jestem świadomy tych myśli i jeszcze znikać nie zaczęły... Byłem na treningu interpersonalnym za grube pieniądze (wszystko na kredyt), po nim robiłem przepisane ćwiczenia i zero zmiany, a nawet regres. Potem była psychoterapeutka (nurt nie wiem jaki), do której udałem się żeby mi poradziła, jak skutecznie nawiązywać relacje z ludźmi, które straciłem, bo przez jakiś czas non stop pracowałem i oddaliłem się od ludzi. Po kilku spotkaniach gadania o dupie marynie powiedziała, że nie może mi pomóc, bo to ja sam powinienem takie rzeczy wiedzieć, a ona nie potrafi. W sumie wyglądała na młodą, może to przez to. Potem byłem na coachingu za 400 zł/h (na kredyt o maksymalnym oprocentowaniu, na którego odsetki płacę z innych kredytów). Cuda nie widy, dziwaczne ćwiczenia na wyobraźnię, pobudzanie półkul mózgowych, przeżywanie traum z dzieciństwa i rozmawianie ze swoim wewnętrznym dzieckiem, potem zestaw intensywnych ćwiczeń w podobnym tonie przez następne 30 dni. Wszystko zrobiłem co do joty. Ani jednego dnia nie opuściłem. Zero zmian. Byłem też u jednej psychoterapeutki (nurt poznawczo behawioralny). Po rozmowie stwierdziła, że wszystkie techniki należące do CBT, czy nawet NLP, EFT i inne dziwactwa już przerabiałem sam jako samouk i skoro one nie działały to ona nic nowego nie może zaoferować. Potem kolejna psychoterapeutka. Przez telefon szef gabinetu zapewniał mnie, że działają poprzez hipnozę i działają bardzo szybko. Na spotkaniu z terapeutką okazało się to jednak bujdą. Po pierwsze nie żadna hipnoza, tylko znowu CBT, a poza tym terapia trwa nawet i 2 lata. Ale ja nie wytrzymam dwóch lat w tym stanie. Poza tym to koszt rzędu kilkunastu tysięcy i wszystko byłoby na kredyt. Do państwowego psychologa nie pójdę, bo są bardziej potrzebujący ode mnie, którzy umierają w szpitalach z powodu braku środków na leczenie i czekają kilka lat na operację i nie zamierzam im tych pieniędzy ze służby zdrowia odbierać. Dowiedziałem się od niej jeszcze, że nie usłyszę od niej konkretnych rad i wyśmiała mnie za to, że przychodzę do niej z prośbą o konkretne informacje. Powiedziała, że odpowiedź muszę znaleźć w sobie, a ona może mi jedynie zadawać pytania. W moim umyśle pojawiło się: "WTF. To za co ci płacą kobieto? Jak idę do lekarza z grypą, to on mi chyba nie powie, że mam sam się uleczyć, tylko da mi konkretne rady: weź pigułki, wysypiaj się, nie wychodź z domu, mierz temperaturę itd. Pacjent ma je wykonać ale trudno wymagać od niego, że sam wyzdrowieje. A jakby miał sam wyzdrowieć, to po co mu lekarz?" Potem łaziłem do innego psychoterapeuty, który na nieszczęście okazał się kolejnym w stylu CBT. Zero praktycznych rad. Usłyszałem jedynie, że nie za bardzo wie jeszcze jak mi pomóc ale może po kilku miesiącach terapii coś się uda zmienić. Chodziłem do niego 4 miesiące. Słyszałem kolejne banały. Jestem perfekcjonistą, mam przerost ambicji - tak, wiem o tym. Tylko pytanie, co mam z tym zrobić? Mówię mu, że czuję się jak szmata i mam niskie poczucie własnej wartości. No to zrobiliśmy sesję, na której przekonywał mnie ile w życiu osiągnąłem, kazał mi zrobić listę zalet, osiągnięć itp. No wszystko fajnie ale co z tego, że ja racjonalnie rozumiem, że moje wierzenia i przekonania są nielogiczne, skoro nie potrafię się ich pozbyć? Jak czułem się szmatą, tak nadal pozostało. Powiem nawet, że jeszcze się pogorszyło. Po kilku miesiącach mentalnego mielenia problemów na psychoterapii wszedłem w jeszcze większego doła. W skali depresji Becka oznaczało to wzrost depresji z 23 na 35 punktów w 4 miesiące. Teraz już jest 39, więc stan się pogarsza. Czytałem też książkę o CBT. Zbierała super oceny na amazonie, ale niestety to dalej ten sam syf. Przykładowo weźmy problem samotności. Autor (David Burns) napisał, żeby zaakceptować samotność, bo inaczej będzie się odpychać od siebie ludzi. Ja jednak nie potrafię być szczęśliwy gdy jestem samotny. Miałem zrobić listę spodziewanej przyjemności z robienia rzeczy samotnie, a następnie po jej zrobieniu ocenić przyjemność z jej wykonywania. W wyniku miało się okazać, że wiele rzeczy, którę robię samotnie sprawia mi większą przyjemność niż myślałem i przez to moje nastawienie się zmieni. No fajnie ale kurde ja wiem, że wiele rzeczy sprawia mi przyjemność np. masturbacja ale to nie zmienia faktu, że nienawidzę samotności i jestem nieszczęśliwy. Pozostałe rady równie bezużyteczne i przetestowane przeze mnie często kilka lat temu bez rezultatów. Za namową psychiatry udałem się więc do terapeuty z innego nurtu - psychodynamicznego. Byłem na kilku spotkaniach i mimo, że jest to osoba o dużej empatii i serdeczna dla mnie, to nie widzę żeby to gdziekolwiek zmierzało. Gościu siedzi i czeka aż coś powiem. Pytam: o czym mam mówić? Mówi: o czymkolwiek, co przyjdzie panu do głowy. Ehhh.... No dobra ale jak będziemy gadać o budowie stratosfery albo sytuacji ekonomicznej w Kenii, to jak mam się wyleczyć z depresji? On chyba myśli, że ja tam przyszedłem się wygadać. A to nie tak. Jakbym chciał się wygadać to poszedłbym do prostytutki. Cena podobna i jeszcze miałbym seks w cenie. Jak przychodzę do psychoterapeuty to oczekuję, że to będzie osoba wykształcona, dojrzała, profesjonalna. Oczekuję konkretnych rad co mam zrobić żeby moje życie było lepsze. Żeby zdobyć w sobie siły do pracy (a straciłem pracę przez depresję), nawiązywania kontaktów z ludźmi, dbania o siebie i innych. Oczekuję, że ktoś mi powie co mam zrobić żeby nie być takim cholernym egoistą, perfekcjonistą, jak przywrócić w sobie nadzieję do życia. A tu nic z tych rzeczy. Gadaliśmy o moim dzieciństwie i nic z tego nie wynikało. Ja oczywiście mogę przedstawić mu wszystkie informacje, których potrzebuje żeby mi pomóc ale nie może oczekiwać, że sam wyciągnę wnioski. Tak, wiem, że byłem krzywdzony w dzieciństwie i przez to sabotuję teraz związki z ludźmi i przez to podświadomie uciekam przed skrzywdzeniem przez drugą osobę. Wiem, że powielam mentalnie, podświadomie sposób mówienia mojej mamy - tak jak ona była dla mnie surowa (za co ją nie winię), tak samo ja jestem surowy dla siebie teraz. I tak dalej... Tylko co z tego? Ja nie wiem co mam zrobić z tymi informacjami, jest to może ciekawe ale mało praktyczne. Kolejny raz usłyszałem, że mam wobec siebie bardzo bardzo duże wymagania i to mnie paraliżuje i wywołuje strach. No dobra, to wiem od lat i co z tego? Kolejna rzecz, która mnie w tym denerwuje, to fakt, że spotkania są strasznie krótkie. Byłbym w stanie chodzić na intensywne kilkudniowe spotkania, gdzie moglibyśmy gruntownie omówić problem i go rozwiązać. Dzięki temu mógłbym szybciej mieć to z głowy. Ale usłyszałem, że tak się nie da, bo można tylko raz na tydzień. Ciekawi mnie, co takiego będzie się działo w ciągu tego tygodnia, który spędzę w ciemnym pokoju myśląc o samobójstwie, chlejąc i grając w gry komputerowe, co miałoby sprawić, że bardziej efektywnie wyjdę z depresji akurat w rytmie terapii co 7 dni. Hmm... Jest to kolejny terapeuta, u którego spotkanie wygląda tak: 1) poruszamy dany temat 2) zadaje mi pytania odnośnie problemu, a ja przez kilkadziesiąt minut dokładnie wyjaśniam mu wszystkie szczegóły, w razie prośby łącznie z dzieciństwem, seksem, i wszystkim innym co uzna za słuszne 3) zastanawiam się do czego to wszystko zmierza i czy w ogóle on rozumie co do niego mówię, czy może wyrażam się niejasno, że ciągle pyta i pyta 4) terapeuta zadumiony mówi, że nie do końca widzi możliwą przyczynę danego problemu, bo wydaje mu się nietypowy i/lub zaskakujący albo ma jeszcze za mało informacji 5) gadamy dalej 6) mówi "przykro mi ale na dzisiaj musimy kończyć" 7) następuje przekazanie banknotu Powoduje to niesamowitą frustrację i czuję się zawiedziony kolejnym spotkaniem bez efektów. Nie wiem skąd tyle pytań od terapeutów i czy one kiedyś się skończą i w końcu zabierzemy się za wprowadzanie zmian w moje życie. Nie wiem ile można gadać i gadać. Ciągle poruszane są nowe wątki, wszystko chaotycznie bez ładu i składu, każdy problem u każdego terapeuty jest rozbabrywany i jątrzony i nie ma z tego praktycznych wniosków, które mógłbym zastosować. Ograniczenia czasowe całkowicie rozburzają dyskusję, a co najgorsze, z każdego spotkania wychodzę jedynie z poczuciem, że muszę jeszcze jakoś przetrwać kolejne 7 dni i może wtedy zaczniemy rozwiązywać moje problemy zamiast o nich gadać. Tylko ja nie wiem, czy dotrwam tyle czasu. Podobno na efekty terapii należy czekać minimum 3-4 miesiące, a to jest straszne, bo podejrzewam, że do tego czasu jest bardzo prawdopodobne, że się zabiję. Nie mogę czekać tak długo, a terapeuci tego nie rozumieją. Ja potrzebuję doraźnej pomocy tu i teraz, bo mój stan się pogarsza, a każdy tydzień dłużej w depresji to kolejna możliwość samobójstwa, przy 2 latach a nawet 6 miesiącach czekania na efekty prawdopodobieństwo mojej śmierci jest bliskie 100%. Niestety ani leki ani terapia nie działają póki co. Więc pytanie do was. Czy nurt psychodynamiczny, to coś czym powinienem się zajmować, czy może istnieje jakiś inny rodzaj terapii, który dawałby szybsze efekty np. w przeciągu 1-2 tygodni? Czy istnieją jacyś terapeuci, którzy dadzą mi konkretne wskazówki jak żyć żeby nie mieć depresji zamiast wyjaśniać mi jakie mam defekty charakteru, jakie miałem traumy z dzieciństwa albo jak nielogiczne jest moje postępowanie i przekonania? Ja już to wszystko wiem, tylko potrzebuję eksperckich rad jak się to naprawia, praktycznych wskazówek żebym wychodził ze spotkania z silnym przekonaniem co do tego co mam zrobić krok po kroku żeby wyciągnąć się z bagna. Sorry, że taki długi post. Jeżeli ktoś ma doświadczenia z podobnymi problemami i ma ochotę się z nimi podzielić, to chętnie posłucham.
×