Chyba w końcu pora się odezwać. Cieszę się, że znalazłam to forum, bo do wczorajszego dnia myślałam, że jestem jakimś wyrzutkiem społeczeństwa i tylko ja mam taki problem...
Moje problemy zaczęły się już tak naprawdę w podstawówce, zawsze byłam bardzo chorowita. W pewnym momencie doszła do tego astma oskrzelowa. Miałam problemy na każdym kroku. Dużo chorowałam, więc nauczyciele zaczęli mnie gnębić. Jakimś cudem, wtedy udało mi się odzyskać wolę walki i miałam naprawdę dobre oceny, jechałam na samych piątkach i szóstkach. Za to nienawidzili mnie rówieśnicy. Żartowali sobie ze mnie, dokuczali. Nie tylko z powodu dobrych ocen. Zawsze byłam inna, różniłam się od nich. Miałam inny tok myślenia - wolałam pomagać innym, organizowałam szkolne imprezy, interesowałam się polityką, miałam starszych przyjaciół i określone plany i marzenia na przyszłość. Do tego jeszcze, fizycznie zaczęłam dorastać szybciej, więc to był kolejny powód do żartów.
Potem przyszedł okres pierwszej gimnazjum. Wydawało mi się, że znalazłam się jakoś w tej całej grupie, chociaż byłam 'szarą myszką', która wolała trzymać się z tyłu i niezbyt się wychylać. Los chciał, że uraz nosa z pierwszych klas podstawówki dawał o sobie znać i byłam zmuszona do operacji. Nie było mnie w szkole ponad miesiąc, co nauczyciele uznali za moją 'samowolkę'. Niestety nie mogłam liczyć na nikogo w szkole. Nauczycielka chemii zaczęła mnie gnębić, obgadywać przy całej klasie, nie dawała mi spokoju. Nie były to problemy tylko z nią, historyczka i nauczycielka gegry stwierdziły, że specjalnie opuszczam ich lekcje. Nie wytrzymywałam, nie miałam już tak dobrych ocen i nie potrafiłam się przyzwyczaić do nowego otoczenia.
Wtedy tak naprawdę pojawiła się nerwica. Zdiagnozowana, ale zaniechana... rodzice bardzo chcieli mi pomóc, ale nie dałam sobie wpoić tego, że potrzebuję psychologa.
W drugiej klasie miałam spokój, byłam pewna siebie, chodziłam chora do szkoły, miałam przyjaciół i stałam się dość popularna. Jednak presja związana z trzecią klasą, byciem 'popularnym' ale jednocześnie tym ,że nie chciałam pić, ćpać, palić i imprezować ze szkolną elitą stała się tak wielka, że dwa tygodnie temu po prostu pękłam. W sumie nie wiem czy to jest bezpośrednia przyczyna, ale nerwica wróciła. Płaczę, wpatruje się w sufit, oglądam idiotyczne seriale żeby się 'odmóżdżyć', boje się iść do szkoły. Nie byłam w szkole od dwóch tygodni, nie potrafię do końca wytłumaczyć przyjaciołom co mi jest, a gdy już jedno z nich zrozumie, drugi mówi, że to przecież nic takiego. Lub też na odwrót, uważają, że nie mogę być sama w domu czy też że muszę sobie dać pomóc i brać tabletki.
Nauczyciele znów chcą mnie zniszczyć, ja nie wiem co się dzieje, a gdy pomyślę o szkole dostaje ataku. Mam pecha, bo moja wychowawczyni ma w głębokim poszanowaniu to, co dzieje się z jej uczniami.
Ludzie w szkole mają mnie za pozytywną, zawsze uśmiechniętą, szaloną nastolatkę z wielkimi marzeniami, talentami. Przeczytałam tutaj, coś, co doszło do mnie dopiero dzisiaj - nerwica nauczyła mnie, jednego - potrafię udawać.
Moja przyjaciółka zapytała, czy przez cały czas, gdy byłyśmy razem w ostatnich tygodniach (przychodziła do mnie, żebym nie była sama) udawałam. Z trudem się przyznałam, ale taka była prawda.
Jutro idę do psychologa, strasznie się boję, bo czeka mnie też pierwszy dzień w szkole i od razu sprawdzian z geografii. Przepraszam, że tak dużo napisałam, ale... czuję, że to jedyne miejsce w którym mogę o wszystkim napisać