Makcia napisała- „ja ciągle myślę o tym że jestem poważnie chora. Każdy objaw chorobowy jest dla mnie kolejnym pasmem cierpień psychicznych.”
To się nazywa hipochondrium, czy jakoś tak. Rodzaj nerwicy, z niewiadomych powodów sklasyfikowanej jako oddzielny przypadek Nie martw się, jesteśmy z tobą!!
**********
Torhild- no co mogę rzec...Mam dokładnie to samo. Zresztą, czy to w sobie, czy w innych, oba przypadki krążą wokół tematu potknięć- więc problem jest jeden, i niezależnie od obiektu „badań”, w nas samych.
Lęk jest niewidzialnym, bezcielesnym zabójcą. Atakuje znienacka i równie szybko odchodzi- doszedłem więc do wniosku, że to narastająca niepewność, nieobliczalność samego zjawiska- a co za tym idzie ciągłe napięcie naprawdę nas wykańczają. Budzą w nas złość, opór a w ostateczności rezygnację...
Najtrudniejszy jest pierwszy krok. Chodzi o to, że do tej pory lęki były utajnione, działały na granicy świadomości, teraz wywlekłaś wszystko na wierzch. Emocje, które do tej pory skrywałaś, uderzyły z całą mocą.
To przejściowe - wiem, jak było ze mną (jest?).
**********
Moteuchi- wiesz, to chyba nie jest najlepsza metoda. Walka do niczego nie prowadzi, jedynie wykańcza. Staraj się o nich nie myśleć. Skup się na obowiązkach, postaraj się zobaczyć kaloryfer a nie roztoczone wokół niego fantazje.
*********
Falko- to nie bałagan jest problemem. Wiesz o tym Tu chodzi o twój, może nie do końca jeszcze uzasadniony, lęk przed tym, co się stanie, gdy tego nie poprawisz. I chodź świadomość przeczy tym wierutnym bzdurom, jakaś część ciebie buntuje się, mobilizuje, powoduje złość.
Przynajmniej ja tak to odczuwam- tj. gdy mam podobne myśli.
Wybaczcie formę wykładu, ale tylko w ten sposób mogę w miarę szybko streścić to co mi leży na sercu.