Skocz do zawartości
Nerwica.com

adika

Użytkownik
  • Postów

    14
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia adika

  1. Witam wszystkich serdecznie. Tytuł nie bez podstawny.....już nie wytrzymuję (!) Mojej sytuacji nie da się opowiedzieć w kilku zdaniach ponieważ proces trwa od lat ale spróbuję w miarę możliwości naświetlić najistotniejsze fakty. Jestem 40 letnią kobietą samotnie wychowującą jedenastoletniego syna. Mieszkam w małym miasteczku. Do wakacji wynajmowałam małe mieszkanko. Niestety koszty utrzymania narastały i nie dałam dłużej rady utrzymać się tam z synem. Wyjechaliśmy na wakacje do mojego ojca który od lat przebywa za granicą. Prawdę mówiąc nosiłam się z zamiarem pozostania tam na dłużej ale syn...szkoła... Wróciliśmy zatem do polski, żeby zamieszkać w tym samym miasteczku w cztero-pokojowym mieszkaniu matki. I tu początek horroru. Matka od kilku lat mieszka sama. Wszyscy (ja, ojciec, siostra) wieją od niej jak najdalej bo nikt nie jest w stanie dłużej z nią wytrzymać. Jest syllogomanką z chamskimi napadami agresji. Nazwijcie to depresją lub jakkolwiek. Wylądowałam u niej bo na prawdę nie mam się gdzie podziać. Proszę więc nie sugerować mi wyprowadzki. Mieszkanie jest najlepiej ujmując zasyfione go granic. Zadłużone na kilka miesięcy. Wcześniej opłacał je ojciec ale stwierdził w końcu że tak być nie może, że córki wynajmują pokoje za kokosy a tu 4 pokoje tracą metraż zawalone czym się da. Pomyślałam, że wobec tego spróbuję to jakoś ogarnąć. Zamieszkać, opłacać w jakimś stopniu, powoli odremontować. Walka toczy się o każdy centymetr. Udało mi się "odzyskać" dwa pokoje dla mnie i dla syna. Wszystko z nich wylądowało u niej w salonie (do balkonu wytyczona jest wąska ścieżka). Wyrzucić nie wolno niczego (!) Do tego wszystkiego codzienne napady.... Wyzywa mnie przy synu od szmat i kurew mszcząc się za porządki. Zachowuje się jak opętana. Wczoraj spałam zabarykadowana szafą (!) podstawioną pod drzwiami pokoju, bo do prawie północy wpadała do mnie co chwilę wyzywając, plując na mnie.... Leżałam spokojnie (sama nie wiem jakim cudem). W końcu zaczęłam nagrywać ją na telefon, który w końcu wytrąciła mi z rąk kiedy postraszyłam ją że zaraz zadzwonię na policję.... Nie wiem co robić. W końcu nie wytrzymam i ją uderzę. A ona tylko na to czeka. Granice mojej cierpliwości i upokorzenia już dawno zostały przekroczone. Brzydzę się nią (jakkolwiek to brzmi) a muszę jakoś tu żyć. O leczeniu u psychologa (psychiatry?) nie ma mowy. Dla niej problem nie istnieje. Kiedy wydawało by się że jest normalna - każda rozmowa jest zapalnikiem do eksplozji. Czy jest jakiś humanitarny sposób na uspokojenie takiej osoby? Dodam, że reszta rodziny ma to wszystko gdzieś - szczęśliwa że jest z dala od niej. Nie mam zamiaru wnikać już nawet w te pozostałe dwa pokoje. Niech sobie w tym śmietniku mieszka jak tylko chce. Ale jest jeszcze wspólna kuchnia, łazienka.... Mieszkanie nie jest moją współwłasnością. Jestem tu z synem zameldowana. Wstyd robić afery z policją, pomocą społeczną....ale jestem zdesperowana do takiego stopnia że udźwignę wszystko. Nie żeby ratować matkę. Żeby ratować siebie i syna. I to mieszkanie, które w końcu zabierze komornik jeśli stąd ucieknę. Co robić? Czy interwencja w MGOPS-ie ma jakiś sens?
  2. Tak Was czytam i czytam i - paradoksalnie zazdroszczę. Czegoż to? Ale może po kolei. Moja przygoda z alkoholem zaczęła się jakieś 25 lat temu (w latach nastoletnich). Trawka doszła zaraz potem. "Dziewiętnastka" w Holandii. Praca, kasa, dostępne w tym kraju wszystko czego młoda dusza wtedy pragnęła, bo z domu się wyrwała. Kilkunastokrotnie na przestrzeni tej kilku dziesięcio letniej (można już powiedzieć) przygody pojawiło się i LSD i amfa. Ot tak, dla zabawy na imprezie. Było bosko i naprawdę jest co wspominać. Niestety wspomnień tych nie-na-wi-dzę. A bo już się tak nie da. Bo potrzebna do tego wolność (macierzyństwo ją wykluczyło) i towarzystwo (w domu przed lustrem to nie ta frajda) Czasy kiedy używki wiązały się z przyjemnością - minęły bezpowrotnie. Czterdziestka na karku, bagaż zmartwień przygniata..... Pozostał alkohol. Najbardziej dostępny. Rano nie mogę uwierzyć jak można pić. Wieczorem w pale mi się nie mieści, że można nie pić. Piję co wieczór. Zabijam tym demony. Mam od lat ciągłą zła passę. Jak zapomnę o synu w szpitalu z rurami w brzuchu to mi sąsiad kota zabije pałą, potem tracę zatrudnienie itd itd Próbowałam alko zastąpić antydepresantami. Próbowałam wrócić do trawki. W życiu nie uwierzyła bym gdyby mi ktoś powiedział kiedyś że trawki nie zechcę bo mi nie będzie dawać fajnych efektów. A jednak. Tylko już przygnębia. Próbowałam rozmawiać z panią psycholog która (takie odniosłam wrażenie) była znudzona moja historią. Przestałam uczęszczać na te nudne spotkania. Frustrowały mnie jeszcze bardziej. Zazdroszczę Wam jeśli trawka pomaga Wam wyjść z alko (zastąpić alko). Jeśli macie przed sobą szansę dzięki psychologom i lekom. Jeśli cokolwiek przynosi Wam jeszcze radość i ulgę. Mnie już wszystko męczy. Nie mam już w co uciec. Nie bezpodstawnie się poddałam. Próbowałam czego mogłam nawet jeśli było to zastąpienie używki-używką. Wiele dałabym za antidotum. Ale takie nie istnieje. Idę ulicą, spotykam znajomych, słyszę "Hej super dziś wyglądasz", uśmiecham się jakoś na siłę, odpowiadam z usmiechem a w duchu rozpaczliwie krzyczę "Stary - ratuj bo ledwie oddycham" Dotarłam do świadomości, że żeby nie wiem co - wszystko jest w naszej głowie. I tylko tam możemy znaleźć siłę. Nie wiem czy zdążę ją uruchomić. Po każdej próbie jestem coraz słabsza. Przegrywam coraz częściej. Kiedy myślę, że oto wreszcie jestem na dnie to okazuje się że może być jeszcze gorzej. I nic nie przynosi ukojenia. Wolałabym już tego skręta, procha.... niż kolejne wino na sen. Ale to kompletnie nie załatwia sprawy.... Bo tego wykiwać się nie da. Bo ....cug może zmniejszyć jedynie - cug większy.
  3. Dzięki za odzew. Tak - to picie to nie za bardzo... ale od lat jestem "za pan brat" z alkoholem i skłamałabym mówiąc, że to przez kota. Teraz się wzmogło. Właśnie do psychologa się udałam pół roku temu w celu "wyprostowania" nieco nawyków. Byłam na 3 wizytach. Zrezygnowałam bo odniosłam wrażenie, że pani jest znudzona moją historią. Niczego ale to niczego nie wzniosła w moją walkę. Widocznie nie każdy nadaje się do wykonywania tego zawodu. Toteż doszłam do wniosku że muszę sama. Skutki są różne. Dodam że innego psychologa w okolicy nie znalazłam a na prywatne mnie nie stać. Nowy kotek? Przerabiałam. W rozpaczy nie raz szukałam w schroniskach, żeby zadośćuczynić... Raz nawet już miałam jechać po kolejny "egzemplarz". Ale nie. Jakiś rozsądek (nie wiem czy zdrowy) nakazuje sobie odpuścić. I tak się szarpię z myślami miedzy bogiem a prawdą. Mam mało stabilną sytuację materialną i mieszkaniową (o emocjonalnej nie wspomnę). Nie wiem co ze mną będzie a już co by było ze mną i kotem. To jednak odpowiedzialność. Ja już nie mam siły na odpowiedzialność. Kompletna niemożność dokonywania wyborów. Każdy jawi się jako niesłuszny. Może to wcale nie o kota tak do końca chodzi. Może po prostu coś we mnie pękło przy tej okazji. Pękło ....za te wszystkie ostatnie lata kiedy trzymałam się usilnie wszystkiego żeby przetrwać. A teraz się puściłam z tym całym moim ukrywanym żalem i smutkiem.
  4. adika

    Samotność

    Od dziesięciu lat samotnie wychowuję syna. Małżeństwo trwało krótko. Zanim wyszłam za mąż nigdy nie czułam się samotna na dłużej niż sobie na to pozwalałam. Byli przyjaciele, romanse, imprezy. zainteresowania... Potem ślub, dziecko, rozwód... Oczywiście że było mi źle ale samotności specjalnie nie odczuwałam. Było mnóstwo zajęć przy dziecku, zmieniłam otoczenie (miejsce zamieszkania) więc siła z ciekawości nowego. Jakiś czas temu dopadło mnie wrażenie, że moja samotność trwa jednak dłużej niż bym tego chciała. Przyjaciele są daleko gdzieś, na romanse (związek) nie potrafię się za nic otworzyć, zainteresowań zero a imprezy to tylko powód żeby nie zapijać w domu przed lustrem. Zła jest ta świadomość. Kiedy nie chciałam jej przepędzać - odchodziła sama po krótkim czasie. Pomagało wyjście do ludzi. Teraz nie reaguje na nic. Czuję wewnątrz ogromną potrzebę bliskości drugiego człowieka a nie mam gdzie i do kogo. Wszystko mnie nudzi. Wszystko jest beznadziejne. Mieszkam w małym miasteczku. Nie jestem zamożna. Nie jestem też brzydka ani głupia. Czuje się jak uwięziona w ciele jakiegoś ociężałego mutanta. Rozmarzona żaba co żyje w opuszczonym stawie gdzie żaden królewicz się nie przybłąka. A taka ta moja samotność była kiedyś zdrowa. ech....
  5. ...to i ja pojęczę. Niecały miesiąc temu zwiał mi kot. Nie, nie tylko taki kot co pomruczy na kolanach i przyjdzie się połasić kiedy to ON ma na to ochotę. Nie czułam nigdy takiej więzi ze zwierzęciem jak z nim... No i znalazł się. Leżał na skarpie przy rzece, z dala od ulic....z przetrąconym kręgosłupem. Prawie wiem który sąsiad mu to zrobił. Nie wiem tylko dlaczego. Cóż, pochowałam, przepłakałam przez pierwsze dni każdą naszą kocią porę (wspólne codzienne rytuały o stałych godzinach) i - myślałam ze kilka dni wystarczy. Niestety. Od więc prawie miesiąca chodzę jak w transie. Kocich por już niby mniej ale jak mnie dopadną to chodzę po ścianach wyjąc jak bóbr. Nie potrafię pracować, zarabiać...od rana do wieczora jak bym młotkiem w łeb dostała. Empatia mnie skrajna wykańcza. Widzę jak gdzieś pełznie w stronę domu, jak cierpi, jak dopełznąć nie może. Jak się boi i pewnie żałuje że uciekł. Paranoja. Dodam że mam prawie 40 lat. Może nie byłam nigdy do końca normalna ale teraz do to już świr na bank. Wstyd mi, bo wiem ze ludzie tracą ludzi w gorszych okolicznościach a ja za kotem.... Piję codziennie wieczorem bo innym sposobem nie potrafię zabić tej empatii. Jestem zmęczona jak dawno i nie umiem z siebie takiej wyjść, stanąć obok i spojrzeć na wszystko z dystansem. Przytulcie bo zwariowałam ((((
  6. adika

    Pod Trzeźwym Aniołem

    Masakra to chlanie. Który to już dzień?(tydzień rok) Kompletnie nie pojmuję jak to Wam się ta trzeźwość ludziom udaje. Próbowałam już woli której nie mam jak się okazuje. Wspierałam się lekami, które widać nie skutkują. Korzystałam z wizyt u psychologa. Przestałam bo pani kompletnie nie miała na mnie wpływu. Przychodzi wieczór i wszystko bierze w łeb. Nie wiem po co to piszę właściwie. Chyba żeby się wyżalić. Czuję się kompletnie bezsilna. Nie jestem w stanie niczym się zainteresować żeby zapełnić czas głodu. Nawet filmik sobie nakręciłam jak to wyglądam i czuję się rano żeby wieczorem nie zapomnieć co mnie czeka jeśli... Ale śmiechu to warte kiedy oglądam kiedy się ściemnia. Nic nie jest w stanie mnie powstrzymać. Koszmar
  7. Witajcie. Pisałam ponad m-c temu o moich spostrzeżeniach odnośnie skutków ubocznych spożywania tego leku na - papierochy. Terapię przerwałam po ponad dwóch cudownych tygodniach z powodu zbyt długich nocy Po miesiącu przerwy postanowiłam ponowić próbę. Na ewentualną bezsenność dostałam od lekarki Xanax. Przetestowałam wczoraj na wszelki wypadek i przyznam - działa. Tyle, że Wellburtinu jeszcze nie brałam. Zobaczymy.... Moje pytanie dotyczy dawkowania. Na stronie http://www.jakrzucicpalenie.pl/index.php?cmd=1&p=39&ip=14 znalazłam taki oto "przepis" ...Sposób przyjmowania: Leczenie rozpoczyna kiedy jeszcze palisz by osiągnąć stopniowo terapeutyczny poziom leku w momencie zaprzestania palenia. Przez pierwsze 3 dni przyjmuje się 1 tabletkę leku po 150 mg na dobę w celu powolnego nasycenia lekiem i uchwycenia ewentualnych działań niepożądanych. Od czwartego dnia dawkę zwiększa się do dawki terapeutycznej tzn. 2 x 150mg na dobę. Odstęp między dawkami powinien wynosić co najmniej 8 godzin. Druga dawka leku powinna być podana po południu, a nie na noc. Zmniejsza to wyraźnie ryzyko wystąpienia najczęstszego powikłania po Zybanie – bezsenności. Maksymalna dawka jednorazowa wynosi 150mg, a dobowa 300mg. Zwiększenie dawki nie zwiększa skuteczności leku, a może spowodować nasilenie działań niepożądanych. Zaplanowany pierwszy dzień bez papierosa powinien przypadać w drugim tygodniu terapii. Leczenie Zybanem powinno trwać minimum 7 tygodni. Terapię można przedłużać, jeśli zachodzi taka konieczność maksymalnie do 1 roku. Leczenie farmakologiczne powinno odbywać się pod ścisłą kontrolą lekarza... W prawdzie dotyczy to Zybanu ale rozumiem, że skoro skład jest taki sam to...(?) Poprzednio brałam 150 dziennie. Tak nakazała pani doktor (rodzinna), która sprawiała wrażenie, że o leku słyszy po raz pierwszy z moich ust. Proszę o help. Brać po jednej na dobę czy w/g wskazówek z w/w sugestii?
  8. Ktoś tu napisał, że to całkowicie uleczalne.... Przypuszczam, że gdyby dla potrzeb programu w Discovery przysłano do mojej matki kilku fachowców, którzy bezgranicznie poświęciliby się przez dłuższy czas takiemu przypadkowi - istnieje prawdopodobieństwo, że z M 1/16 zrobiło by się wreszcie M4 w mieszkaniu moich rodziców. Niestety - prawdopodobnie nie przyjadą.
  9. adika

    Pod Trzeźwym Aniołem

    Niestety- sama bym nie napisała tylu mądrych rzeczy na raz Nie czytacie uważnie a szkoda. Cyt.:"...Błądząc po przeróżnych artykułach na ten temat - znalazłam właśnie taki...." Jeżeli jednak należy podać zródło to i proszę - wklejam link do strony z oryginałem http://www.alkoholizm.akcjasos.pl/137.php
  10. Witajcie:) Jestem nowa na forum. Uwielbiam ten temat. Powinniście go wkleić na Joe Monster:) Mam nadzieję, że nikogo nie urażę ale to - komedia:)!!!! Nie wiem czy mam natręctwa. W prawdzie kromki staram się zawsze smarować masłem równomiernie po szerszej stronie, wkurzał mnie fakt że z całego bochenka chleba właśnie mnie przypadała kromka z metką (zawsze!), pieluszki po synku składałam zawsze w ten sam sposób, nie znoszę asymetrii, swego czasu godziny typu 13:13 lub 15:15 budziły we mnie niepokój, szukałam w nich wprost symboliki przed jakimś szczególnym wydarzeniem jakie mnie zapewne przecież właśnie ma spotkać... i takie tam. W każdym razie nie przeszkadza mi to w funkcjonowaniu. Te rzeczy akurat nie. Fajnie, że umiecie się z siebie śmiać. I jeszcze inni mogą przy okazji:)
  11. adika

    Pod Trzeźwym Aniołem

    ...zrobić świeżego. Witajcie. Ponieważ mam problem alkoholowy zajrzałam na posty związane z tymże uzależnieniem. Znalazłam tam wiele wątpliwości pod tytułem "czy już jestem alkoholikiem jeżeli tylko...", "piję, bo lubię", "czy to już uzależnienie?"...itd. Błądząc po przeróżnych artykułach na ten temat - znalazłam właśnie taki. Chciałam się z Wami nim podzielić. Trzeźwiejący alkoholicy wiedzą, że już nigdy nie będą mogli pić alkoholu "jak wszyscy inni ludzie". Niektórzy nie są w stanie pogodzić się z tą myślą i z przekory próbują udowodnić, że to nieprawda, inni - jak niewierny Tomasz sprawdzają raz po raz, czy rzeczywiście tak jest. Jedni i drudzy przekonują się o słuszności tej prawdy, zbyt często jednak płacąc za to ogromne koszty. Co zatem leży u podstaw takiego stwierdzenia? Człowiek jest organizmem wielokomórkowym, stanowiącym całościową strukturę, której poszczególne elementy - tkanki i organy złożone z komórek mają swoją specjalizację, umożliwiającą im pełnienie rozmaitych funkcji. Na przykład komórki wątroby potrafią rozkładać i unieszkodliwiać trujące substancje; komórki trzustki produkują enzym insulinę, który wpływa na poziom cukru we krwi; komórki nerek oczyszczają krew; komórki mózgu pobierają informacje, opracowują je i przekazują innym komórkom. Żywa komórka stanowi układ pozostający w ciągłym ruchu, oparty na samoregulacji. Jej żywotność jest podtrzymywana przez zachodzące w niej aktywne procesy, nastawione na zapobieganie, zmniejszenie albo likwidowanie zaburzeń, wywołanych różnorodnymi bodźcami pochodzącymi ze środowiska wewnętrznego i zewnętrznego. Jedną z najważniejszych cech komórki jest zdolność wracania do stanu wyjściowego po zachwianiu funkcjonowania przez czynniki zakłócające normalne procesy życiowe. I tak komórki wątroby, ulegające stłuszczeniu pod wpływem alkoholu etylowego i produktów jego rozkładu, po całkowitym zaprzestaniu picia wracają do normalnego funkcjonowania i poprzedniej struktury. Wzajemnymi oddziaływaniami wewnątrzkomórkowymi i międzykomórkowymi w poszczególnych organach ludzkiego ciała steruje niezależny od woli człowieka wegetatywny układ nerwowy, który zapewnia koordynację wszystkich tych procesów. System ten współdziała z gruczołami wydzielania wewnętrznego, wpływa też na przemianę materii i sam pozostaje pod jej wpływem. W efekcie organizm człowieka utrzymuje fizjologiczną równowagę, niezbędną do życia, bez względu na zmiany zachodzące w środowisku zewnętrznym (na przykład oziębienie czy zbyt mała ilość tlenu) oraz na działanie różnych szkodliwych czynników wewnątrz ciała (infekcje, toksyny i inne). Ten stan, kiedy wszystkie procesy odpowiedzialne za metabolizm energetyczny w organizmie znajdują się w dynamicznej równowadze, to właśnie homeostaza. Obiektywnymi wskaźnikami takiego stanu jest utrzymywanie się stałej temperatury ciała, ciśnienia krwi, zawartości cukru we krwi, wyrównany poziom elektrolitów (potasu, sodu, chloru, magnezu, fosforu) w osoczu itp. Liczne zakończenia nerwowe natychmiast uzyskują informację o tym, że w organizmie dzieje się coś złego i przekazują ją "do góry" , do podkorowych struktur mózgu. Tam docierają wiadomości o wszystkim, co dzieje się "na dole" - na poziomie organów wewnętrznych. Jeżeli jednak "u góry" coś zaczyna funkcjonować niewłaściwie, wówczas musi dojść do zakłóceń regulacji przemiany materii również "na dole" - na poziomie komórek poszczególnych organów. Co zatem dzieje się w ciele człowieka, który nadużywa alkoholu? Jak wiadomo, alkohol etylowy jest toksyną, która uszkadza wszystkie komórki organizmu. Dostając się do wnętrza ciała, trafia przez przewód pokarmowy do wątroby. Ponieważ jednak wątroba dysponuje ograniczoną ilością enzymów o nazwie dehydrogenaza, zdolnych rozkładać alkohol, proces jego unieszkodliwiania odbywa się stopniowo. W czasie, gdy jedna porcja ulega neutralizacji, inne krążą wraz z krwią po całym ciele, trafiając do wszystkich organów i tkanek. Szczególnie wrażliwe na wpływ alkoholu są komórki mózgu. Jego działanie powoduje wydzielanie przez nie substancji podobnych do opiatów (endomorfin i encefalin), które wywołują stan euforii - początkowy ceł spożywania alkoholu. Jednak z czasem dla uzyskania takiego stanu zadowolenia konieczne jest stymulowanie komórek nerwowych coraz większymi dawkami alkoholu. Krok po kroku, a konkretnie z każdym kolejnym piciem, komórki mózgu przystosowują się do tego i zyskują zdolność znoszenia "bez upijania się" coraz większego stężenia alkoholu. Zmienia się też poczucie nasycenia. Pojawia się ono jakby z pewnym opóĽnieniem i właśnie to zjawisko sprzyja utracie kontroli nad ilością wypitego alkoholu. W ten sposób wzrasta tolerancja na alkohol, jednak poszczególne części mózgu bynajmniej nie zachowują się pod tym względem jednakowo. Najwolniej tolerancja rośnie w przypadku "starych" części mózgu - struktur podkorowych, które sterują przemianą materii. Dlatego po spożyciu dużych dawek alkoholicy w zaawansowanej fazie choroby mają zarazem "mocną głowę" i wyraźnie widoczne objawy wegetatywne: zaczerwienienie twarzy, podwyższone ciśnienie, częste wydalanie moczu. Widzimy tu właśnie działanie mechanizmów obronnych organizmu na rzecz utrzymania równowagi w środowisku wewnętrznym - równowagi niezbędnej dla prawidłowej przemiany materii. Tolerancja jednak w efekcie prowadzi do opłakanych skutków, zwłaszcza gdy idzie o organy wewnętrzne, szczególnie wątrobę. Rozkład alkoholu uszkadza jej funkcjonowanie, zakłóca równowagę energetyczną w jej komórkach, co powoduje niekorzystne skutki dla przemiany hormonów i innych substancji przechodzących przez wątrobę. W ten sposób uszkodzeniu ulega hormonalny składnik regulacji homeostazy. Jednak przy długotrwałym nadużywaniu alkoholu wątroba też zyskuje większą tolerancję w wyniku aktywizacji dodatkowego enzymu - katalazy - i działania systemu utleniania etanolu. W ten sposób unieszkodliwieniu ulegają duże ilości alkoholu i chcąc osiągnąć pożądany efekt upicia się, trzeba go spożywać coraz więcej. Tymczasem proces zatruwania organizmu postępuje coraz dalej. Żeby utrzymać się przy życiu, organizm włącza alkohol do normalnej przemiany materii. Ten proces zachodzi stopniowo, całymi łatami, ponieważ normalna homeostaza jest stanem bardzo trudno poddającym się zmianom. Jednak długotrwała obecność alkoholu w przemianie materii prędzej czy póĽniej robi swoje. Pierwszą oznaką świadczącą o wytworzeniu się patologicznej alkoholowej homeostazy jest "leczenie" alkoholem zespołu odstawienia, czyli - mówiąc prościej - klinowanie na kaca, kiedy to kieliszek wódki czy kufel piwa "ratuje", usuwając cierpienie i poprawiając przede wszystkim fizyczne samopoczucie. Od tego momentu osoba uzależniona po spożyciu napoju alkoholowego musi pić dalej - alkohol został na stałe włączony do przemiany materii i w pewnym sensie zaczął nią sterować. Dalszy rozwój choroby alkoholowej świadczy o tym, że homeostaza staje się coraz bardziej patologiczna: wyraźne są uszkodzenia organów wewnętrznych pod wpływem alkoholu (zmiany organiczne), w tym również mózgu, zaburzenia w ich czynnościach, zakłócenia przemiany tłuszczów, białek, węglowodanów, witamin oraz rozchwianie hormonalne. W tej fazie organizm funkcjonuje na krawędzi życia i śmierci. Nie może już znieść dużych dawek alkoholu, przystosowuje się więc do takiego stanu poprzez obniżenie tolerancji. I chociaż upicie się już nie jest źródłem przyjemności, spożywanie alkoholu jest niezbędne dla podtrzymania procesów życiowych, zgodnie z wymaganiami odmiennej, "alkoholowej" homeostazy. Dlatego pierwszym niezbędnym działaniem w leczeniu zaawansowanego alkoholizmu jest detoksykacja, czyli odtrucie, i zalecenie środków sprzyjających odtworzeniu normalnej homeostazy. Na szczęście cechą żywych tkanek jest ich zdolność do regeneracji: jedne komórki wracają do stanu wyjściowego, inne - mocniej uszkodzone - uzupełniają swoje funkcjonowanie odtwarzając się częściowo, zaś czynności komórek zniszczonych całkowicie przejmują te, którym udało się ujść z życiem. Stopniowo przemiana materii poprawia się. Jeżeli jednocześnie człowiek troszczy się o swoje zdrowie, to proces ten można trochę przyspieszyć, oczywiście pod warunkiem całkowitej abstynencji. Z czasem regulacja przemiany materii poprawia się na tyle, że możemy powiedzieć, iż alkoholik fizycznie właściwie wrócił do zdrowia. Jednak w układzie sterującym przemianą materii ślad informacyjny o obecności w nim alkoholu pozostaje na zawsze - mechanizmy utrzymujące homeostazę "zapamiętały" alkoholowy sposób reagowania. Można przypuszczać, że na jakimś poziomie na zawsze pozostaje jakby nisza dla alkoholu, czy mówiąc ściślej - wolne miejsce dla niego w skomplikowanym i wciąż jeszcze niewystarczająco zbadanym układzie homeostazy. Kiedy więc alkohol znowu zostaje wprowadzony do organizmu, natychmiast zajmuje to wolne miejsce - wraca "do domu" - i organizm znowu zaczyna funkcjonować na zasadzie patologicznej równowagi powiązań homeostatycznych, zmierzającej coraz szybciej w stronę pogorszenia. Dlatego nawet po bardzo długiej abstynencji choroba alkoholowa aktywizuje się, i to w bardziej niszczącej postaci niż przedtem. Alkohol etylowy włącza się do drzemiącego układu homeostatycznej równowagi i - tak jak klucz włożony do zamka - otwiera drzwi do nowych cierpień. Ukształtowana w wyniku długotrwałego intensywnego nadużywania alkoholu po to, żeby zachować zdolność organizmu do utrzymywania się przy życiu, patologiczna homeostaza stanowi biologiczny grunt dla rozwoju nawrotów picia. Dlatego właśnie kiszony ogórek nie może stać się świeżym. Nie ma wątpliwości, że alkohol jest środkiem psychoaktywnym, wywiera bowiem bardzo silny wpływ na ośrodkowy układ nerwowy. Doraźny wpływ alkoholu bywa różny, począwszy od mniej sprawnego podejmowania decyzji, a skończywszy na śmierci. Duże ilości alkoholu wypitego w krótkim okresie mogą sparaliżować najbardziej podstawowe, ważne dla życia ośrodki odruchowe. Niższy poziom stężenia alkoholu we krwi może upośledzić działanie systemu wzrokowego oraz funkcje ruchowe, co poważnie ogranicza zdolność do prowadzenia pojazdów. Na dłuższą metę skutki nadmiernego picia alkoholu wiążą się z niedożywieniem oraz różnorodnymi zaburzeniami funkcjonowania ośrodkowego układu nerwowego, m.in. z otępieniem, problemami z widzeniem, niemożnością utrzymania postawy stojącej i zaburzeniami chodu, splątaniem umysłowym, apatią oraz zaburzeniami pamięci. [...] Ludzie intensywnie pijący w większym stopniu zagrożeni są rakiem mózgu i przełyku, jelita grubego, wątroby i piersi, stwierdzono bowiem, że wszystkie te rodzaje nowotworów mają związek z nadmiernym spożyciem alkoholu. Chroniczni alkoholicy często miewają trudności z chodzeniem z powodu uszkodzenia mięśni szkieletowych. Przewlekłe picie ma również związek z nadciśnieniem, arytmią serca, jego niewydolnością oraz kardiomiopatią polegającą na uszkodzeniu mięśnia sercowego.
  12. Ufff....wczorajszy wieczór przebrnęłam. Do końca zostało mi jeszcze 2szt. Dwa dni. Spróbuję się jeszcze wspomóc przez ten czas tabexem. Jeśli nic się nie zmieni - odstawiam obydwa i przeproszę moją słabą wolę, którą naraziłam na takie wyzwanie. Miłego dnia wszystkim....
  13. DziękU Miko. "Honey moon" zabrzmiało...ach....aż by się chciało więcej za sama nazwę. Odstawić lek i spróbować za jakiś czas(?) Pewnie posłucham Twojej rady. Zastanawiam się tylko czy skoro już raz tak zadziałał to zadziała inaczej innym razem (?) Jestem laikiem a co się z tym wiąże - pojęcie "agonista dopaminy" brzmi dla mnie niczym dodatkowy mózgojad Pzdr
  14. Witam wszystkich. Trafiłam na to forum w poszukiwaniu sposobu na skutki uboczne zażywania wellburtinu. Biorę 150 od miesiąca. Powód? Chęć zaprzestania palenia. Pierwsze dni - rewelka. Papieroski zniknęły. Słabość do alkoholu na sen - również. Zasypiałam (wreszcie) jak dziecko. Apetyt marny (i dobrze!) Dziś mija 28 dzień. Jest godzina 02.44 Najchętniej bym potańczyła. Bezsenność pojawiła się ponad tydzień temu. Papieroski wróciły kilka dni temu. Czar prysł. Nie rozumiem... A tak sie dobrze zaczęło. Trudności z zasypianiem miałam zawsze ale teraz to już przesada. Chyba to odstawię bo skoro na fajki nie pomaga a i dezorganizuje mi życie to i po co... Czy to sobie można tak z dnia na dzień ?
×