Skocz do zawartości
Nerwica.com

Kirian

Użytkownik
  • Postów

    86
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Kirian

  1. To chyba normalne - w czasie rozmowy czy pisania na forum, łatwiej spojrzeć "z boku" na własne słowa i w związku z tym obiektywniej podejść do sprawy. A jak jest się sam na sam z lękiem, to wszystko się wyolbrzymia i dodatkowo "nakręca". Mam dokładnie tak samo jak Wy.
  2. Widać różnymi ludźmi się otaczamy, bo moi znajomi czytają i ja też. Wcale tego nie oczekiwałam. Rzuciłeś hasło o badaniach, więc spytałam do jakich się odnosisz. I tyle. Bynajmniej. Mieszkam w centrum Polski. I o dziwo - czytam, moja rodzina czyta, znajomi czytają i nawet korzystają z bibliotek (tak, wciąż takie ustrojstwa funkcjonują). Z wynikami badań nie będę się kłócić. Skoro faktycznie jest tak tragicznie, że większość ludzi nie sięga po książki - cóż, trudno. Z faktami się nie dyskutuje. Mnie się z kolei wydaje, że żadne z nas tego drugiego do własnych racji nie przekona. W mojej opinii są ludzie czytający Biblię i to ze zrozumieniem, w Twojej osoby wierzące to jednostki bezmyślne i naiwne, na dodatek leniwe (bo po co komu czytać). Fakt, źle to ujęłam. Miałam raczej na myśli to, że przez ową godzinę stać ich na więcej. A potem cóż - różnie bywa. Już wspomniałam, że zgadzam się z Tobą co do tego, że część osób po wyjściu z kościoła wraca do swojego standardowego sposobu życia, dalekiego od ideału. Ale uważam, że część, niekoniecznie większość. Nie wiem jak w kościele, do którego chodziłeś. W moim owszem. Ze zdziwieniem stwierdziłam ostatnio, że w kazaniach przestała przewijać się polityka, a zbieranie kasy nie jest związane z "remontem kancelarii parafialnej" ale np. ze zorganizowaniem kolonii dla dzieciaków z ubogich rodzin. Na mszach dla studentów zrezygnowano z gry na organach (i akompaniującego im porykiwania organisty) i zastąpiono je śpiewami przy gitarze - piosenek wpadających w ucho. Moim zdaniem to zmiany na lepsze. Wracając jeszcze do obchodzenia świąt przez ateistów, to dla mnie jest to równie niezrozumiałe jak dla Ciebie zachowania osób wierzących. I tak samo trąci hipokryzją. Co zresztą sprowadza nas do tego, o czym napisałam wcześniej - możemy sobie tę dyskusję ciągnąć w nieskończoność, tylko że raczej niewiele ona zmieni. Ty wiesz swoje, ja wiem swoje.
  3. Znam to skądś Jakiś czas temu natrafiłam na artykuły o reakcji na niektóre leki przeciwbólowe - reakcje dość tragiczne w skutkach, m.in. martwica toksyczno-rozpływna naskórka. Rzadko się to zdarza, aczkolwiek kilka wzmianek wystarczyło, bym zaczęła panikować i po każdym łyknięciu leku leciała do lustra i trzęsącymi się rękoma sprawdzała, czy już mi skóra z twarzy odpada czy też jeszcze nie... Ot, paranoja...
  4. Zbaczamy z tematu, ale zaryzykuję - według jakich badań?
  5. Mi wczoraj zadek właśnie latał ;P Lewy pośladek konkretnie, dość śmieszne odczucie U mnie chwilowo spokój, tzn. niczego nowego sobie nie wymyśliłam i nawet przestałam się macać po gębie po zażyciu Ibupromu (co jeszcze 2 tygodnie temu było normą, tak samo jak oglądanie rąk i wyszukiwanie pierwszych oznak złuszczania naskórka). Postanowiłam wziąć się za siebie i zrobić od a do z badania związane z dolegliwościami pokarmowymi i odczepić się od nich. Wszystko wskazuje na to, że mam zwykłą przypadłość nazywaną "zespół jelita drażliwego", pod którą podciągam sobie najgorsze choróbska świata. Może jak zrobię badania, to się od nich odwalę.
  6. Jak sam napisałeś, wydaje Ci się. Jak przeprowadzisz badania wśród osób zadeklarowanych jako katolicy i wyjdzie Ci czarno na białym, ile osób czyta a ile nie, to będziesz mógł grzmieć "większość nie czyta". Skąd wiesz? Siedzisz w głowach wszystkich ludzi? Poza tym dziwi mnie też nieco Twoje podejście. Czy Twoim zdaniem katolik powinien przeczytać Biblię raz w życiu i już jest ok, czy może sięgać po nią musi choć raz w miesiącu? Skoro nie uznajesz kierowania się w tej kwestii indywidualnymi potrzebami wierzących, to chyba uważasz, że są jakieś "normy" których należy przestrzegać? Np. lektura co niedzielę. I znowu - na jakiej podstawie twierdzisz, że większość? Widać posiadasz jakieś nadnaturalne zdolności, skoro znowu uogólniasz. Jasne, że wiele osób wierzy, bo tak ich nauczono. Ale nie generalizuj. Sporo osób wierzy wcale nie dlatego, że się panicznie boi, ale dlatego, że "tak czuje". Nie jestem fanatyczką religijną, nie pochodzę z rodziny, w której przez całe dzieciństwo byłam siłą ciągana do kościoła. Ale przeżyłam kilka razy coś, co pozwoliło mi faktycznie uwierzyć w jakąś "Siłę Wyższą". Pamiętam swoją spowiedź przed pierwszą komunią. Gówniara byłam, więc to nie kwestia jakiegoś nastawienia i oczekiwania na cud czy coś w tym rodzaju, ale gdy wstałam od konfesjonału, poczułam niesamowitą lekkość "w środku". Tak, jakby z piersi zdjęto mi worek z kamieniami. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, "Coś w tym musi być". Możliwe. Ale ingerencji też nie możesz wykluczyć. Nigdy się nie dowiemy, czy wysłuchanie modlitw to zbieg okoliczności czy łaska Tego na Górze. Nie da się z tym polemizować. Nie traktuję cierpienia jako łaski i też nie trafia do mnie tłumaczenie wspomnianej przez Ciebie osoby. Uważam po prostu, że nasze życie tu i teraz zależy przede wszystkim od nas samych. Trudno oczekiwać, żeby Bóg spełniał wszystkie nasze prośby - nie o to chodzi w życiu. A cierpienie? Jest nieodłączną częścią ludzkiej natury, bez względu na to czy wierzy się w Boga, czy nie. To o czym piszesz (czyli gloryfikowanie cierpienia przez księży) ma na celu raczej "pocieszanie" ludzi. Cierpicie, jesteście wystawiani na próby, ale czeka na Was lepsze życie. Wiem, marna to pociecha, ale rzeczywiście wielu księży taką filozofię forsuje. Dziwne podejście... Dla mnie nadzieja jest potężną siłą i nie mówię tu tylko o nadziei związanej z Bogiem, ale też o nadziei jaka dotyczy spraw totalnie przyziemnych. Mnie ona daje kopa, jest siłą napędową i zachętą do podejmowania działań. Gdybym np. nie miała nadziei na to, że wygrzebię się w końcu z depresji, to w ogóle bym nie podejmowała leczenia. Bo po co? Dzięki temu, że mam nadzieję na lepsze, zmobilizowałam się do ruszenia czterech liter do lekarza i działam. A także siłę do działania i sporo radości. Przy czym zgadzam się w 100%, że życie nie ogranicza się do religii. Ale nie mówimy tu chyba o fanatykach. Zapewne sporo osób faktycznie traktuje spowiedź jako "przepustkę". Naświnię, ale i tak zostanie mi wybaczone. I zgadzam się, że takie rozumowanie jest bez sensu. Z drugiej strony są też ludzie, którzy mówią sobie "Popełniłem sporo idiotyzmów. Wyspowiadam się i spróbuję nie popełniać już tych błędów". I próbują. Nie, nie jest. Bo niewątpliwie spora część ludzi deklarująca, że jest katolikami, postępuje tak, jak to widzisz. Ale czy większość? Kurczę, nie sądzę. Tych pozytywnych przykładów po prostu się zwykle nie dostrzega. O ile łatwiej jest zauważyć sąsiada, który zamknie nam drzwi windy przed nosem, niż drugiego sąsiada, który powie "Dzień dobry" i zainteresuje się co słychać? Pod koniec dnia pamięta się przede wszystkim tego gbura, który zabrał windę. Moim zdaniem wiele zależy od nastawienia. Jeśli ktoś skupia się tylko na tym, co złego jest na świecie i jak wredni są inni ludzie, to jasne, że przede wszystkim to będzie widział. Dla jednych - tak. Dla drugich - to coś więcej. Skoro już tak jedziemy ostro po hipokryzji i bezmyślnym powielaniu schematów, to ciekawa jestem Twojej opinii o zadeklarowanych ateistach, którzy nie wierzą w Boga, nie chodzą do kościoła, ale za to radośnie obchodzą Boże Narodzenie, ubierają choinkę, dzielą się opłatkiem. Zapożyczają sobie tradycję chrześcijańską i dostosowują ją do własnych potrzeb? A może głupio im, że wszyscy cieszą się na święta, więc oni też powinni? Dla mnie to jest właśnie obłuda. Nie wierzysz? To nie świętuj narodzin Jezusa, przecież on nic dla Ciebie nie znaczy. Tak. W tym momencie łatwiej mi spojrzeć życzliwie na innych ludzi. Możliwe. Ale skąd wiesz, że po wyjściu z kościoła jeden nie podejdzie do drugiego i nie zacznie rozmowy? Że rodzice dzieci, które przygotowują się do komunii, nie wymienią się poglądami, nie doradzą sobie w jakiejś kwestii? Uparcie widzisz tylko złe strony, kompletnie ignorując fakt, że np. chodzenie do kościoła może przynieść coś dobrego - w zwykłych relacjach międzyludzkich. Czarne owce trafią się wszędzie i to one przede wszystkim rzucają się w oczy, bo robią najwięcej zamieszania. Pewnie, że nie wszyscy są pozytywnie nastawieni do drugiego człowieka, a wiele osób wręcz odczuwa satysfakcję na myśl, że komuś jest źle. Ale przyznam, że wątpię by tacy ludzie chodzili do kościoła. Raczej odnoszą się do niego z podobną pogardą, jak do ludzi. Nie potrzeba żadnych specyficznych grup. Wydaje mi się, że podczas mszy w wielu ludziach następuje autentyczna przemiana. Łatwiej im o łagodniejsze spojrzenie na innych, o uprzejmość, miły gest czy uśmiech. Sztuką jest zachowanie takiej postawy także po wyjściu z kościoła, zgoda. Ale to nie znaczy, że kompletnie nikomu się to nie udaje. Swoją drogą ciekawa jestem jak często bywasz w kościele, skoro masz tak wyrobione zdanie na temat ludzkich zachowań podczas mszy i po niej... Nie bronię Ci uważania moich poglądów za pozbawione sensu, masz do tego prawo. Jednak moim zdaniem wiara sens ma i daje naprawdę sporo - nie tylko nadzieję i złudną czy chwilową pociechę. Ale tego trzeba doświadczyć, bo tak "na gębę" to się kwestii nie wytłumaczy Pozdrawiam.
  7. Pamięć to mi od dłuższego już czasu szwankuje, za dużo prochów zrobiło swoje A tak poważnie - po prostu mi to uciekło z głowy, a postu z informacją znaleźć nie mogłam Cieszy mnie, że Cital zaczął na Ciebie działać :) Dla mnie to też dodatkowy bodziec i kolejny dowód na to, że jednak ten lek potrafi pomóc. Cóż, pozostaje zacisnąć zęby i czekać na dobre efekty także w moim przypadku. Ale do 33 dni brania to mi jeszcze spooooro brakuje
  8. Też nie jestem w stanie pojąć "czepiania się" fikcji literackiej. Największa awantura była oczywiście o "Kod Leonarda", który przeczytałam jednym tchem, obejrzałam ekranizację i jakoś nie uważam, żebym z tego powodu miała bić się w klatę i czekać na wieczne potępienie. Jeśli ktoś nie potrafi odróżnić fikcji od realiów, to jest jego problem i imo właśnie z tym mamy do czynienia w przypadku, w którym księża piętnują książki czy filmy. Tak, jakby owe dzieła mogły odciągnąć wierzących od kościoła, a chyba właśnie tego co poniektórzy się obawiają. Ale cóż, są różni ludzie i trzeba się z tym pogodzić. Fanatycy trafią się wszędzie.
  9. Dla mnie nie jest to śmieszne, raczej smutne. Dlaczego? Z powodu, o którym pisałeś dalej - brak "wspólnej wersji". Z czego to wynika? Z banalnego powodu - odpowiedzi na wszystkie pytania nie są zawarte w Biblii i szukanie w niej wskazówek dotyczących choćby wymienionych przez Ciebie prezerwatyw czy in-vitro byłoby daremne. Pomijam już fakt, że obecnie dostępna Biblia jest którymś kolejnym przekładem oryginału, a wiadomo jak jest z tłumaczeniami - im ich więcej, tym dalej im do pierwowzoru. Co zatem ma robić człowiek wierzący według Ciebie, skoro nawet księża różnią się między sobą opiniami? Zamknąć się w buszu, tak na wszelki wypadek, padać na kolana parę razy dziennie i bić się w piersi, bo nie ma wskazówek dotyczących swojego życia? Nie. Żyć tak, jak uważa to za słuszne. Opierając się na regułach, co do których nie ma żadnych wątpliwości (choćby 10 przykazań), a inne kwestie rozważać we własnym sumieniu. Czy to śmieszne? Dla mnie nie. Odniosę się jeszcze do Twojej wypowiedzi na temat hipokryzji. "Bracia i siostry", "znak pokoju" i radość, że nie trzeba podawać sobie rąk, bo dla wielu by to był prawdziwy dramat. Cóż, widać chodzę do dziwnego kościoła, bo podawanie sobie rąk jest na porządku dziennym. Hipokryzja? O dziwo nie. Co więcej, można zauważyć sporą bezinteresowność. Najlepszym przykładem są wyśmiewane w tym wątku tzw. msze o uzdrowienie. Byłam raz na takiej, modliłam się w swojej intencji. I wtedy właśnie uderzyła mnie bezinteresowność ludzi, którzy przychodzą na takie msze modlić się za innych. Totalnie obcy ludzie podeszli do mnie i położyli swoje ręce na moich ramionach, życząc mi powrotu do zdrowia. To było świetne przeżycie i bardzo miłe odczucie. Hipokryzji nie odnotowałam. Nie będę oczywiście wykłócać się, że wiara ma sens i sporo wnosi w życie, że można w kościele spotkać ludzi, którzy nie idą do niego byle "odklepać swoje" bo tak im wpojono w domu. Każdy ma własne zdanie i własne potrzeby. Ale o ile ja nie wyśmiewam ateistów, o tyle byłoby fajnie, gdyby i moje poglądy uszanowano i nie pisano że są "śmieszne". Są jakie są. Pomijam już fakt, że chyba nigdzie nie napisałam "Jestem 100% katoliczką". Jestem osobą wierzącą. Ze swoimi wątpliwościami, za które dostałam parę razy po głowie. Idealną katoliczką nie będę pewnie nigdy. Ale to nie znaczy, że nie staram się żyć dobrze. Jeśli ktoś uważa, że to głupie - ok. Wolna wola. Ale apeluję jednak o odrobinę zrozumienia dla tych, co mają inne poglądy
  10. Mam wrażenie, że reagujesz wręcz odwrotnie na ten lek, niż większość przyjmujących go osób... Ja np. na początku miałam wręcz problemy z zasypianiem, dopiero od kilku dni znowu śpię normalnie (i z tego co wiem, sporo przyjmujących Cital tak właśnie reaguje). A u Ciebie taka senność i to nawet w ciągu dnia? edit Pogrzebałam więcej i okazuje się, że jednak dość dużo osób podczas brania Citalu odczuwało senność i potrafiło spać nawet kilkanaście godzin na dobę. Więc jednak nie jesteś taki osamotniony w tym padaniu na twarz.
  11. Moja psychiatra jest rozsądną babką, która zaczęła wdrażać mi Cital bardzo ostrożnie - właśnie po to, by zminimalizować skutki uboczne. Zaczęłam od 1/4 tabletki, od jakiegoś czasu jestem na 1/2 (10 mg), w przyszłym tygodniu wchodzę na 20 mg. I od owych 20 mg będę sobie cierpliwie czekać do lipca-sierpnia. Jeśli nie będzie poprawy, poproszę o zmianę leku. Póki co wierzę w Cital, bo jest naprawdę mnóstwo osób, którym pomógł. Warunkiem było przetrwanie pierwszych miesięcy brania, potem już było tylko lepiej, wracali do życia. Staram się myśleć pozytywnie i wierzyć, że mnie też się to uda.
  12. Z tego co czytałam, na efekty brania Citalu trzeba czekać długo, bo nawet 3 miesiące. Brak efektów po 30 dniach niczego nie przesądza. Nie jestem niecierpliwa i chętnie poczekam, zwłaszcza, że nie mam obecnie żadnych skutków ubocznych. Serce pracuje bosko (co przy mojej arytmii jest budujące), suchość w ustach ustąpiła, mdłości ustąpiły, bezsenność również. Wciąż czuję się apatycznie, nadal mam problemy z tym, żeby wykrzesać z siebie choć trochę energii... Ale nie oczekuję cudów. Wiele osób jest zadowolonych z Citalu, ale większość podkreśla - efekty są po 2-3 miesiącach brania. Nie mam zamiaru rzucać jednego leku, bo nie pomógł mi po kilku tygodniach i pchać w siebie nowego specyfiku, który ma zadziałać "na już". Nic się nie dzieje "na już", czasem trzeba poczekać. Depresję i nerwicę mam od lat, te parę miesięcy jeszcze wytrwam, jeśli potem ma następować sukcesywna poprawa. Moim zdaniem warto.
  13. Co do owego "czegoś w głowie", to jak odstawiałam Effectin miałam uczucie "dreszczy w mózgu" ;P Głupio brzmi, ale inaczej nie umiem tego ująć. Szczęśliwie minęło
  14. Jakieś tam zmiany w organizmie na pewno zachodzą, tak czy owak przecież okres nawet przy tabletkach jest. Czasem w ulotce nie ma czegoś na ten temat...? Prawdę mówiąc tabletek nie biorę od... hmmm... z 6-7 lat, więc już nie za bardzo pamiętam jak to wyglądało. Inna rzecz, że wtedy generalnie nie przywiązywałam aż takiej wagi do zdrowia i samopoczucia.
  15. "Struktura" piersi, że tak to pięknie ujmę, zmienia się w czasie cyklu. Tuż przed okresem tych zgrubień można sobie wymacać więcej. Ze dwa lata temu podczas wizyty u gina i kontrolnego badania piersi, pani doktor wyczuła u mnie "coś" i powiedziała, że przed miesiączką może tak się zdarzyć, ale na wszelki wypadek zaleca USG piersi. Oczywiście osiągnęłam szczyt paniki, cały dzień miałam przeryczany etc. I co? Badanie nie wykazało żadnych nieprawidłowości, a po okresie zgrubienie się "rozeszło". Zasadniczo nie badam sobie piersi, bo znając moją skłonność do nadinterpretacji, ciągle bym sobie coś wynajdywała :/ Dlatego poprzestaję na wizytach kontrolnych i zaufaniu do lekarzy. Przynajmniej w tym temacie jestem względnie rozsądna ;] Ostatnio wymyśliłam sobie za to coś nowego, przez co panicznie boję się sięgać po leki przeciwbólowe (które nota bene kiedyś łykałam jak cukierki, z uwagi na migrenę). Ech, niech mnie ktoś porządnie trzepnie w ten głupi łeb...
  16. Ja na hydroksyzynę reaguję przeraźliwą sennością, nawet po jednej tabletce w ciągu godziny-dwóch łapie mnie koszmarna potrzeba walnięcia w kimono. Ale ja jestem nietypowa, więc nie można tego traktować jako wyroczni Na większość ludzi działa łagodnie uspokajająco, zatem śmiało możesz wziąć.
  17. Zaintrygował mnie temat na tyle, że pogrzebałam nieco i znalazłam: "„Wiara bez uczynków martwa jest” (Jk 2,26) Owocami wiary są miłość, pokój, cierpliwość, miłosierdzie, dźwiganie krzyża i życie według ducha. Prawdziwa wiara nie może obyć się bez uczynków." "(...) i byli osądzeni, każdy według uczynków swoich." (Obj. 20,11-15) "Podstawą sądu będą nasze uczynki. Podstawą zbawienia zaś jest Boża łaska" (Efez. 2,8-9).
  18. Wciąż to do mnie nie trafia. Wiem, że jedno z przykazań mówi o wierze w Boga, ale nie oszukujmy się - przecież większość osób ma problemy z przestrzeganiem Dekalogu. Piekło by ich nie pomieściło ;P Poza tym Jezus chyba nauczał, że kochanie bliźniego oznacza też kochanie Jego samego. Nie jestem znawcą Biblii, w dużej mierze opieram się na własnych odczuciach i przekonaniach (za co swoją drogą raz dostałam nieźle po głowie podczas jednej ze spowiedzi). Wydaje mi się po prostu, że uczynki mają kolosalny wpływ na to, jak człowiek zostanie osądzony. W końcu całość sprowadza się do bycia dobrą osobą, do odpowiedniego postępowania (o czym mówi większość przykazań z Dekalogu). Nie sądzę, by szlachetny człowiek trafił do piekła tylko dlatego, że np. wychował się wśród ateistów i nikt go nie uczył miłości do Boga i wiary.
  19. Goldielocks: normalnie jakbym czytała o sobie Też jestem przewrażliwiona i czuła na krytykę, rozmaite przykrości tkwią we mnie zadrą. Z jednej strony nie ufam ludziom i podejrzewam, że mają mnie za dziwadło (śmiech na ulicy, heh... identyczne skojarzenia jak u Ciebie), z drugiej prezentuję wyjątkową lekkomyślność i beztroskę w kwestii zaufania innym (paradoks totalny). Staram się dogodzić znajomym, klientom etc. i strasznie przeżywam, jeśli coś mi nie wyjdzie - automatycznie czuję się przez te osoby odrzucona. Niestety nie umiem sobie z tym radzić, bo zanim pomyślę "Kobieto, nie przejmuj się, to nie koniec świata!", to już mi wszystko w środku płacze, pęka i kwiczy.
  20. Jak trwoga, to do Boga Ja akurat jestem wierząca, ale nie ukrywam, że też intensywniej się modlę w "stanie zagrożenia" Przy czym zauważyłam, że możliwość wygadania się Temu Na Górze i zaufania Mu, zwyczajnie poprawia mi samopoczucie. Dobrze jest wierzyć, że jednak ktoś tam czuwa nad nami.
  21. Pozwolę sobie na polemikę To o czym piszesz jest niejako żywcem wyjęte ze Starego Testamentu. Trzymanie się tego istotnie może wywoływać zgrozę i dreszcze latające po plecach. Bóg - surowy, wymagający, wręcz bezwzględny wobec grzeszników. Nowy Testament pokazuje zupełnie inne oblicze Boga (moim zdaniem Jezus został do nas zesłany nie tylko po to, by zbawić ludzi, ale też po to, by złagodzić wizerunek Stwórcy - takie swoiste PR ). W Nowym Testamencie jest mowa o tym, że Bóg ludzi kocha i im wybacza, a zbawienie jest możliwe nawet, jeśli się grzeszy. Jestem absolutnie przekonana, że jeśli ktoś jest ateistą, ale prowadzi dobre życie, to nie wyląduje w piekle - byłoby to bez sensu. Z kolei jeśli ktoś wierzy, ale grzeszy (błądzić jest rzeczą ludzką, tacy zostaliśmy stworzeni), to też nie oznacza, że jest skazany na potępienie. Żal za grzechy i postanowienie poprawy są kluczem - a nikt normalny chyba nie chce umyślnie robić krzywdy drugiemu człowiekowi, dla samej przyjemności znęcania się? Co do owego "nadstaw policzek"... Cóż, jako dzieciak nie jeden raz tłukłam się choćby z kuzynem, ale do dziś nie odbieram tego jako grzechu i to jeszcze ciężkiego, gwarantującego mi piekło. Wydaje mi się, że ów policzek odnosi się raczej do dorosłych, a nie do dzieci (te dopiero uczą się sensownego życia i trudno wymagać od nich przestrzegania wszelkich norm moralnych). Poza tym myślę, że "policzek" ma skłaniać do myślenia, refleksji nad tym, czy jest sens mścić się za krzywdy, czy też lepiej wybaczyć i nie zawracać sobie głowy tym, co złego nam się przytrafiło. Zauważcie ile czasu i energii zwykle tracimy na rozpamiętywanie krzywd, jak nas to zatruwa. O ile lepiej jest odpuścić, zapomnieć i żyć dalej? Chyba o to chodziło Jezusowi, a nie o przyjmowanie postawy zwierzątka ciągniętego na rzeź. Wybacz, żyj i daj żyć innym. "Taki Bóg" (zły, surowy, bezwzględny) - istotnie, można by spanikować. Ja wierzę w Boga przybliżonego przez Jezusa. Który przez palce spogląda na wyczyniane przeze mnie idiotyzmy i który mnie kocha. Takie myślenie daje mi pociechę zamiast przerażenia, a o to chyba koniec końców chodzi :)
  22. Wydaje mi się, że jeśli ktoś jest wierzący i znajduje pociechę w modlitwie czy zwracaniu się do Tego na Górze, to "specjaliści" z zakonu nie są mu do szczęścia potrzebni. Zresztą do tego typu inicjatyw zawsze podchodzę z dużym dystansem i węszę w nich "robienie wody z mózgu" (hm, paranoja? ). Natomiast modlitwa, wygadanie się w niej? Czemu nie. Mnie to pomaga, wyciszam się wówczas, jest mi jakoś lżej na sercu, choć w magiczny sposób moje problemy oczywiście nie znikają, bo to nie tak działa. Dale Carniege napisał, że modlitwa jest naturalnym lekiem uspokajającym/nasennym i coś w tym chyba jest, oczywiście dla człowieka wierzącego. Chętnie stosuję Ale lecieć do zakonnic zamiast do psychiatry? O nie. Dziękuję, postoję.
  23. Mam to od piątego roku życia, z przerwami na szczęście. Włączyło mi się po rozwodzie rodziców, kumulacja dosięgnęła mnie jak miałam około 10 lat. Trzęsłam się na myśl o tym, co jest po śmierci, nie umiałam pogodzić się z myślą, że kiedyś ja i moi bliscy umrzemy. Jak sobie z tym wówczas poradziłam? Nauczyłam się kierować swoją uwagę na inne tematy. Gdy tylko te myśli pojawiły się w mojej głowie, natychmiast starałam się czymś zająć - rysowałam, czytałam książki... Rozmowa o tym niestety tylko nasilała obawy, zaczynałam wówczas zastanawiać się jeszcze intensywniej i wpadałam w błędne około. W ostatnich latach te lęki o śmierć zaczęły znowu dawać o sobie znać, pod koniec marca zaliczyłam ostre napady paniki z tego powodu. Dzień w dzień budziłam się z myślą o przemijaniu, o tym jak kruche jest życie. Czułam się, jakbym już stała nad grobem (co w połączeniu z moją hipochondrią dało mi mocno w kość - autentycznie miałam wrażenie, że jestem poważnie chora i powinnam żegnać się z życiem). Pojawiały się myśli w stylu "Po co kupować nowy ciuch, przecież za parę miesięcy mogę już nie żyć, szkoda na to kasy". Jak się od tego odczepiłam? Po pierwsze - dobrze na mnie działa modlitwa. Pomimo licznych wątpliwości uznałam, że po prostu muszę wierzyć w jakąś Siłę Wyższą, która nade mną czuwa, inaczej bym już dawno zwariowała. Po drugie - uznałam, że muszę owej Sile Wyższej zaufać. Co ma być to będzie i nie ma sensu teraz zawracać sobie tym głowy. Martwić się o to będę, jak już przyjdzie pora, póki co żadne badanie nie wskazuje, że lada moment zejdę z tego padołu. Po trzecie - zastosowałam metodę z dzieciństwa polegającą na blokowaniu myśli dotyczących drażliwego tematu. Jak zaczynam kombinować, próbuję skupić się na czymś innym. Nie zawsze wychodzi, ale często się udaje. O ile nie potrafię zagłuszyć w sobie lęku niewiadomego pochodzenia, to z konkretnym jakoś daję radę. Łączenie powyższych metod daje jako takie rezultaty. Głównie działa chyba uznanie, że od zamartwiania się i kombinowania "co będzie" nie stanę się mądrzejsza, nie posiądę wiedzy tajemnej i ile bym się nie głowiła i tak się nie dowiem "co tam jest" póki jestem po tej stronie. Więc zamiast myśleć o śmierci muszę myśleć o życiu - bo aktualnie to z nim mam kłopot (nerwica, depresja) i to z nim mogę coś zdziałać. A na śmierć nic nie poradzę. Więc wybieram to, na co mam wpływ. Spróbuj sobie zakodować podobny sposób myślenia, może stopniowo nauczysz się redukować ilość tych złych skojarzeń, przestaniesz się zastanawiać nad śmiercią. Spróbować warto. Skoro mnie się udało jako dziesięciolatce, to teraz też damy radę. Głowa do góry :)
  24. Monii: święte słowa :) agusiowaaa: czasem każdemu mięśnie drżą i kończyny "latają" A to machanie nogami przed snem/we śnie - to się bodajże "syndrom niespokojnych nóg nazywa". Upierdliwe, ale bynajmniej nie zagraża zdrowiu czy życiu, więc głowa do góry :)
×