Witam serdecznie,
zniknęłam stąd, ponieważ zbyt gwałtownie zareagowałam na wiadomość o tym, że również mój chłopak korzysta z tego forum. Nie chciałam mu zawadzać, nie chciałam też, aby czuł się przeze mnie skrępowany. Po rozmowie na ten temat uznaliśmy, że skoro i tak sami ze sobą o tym rozmawiamy, to nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy korzystali z jednego forum. Tak jak mówiłam, na pozostałych dwóch nie znalazłam dla siebie miejsca, a tutaj jak na razie czułam się w miarę dobrze. Jako że poprosiłam o skasowanie wszystkich moich postów, muszę teraz od nowa opisać swoją sytuację. Mówiąc skrótowo, podejrzewam u siebie depresję. Od bardzo dawna nie satysfakcjonuje mnie moje własne życie, ponieważ tak na dobrą sprawę nie mogę tej marnej wegetacji nazwać życiem. Odkąd pamiętam, jestem sama. Nie mam przyjaciół, koleżanek, znajomych. Nie dogaduję się z rówieśnikami, ponieważ czuję się wypchnięta poza margines. Widzę, jak wielu osobom nie dorastam do pięt. Pod wieloma względami: nie stać mnie na fajne ciuchy, nie jestem ładna, ani zgrabna tak jak dziewczyny z czasopism. Czuję się podle, brzydka i odpychająca, do dzisiaj pozostał mi jakiś nerwowy odruch sprawdzania, czy nie jestem brudna, nawet jeśli wiem, że nie jestem. Nie lubię, kiedy obcy ludzie na mnie patrzą, bo wtedy ten odruch się nasila. Nie dochodzę do wniosku, że być może są mną zainteresowani, od razu zaczynam myśleć, że na pewno źle wyglądam i zaraz zaczną się ze mnie śmiać. W szkole podstawowej jako tako się trzymałam, choć miałam wrogów, którzy mną poniewierali. Wtedy jednak się tym nie przejmowałam. W gimnazjum było już gorzej, coś się we mnie złamało. W pierwszej klasie na wycieczce klasowej przeżyłam traumę związaną z napaścią starszego chłopaka. Nauczyciele byli pijani. Mógł mnie skrzywdzić, ale jakimś cudem mnie nie zgwałcił, choć mógł. Naskarżyłam w szkole na nauczycieli, ale nikt nie uwierzył. Będąc ofiarą, nie otrzymałam pomocy, bo słowo nauczycieli liczyło się bardziej. Im się upiekło, ja dostałam obniżone sprawowanie za ‘kłamstwo’. Od tamtej pory panicznie zaczęłam bać się mężczyzn. Zbliżyć się do któregokolwiek było niemal niemożliwe. Od drugiej klasy miałam chłopaka, ale kiedy dostrzegł, że nie pójdę się z nim do łóżka, zostawił mnie, a ja oczywiście bardzo to przeżyłam. Już wtedy stałam się przewrażliwiona, inna niż przedtem. Wpadłam w złe towarzystwo, piłam i paliłam papierosy. Nie miałam umiaru. Przejrzałam na oczy, kiedy pojawiły się narkotyki. To było dla mnie za wiele. Uciekłam, zostałam sama…znowu. Tamci się ode mnie odwrócili i zaczęli ze mnie kpić. Miałam wiele nieprzyjemności. Pod koniec gimnazjum przeżyłam kolejne traumatyczne przeżycie: byłam prześladowana. Ktoś pisał do mnie sms-y, a ja, chcąc odzyskać spokój, odezwałam się do tego kogoś w nieuprzejmy sposób. W tym momencie rozpętało się piekło - pojawiły się groźby i chodzenie za mną. Wpatrywanie się we mnie, kiedy ja nie miałam o tym pojęcia. Facet groził, że najpierw mnie zgwałci, co zresztą opisał bardzo szczegółowo, a potem powiedział, że mnie zabije. Bałam się, strasznie się bałam. Wszystkiego. Przestałam wychodzić z domu i…tak już zostało. Żadnych imprez, prawie żadnych spotkań. Ludzie stali się dla mnie obcy, nieprzyjaźni. A ja zaczęłam unikać mężczyzn jak ognia. Dużo czasu zajęło mi zaufać, ale jak zwykle, kiedy nie chciałam iść do łóżka, zostałam odrzucona. Teraz mam 20 lat i mam chłopaka - pierwszego, z którym mam taki kontakt, z którym ciężko wypracowałam silną więź i z którym wiele przeżyłam. W pełni akceptuję go takim, jaki jest - wszystkie wady i zalety. Rozumiem, że nikt nie jest idealny. My oboje też nie jesteśmy. Mamy swoje problemy, ale razem szukamy rozwiązania. Zawsze możemy na siebie liczyć. To nie jest też osoba, dla której liczy się tylko moje ciało (weźmy pod uwagę, że nie jestem ładna), ale i to jaka, jestem. Niestety pech chciał, że oboje cierpimy na tę samą chorobę… U mnie depresja przejawia się głównie napadami histerycznego płaczu. Staje się on coraz bardziej męczący, wręcz nie do zniesienia. Krztuszę się własnymi łzami! Serce wali mi jak młotem, nie mogę oddychać i z tego wszystkiego wymiotuję, za co jest mi ogromnie wstyd. Powoli przestaję nad tym panować, płaczę coraz więcej i z byle powodu (np nie mogąc dodzwonić się do ukochanego). Płacz przeradza się w spazmatyczne jęki, a ja myślę wtedy tylko o tym, jak bardzo chciałabym wtedy krzyczeć, krzyczeć z całych sił, aż wysiądzie mi gardło, tak bardzo mnie wszystko boli! Muszę się kryć, ponieważ w domu nikt nie wie, że cierpię. Nie mogę im powiedzieć, bo wytkną mnie palcami jak jakąś trędowatą. Oparcie mam jedynie w moim chłopaku, który rozumie i zna mnie bardziej niż ktokolwiek inny na tym świecie. Rodzice by nie zrozumieli, bo czemu ktoś taki jak ja miałby chorować na depresję? Przecież dobrze się uczę! Otóż to, dla nich liczy się tylko nauka, od zawsze. Za 4 dostawałam bury, bo tak nie przystoi wzorowej uczennicy. Poprzez mnie realizowali własne ambicje, bo sami nie mają wykształcenia i przez to tyrają teraz jak woły i to za marne pieniądze. Pieniądze swoją drogą też są problemem. Teraz jest jeszcze gorzej. Dawno nie było tak, żebym musiała patrzeć na to, co jem (więc niech się cieszą, że jem mniej bądź wcale). W dużej mierze moje potrzeby załatwia babcia, dlatego liczę na stypendium naukowe, aby wreszcie nie musieć prosić rodziców o pieniądze. O to się kłócą - że kasy coraz mniej. Nic nie mogą kupić, nigdy na wszystko nie wystarcza. Ciągle jakieś długi, raty do spłacania i nie wiadomo co jeszcze. Ojciec jest inwalidą i może stracić pracę. Ja się o to strasznie martwię. Przejmuję się wszystkim. Czasami mam takie schizy, że siedzę po ciemku, żeby nie marnować prądu. Nie mogę już na to patrzeć. Nie tak chciałam żyć. Na uczelni jestem wyrzutkiem, nikt mnie nie lubi, nikt ze mną nie rozmawia, chyba że czegoś chce. Nikt nie widzi, że płaczę. Jestem jak powietrze - niewidzialna. Nazywają mnie emo - wiem, bo mam dobry słuch i usłyszałam. Było mi przykro, bo mnie nie znają, a mimo to oceniają. A mi jest coraz gorzej. Brzydzę się szczęściem innych ludzi, bo sama pragnę go dla siebie i dla ukochanego. Tak bardzo chciałabym, aby zawsze tak było. Kiedy jesteśmy razem, jesteśmy szczęśliwi. Rozstając się, powracamy do swoich depresji i jest nam źle. Mieszkamy z dala od siebie, więc nie spotykamy się tak często, jak byśmy tego chcieli. Bądź co bądź jest to 140 km. Martwi mnie wiele rzeczy, w tym moje myśli, że śmierć byłaby dla mnie wybawieniem. Ale wiem, że tak nie jest. Po napisaniu kilku listów i jednej próbie wiem już, że tego nie chcę. Żyję dla ukochanego. Dowodem odwagi nie jest umrzeć, lecz żyć! Będę się tego trzymać. Nie chcę umrzeć, a mimo to mam myśli samobójcze. Ciężko mi jest się ich pozbyć, ale stopniowo zaczynam o tym zapominać. O wielu rzeczach zapominam, nie umiem się skupić, jestem przerażona, co będzie na sesji, bo uczyć też już się nie potrafię. Nawet ze snem mam problemy. Może nie cierpię na bezsenność, ale odczuwam silny stres związany z samym zasypianiem. Boję się różnych wyimaginowanych rzeczy, duchów, potworów, morderców, złodziei. Wydaje mi się, że ich widzę, czuję ich obecność, słyszę kroki za oknem. Idąc w nocy do łazienki (a muszę dwa razy, bo mam takie natręctwo), wręcz oczekuję, że coś na mnie wyskoczy zza kąta. Wyobrażam sobie białą postać kobiety w zakrwawionej koszuli nocnej. Skąd się to bierze - pojęcia nie mam. Boję się też, że podczas snu umrę, wsłuchuję się w swoje serce i wręcz sprawdzam, czy wciąż bije. Jednocześnie ten dźwięk mnie irytuje, tak jak i wszelkie hałasy w nocy. Potrafiłam drzeć się na rodziców, żeby ściszyli telewizor, przez co było wiele awantur. Spałam z opaską na oczach, zatyczkami w uszach i z kocem na karniszu. Teraz muszę owijać głowę kołdrą, inaczej nie zasnę. Musi być konkretna godzina, bo na przykład północ i trzecia nad ranem budzą we mnie niepokój. Wtedy wyobrażam sobie najwięcej dziwnych rzeczy. Niedawno byłam przekonana, że ktoś dotykał moich włosów. Kiedy tam spojrzałam, widziałam znikającą białą dłoń - jak dłoń topielca. Wiem, że to nie jest normalne. Potrzebuję pomocy. I rozmowy, dlatego tutaj jestem.
Pozdrawiam,
Pain.