Ja juz nie ogarniam i nie mam siły próbowac ogarnąc/. Kiedy czuję się źle, to nie jestem w ogóle w stanie wyobrazić sobie, że można czuć się dobrze. Ani moje własne argumenty (a mam ich dużo, bo mam już doświadczenie w chorowaniu na depresję i zdrowieniu - to mój trzeci nawrót :/), ani to, co mówią inni mnie nie przekonają. Zero nadziei, wszystko jest bez sensu, po co ja jeszcze ciągnę to beznadziejne życie, a w ogóle to jak ja mogłam kiedykolwiek myśleć, że życie jest fajne? Przecież jest kompletnie do niczego. No.
A potem jednak mi się nastrój poprawia i wtedy nie wiem, jak można było mieć tak spaczony obraz rzeczywistości? Jak ja mogłam nie rozumieć, że świat nie jest taki ponury, że to tylko depresja każe mi go tak postrzegac?
I tak ciągle, w kólko. Jak jest dobrze, to złe samopoczucie wydaje mi się nierzeczywiste, niewiarygodne, niezrozumiałe, a jak jest źle - nie wierzę, że można czuć się dobrze. To co ja właściwie myślę naprawdę?! Chyba bardziej "mój" jest ten sposób myślenia, który miałam, jak byłam zdrowa. Ale może wtedy się oszukiwałam, może mi się wydawało?
Jestem zdezorientowana, nie jestem już taka chora, żeby cały czas czuć się źle, ale nie na tyle zdrowa, żeby mój dobry nastrój był trwały. Taka karuzela trochę, to się zmienia czasem nawet po kilka razy w ciągu dnia. Teraz jest dobrze, ale jutro znowu może być źle, i nie ma jak się na to przygotować.