Skocz do zawartości
Nerwica.com

Robertinhio89

Użytkownik
  • Postów

    44
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Robertinhio89

  1. Rozmawiałem dziś ze swoim lekarzem i podzieliłem się z nim Waszymi i trochę swoimi spostrzeżeniami dotyczącymi tego, iż może być tak, że jestem tuż przed albo nawet na granicy eutymia/hipo (chwilami z trudem ogarniam swój tekst pisany). Zdecydował mi się podnieść dawkę Lamitrinu z 250 do 300 mg z zastrzeżeniem, iż więcej już brać nie wolno także będzie musiało wystarczyć. To samo w kwestii Ketrelu - 600 mg to podobno przy naszej chorobie dawka optymalna. Zobaczymy więc jak to będzie:) PS: Czy ktoś z Was mógłby wypowiedzieć się na temat przesłanek, że duże ilości kwasów Omega 3 (średnio 7 gram na dobę czyli 7 tych największych tabletek (1000 mg) dostępnych w aptece pod nazwą Omega Gold czy jakoś tak) stanowią dodatkowy, bardzo skuteczny choć naturalny i w formie suplementu diety stabilizator nastroju? Zapomniałem jakoś poruszyć dziś ten temat w rozmowie telefonicznej a bardzo mnie to ciekawi (zwłaszcza, iż taka miesięczna kuracja kosztowałaby bowiem około 40 zł czyli nie tak tragicznie)...
  2. hmmm może się w takim razie umówię do niego na konsultację... już nie wiem jak i gdzie szukać ratunku... Wyślę Ci zatem w prywatnej jego numer telefonu. Poza tym, że regularnie przyjmuje w Krakowie, to w każdy 3 piątek miesiąca także w Gorlicach (od 9-10 rano do ostatniego pacjenta, tam właśnie jeżdżę) a w potem tym samym dniu także w Grybowie. Cena za wizytę? Było 50 a od września jest 70 tym niemniej naprawdę warto! Nie znam osoby, której by nie pomógł. I zawsze poświęca pacjentowi na spotkaniu tyle czasu ile jest to koniecznie (zwłaszcza przy pierwszej wizycie) a co więcej - kiedy mamy między wizytami jakiś problem/krytyczną sytuację, to kiedy tylko jest w stanie - zawsze odbiera telefon a gdy w danej chwili nie może, to potem, uwaga, oddzwania na swój koszt ! Jedym słowem - lekarz idealny i przy tym - dusza człowiek.. -- 30 sie 2012, 00:57 -- Albo nawet nie w prywatnej tylko na forum. Wszak może się on przydać każdemu z Was: dr Szymon Rduch 602 329 738
  3. Cóż, olanzapina to atypowy lek przeciwpsychotyczny (neuroleptyk) nowej generacji, stosowany głównie w leczeniu schizofrenii. Może być jednak stosowany również jako stabilizator nastroju w CHAD (zwłaszcza typu I tj. w manii z objawami wytwórczymi). Wszystkie szczegóły techniczne przeczytasz, rzecz jasna, na ulotce. Ważnym dla pacjenta jest jednak przede wszystkim to, iż w tzw. medycznych annałach w zasadzie nie spotyka się osób, które po zastosowaniu owego preparatu nie przybrałyby na wadze (mniej lub więcej ale jednak). A zwykle tyje się doprawdy rekordowo. Osobiście słyszałem o przypadku złapania dodatkowych aż, uwaga, 44 kg i to w zaledwie 6 miesięcy. Kolejnym (choć, na szczęście, chyba ostatnim) problemem jest senność (zwłaszcza w pierwszym okresie jego przyjmowania - znam przypadki, że ludzie spali na nim początkowo grubo ponad 12h na dobę, nawet koło 16-18 (tj. gdy do olanzapiny masz dołożoną jeszcze np. pernazynę i/lub jakiś shit z grupy benzo (sam, jak już zresztą pisałem, miałem w I epizodzie chorobowym zestaw: Zolafren, Pernazinum + Elenium)). Co by jednak nie było, to generalnie ów specyfik w kwestii bezpośredniego działania leczniczego jest wręcz dosłownie rewelacyjny (przynajmniej dla zdecydowanej większości chorych - wystarczy spojrzeć na opinie w odpowiednim dziale np. tej strony). Możnaby więc podsumować to wszystko krótko: coś za coś... PS: Dawka terapeutyczna w leczeniu objawowym u niemowląt to 2,5 mg, u dzieci starszych (tj. do wagi około 40 kg) jest to 5 mg. W reszcie przypadków zwykle dawki zaczynają się od 10 mg (rzadko 7,5, zwłaszcza gdy masz w zestawie tylko ten 1 lek) i sięgają (maksymalnie) do nawet 30 (sam najwięcej brałem miligramów 20)..
  4. Słuchajcie a jeszcze tak z innej beczki. Co sądzicie o leku, który się zwie Depakine (kwas walproinowy) ? Będąc w krakowskiej klinice od razu po przyjęciu zapowiedziałem lekarzom, że absolutnie, kategorycznie nie zgadzam się na jego przyjmowanie (mój pierwszy psychiatra stwierdził, że choć ów lek jest po prostu genialny to niestety się po nim tyje i to niemało (co w połączeniu z uzyskanymi już wcześniej kilogramami po równie genialnym Zolafrenie byłoby przecież tragedią)). Przychylono się do mojej prośby z miejsca także wydaje mi się, że coś w tym jest. Dodam, tylko iż leżało ze mną na oddziale dwoje pacjentów właśnie na Dapakine Chrono i jeden z nich przytył w 2 miesiące 20 kg a drugi zaś 15 choć w aż w 3.. Przypadek więc? Gdzieś kiedyś czytałem, że 3 leki, po których najmocniej łapiemy tkankę tłuszczową to Zolafren, Rispolept i właśnie Depakine. Była to jednak opinia 1 osoby, która je brała...PS: Mój obecny lekarz (wcześniej wspomniany już Szymon Rduch) stwierdził z kolei jasno, że Olanzapinę powinno się przepisywać jedynie w przypadku schizofrenii (pomimo, iż funkconuje ona oficjalnie również jako stabilizator nastroju). Tak czy siak podobno i tak Zolafren jako lek normotymiczny nie jest już dłużej refundowany i zamiast 3,20 zł jak kiedyś trzeba by było zapłacić w granicach aż 300 złotych..
  5. Robertinhio89-niespokojny z ciebie duszek. Ponieważ wszyscy chyba mamy podobne wrażenie trzymaj się mocno, ponieważ to nie hipo ale blisko. Niestety łatwo przeoczyć-przynajmniej w twoim wieku mnie łatwo było przeoczyć:) Macie racje, sam mój lekarz mówi, że jestem bardzo blisko (a czasem nawet na) granicy eutymia/hipo tym niemniej od blisko roku jej, według niego, nie przekroczyłem także jestem o siebe raczej spokojny. Co by nie było - dzięki za troskę, wszak to ludzie z boku widzą mnie lepiej niż ja sam. Szczerze mówiąc jednak, to czuję się w tym stanie rewelacyjnie. Ani mnie to bowiem nie męczy (jak w regularnej hipomanii a o manii już nie wspominając (choć miała ona miejsce tylko raz) - zwłaszcza, iż po ostatnim nawrocie deprechy nie przybiera ona już, niestety, formy euforycznej (jak kiedyś) a zamiast tego jest ona dysoryczna - zupełnie jak około miesiąc-dwa przed wybuchem każdego nawracającego epizodu depresyjnego:() ani też nie jest tak, że brakuje kropki nad i tj. że niby jest eutymia ale niepewna, wręcz chwiejna w stronę depresji, z poczuciem braku czegoś, niekompletnego spełnienia, jeżeli mogę tak to ująć. Wszyscy tu na forum wiemy zresztą przecież, że żadna skrajność w zyciu (a zwłaszcza w naszej chorobie) nie jest dobra...
  6. Nie, nie mam hipo. Po prostu trudno podać zwięźle tyle faktów na raz. Przynajmniej mi. A czy Rduch jest specjalistą od CHAD? Podobno tak (opinia mojego byłego psychiatry i lekarzy z kliniki). Mnie pomógł...
  7. Wydaje mi się, że kluczem do sukcesu jest to, by w depresji nie obwiniać się za błędy popełnione w manii lub hipomanii. Czasu bowiem i tak nie cofniemy a przecież to nie nasza wina, że w pewnych epizodach chorobowych po prostu nad sobą nie panujemy (choć całym sercem i duszą byśmy chcieli). Niedawno dowiedziałem się, że powiesił się jeden z pacjentów który leżał ze mną w na oddziale w Krakowie, na Kopernika. Wydawał się mieć naprawdę dużą wolę i chęć życia (zwłaszcza, że zaiste był człowiekiem bardzo wierzącym). Niestety stało się jak się stało:( Pamiętajmy zatem, że choćby najgorsza depresja wgniatała nas w fotel - zawsze mówmy sobie coś w stylu: "To jak postrzegam w tej chwili siebie i świat dookoła jest nierealistyczne, to wytwór choroby, której objawy kiedyś miną a gdy już będę w eutymii, to będę się z tego śmiał". Tak właśnie mówiłem sobie ja gdy w absolutnie najgorszych chwilach miałem dość i niejeden na moim miejscu pewnie targnąłby się na swoje życie nie raz. I pomagało, za każdym razem:)
  8. Witam Was! Mam na imię Robert i podobnie jak Wy cierpię na chorobę afektywną dwubiegunową (typ II). Trwa to od grudnia 2007 roku kiedy to zaliczyłem jej gwałtowny wybuch (stało się to po próbnej maturze z języka angielskiego - przedmiotu, z którego zawsze wymiatałem a tu z nerwów i stresu zupełnie się pogubiłem. W konsekwencji nie poradziłem sobie później z ciągłymi zapytaniami ludzi czego tak cieńko mi poszło (i tak jednak zdobyłem wtedy 68% a już we właściwym podejściu do tego egzaminu w maju (czyli zaraz po odstawieniu leków) - aż 94); wcześniej przed testem wszyscy z LO gadali mi non stop za uszami, że na pewno będę mieć maxa także po prostu ów presji ostatecznie nie wytrzymałem). Oczywiście już od podstawówki posądzano mnie o ADHD tym niemniej nikt nigdy nie robił mi badań pod tym kątem. Anyway, swój pierwszy epizod chorobowy nie wspominam jakoś tragicznie tj. poza pierwszymi dniami kiedy to CHAD stopniowo rozwijała się i tak od niekontrolowanego i nieustającego płaczu doszedłem aż do objawów psychotycznych (opętanie przez szatana, egzorcyzmy), które apogeum osiągnęły w Wigilię Bożego Narodzenia (jak na ironię, to mój ulubiony okres w roku). Pierwszym rozpoznaniem w kwestii mojego ówczesnego stanu zdrowia była więc schizofrenia paranoidalna. Przepisano mi Zolafren, Pernazinum i Elenium mówiąc jednocześnie, iż jak do dwóch tygodni nie będzie żadnej poprawy to wyląduję w szpitalu. Po wzięciu pierwszej dawki leków jednak zaraz zasnąłem ("widząc" wcześniej na stole koło łóżka rewolwer, z któreo tylko chciałem wystrzelić prosto w swą głowę) i od następnego dnia aż do kwietnia 2008 roku gdy ostatecznie odstawiono mi wszystko wydawało się, że czuję się świetnie. Nie czułem tych leków choć obserwatorzy z boku (mama, lekarz a także psycholog) wyraźnie widzieli, że jestem rozkojarzony a jednocześnie przyspany. Poza tym z racji wezwania mnie do WKU zrobiono mi w trakcie leczenia test na inteligencję, w którym osiągnąłem nieco ponad 80 pkt (czyli mniej więcej tyle, co dziecko upośledzone umysłowo - wina leków i powiedział to nawet mój psychiatra; w normalnej sytuacji takie badanie w tych okolicznościach przeprowadzone być nie powinno, tym niemniej akurat zaszła, niestety, taka a nie inna konieczność) - widziałem jak po zapoznaniu się z tym wynikiem rozmawiał ze mną na tej komisji lekarz (swoim zachowaniem jasno sugerował, że traktuje mnie jak półgłówka), tym niemniej nie myślałem wtedy o tym czy jestem zażenowany ów sprawą czy też nie. Co by nie było, to niedługo po zaprzestaniu przyjmowania leków wróciła hipomania, dla ludzi z boku widać to było choćby po niemożności ilościowego skontrolowania się przy pisaniu na forach internetowych - trudno jednak bym jako chory potrafił to zauważyć. Zacząłem, w każdym razie, studia niemal 300 km od domu, w Lublinie, na bardzo ciężkim kierunku tj. co oczywiste - filologii angielkiej (UMCS ma po UAM-ie w Poznaniu drugą anglistykę w naszym kraju). Chcąc od początku się na maxa wykazać zgłosiłem się nie tylko na starostę roku ale i do Rady Wydziałowej Instytutu Humanistycznego . Poprzez nadmiar obowiązków uczelnianych na swych barkach, po niemal 3 miesiącach nie jedzenia i nie spania (niemalże) "komputer" doszczętnie się zawiesił, twardy dysk został przeładowany a ja nie mogłem sklecić normalnego zdania (mój psychiatra wytłumaczył mi potem, iż z moim mózgiem było tak jakby ktoś włączył w nim naraz kilkadziesiąt programów i kazał na nich jednocześnie pracować). Dość powiedzieć, że przed wybuchem ostatecznego koszmaru chorobowego po raz drugi nie spałem od środy 11 rano aż do soboty 13 po czym przez kolejne 3 dni bez przerwy odsypiałem (mama tylko sprawdzała podobno co 12h czy aby na pewno ja jeszcze oddycham); w sumie już miesiąc przed było źle, od października działałem generalnie jak robot lecz początkiem grudnia nastąpiło już zupełnie niekontrolowane gwałtowne przyspieszenie, szał dyskotek, przypadkowe i nieprzemyślane kontakty seksualne - to stało się normą. Od końcówki grudnia 2008 roku walczyłem przez ponad 2 miesiące o powrót na studia, przesunięto mi sesję zimową nawet do marca 2009 roku, ostatecznie jednak nie byłem w stanie pozbierać się na czas i zmuszony byłem wziąć urlop zdrowotny. Przez 6 miesięcy byłem ponownie leczony Zolafrenem i 3 antydepresantami, które bardzo mi pomogły tzn. najpierw Doxepin (nie był jakoś zabójczo mocny - na tyle jednak bym zdecydowanie ruszył z miejsca, do tego świetnie działał na sen, mogłem po nim kimać i kimać - rewelacja, czułem się każdego ranka zajebiście wyspanym ale co najważniejsze nie otumanionym, brałem go niecałe dwa miesiące), potem Rexetin (z pewnością najlepszy lek przeciwdepresyjny z jakim miałem styczność - potężna poprawa i to również w około dwa miesiące) a następnie Jarvis (po którym nie czułem jednak żadnej poprawy choć nie było i gorzej, dosłownie jak witamina C na mnie działał, przynajmniej ja tak to odbierałem; mój lekarz bowiem twierdził, że widzi mnie po tym preparacje znacznie żywszego, kto wie - całkiem możliwe) i Lerivon (po którym tylko chciało mi się spać). W międzyczasie z racji tycia posiłem swojego psychiatrę o zmianę leku wiodącego tj. Zolafrenu na coś innego (kilogramy szły w górę masakrycznie, już w pierwszym epizodzie chorobowym przytyłem około 20 a w tym, o którym mówię teraz - 27). I tak najpierw (dokładnie przez 8 dni) brałem Risset. I powiem wam, że to było najgorsze 8 dni mojego życia (choć brałem niedużo, najpierw 0,5 mg na dobę a potem 1), zwłaszcza po zwiększeniu dawki. Lęki z objawami psychotycznymi (wydawało mi się, że wszyscy na mnie patrzą i znają moje myśli czy też że jestem namierzany z internetu, z którego w danej chwili korzystałem), totalny dół i do tego zerowe libido. Potem dano mi Loquen (najgorszy z możliwych zamienników ratującego mi, jak się później okaże, zdrowie i figurę Seroquelu, żle oczyszczony, totalna porażka farmaceutyczna), po którym, co prawda, było o niebo lepiej niż po Rissecie tym niemniej do mojego samopoczucia z czasów zła koniecznego o nazwie Zolafren było mi jak stąd do nieba - dodam tylko, że brałem to przez parę dni, stopniowo zaczynając od 25 mg aż do 100 czyli przecież teoretycznie bardzo mało...dziwne więc) by ostatecznie wrócić do źródeł czyli właśnie do wyżej wspomnianego Zolafrenu. Końcem końców po pół roku (był początek czerwca 2009 roku) definitywnie stanąłem na nogi, poszedłem na studia do oddalonego o 25 km od domu Krosna (w Lublinie straszliwie doskwierała mi samotność, 0 imprez (nie licząc pierwszych 2 tygodni nauki), same trupio blade, niewyspane a pod koniec semestru wręcz wypalone kujony z nosem głęboko w książkach - to mnie tam po prostu dobiło, to było po prostu nie dla mnie) gdzie w miejscowym PWSZ-cie mamy filię UJ, także i tam doświadczyłem nie mniej wysokiego poziomu a co najważniejsze - w końcu w relacjach student-student i student-wykładowca było w 100% przyjaźnie (w przeciwieństwie do Lublina gdzie owe dobre relacje stanowiły nikczemny wyjątek od niechlubnej reguły), był czas na imprezy z Erasmusami, mogłem znów udzielać korepetycji, robić tłumaczenia, dostawać zlecenia do tłumaczenia ustnego w międzynarodowych projektach szkoły itp. Jednym słowem ponownie czułem się spełnionym (co szło zresztą w parze z niemal najwyższą średnią na roku - w I semestrze blisko 5,0 a w drugim niemal 4,5, a to z kolei zaowocowało stypendium naukowym o niemałej zresztą kwocie) i szczęśliwym. Nawiązywałem liczne kontakty damsko-męskie, miałem naprawdę dużo znajomych i przyjaciół z wielu krajów. Przez ponad rok bez leków było cudownie, a przynajmniej tak mi się wydawało. Dwa miesiące przed rozpoczęciem 2 roku akademickiego (początek sierpnia 2010 roku) zaczęło być bowiem naprawdę źle, doświadczyłem 2 bardzo poważnych zawodów miłosnych, ekstremalnie stresującej dla mnie operacji stulejki (całkowite obrzezanie), a do tego przez całe wakacje spałem odwrotnie niż trzeba licząc, że to przecież na jedno wychodzi (od 6 rano do 6 wieczorem). Znowu dał znać o sobie słowotok na forach internetowych, byłem nerwowo rozdygotany, na maxa nakręcony a nawet chwilami agresywny (raz o mało nie zabiłem własnej mamy pchając ją w stronę drzwi wejściowych do mieszkania (nadmienię, iż mam 198 cm wzrostu i ważę ponad 100 kg a wtedy w ostatniej chwili jakimś cudem zwolniłem rękę)) lecz co ciekawe - niemal w ogóle na tych wakacjach nie piłem (ogólnie raczej nie przepadam za alkoholem - nie licząc martini ze Sprite'm, hehe xD). Ostatecznie w piewszym dniu szkoły wylądowałem u lekarza. Zaczęło się więc, rzecz jasna, ponownie od Zolafrenu. Znowu więc będę tył - pomyślałem, zresztą i tak po poprzednim nawrocie zostały mi rozstępy na całym ciele; stosowałem więc różne preparaty ale (nie licząc rostępów na nogach, które o dziwo zniknęły całkowicie) pozwoliły one jedynie owym nieestetycznym substytutom skóry jedynie zbieleć i to nie wszędzie. Brałem więc jak w pierwszym epizodzie chorobowym 10 mg Zolafrenu na dobę (w drugim już tylko 5) do spółki z Tegretolem (400 mg) i Chloroprotixenem (nie pamiętam dokładnie już dawki). Oba leki (tj. Zolafen i Chloroprotixen) zacząłem w pewnym momencie (chcąc sobie pomóc w szybszym wyleczeniu się) ilościowo znacznie powiększać (Zolaren np. do 20 mg). Trwało to przez dwa tygodnie i po początkowej znacznej poprawie znowu zrobiło się gorzej. Dostawałem ponadto na spanie Cloranxen (po tym jak doszedłem z Hydroxizinum stopniowo z 25 aż do 100 mg aż ta zupełnie przestała na mnie działać; dodam, iż brałem ją jeszcze miesiąc przed wybuchem tego nawrotu - tylko bowiem ona bowiem pozwalała mi się skupić w przygotowaniach do poprawkowego egzaminu na wrzesień tj. z historii Wielkiej Brytanii; hmm, myślę sobie więc zatem, że to już wtedy jednak były początki złego) jednakże przy 10 mg na dobę szybko zacząłem wchodzić w uzależnienie także przerwałem jego branie (objawy odstawienne przez pierwsze dni rzeczywiście nie były fajne tym niemniej dzięki Bogu ostatecznie dałem radę). Ponadto dostałem po miesiącu leczenia ponownie Rexetin w dawce 20 mg na dobę. Niestety po nieco ponad 2 tygodniach przyjmowania, tj. gdy de-facto każdy antydepresant dopiero rozpoczyna swoje właściwe działanie, nastąpił u mnie tzw. switch tj. wszedłem z depresji w narastającą z dnia na dzień manię (to była totalna masakra, mnie byłem np. w stanie się opanować przed przeczytaniem wszystkich numerów i sms-ów w mamy telefonie; ogólnie jeszcze przed eksplozją mojej choroby cierpiałem na natręctwa, które wróciły a ja zdałem sobie z tego sprawę dopiero wtedy), co ostatecznie wskazało trafną diagnozę mojego problemu. Ogólnie jednak po ponad 3 miesiącach leczenia mój stan nie poprawił się na tyle by ktokolwiek mógł być zadowolony więc mój dotychczasowy psychiatra (choć po CM UJ) uczciwie się poddał i wysłał mnie do swojego dużo bardziej kolegi ze studiów dr Szymona Rducha (uznawanego za jednego z najlepszych psychiatrów w Polsce, spójrzcie chociażby na portal znanylekarz.pl - opinie ma naprawdę znakomite). Do Tegretolu dołozono mi lit a zabrano Zolafren. Anyway, poprosiłem jednak o skierowanie mnie do krakowskiej Kliniki Psychiatrii dla Dorosłych CM UJ na Kopernika (tam zresztą przez wiele lat pracował dr Szymon). Miałem już po prostu tego wszystkiego dość i naprawdę wierzyłem w to, że w warunkach klinicznych dojdę do zdrowia znacznie szybciej. Tak też sądzili moi obydwaj lekarze a to tylko utwierdziło mnie w materii owego przekonania i późniejszej ostatecznej już decyzji w tej kwestii. Byłem tam przez 2 miesiące (dokładnie od 16 stycznia do 15 marca 2011), poznałem tam wiele osób, także z moją przypadłością, ogólnie zarówno pacjenci jak i zdecydowanie proesjonalny personel byli ekstremalnie życzliwi a ja zdobyłem wiele cennych doświadczeń. Mój stan przy przyjęciu nie był najlepszy, wcześniej błędnie zasugerowałem dr Rduchowi ponowne przepisanie mi Rexetinu a że byłem w tym niezmiernie sugestywny - dał mi aż 40 mg tego specyfilu, także przyjechałem do Krakowa wyczerpany, napięty i w stanie, jak potem określono to w papierach przy wypisie, mieszanym. Z racji mojej świetnej znajomości angielskiego byłem przedmiotem badań ich studentów medycyny. Podczas owych spotkań okazało się jednak, iż mój angielski, z racji napięcia i rozkojarzenia, delikatnie i jednocześnie najoględniej mówiac - po prostu ssie. Po kilku dniach w klinice stopniowo wycofano mi Rexetin a następnie do Tegretolu i litu dołożono mi ponownie Zolaren (po tym jak zdałem lekarzowi prowadzącemu (był nim dr. Paweł Gałek) maksymalnie obszeną relację z tego jak dobrze ów preparat na mnie działa; ponadto dostawałem na sen wpierw Hydroxizinum (nie wiem po co, po jaka cholerę skoro już kiedyś nawet 100 mg przestało mi ewidentnie, deinitywnie i ostatecznie pomagać), Immovane (nie przeszkadzał mi on w zupełności ale i poza pierwszymi kilkoma dawkami działał potem już słabo a nawet chyba wcale)). Dowalili mi aż 20 mg tym niemniej poprawa postępowała w zabójczym tempie (widziałem to jednak dopiero na przepustkach do domu, w szpitalu bowiem wszystko wydaje się dosłownie takie samo) i dopiero jakiś czas po wypisie zacząłem być straszliwie sennym i dlatego zmieniono mi ów lek na Seroquel (400 mg) i dodano Abilify (15 mg). Po Abilify lub licie (do dziś nie wiadomo, kóry z leków był rzeczywistym winowajcą) zaczęły mi się jednak po pewnym czasie tzw. późne dyskinezy tj. bardzo drżały mi ręce (parkinsonizm). Co gorsza pozostało mi to niestety aż do dziś (i pewnie już nikt i nic tego nie zmieni, nie pomogło nawet 20 mg Propranololu, już więc go zresztą nie biorę). Wycoano mi zatem oba leki dodając Lamitrin. Od tamtej pory tj. od czerwca 2011 roku jestem w stanie idealnej eutymii (poza jednym drobnym wyjątkiem tj. poprzez wakacyjne picie alko (choć nie też jakieś częste i w dużej ilości, myślę, że góra 4x w miesiącu) miałem przez cały sierpień 2011 roku hipomanię, którą jednak w niecały miesiąc udało nam się z lekarzem opanować), poznałem Kobietę Mojego Życia (właśnie z Krosna), od 8 dni jesteśmy zaręczeni a za rok 3 sierpnia bierzemy ślub. Jestem także już po 2 roku studiów i choć z 12 egzaminów mam jedną poprawkę na wrzesień, to ogólnie poszło mi w całym roku super, średnia ponad 4, anglik wrócił jeszcze w lepszej formie niż wcześniej (w hipomanii moje wypowiedzi były jak eksplodujący gejzer, masakrycznie długie, z masą kwiecistych, wyszukanych słówek a w przekazie często puste, bez ładu i składu, ogólnie cały czas wchodziłem każdemu w słowo i nie umiałem skończyć gadać, do tego od zawsze nie byłem w stanie usiedzieć w miejscu); z praktycznego zresztą na poziomie CPE czyli najwyższym z możliwych miałem średnią dokładnie 86% czyli zabójczo wysoką. Generalnie nikt wcześniej nie potraił przekonać mnie do regularnego i stałego brania leków a co za tym idzie eutymii plus psychoterapii (poza namiastką czyli spotkaniach z psychologami w ramach terapii zajęciowej w klinice zdecydowałem się także na 3 miesięczną psychoterapię u bardzo profesjonalnego, ze świetnymi opiniami acz młodego) psychologa z mojego miasta Jasła - efekt więcej niż świetny, niespodziewałem się, że poprzez rozmowę gdzie na początku moich spotkań z nim zupełnie brakowało mi tematów do rozmowy - pod koniec po prostu odżyłem) a teraz uważam, iż były to najlepsze i najdojrzalsze decyzje w moim życiu. W niecałe 3 miesiące dzięki pomocy mojego kolegi, instruktora fitness schudłem ze 127 do 102 kg a chcę jeszcze zrzucić dodatkowe 8 (bardzo dobra dieta razem z treningiem na siłowni plus bieganiem - oj daje potężne efekty), mam 2 świetnie płatne prace i od około roku mogę o sobie nareszcie powiedzieć W PEŁNI SZCZĘŚLIWY. 250-300 mg Lamitrinu i 600 mg Ketrelu (zamiennik oryginalnego, nierefundowanego już Seroquelu) załatwiło ową sprawę choć i tak nie stosuję się do końca co do zaleceń lekarza. Wszystkie leki biorę bowiem w 1 dawce przed spaniem (a mam zalecone 100 rano i 150 w krytycznych sytuacjach 200 Lamitrinu na noc + 200 mg Ketrelu rano i 400 wieczorem) ponieważ o ile Lamitrinu raczej nie czuję, to biorąc 200 mg Ketrelu rano czuję się po tym sennym przez najbliższe pół dnia podczas ddy biorąc wszystko hurtem, to po 30-60 minutach ścina mnie na 9-10 a czasem więcej godzin jak dziecko (i o poranku po przebudzeniu się nie czuję już żadnych leków), i nie preszkadza mi nawet to, że czasem budzę się w nocy po kilka razy. UFF, TO SIĘ SPISAŁEM xD GRATULUJĘ WSZYSTKIM CIERPLIWYM, KTÓRZY PRZECZYTALI TO OD DESKI DO DESKI;) PO PROSTU WSTĘPUJĄC NA TO ORUM CHCIAŁEM PODZIELIĆ SIĘ Z WAMI CAŁĄ MOJĄ HISTORIĄ Z NAJDROBNIEJSZYMI SZCZEGÓŁAMI. MAM BOWIEM NADZIEJĘ, IŻ NIE TYLKO PRZEZ SWOJE DOŚWIADCZENIA POKAZAŁEM, ŻE Z TĄ CHOROBĄ DA SIĘ WYGRAĆ (POMIMO BRANIA LEKÓW PEWNIE DO KOŃCA ŻYCIA) ALE TAKŻE ZAPODAŁEM KOLEJNE BARDZO ISTOTNE INORMACJE TJ. OPINIE DOTYCZĄCE LEKÓW PRZEZE MNIE PRZYJMOWANYCH W CAŁYM TYM BLISKO 5 LETNIM OKRESIE. SĄDZĘ, CO ZRESZTĄ OCZYWISTA BARDZO MNIE CIESZY, IŻ WIĘCEJ FARMAKOLOGICZNYCH MODYIKACJI W MEJ ZIEMSKIEJ EGZYSTENCJI CYKLORENIKA NIE BĘDZIE:) OBY ! PAMIĘTAJMY JEDNAK, ŻE KAŻDY POJEDYNCZY PRZYPADEK JEST INNY...
  9. Hej Wszystkim ! :) Mam na imię Robert a kwetiapinę (najpierw w postaci Seroquelu a teraz, z racji tego, iż czasy refundacji leku w oryginalnej nazwie handlowej minęły, Ketrel; nie widzę jednak żadnej różnicy (w przeciwieństwie do Loquenu, który ogólnie okazał się zamiennikiem fatalnym, najgorszym z możliwych, po prostu źle oczyszczonym)) biorę już zdaje się przeszło rok. Od blisko 5 lat cierpię na CHAD typu II (mógłbym o tym opowiadać bardzo wiele tym niemniej zrobię to w nieco innym wątku gdyż ten raczej się do tego nie nadaje) i obecnie biorę 600 mg na dobę (200 rano i 400 na wieczór jednakże fakty są takie, że bez wiedzy swojego psychiatry biorę całość w 1 dawce przed spaniem - gdy bowiem brałem zgodnie z jego zaleceniem, to przez pół dnia byłem senny; teraz po obudzeniu się rano przez cały dzień nic takiego nie czuję, dopiero po około 30-60 minutach od nocnego zażycia ścina mnie tak, że przez 10 godzin śpię zwykle jak dziecko a nawet jak parę razy się w nocy obudzę, to i tak w sumie dobijam do 10h snu (czasem nawet i więcej) a wspomnianego wyżej przez kogoś porannego oszołomienia nigdy nie doświadczyłem)) razem z 250 (w krytycznych sytuacjach 300) g lamotryginy (w formie preparatu Lamitrin), której jednakże nawet tuż po zażyciu nie czuję wcale a wcale (dodam, iż teoretycznie także powinienem mieć to podzielone na dwie dawki tj. 150 rano i 100-150 wieczorem; biorę jednak także całość w 1 dawce na noc). Oba leki bardzo sobie chwalę, od niemal roku jestem w stanie idealnej eutymii, tylko co 2-3 miesiące zjawiam się u lekarza do kontroli. Kwetiapina i lamotrygina to leki wspaniałe - nie dość, że równie skuteczne jak olanzapina, karbamazepina czy też lit, to w przeciwieństwie do reszty nie pozostawiają za sobą żadnych, najmniejszych skutków ubocznych (senność i tycie przy olanzapinie (do dziś mam po leku Zolafren rozstępy na niemal całym ciele) i karbamazepinie czy biegunki przy licie to już przeszłość).Szczerze polecam każdemu (byle nie w formie leku Loquen, jak już zresztą wcześniej wspomniałem) !
  10. Nie wiem jak z fluoksetyną (Prozac), wiem natomiast tyle, że jest ona słabsza od paroksetyny, którą przyjmowałem w formie tabletek Rexetin. Poczułem po nich naprawdę znaczną poprawę. Już doksepina w dawce 2x25 mg na dobę (Doxepin) wyciągnęła mnie z takiego bagna, że szkoda gadać. Wenlafaksyna natomiast (Jarvis) nie zadziałała na mnie wcale, a jest to lek mocniejszy od Rexetinu. Wszystko zatem zalezy chyba od organizmu...
  11. Doxepin, choć jak wiemy to lek stary, trójpierścieniowy, jest w zasadzie lekiem dobrym, a na spanie nawet bardzo. Był moim pierwszym krokiem po wyjściu z bardzo poważnej depresji (potem Rexetin, a teraz Jarvis -biorę od jutra, także zobaczymy;D) po pierwszej fazie leczenia Zolafrenem na chwile przerwanym i zamienionym na największe świństwo na rynku czyli Risset (odpowiednik Rispoleptu) i Loquen (nie tak tragicznie, ale też dość depresyjnie). Co do samego Doxepinu to jak już powiedziałem, wspaniale się po nim śpi - naprawdę, aż nie chce się wstawać. Pełni on trochę funkcję takiego rozpalającego napędzacza i to właśnie czerwone policzki i wysokie tętno są uciążliwymi skutkami brania tego starszego preparatu. Ogólnie jednak daję 4:))
  12. No dzięki, oby - mam taka nadzieję [Dodane po edycji:] No witam ponownie, biorę Jarvis już prawie 4 tygodnie i powiem szczerze, iż poprawa w stosunku do Rexetinu jest mizerna. To coś jak viagra w aerozolu, niby coś czuć, ale słabo. Sam nie wiem, spodziewałem się naprawdę dobrego efektu. Miałem w 3 tygodniu leczenia dobry okres - 2-4 dni, głównie jak zapijałem lek 2-2,5 l Pepsi. Teraz jestem jakby w próżni i znów ciężko mi się za coś zabrać. Lek w każdym razie nie zrobił mi krzywdy, a ja choć mam zapisaną receptę na kolejną paczkę, to chyba ją zwrócę. Może mianseryna, a w ostateczności amitryptylina będą lepsze. A może warto zaczekać jeszcze z 2 tyg. (ponoć apogeum stężenia we krwi). Doradźcie:) [Dodane po edycji:] No witam ponownie, biorę Jarvis już prawie 4 tygodnie i powiem szczerze, iż poprawa w stosunku do Rexetinu jest mizerna. To coś jak viagra w aerozolu, niby coś czuć, ale słabo. Sam nie wiem, spodziewałem się naprawdę dobrego efektu. Miałem w 3 tygodniu leczenia dobry okres - 2-4 dni, głównie jak zapijałem lek 2-2,5 l Pepsi. Teraz jestem jakby w próżni i znów ciężko mi się za coś zabrać. Lek w każdym razie nie zrobił mi krzywdy, a ja choć mam zapisaną receptę na kolejną paczkę, to chyba ją zwrócę. Może mianseryna, a w ostateczności amitryptylina będą lepsze. A może warto zaczekać jeszcze z 2 tyg. (ponoć apogeum stężenia we krwi). Doradźcie:) [Dodane po edycji:] No witam ponownie, biorę Jarvis już prawie 4 tygodnie i powiem szczerze, iż poprawa w stosunku do Rexetinu jest mizerna. To coś jak viagra w aerozolu, niby coś czuć, ale słabo. Sam nie wiem, spodziewałem się naprawdę dobrego efektu. Miałem w 3 tygodniu leczenia dobry okres - 2-4 dni, głównie jak zapijałem lek 2-2,5 l Pepsi. Teraz jestem jakby w próżni i znów ciężko mi się za coś zabrać. Lek w każdym razie nie zrobił mi krzywdy, a ja choć mam zapisaną receptę na kolejną paczkę, to chyba ją zwrócę. Może mianseryna, a w ostateczności amitryptylina będą lepsze. A może warto zaczekać jeszcze z 2 tyg. (ponoć apogeum stężenia we krwi). Doradźcie:) [Dodane po edycji:] Odstawiam go jednak, nie dla mnie jest. Czuję się po nim jak w próżni czyli do dupy;/ *Sorx za poprzednią potrójną aż edycję posta, nie chciało mi zaakceptować jako odp. [Dodane po edycji:] Stwierdziliśmy jednak z lekarzem, że należy odczekać jeszcze te 4 tyg. aż lek zacznie w pełni działać zatem biorę nadal...:) [Dodane po edycji:] Witam ponownie. Ustaliliśmy wspólnie z lekarzem, iż definitywnie, po prawie 8 tygodniach stosowania odstawiamy Jarvis. W moim odczuciu był jak cukierki, nie podziałał totalnie. A może to tylko pozory??? W zasadzie zacząłem przesiadywać do 4-5 rano nie mogąc zasnąć, więc może rzeczyeiście ten Jarvis mnie tak nakręcał??? Nie wiem, póki co mam nie brać nic poza 2,5 mg Zolafrenu na noc. Chcemy się przekonać jak będę się czuł, gdyż teraz po odstawieniu antydepresantów, efekt może byc widoczny jak na dłoni. Zobaczymy. Kolejna wizyta za 2 tygodnie. Byle do przodu:)) PS: Aha, ten lek, jak i wszystkie antydepresanty z pewnością bardzo źle działają na potencję, ja mam z tym problem. Szczęście w nieszczęściu, nie mam jak narazie żadnej laski na horyzoncie;) [Dodane po edycji:] Witam ponownie, jestem już dzień po odstawieniu Jarvisu i miałem dzisiaj straszne zawroty głowy, duszności i ciśnienie 225/135. Jak myślicie, czy to był skutek odstawienia leku???
  13. Witam! Zaczynam obcowanie z owym lekiem od soboty. Jest to z tego co wiem odpowiednik Efectinu. Zażywałem póki co Doxepin i Rexetin. Czy to mi pomoże na fobie społeczną połączoną z zanikającą już definitywnie nerwicą jako efekt psychozy jakiej nabawiłem się w grudniu? Jak na was działa i jakie ma skutki uboczne?? Dodam iż obecnie kończę brać Zolafren i jestem na dawce 5 mg. Wiem, że chamuje on troche działanie tego leku;/ Pozdrawiam
  14. Witajcie! Zolafrenem leczyłem się dwa razy ze względu na psychozę lękową. Rok temu w dawkach 7,5 i 5 a w tym 5, 7,5 oraz 10. Lek świetny, chyba najlepszy na rynku, bardzo dobrze układa w gonitwie i rozbieganiu myśli, a także uspokaja. Biorę 5 miesiąc (w tamtym roku 4). Minus - straszne tycie, w tamtym roku ok 15 kg, a w tym ponad 20. No i ta senność, zwłaszcza w pierwszych 2-2,5 miesiąca. Po 4 miesiącu przy dawce 5 mg definitywnie ustępuje. Ostro trzyma na 10 mg, średnio na 7,5. Pozdrawiam
  15. Witam! Brałem to cholerstwo przez nieco ponad tydzień i powiem krótko, krzyż na drogę. Miałem niemal wszystkie skutki uboczne, lęki, depresję, nie chciało mi się nawet myć, miałem wrażenie, że wszyscy znają moje myśli i ciągle mnie obserwują, wizje uśmiercania i namierzania z internetu, jednym słowem tragedia. Człowiek po tym leku czuje się jak jakieś dziwadło, roślinka, zero potrzeb, libido poniżej 0 do potęgi n-tej. A wszystko to na dawce 1 mg. PS: Powyższy opis nie dotyczy o dziwo dawki 0,5 mg, kiedy objawami ubocznymi była tylko niesamowita senność i lekutkie napięcie. Osobiście polecam Zolafren, aczkolwiek straszna seność w pierwszych 2-2,5 miesiąca leczenia i tycie. W 5 miesięcy dawek od 5-10 mg utyłem ponad 20 kg. Warto było jednak pocierpieć, gdyż obecnie czuję się naprawdę dobrze.
  16. Witam! Właśnie skończyłem moją blisko 2 miesięczną przygodę z Rexetinem. Brałem go z powodu fobii społecznej jako stanie pochorobowym (ostre zaburzenia psychotyczne, które następnie przeszły w nerwicę). Teraz tj. od najbliższej soboty mam przejść na mocniejszy, bo z grupy SNRI, lek Jarvis (odpowiednik Efectinu - wenlafaksyna). Mam nadzieję, że będzie jeszcze lepiej niż jest, bo wciąż brakuje mi tej iskry. No więc, otrzymałem na recepcie Rexetin, jako kontynuator leczenia po Doxepinie (stary trójpierścieniowiec stąd dużo skutków ubocznych, czerwone policzki, wysokie tętno i ciśnienie). Do tego wszystkiego leczę się Zolafrenem (kończę) - dla mnie świetny i jedyny, który na mnie dobrze działa - minus - tycie: 31 kg! i senność, która po jakichś 3 miechach zaczyna ustępować. Jednak co do Rexetinu (uff, ale się rozpisałem, ale może się przyda:D), jak wiadomo jako antydepresant zaczyna działać po ok 3 tygodniach, a pełne działanie występuje po ok 6 tygodniach, przez pierwsze 2-4 dni lekkie zmulenie i bóle głowy, które po tym okresie ustępują, nie ustępuje jednak spadek libido, który nie jest jednak jakiś strasznie masakryczny (w przeciwieństwie choćby do Rissetu - odpowiednika Risoleptu, czy Loquenu - straszna deprecha). Po ok 4 tygodniach zaczyna czuć się odprężenie i spokój, myśli są poukładane, a człowiek spokojniejszy. Jako lek nowy nie ma (zazwyczaj) większych skutków ubocznych. Polecam, choć na bardzo silną depresję jest raczej za słaby. Ja poprawę odczułem jednak niezłą:)), ale mnie powyższy problem jednak nie dotyczy.
  17. Ja również nie czaję jak po risperidonie (składnik Risoleptu i Rissetu, który właśnie brałem) można się normalnie czuć. Miałem ogromny spadek libido, byłem naładowany jak diabli, nasiliły się lęki, miałem wrażenie, że każdy mnie obserwuje i zna moje myśli, zero potrzeb, wyobcowanie, człowiek czuje się jak roślinka, miałem wizję namierzania przez kogoś gdy przeglądałem internet i poczucie bycia jakby kryminalistą (do tego kląłem np. jak szewc). A wszystko na dawce 1 mg. Nadmienię, iż na dawce 0,5 nie było o dziwo źle, tylko strasznie chciało mi się spać. Masakra. Jedynym lekiem, który na mnie działa jak trzeba to Zolafren, który właśnie odstawiam. Po drodze był jeszcze Loquen, ale strasznie depresyjnie działał. Pozdrawiam. PS: Czytałem na jednym z forów iż połączenie go z pernazyną daje zdumiewająco pozytywne efekty, nie wiem, sprawdźcie jak chcecie...
×