Skocz do zawartości
Nerwica.com

isj

Użytkownik
  • Postów

    816
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez isj

  1. Tomakin, ma rację, w wielu przypadkach nerwica to objaw, a nie choroba. Tężyczka oraz schorzenia tarczycy to 2 kliniczne przykłady. Nie dajcie się zwieść lekarzom i zbyć paplaniem o nerwicy.

     

    No i suplementujcie pierwiastki, ja z powodu niedoborow wapnia, magnezu i potasu mam potężne problemy z równowagą organizmu. Wierzcie mi, to prawda, brak magnezu może wywołać nerwicę.

     

    Claire, masz, jak dla mnie typową nerwicę. 1 tabletka dziennie to jakiś trefny żart. 3x1, 3x2 dziennie Mg+B6 to standard.

     

    Aha, efekty kuracji magnezem, wapniem i potasem przychodzą po paru miesiącach, jak dla mnie przypadki, w ktorych, lęki przeszly po tygodniu to zwykłe placebo, ci ludzie na pewno nie wydostali się z rąk nerwicy. Jeśli braliście przez 2 tyg. czy miesiąc, to się nie dziwcie, że nie działa, magnez jest jonem słabo wchłanianym, organizm bierze tylko 30% w porywach, i to z jedzenia. Z suplementow nieco mniej, zaś z suplementow zlych typu aspargin nie bierze prawie nic. A jeśli nie daj boże popijecie magnez z rana mlekiem, to żadnej poprawy nie będzie (wapń blokuje przyswajanie magnezu).

  2. Witam na forum, to mój (prawie) pierwszy post tutaj, będzie długi, ale jestem już na skraju wyczerpania wszelkich sił życiowych i muszę to z siebie jakoś wypluć, tym bardziej że moja terapia stoi w miejscu i na dobre jeszcze się nie rozpoczęła. Nie mam nerwicy klasycznej, mam najprawdopodobniej chorobę, która wywołuje nerwicę, ale mnie już wszystko jedno...

     

    Zaczęło się w kwietniu ubiegłego roku. Zacząłem mieć dramatyczne kłopoty z koncentracją, skupieniem uwagi i pamięcią. Czułem się ciągle zmęczony, nie mogłem w ogóle spać, co doprowadzało mnie do szału, bo nigdy z tym nie miałem problemów. Na uczelni snułem się z kąta w kąt, chciało mi się spać na wykładach, czułem się bardzo osłabiony i przewlekle zmęczony.

     

    W lipcu przyszedł dramat. Najpierw poczułem, że nie mogę swobodnie przełykać, tak jakby skurczył mi się przełyk, następnego dnia przebudziłem się z potwornym drętwieniem języka. Tego samego wieczoru dopadła mnie okropna duszność wraz z potwornym bólem w klatce piersiowej - natychmiast na pogotowie. Wszystko w normie, diagnoza: nerwica. Nie dawałem sobie tego jednak przetłumaczyć, caly czas mialem jakieś klopoty z jedzeniem, dusiło mnie w gardle, przełyku i za mostkiem. Zrobiłem sobie gastroskopię - wyszło okropne zapalenie śluzówki zołądka oraz niedomoga wpustu. Powiedziano mi, że to musi być refluks, bo niesprawny wpust przepuszcza jedzenie i stąd takie objawy, z bólem w klatce włącznie.

     

    Niestety, gastrolog mi zaszkodził, choć już myslalem, ze znam przyczynę swoich dolegliwości. Powiedział, że mam żółte powieki i skierował na badania bilirubiny. Wynik 6,23 przy gornej normie 1,2 (czegoś tam) wprawił go w osłupienie, natychmiast dał skierowanie do szpitala, postraszył HCV, biopsją wątroby i różnymi innymi niespodziankami. Do szpitala zgłosiłem się kompletnie spanikowany i roztrzęsiony, w drodze do niego przyszedł pierwszy atak derealizacji. Była już noc, gdy mnie położono, w moim pokoju było jeszcze 2 pacjentów. Zasnąłem o dziwo, gdy przebudziły mnie potworne rzężenia i jęki pacjenta z sąsiedniego łóżka. Wezwałem lekarzy i ujrzałem oblicze tamtego człowieka, który kompletnie zsiniały (widzialem to mimo sztucznego światła) kurczowo trzymał się za pierś, nie mógł mówić etc. Wywieziono go do sali reanimacyjnej, niestety blisko mojego pokoju. Tam okropne ryki, spazmy, jęki, nakryłem głowę poduszką, ale jak na złość słyszałem to jeszcze wyraźniej. Zmarł, zawał. Ku mojej rozpaczy gehenna trwała dalej. Lekarka przyszła do nas, by spytać, czy wszystko w porządku. Rozmawaiła chwilę ze mną, a potem z tym drugim człowiekiem, gdy ten nagle bezwładnie osunął się na łóżko i stracił przytomność. Człowiek ten zmarł po dwugodzinnych staraniach lekarzy. Także miał zawał, choć leżał podobno na cos zupełnie innego. Tak więc do rana dotrwałem żywy tylko ja...

     

    Rozpętał się horror. nie mogłem normalnie funkcjonować, dostałem jakiś zastrzyk ze strzykawki o igle wielkości, którą widzi sie na filmach parodiujących służbę zdrowia. Przebudziłem się w nocy, straszliwa burza z piorunami, okropne uczucie gorąca, drapałem paznokciami w ściany, myśląc, że jestem w piekle. Wydawało mi się, że cienie zmarłych przesuwają się po ścianie... W wypisie ze szpitala moj stan okreslono jako "dobry", okazalo się, że cierpię na zupełnie niegroźny zespół Gilberta, nie mam żadnego HCV, USG jamy brzusznej jak z obrazka. Gdyby tylko gastrolog oznaczyl mi w skierowaniu podział bilirubiny na bezpośrednią (odpowiedzialną za wątrobę) i pośrednią (produkt uboczny metabolizmu), byłoby od razu wiadomo bez szpitala, w każdym bądź razie wystarczyłyby zwykłe badania ambulatoryjne...

     

    Od tamtej pory załamałem się zupełnie, czuję się jak dupek. Poszedlem do psychiatry, ten mi dał na cześć Afobam i Seronil. Podziałały nadzwyczajnie: dostałem ataku oczopląsu i mimowolnych skurczów mięśni z czterdziestostopniową temperaturą. Obudziłem się kompletnie otępiały w szpitalu - zespol serotoninowy, najprawdopodobniej spowodowany nadwrazliwością na fluoksetynę i podaniem jej razem z benzodiazepinami. Płukanie żołądka, kroplowka i sio.

     

    Zmieniłem psychiatrę, obecny ma ze mną bardzo dobry kontakt, jednak nie mam tyle kasy, żeby chodzić do niego co tydzień, zacznę dopiero za jakieś 2 tygodnie. W międzyczasie wyszło, że wcale nie mam refluksu (impedancja), za to zaczęły się okrutne mrowienia i drętiwenia calego ciala, z parestezjami, duszeniem się i skurczami krtani (to jest najgorsze), polazlem do neurologa, ten postukał, postukał i stwierdził, że mam tężyczkę. Badania elektrolitow złe: potasu prawie wcale, wapnia też, magnez równo w dolnej normie. Do potwierdzenia tężyczki potrzebne jest jednak EMG, idę więc do szpitala z tymi wszystkimi swoimi problemami, mam nadzieję na kompleksową diagnozę, bo mi się żyć odechciewa.

     

    Lekarze popełnili okropne pomyłki: gastrolog, stwierdzając nieistniejący refluks i dając kompletnie niemiarodajne badanie na bilirubinę, psychiatra, który dał mi to co dał i z czym. Lekarze nie chcą mnie leczyć, bo mowią, że mam nasrane w głowie, psychiatra nie chce dawac mi SSRI po Seronilu, poza tym przy moim duszeniu się muszę być pewny, że to nie jest miastenia (a więc znowu EMG i znowu czekanie), bo inaczej będzie jeszcze gorzej. W końcu dostalem Aurex na własną prosbe - w ogóle nie działa. To jakieś błędne koło. W poniedziałek zgłaszam się do szpitala, a potem na psychoterapię od razu, bo mam już dosyć.

     

    Proszę, napiszcie, że z tego da się wyjść, że psychoterapia działa, że leki psychotropowe nie uzależniają i nie robią z Ciebie szmaty, że zwalaczają objawy somatyczne, że podnoszą nastrój. Czuję się kompletnie przegrany, przerwałem studia, straciłem kobietę, panicznie boję się śmierci, a już zwłaszcza agonii. Nie chcę już żyć.

     

    PS. Oczywiście wszystkie badania dobre, na spirometrze wydmuchałem 132% (kosmos), żadnna ze znanych mi osob nie doszla do zblizonego wyniku, ale chciałbym być nimi, a nie sobą.

  3. Tyle się mówi o tym Efectinie... Ja zamierzam zmienić lek, ponieważ dotychczasowy - Aurex - wcale na mnie nie działa, usunął tylko częśc malo dokuczliwych objawów somatycznych. Te dolegliwe wraz z lękiem i objawami pozapiramidowymi pozostały.

     

    Jak szybko ten lek zaczął na Was działać? Czy usuwa objawy somatyczne nerwicy (proszę, napiszcie, że tak, bo ja ledwo żyję, zazdroszczę Katarzynce, że jej przeszło) Moja koleżanka, psycholożka, twierdzi, że Efectin to najlepszy lek na rynku i warto spróbować, jeśli inne zawiodły. Proszę, napiszcie, czy warto.

     

    PS. nie wiem, jak z Efectinem, Suzak, ale nie powinno się brać benzodiazepin z fluoksetyną.

×