Żeby nie mnożyć wątków - witam wszystkich.
Do sprawy.
Mam problemy, zdaję sobie sprawę, że mam problemy, że sprawy zaszły już trochę daleko. Nie radzę sobie z własnymi problemami, często je zresztą wyolbrzymiam. Nie dbam o siebie tak jak powinienem - no, dbam o to, żeby jakoś wyglądać, ale zupełnie nie dbam o swoje zdrowie (fizyczne i psychiczne). Może widzę w tym jakąś szansę na przyszłość...
Zdarza mi się widzieć ludzi z poalkoholową marskością wątroby, nie chcę skończyć jak oni - z wodobrzuszem, chudymi kończynami, ginekomastią. Ale cały czas usilnie na to pracuję (nie mogę się zmusić, żeby zrobić kilka podstawowych badań, żeby zobaczyć na czym stoję - zwyczajnie się boję).
Jaki jestem na codzień? Słucham ludzi, a ludzie mi sporo opowiadają, zagarniam to wszystko, pocieszam. Ale nigdy (no, od wielkiego dzwonu to się zdarza) nie zdradzam co siedzi we mnie. Czyli - z jednej strony otwarty, z drugiej skryty. I tak kiszę w sobie to wszystko, wieczorami smutki zalewam piwem. I życie się toczy. Każdego dnia marzę o jednym - żeby to życię się zmieniło - w jedną lub w drugą stronę, jak najszybciej.
Żeby uporządkować ten bełkot - mam dwa problemy - depresja i alkoholizm. Jedno wynika z drugiego. Trzeci problem to brak pomysłu na rozwiązanie tych spraw.
Poradźcie - jak zawołać o pomoc? Ja nawet nie wiem kogo miałbym prosić.Czy lecieć do psychologa/psychiatry? Czy może próbować rozmawiać z kimś z rodziny (bo powiedzenie "z kimś bliskim" to byłaby przesada). Nie wiem co będzie wymagało większej odwagi...
Inna myśl - może nie warto prosić o pomoc, tylko robić to co lubię - pić wieczorami? Może nie warto się starać, zwłaszcza, że nie mam dla kogo?