Mam bardzo daleko posuniętą depersonalizacje i derealizacje. Psychiatrycznie zacząłem się leczyć od nie dawna, końska dawka SSRI i na początku kwetiapina 200 przez jakieś 2 tygodnie na uziemienie na planecie ziemia. Dopełniają to leki przeciwlękowe jak benzo i pregaba, korzystam z umiarem. Przedtem się ratowałem różnymi farmaceutykami które tylko pogłębiły problemy. Pomoc mojej psycholożki jest dla mnie niezbędna. Czuję jakby został ze mnie ułamek tym kim byłem, zaczeło się niewinnie od lekkiej derealizacji która wówczas była wywołana lękami i całym spektrum alienacji. Po jakimś czasie doszła do tego depersonalizacja a traumatyczne wydarzenia mnie w tym stanie zawiesiły. Od tego momentu moje ciało stało się jedynie narzędziem do realizowania zadań i misji... Nie byłem spójny z emocjami, działałem jak psychopata z tą subtelną róznicą że bardzo mnie to niszczyło i się tylko dalej odrywałem od przeżywania chwili jako człowiek. Kompletny dysonans. Nie dopuszczałem do siebie negatywnych emocji. Przez całe życie miałem ich za dużo i uznałem że np. żal czy płacz jest tylko formą reakcji a reagować zawsze można było w lepszy sposób w stosunku do jakiegoś wydarzenia. Tak naprawdę w głebi mnie to bardzo bolało a cały ten ból stał się moim napędem. Skutek jest taki że odsunołem się o lata świetlne od człowieczeństwa. I o ile mnie już niemalże nic nie rusza to somia daje mi popalić poprzez sztywne mięsnie na całym ciele a szczególnie te na barkach. Cały czas mam spłycony oddech. Z tego nie ma wyjścia, można jedynie leczyć objawowo i nie brnąć dalej w tą kruliczą norę. Żałuję że wcześniej nie wskoczyłem na SSRI, kapitalnie tłumi wszechobecny ból i daje pole by z nim pracować.