Skocz do zawartości
Nerwica.com

InqSiJu

Użytkownik
  • Postów

    216
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Ostatnie wizyty

2 267 wyświetleń profilu

Osiągnięcia InqSiJu

  1. Ja raczej odebrałem to doświadczenie trochę jak coś co jest bezpośrednim zobaczeniem, że wszystko jest przypadkiem Czytałem ludzi, którzy opisywali coś podobnego do mojego przeżycia i chociaż opis sugerował coś bardzo podobnego to określenia typu "śmierć ego" są dla mnie trudne do zrozumienia. Może jakoś nie rozumiem terminologii, ale ja raczej marzyłem o stanie odcięcia do samego siebie. Miewałem różne ataki paniki, stany dużego lęku, derealizacje itp. Miewałem stany depresyjne zmieszane z derealizacją, gdzie nawet nie umiałem sobie wyobrazić, że jest możliwe czuć się inaczej. Czułem się wtedy jak wewnątrz koszmaru, gdzie mam jakąś świadomość, że nie byłem tutaj od zawsze ale nie potrafię w ogóle pojąć czym mogło być to coś innego. Natomiast faktycznie przerażenie sprawiło, że nawet kiedy go nie było to już po prostu wiedziałem pewne rzeczy, bo je zobaczyłem. W tym sensie, to przerażenie było jakby na zewnątrz. Bo stan depresyjnego koszmaru był taki, że kiedy minął, to wszystko widziałem jak wcześniej. A po tym jak doświadczyłem tego przerażenia, to było jakbym coś zobaczył co istnieje poza mną. I to było jakby zobaczyć kompletny bezsens wszystkiego. Natomiast kiedy ten "bezsens" wszedł we mnie, to wszystko się zmieniło. Trochę jakbym nauczył się nowych słów. Dlatego nie bardzo lubię o tym mówić, bo używam słów, które znam z literatury i których nigdy nie rozumiałem. A teraz je rozumiem, chociaż nie umiem tego wytłumaczyć. Tak jak po tym przerażeniu widzę, że wszystko jest bezsensowne i ten bezsens jest wszechogarniający. Ale kiedy go przyswoiłem, to zacząłem odczuwać też sens swojego życia. Nazwałbym to małym sensem, bo nie ma w nim nic wzniosłego (typu Bóg ma plan, coś tam nad czymś czuwa, nie ma przypadków bla bla bla). Ale jest to mały sens, który jest nienaruszalny i nawet wszechogarniająca pustka nie jest w stanie go naruszyć. Na takim poziomie bardziej psychologicznym powiedziałbym, że jest to analogiczne do tego wewnętrznego poczucia wartości jakie odkryłem w sobie. Nie wydaje się ono wielkie, bo jego odkrycie w pewnym sensie zmieniło niewiele (pomijając sporo praktycznych przemian w moim życiu, których nie da się zignorować). Dalej prawdą są różne rzeczy o mnie, które byłyby trudne do powiedzenia na głos i dalej mam swoje wady. I dalej czasami, w zwykłym sensie, czuję się bezwartościowy. Ale to "małe" poczucie godności jest stałe, i nie pozwala mi zapomnieć, że cokolwiek bym nie czuł i cokolwiek inni by myśleli, ja jestem wartościowy.
  2. Cześć, zastanawiam się czy ktoś przeżył coś podobnego. Preludium do tego co się wydarzyło rozpoczęło się jakieś 7-8 lat temu. Zaczęło mnie co jakiś czas nachodzić pewien stan, który spróbuję opisać, chociaż nie potrafię. Najbliżej temu było do przerażenia. Ale ta odmiana przerażenia była zupełnie innego rodzaju niż cokolwiek innego co potrafiłbym nazwać. Pod wieloma względami te uczucie było niezwykle łagodne. W ciele w zasadzie nie było czuć nic (a zwykłe lęki, zdenerwowania itp miału u mnie zawsze mocny somatyczny komponent). Nie było ono nakierowane na nic konkretnego. Tak jakby to przerażenie obejmowało sobą wszystko w równym stopniu. W tym sensie nie było od niego ucieczki. Cokolwiek by się zdarzyło, to i tak byłoby to najgorsze. Nie ma różnicy między rzeczami najgorszymi i najlepszymi. Ale również jak pisałem wyżej to przerażenie było puste jeśli chodzi o jakiś taki czysto odczuwalny komponent. W zasadzie chciałbym nawet powiedzieć, że wydawałoby się jakby to przerażenie było na zewnątrz. To jest jakbym je widział oczami we wszystkim co da się zobaczyć. No i z pewnością nie potrafię wyobrazić sobie niczego straszniejszego niż to coś co starałem się powyżej opisać. A doświadczyłem wielu bardzo trudnych rzeczy i każda z nich była lepsza niż to coś. To przerażenie odegrało ogólnie pewną pozytywną rolę w moim życiu, bo dokonałem wielu pozytywnych zmian z jego powodu. Bo kiedy je przeżywałem, to naprawdę byłem w stanie zrobić wszystko, aby chociaż oszukać samego siebie, że ono zniknie albo mogłem zrobić cokolwiek, aby chociaż na chwilę o nim zapomnieć (tak więc robiłem i negatywne rzeczy jeżeli miałem nadzieję, że ono minie). Potem minęło, czasami wracało. Natomiast zawsze kiedy tylko czułem, że gdzieś się ono może czaić, to domyślacie się, że był to duży czynnik motywujący, bo nic nie było straszne w porównaniu z tym przerażeniem. Jakiś, już dłuższy, czas temu to przerażenie wróciło, i znowu podejmowałem wysiłki (zdrowe i niezdrowe), aby przed nim uciec. Tym razem jednak wydarzyło się coś innego, bo moje próby zawiodły. Doszedłem do momentu kiedy przerażenie osiągnęło swój przerażający poziom, a moje ucieczkowe strategie (dobre i niedobre) zawiodły, i już nie miałem siły. I kiedy przestałem się bronić, to jakby to przerażenie, które odczuwałem jako będące na zewnątrz weszło do środka. Wtedy w końcu poczułem coś bardziej somatycznego, tak jakby otchłań, która rozrywa moją klatkę piersiową. Tylko odczuwanie tej pustki/otchłani było przyjemne. Później jeszcze przez długi czas czułem tę dziurę w sobie ale postrzegałem ją tylko pozytywnie. Nie chce mi się opisywać szczegółów późniejszych wydarzeń. Ale ogólnie pozbyłem się wielu lęków, zacząłem być bardziej towarzyski. Zacząłem stawiać granice tam, gdzie wcześniej bałem się to robić. Zacząłem cieszyć się małymi rzeczami. Zmieniłem też swój stosunek do siebie. To co wcześniej widziałem jako wady i słabości, które uzasadniają moją bezwartościowość, stały się pewnymi cechami mnie, które w żaden sposób nie są w stanie umniejszyć mojej wartości, która jest maksymalna. Więc i praca na tymi wadami stała się łatwiejsza, bo zacząłem je obserwować ze spokojem. I nawet jeżeli jest coś wadliwego we mnie, czego nie potrafię zmienić, to nie mam teraz do siebie o to wyrzutów. Akceptuję to, bo wiem, że nic nie jest w stanie umniejszyć (ani zwiększyć) godności, która mi przysługuje.
  3. Nie trzeba być aż tak radykalnym żeby nieszczęścia mieć w dupie. Jak jest źle, to jest źle. Nie ma potrzeby udawać, że jest inaczej. Więc jest nieprzyjemnie. Ale niezależną rzeczą jest jeszcze sobie dorzucać więcej cierpienia przez myślenie jaka to krzywda i niesprawiedliwość mi się dzieje i jak to powinno być inaczej.
  4. Mówię to sam do siebie
  5. Do szczęścia potrzebna jest umiejętność. I jak każdą umiejętność można ją opanować lepiej lub gorzej. Opanowana w stopniu doskonałym pozwala być szczęśliwym w każdych okolicznościach. A przy jej kompletnym braku nie będzie się szczęśliwym, choćby wszystko układało się idealnie.
  6. Nie pamiętam. Ale w internecie większość opinii o lekach należy do jednej z swoich grup: "nie działa, to placebo" i "gdyby wyszło na jaw co ten lek robi, to firmy farmaceutyczne zostałyby skazane za zbrodnie przeciwko ludzkości"
  7. Czytałem też straszne rzeczy o tym na necie. Ja brałem ponad pół. W szczytowym okresie 600mg. Nie zauważyłem żadnego działania.
  8. InqSiJu

    Samotność

    O samotności nawet nie da się pisać. Można się użalać, że się jest samotnym. Albo uzasadniać swoją samotność lub ją usprawiedliwiać. Ale po co? Żalić się samemu sobie, to niewielka ulga. A komuś się nie da, bo jakby się dało, to by się nie było samotnym. Usprawiedliwiać się przed innymi też nie ma sensu, bo mniej samotnym się jest samemu, niż z ludźmi, którzy takiego usprawiedliwienia/uzasadnienia się domagają. A przed sobą, to szkoda czasu. Usprawiedliwianie się przed samym sobą rzadko kończy się powodzeniem. A często i nie ma czego usprawiedliwiać. Można próbować z nią skończyć ale kto próbował ten wie, że nie dla wszystkich się to kończy sukcesem. Koniec końców najlepiej znosić ciężar samotności, jak pan buk przykazał, czyli samemu. W pewnym momencie otoczenie ludzi tylko zwiększa samotność. A już najgorsi są ci, którzy żalą się na swoją samotność, a z ich słów wynika, że nie wiedzą o czym mówią.
  9. Słowo sens ma tyle znaczeń, że łatwo się w nich pogubić. Gdyby je wszystkie rozróżniać, każdy post zamieniłby się w książkę. Akceptacja bezsensu (tj. odrzucenie wiary w jakiś zewnętrznie ustanowiony porządek/cel świata czy życia) jest pierwszą częścią. Bo to stawia Syzyfa w pozycji kogoś kto wie, że jego praca nigdy nie zakończy się sukcesem. Ale Syzyf (jako nasz mitologiczny przykład) jednak się nie poddaje. Sensem nie jest więc bezsens sam w sobie ale raczej praca pomimo bezsensu. Ja bym to nazwał czystą afirmacją życia samego w sobie (w przeciwieństwie do urojonych afirmacji życia, które wplatują je w jakieś koncepcje religijne/moralne/historyczne/społeczne/....). Tak, ale jest tutaj więcej niż tylko pogoń. Prawdziwe życie jest przesłonięte również przez oczekiwania. Mnie np. bolało (i dalej pobolewa, bo szczęście rodzi się w bólach) to, że pod wieloma względami nie osiągnąłem w życiu tego co "powinienem osiągnąć". Więc moje życie (tu i teraz) było przesłonięte przez to co postrzegałem jako jakieś standardy wartościowego życia do których ludzie powinni aspirować. Teraz wiem, że im nie podlegam. Wiem, że wielu ludzi uznałoby mnie za pośmiewisko. Wiem, że wiele moich potrzeb, które są fundamentalne dla dobrostanu ludzi, pozostaje niezaspokojonych. Jakąś część z nich nauczę się zaspokajać, a jakaś pozostanie niezaspokojna do śmierci. Jednak w sferze wartości ani bogowie, ani ludzie nie mają nade mną władzy. Co z tego, że niektórze rzeczy osiągnąłem 20 lat później niż "powinienem był to zrobić"? Co z tego, że nie umiem rzeczy, które są "naturalne" dla innych? Co z tego, że "zmarnowałem czas"? Oczywiście fajniej byłoby mieć przywilej rozwoju "standardową" ścieżką. Doświadczyć właściwych rzeczy we właściwym czasie. Ja zamiast tego doświadczyłem ciągu traum, które fundowali mi inni, a później sobie sam ich dokładałem. Nie zmienię przeszłości i nie neguję swojego aktualnego niefortunnego położenia. Ale tu i teraz te rzeczy mają dużo mniejsze znaczenie niż mogłoby się wydawać. Tu i teraz mogę robić rzeczy, które sprawiają mi przyjemność. Staram się też osiągnąć rzeczy, których nie mam bez zbędnego zamartwiania się tym czy tym razem się to powiedzie czy też może po raz kolejny zaliczę spektakularną klapę. To rozumiem przez afirmację życia, tj. mojego życia, które jest unikalne i jest dla mnie największą wartością w tym świecie
  10. Nie wiem co rozumiesz przez sens pracy czy życia. Oczywiście można wierzyć w to, że naszym postępowaniem w życiu dążymy do jakiegoś celu, a nasze życie i wybory mają znaczenie, bo gdzieś nas prowadzą. Co do mnie, ja nie wierzę w nic takiego. Jeżeli szukać takiego sensu to życie jest bezcelowe. Chyba, że za cel uznamy śmierć. A praca Syzyf jest obrazem życia szczęśliwego. W jego wypadku wszystkie starania sprowadzą się do tego, że kamień i tak spadnie w dół na początek drogi. Jego praca będzie wiecznie bezsensowna, bo jest postacią mitologiczną. W naszym wypadku praca skończy się śmiercią (w najlepszym wypadku, bo po drodze czychają inne niebezpieczeństwa, które mogą zmiażdżyć nasze starania). Jednak świadomość bezcelowości/bezsensowności świata przynosi nie cierpienie ale wolność. A wolność od iluzji celu/sensu przekierowuje uwagę na jedyne miejsce, gdzie można znaleźć szczęście. Tym miejscem jest życie samo w sobie tu i teraz. I nie ma paradoksu w tym, że można być szczęśliwym nawet w stanach ekstremalnego lęku lub przygnębienia.
  11. Trzeba wyobrażać sobie Syzyfa szczęśliwym.
  12. Efekty zacząłem odczuwać po tygodniu. Jeśli chodzi o skutki uboczne to trochę ciężko mi powiedzieć. Nudności po przyjęciu, to chyba dalej mam czasami i muszę się zmusić do jedzenia rano. Jeśli chodzi o sen z którym miałem problem to musiałem wymienić trittico na ketrel. I od tamtej pory śpi mi się dobrze. Ale u mnie ze snem, to nawet dobre samopoczucie wystarcza, żeby źle spać
  13. Zgoliłem kawałek uda i skóra jest taka gładka i miła w dotyku
  14. Biorę Atenzę 36mg. Działa subtelnie, więc trudno mi powiedzieć czy od razu, ale tak powinien działać. Nie wiem czy dałbym radę bez wortioksetyny. Na razie nie planuję próbować, bo nie chcę ryzykować powrotu do tego co było.
×