Skocz do zawartości
Nerwica.com

HerShadow

Użytkownik
  • Postów

    152
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

Osiągnięcia HerShadow

  1. Wypróbowałabym bez mrugnięcia okiem, ale nie jestem pewna czy mogę tak sobie to zrobić ze względu na leki. Biorę paroksetynę i pregabalinę. Zapytam lekarza, ale dopiero po nowym roku. Pomyslałam jednak, że może jest tu ktoś, kto ma wiedzę o róznych naturalnych składnikach i metodach radzenia sobie poprzez nie. Nie wiem, czy mogę tak wrzucać link, w razie czego poproszę o usunięcie - (...)- w jego skład wchodzi ashwagandha, lion's mane, kordyceps, chaga, l-teanina, ekstrakt z kawy i olej mct. Lubię Health Labs Care ze względu na składy właśnie. Jestem zachwycona kolagenem. Produkt z linku, który wrzuciła ma szerszy skład i zastanawiam się, który i czy w ogóle się zdecydować. Łączycie to z lekami?
  2. Boże, jakie to przykre. Ludzie są okropni. Ja postanowiłam podejść do tematu w taki sposób, że jak czasem zdarzało mi się brać leki w pracy, bo nie zdążyłam w domu, to mówiłam otwarcie, że choruję na depresję i zaburzenia lękowe i koniec. Jakoś sama w sobie uznałam, że podejdę do tego jak do każdej innej choroby. Nie czułam się akurat z tego powodu jeszcze jakoś inaczej traktowana. Ale kto wie. Pewnie wszystko przede mną. Trzymaj się w tym nowym miejscu.
  3. Okropnie. Powłóczę swoim ciałem, żeby cokolwiek zrobić.
  4. Rozumiem Cię doskonale. Ja byłam bliska poddania się i stwierdzenia, że tak już musi być jak jest. Że tyle lat chodzę na terapię, a problem ciągle jest ten sam i nie bawi mnie wydawanie pieniędzy na coś, co nie działa. Chyba dzięki temu mam porównanie. Obecnie mój terapeuta naprawdę podejmuje kroki aby mnie wyprowadzić z tego stanu i nieco ułatwić życie, ale jak pisałam, ja czuję, że nie mam siły już. Czuję się wypompowana i zrezygnowana pomimo, że widzę, iż to wszystko, to jest to, co powinno mieć miejsce na każdej terapii, a nie opowiadanie jak minął mi weekend, tylko konkrety. Potrafi mnie naprowadzić, kiedy odruchowo próbuję odejść od wątku, czego mi brakowało, bo nie czułam, że ta osoba naprzeciw da temu radę, jeżeli nie chciała lub nie potrafiła zauważyć, że uciekam. Może to dziwne, ale dzięki temu czuję się bezpiecznie i chcę zrobić te kroki, ale totalnie nie mam siły. Nic to. Zobaczymy jak pójdzie dalej. Robię co mogę. Wg mnie to dobrze, że zaczynasz akceptować swoją inność. To spory ciężar ściąga z Ciebie. Ja już też potrafię bardziej sobie odpuścić, kiedy potrzebuję odpoczynku. Bo inaczej jest tak, że próbujesz działać jak większość, mając inne narzędzia. To się nie może udać. I ja też to dostrzegłam u siebie. W terapii nie chodzi o to, żeby nauczyć się dociągnąć do ogółu, tylko o to, żeby z tym, co się ma funkcjonować bez cierpienia, albo przynajmniej je mocno ograniczyć. Nie sądzę, że bredzisz. Brzmisz na świadomą osobę i respektującą swoje możliwości. To dobrze. Ja mam trudno z ludźmi, kiedy wchodzę w takie towarzystwo jakby przemocowe. Nie umiem się w tym odnaleźć, więc wypadam na najsłabsze ogniwo i mam przerąbane. NIe wszędzie taka jest atmosfera, ale nie mam pojęcia czy wtedy po prostu ludzie podświadomie czują, że się ich boję, chociaż na zewnątrz jestem racjonalna i twardo stąpająca po ziemi, to może podświadomość robi swoje. Biorąc pod uwagę to, że przez lata byłam szykanowana w grupie, prawdopodobne jest, że coś się odpala w niektórych warunkach. Przez moje problemy mam też inne spojrzenie na życie. Nie robię dram tam, gdzie ich nie ma. Nie chce mi się. Nauczyłam się z wiekiem też chyba nie skupiać się na sztucznie wywołanych problemach. Tak, zdecydowanie czuje się wyobcowana i samotna. Co do maski w pracy, to znam doskonale. Drenuje mnie to bardzo. Nie wiem jak Ty, ale ja przychodzę wypompowana totalnie. To takie uczucie, jakbym zostawiała siebie w domu i wychodziła do pracy. Mój terapeuta to jakoś nazwał, ale nie pamiętam jak. Cieszę się, że te wszystkie rzeczy są jakoś określone. Nie czuję się tak bezradna, bo być może da się jakoś nad nimi zapanować.
  5. Super, że miałaś szansę na taka modyfikację i ona pomogła. Ojojoj, to się porobiło. Może będąc na rencie będziesz mogła znaleźć sobie dodatkowe zajęcie mniej obciążające? Oby wszystko ułożyło się dobrze dla Ciebie. Będę trzymać kciuki. Jeżeli będziesz miała ochotę, daj znać. To bardzo miłe, dziękuję. Samej mi różnie z wiarą. Myślę, że jeżeli cokolwiek istnieje po naszej śmierci, to raczej będę po wieki w czyśćcu. Nie umiem trzymać się "zasad". Z resztą nie ze wszystkimi się zgadzam. Sądzę, że życie jest bardziej skomplikowane i nie da się 1:1 ich przyłożyć. Ale będzie mi bardzo miło. Dziękuję. Może tym bardziej modlitwa mi się przyda.
  6. Bardzo jest mi przykro. Trochę mnie nie było, ale się u mnie sporo działo - rocznice, choroby, problemy rodzinne. Nie miałam kiedy usiąść na tyłku. Jak sobie radzisz? Ja ostatecznie zrezygnowałam z tej pracy. Niechęć do mnie była bardzo dla mnie wyczuwalna. Zachowania przykre, niekoleżeńskie, ale doszłam do tego dlaczego. Bynajmniej nie z powodu spóźnień, ale... czyichś kompleksów. Staram się sobie nie pozwalać na takie myśli, bo wychodzę z założenia, że to niezdrowe dla mnie samej, ale... tym razem mam nadzieję, że karma wraca. Jeszcze tygodnie po odejściu śniła mi się ta robota po nocach. Rozumiem co masz na myśli, jednak jestem żywym przykładem tego, że spóźnienia nie oznaczają braku szacunku. Nie spóźniałam się nigdy celowo. Nie spóźniałam się też codziennie. Sama także nie boczyłam się na inną osobę, która się spóźniła. Uważam to za małostkowe. Sorry, każdy ma jakieś życia i problemy. Nie będę się czepiać o 10 minut obsuwy. Ponadto prawdopodobnie za moje spóźnienia odpowiada... ADHD. Większość innych objawów się zgadza, więc w nowym roku idę na diagnostykę aby to potwierdzić. Próbowałam oczywiście sobie z tym radzić, ale różnie wychodziło. Dlatego też nie jestem pierwsza do boczenia się na ludzi za takie pierdoły, bo dla wielu osiągnięciem jest wstanie z łóżka i przyjście do pracy. Często słyszałam od nowych osób, że lubią być ze mną na zmianie, bo spokojnie tłumaczę i nie wprowadzam niezdrowej atmosfery. Jak wyżej napisałam z resztą, okazało się później, że to miejsce było toksyczne a przyczyny tej sytuacji żenujące i wynikające z czyjegoś podłego charakteru i kompleksów. Ja nie wchodzę w obozy obgadywania siebie nawzajem. Kaman. To jest dopiero brak szacunku. Przecież nie wymieniam nikogo z imienia i nazwiska. W przeciwieństwie do osób, które obrabiały mi tyłek bez najmniejszego problemu. Co do terapii, też zaczynałam tak myśleć, ale trafiłam na konkretnego terapeutę. W końcu! -------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- Czas tak zapieprza... widzę, że ostatni raz pisałam w lipcu. Nie wiem kiedy minęło te pół roku. Stan na dziś - rozumiem co się wydarzyło w moim życiu i jaki miało to na mnie wpływ. Ale nie jestem pierwsza do tego, aby spocząć na laurach i uznać "tak już musi być przez to, co mnie spotkało". Problem polega tylko na tym, że nie ma siły. Mój obecny terapeuta idzie do konkretów. Ma rację z celem, jaki wskazał, (nie chcę pisać jakim, bo nie chciałabym być ewentualnie rozpoznana), tylko ja nie mam siły. Nie mam siły na nowe wyzwania. Jakby ktoś spuścił ze mnie powietrze. Rozumiem, że przez lata ciśnięcia do przodu, ucieczki do czegoś, się zwyczajnie one wyczerpały, ale jak je przywrócić? Co najlepsze, to osiągnięcie założonego celu byłoby taki boosterem. A może nie? Może zajechałam się bezpowrotnie? Próbuję dać sobie czas na wyluzowanie, odpoczynek. Nie pracowanie za wszelką cenę. Co za uczucie po prostu sobie poczytać książkę. Nieprawdopodobne. Mam niestety też takie poczucie, że już czas minął na wszystko. Jestem po trzydziestce i zawodowo kręcę się w kółko. W dodatku z poziomu rynku pracy na razie mam określone warianty. Z poziomu własnego biznesu, na razie to nie zadziała. Czuję się przegrywem. Kręcę się w kółko i nie mogę odczepić tych cholernych kotwic. Mam cichutką nadzieję, że może spora część moich problemów z działaniem, to ADHD. Jeżeli tak, może będę w gronie osób, na które zapisane leki podziałają.
  7. Hej, od jakiegoś czasu noszę się z zamiarem pójścia na jakiś kurs taneczny. Jeżeli jesteś nadal zainteresowana, możemy pogadać. Mam podobnie, wejście w grupę obcych ludzi mnie raczej nie zachęca. Weź się jeszcze rozluźnij, żeby nie być drewnem Jakiś konkretny styl Cię interesuje?
  8. Nic mnie już w wykonaniu ludzi nie zdziwi. Ja na mojej zapewne "dyscyplinującej" w ich mniemaniu rozmowie, usłyszałam właśnie różne sprzeczne zarzuty. Gdyby nie to, że mimo moich lęków, o wiele mniej sie przejmuję wskazałam im to bardzo szybko. W ogóle chyba nie spodziewały się takiej rozmowy. Były anstawione na coś zupełnie innego. Mimo wszystko przez te wszystkie lata jakaś część mnie zrobiła jakiś progres. Nie wiem tylko, czy to nie jest po prostu etap, kiedy jest mi wszytko jedno. Ja mam podobnie z podejściem do relacji w pracy, chociaż wiem, że zdarza się nierzadko nawet, że ludzie wynoszą z niej trwałe znajomości, to serio. Nie wiem jak. Moja żadna nie przetrwała z ostatniego miejsca pracy pomimo, że był potencjał a ja byłam nastawiona na dłuższą znajomość. Ale nie będe też ganiać za ludźmi. Swoją drogą jak bardzo nic nie znaczą nawet ludzkie zachowania... aż żal. Wystarczy mi, że zostanę własnym. Z tą paroksetyną, to tak coś chyba nie bardzo. Jestem w trakcie drugiego opakowania, czyli w połowie 2 mies. i jakoś tak... nie ma szału. Ale to też chyba nie depresja. Bardziej lękowe tematy, albo faktycznie mam ADHD, czego raczej nie obstawiam, chociaż faktycznie parę rzeczy mogłoby na to wskazywać. Kolejne badanie za miliony monet przede mną. Na etacie jestem jak sparaliżowana. Boję się, że mnie wywalą, nawet jak nic się nie dzieje, co by mogło na to wskazywać (aktualny przypadek się nie zalicza akurat do takiej sytuacji). Zaczęłam się zastanawiać, że może ja tutaj działam trochę jak toksyczny partner - sama prowokuje sytuacje, które mogłyby do tego doprowadzić a przynajmniej utrwalić ten lęk. Weźmy na przykład spóźnienia. Ogólnie w moim przekonaniu 5 czy 10 minut to nie spóźnienie. To czy ktoś się spóźnia w moim mniemaniu, nie jest moją sprawą, nawet jeżeli pracujemy w zespole. Dlaczego dorosła osoba ma się tłumaczyć. Ja rozumiem nie przyjście do roboty i nie danie znać, ale 2,3 lub 5 min? Serio? W mojej ocenie, to jest małostkowe, ale dla pracodawcy gratka, aby podręczyć. No ale wiadomo, jak pracodawca tak sobie życzy, to się trzeba dostosować, niezależnie od tego, co się myśli. Ale ja, pomimo że oczywiście mnie stwarzanie takiej sytuacji bardzo stresuje, rujnuje mi nastrój, choć się staram i robię co mogę, zdarza mi się być te 5 po. Nie wynika to z celowości (przynajmniej świadomej). Tez mi się to nie podoba, a jednak walczę z czasem. Jak się objawia taki "paraliż"? Już dzień przed pracą, albo nawet dwa, nie jestem w stanie za wiele zrobić. Jakbym miała w sobie mnóstwo kamieni, albo była przywiązana do przyszpilonych do ziemi sznurów z kamieniami. Pranie, to wyzwanie, trening - wyzwanie. Posprzątanie również. Najbardziej lekko się czuję, kiedy jestem w trakcie zmiany pracy. Skończyłam jedną, ale jeszcze nie zaczęłam drugiej. Do nikogo nie należę. Nikt mnie nie zastrasza. To naprawdę osiągnięcie, że daję radę iść. Brzmi to strasznie, ale jak ja mam się czuć, kiedy z jednej strony wszyscy terapeuci chórem twierdzą "bądź dla siebie bardziej wyrozumiała, doceń to, że to duży wysiłek a dałaś radę" ale pracodawcę g...o to obchodzi. Zwłaszcza, że najczęściej o tym nie wie. U n as jest tak, że za 2 minuty cały zespół zrobi taką zmowę milczenia, ze żałuje się, że się w ogóle tam przyszło, bo ma się być 10 - 20 minut wcześniej i koniec. Jestem właśnie na etapie powrotu na etat w tym scenariuszu. Z własnym biznesem, to mam podobnie, tylko z klientami. Nie przewidziałam tego. Byłam pewna, że moim problemem jest po prostu praca w warunkach korpo. Też się boję złej opinii, albo niezadowolenia z usługi. Pomimo tego nawet, że nie mam takich sygnałów. Bardziej jest to praca wspólna, ale relacja zupełnie inna. Mimo to. Lęk trzyma mnie za twarz w zasadzie. Prokastynuję, wpadam w jakieś zamrożenie, organizacja, dyscyplina leżą na łopatkach. Ostatecznie się wyrabiam, ale już dla swojego biznesu nic, dla rozwoju nic, bo przepaliłam ten czas. Jakiś koszmar. Tak się nie zrobi biznesu, bo i na czym? I lata terapii, leków nic tu nie pomogły. Dlatego teraz jestem już zrezygnowana. Przestaję mieć nadzieję, że cokolwiek mi jeszcze może pomóc. Jednak poddanie się to wegetacja między dniami pracy a wolnym. Inne obszary za to się sypią - pamięć, koncentracja. Mąż - wstaję już chyba tylko dla niego i wytrzymuję w tym miejscu. Dla siebie samej juz mi chyba nie warto. Niewiele mnie trzyma jakoś, tak naprawdę. A zawsze raczej się nie poddawałam, bo miałam nadzieję. Po tylu latach terapii i leczenia bezskutecznego jest jej coraz mniej. Nie wiem co jeszcze mogłabym zrobić, żeby się tego całego syfu pozbyć.
  9. To prawda, ale to powiedzą, że jesteś niedostępny i nie zgrywasz się z zespołem. Jak nic, jedynym dla mnie wyjściem jest własna działalność. Bardzo jest to trudne na początku, bo ZUS jest niebotyczny. Nie chcę schodzić do takiego poziomu. Nawet nie umiem, nie wychodzi mi to. Czuje się paskudnie ze sobą. Jedyne co mi zostaje, to wyrobić sobie jakiś sposób ochrony dopóki muszę tam być, ale nie umiem nic innego, niż niedostępność i zamrożenie. Oczywiście normalnie rozmawiam, ale na gigantycznym dystansie i tylko o tym, o czym muszę. Nie pasuję nigdzie. @zarr a Ty jak sobie radzisz na co dzień?
  10. @zarr dziękuję Moj dzień był dzisiaj okropny. Co złego to ja, jakbym miała to określić w skrócie. Miałam dziś bardzo nieprzyjemną rozmowę, ale jednocześnie widzę swoją zmianę. Nie przejmuje się już tak, co się komu spodoba i nie daje sobą wycierać podłóg. Nie jestem może super społeczna, ale też nie jestem złośliwa celowo, nie utrudniam, skupiam się na zadaniach i chce je po prostu zrobić. Nie wybielam się jakoś bardzo z tym. Serio, nie mam złej woli, żeby komuś nie pomóc. Wręcz przeciwnie, bo wiem, że to rzutuje na naszą pracę. Ale to nic nie znaczy. A to przecież w sumie o to chodzi w pracy, nie? Żeby pracować, a tymczasem zajmuję się jakimiś dramami z d… zarzutami, tłumaczeniem się z jakichś donosów i mało tego, sama mam donosić. Oczywiście nie wprost to padło. Rzygac się chce. Usłyszałam zarzuty, które mijały się z prawdą i wiem, że nie chce tam pracować. Zwłaszcza, że jest osoba czy dwie, które mają podobne wrażenie. Ale coraz rzadziej się pojawiają. Może dlatego, że nie chce brać w tym udziału, jestem tak traktowana? Moje Intencje nie mają w ogóle żadnego znaczenia. Nigdy chyba nie nauczę się jak działają relacje.
  11. Po co to ludziom? Po co tworzenie konfliktów i robienie zamieszania? Mi się kompletnie nie chce robić takich rzeczy. Tyle energii to kosztuje. mając wspólne zadania nie da się nie byc wciąganym. Jedyne co można, to trzymać się brzegu i wychodzić na powierzchnię jak tylko się da. pomijam jakąś taką złośliwość i utrudnianie sobie pracy. Po co? Czy u Was w pracy też tak jest, że ludzie tworzą bezsensowne zamieszanie?
  12. Dwa dni temu w nocy rzygałam jak kot. Napisałam więc rano, że nie będę w stanie przyjść do pracy, bo ledwo trzymam się na nogach. Usłyszałam, że inni w takim stanie przychodzili i to jest nieodpowiedzialne. Oczywiście poddano w wątpliwość, że faktycznie nie przychodzę z powodu choroby. Jutro wracam i szczerze mówiąc jestem przerażona tym, jak będzie. Pomijam inne toksyczne zachowania ludzi w tym miejscu jakie mają miejsce na co dzień. Uznałam jednak, że postaram się robić swoje i dawać się w to wciągać. Teraz jednak mam wątpliwości czy dam radę, bo jutrzejszy dzień mnie przeraża. Szkoda, bo samą pracę lubię. Naprawdę służy mi to zajęcie. (btw. nowy terapeuta zasugerował sprawdzenie, czy nie mam adhd, co mogłoby tłumaczyć wiele z moich problemów.) Ludzie natomiast są okropni. Odwrotnie niż w poprzednim miejscu. Ach
  13. Tak mi jest przykro. Nie umiem być obiektywna, czy ja nie ogarniam czy jest wszystkiego dużo do opanowania i to normalne. Dziś usłyszałam, że mam braki. Że po miesiącu pracy powinnam śmigać. Być może. Ja w sumie czuję się samodzielna, więc trochę nie rozumiem… Moja perspektywa? Walczę codziennie. Wszystkie moje siły fizyczne i psychiczne wkładam, aby jak najszybciej mogę być „ogarnięta” samodzielna. Bo chce, bo tak już mam. Ale wiem, że nie radzę sobie ze stresem, że z koncentracją trudno, że rzeczy umykają. Wiem. Staram się w ogóle rano wstać. I to jest moje osiągnięcie. Jakie to k*wa smutne. A wiecie co jest najlepsze? Lubię nawet tę pracę. Może dlatego udaje mi się. nie nawalać, przychodzić w ogóle. Pewnie na plus jest też brak takiej śmiałej kontroli. Ma być zrobione i już. Dla mnie tak jest idealnie, ale początki, okres wdrażania, to dla mnie koszmar. Trudno ze stresem, a ludzie mają tak, że lubią korzystać z tego, że już są dalej i nie pamiętają początków, chociaż pracują ledwo od roku. Ja mam kompletnie inny odruch jak ktoś przychodzi. Przecież im dłużej ktoś się wdraża, tym dla wszystkich trudniej… Nigdy chyba nie zrozumiem ludzi. Nie czuję jakiejś zawrotnej zmiany na paroksetynie i zwiększeniu pregabaliny. Trochę mnie to dobija. Ale zaczęłam terapię z mega specjalistą niby od zaburzeń lękowych. Oby był tak dobry jak jego książka. Jestem totalnie zdesperowana, ale to ostatnia próba mojej terapii. Po ponad 10 latach jestem zmeczona. Nie chce nawet myśleć co będzie jak on nie pomoże. Nie wiem co dalej ze sobą zrobię, bo w obecnym stanie czuję się … nie wiem nawet czy to da sie opsiac. Tak męczyć się ze sobą już zawsze?
  14. To prawda. Ale ludzie sobie z tym radzą. Odnajdują się w tym i zajmują swoje miejsce w grupie. Ja natomiast jestem ignorowana. Pytam o coś - cisza. Komu robią na złość? Przecież jak nie przyjdę pewnego pięknego dnia, to im wyjdzie gorzej, bo są luki w grafiku. A przecież nie jestem złośliwa. Jak mam sytuację odwrotną i ktoś jest nowy, to ja zawsze staram się pomóc najbardziej jak się da, wyjaśnić, bo wiem jak jest trudno. Ze mną się tak nie postępuje. Mój mąż mówi, że ja jestem po prostu życzliwa i ludzie nie czują, że jak zajdą za daleko, to się odmachnę. A ten moment nadchodzi zawsze, ale wtedy kiedy jestem już zła i przybita do ściany, zrezygnowana. Nie umiem wcześniej etapami stawiać granic, bo nie chce kłótni, boję się konfrontacji, boję się być odrzucona w grupie a i tak w sumie jestem, tylko mniej dotkliwie. Teraz na przykład wszyscy mnie ignorują i ja nawet nie wiem czemu. W rozmowie na grupowym czacie. Jestem zestresowana totalnie. Jutro mnie przeraża. Jak się mam nie mylić w takim stresie? Nie cierpię się mylić. Czuję się jak przegryw, a ludzie tam to umacniają. Wiem, że to nie jest definicja mnie, ale co z tego. Wiem, że dorosły człowiek idzie i rąbie sobie swój kawałek ziemi, ale ja mam ochotę uciec. Schować się. Przeraża mnie konfrontacja, nie daj Boże z kilkoma osobami na raz. A z tymi, co już dłużej pracują nie wygrasz. Nawet jak nie mają racji, to ją mają. Ta ostatnia sytuacja mnie tak rozstroiła, że nie mogę się pozbierać. Czułam się ostatnio dość stabilnie. Robiłam sobie jeszcze inne rzeczy w dni wolne. Od przedwczoraj jestem poddenerwowana, bo przeraża mnie jutro. Pomijam, że pierwszy dzień wolny był przespany, przepłakany. Schowany. Nie chcę takiej huśtawki dla mojego męża. Kocham go bardzo. Jest jedynym człowiekiem, który stoi za mną bardzo. Bardzo mnie wspiera, ale kiedyś go to może zmęczyć. Każdy ma swoje granice. Mój mąż pewnie ma racje, ale oboje też wiemy, że okropne rzeczy stoją za moim lękiem. Zapisałam się na ostatnią w życiu terapię. Po 10 - ciu latach w gabinetach, już przestaje wierzyć, że mi ona pomoże. Jeżeli ten człowiek nie da rady, to nikt nie da.
  15. Dziękuję @Magdalenkaa . Mija tydzień i bez zmian. Ale jeszcze trochę to zajmie. Moja praca mi nic a nic nie pomaga. Raczej ludzie w niej i mój lęk, a właściwie przerażenie przed nimi, co zapewne czują. I tak zapewne pomogą mi na chwilę. Zapytałam o to moją panią doktor, czy to już tak musi być. Powiedziała, że nie, ale żeby utrzymać efekty terapeutycznie musi mocniej pójśc do przodu, a tak się składa, że ja już 10 lat jestem w terapii i w sumie mój największy problem, czyli to przerażenie nigdy nie było nawet na tapiecie. Zawiesiłam terapię, szukam kogoś innego, ale szczerze mówiąc przestaje wierzyć, że terapia w czymkolwiek mi pomoże. Ech tam. Jeszcze trochę i chociaż na chwilę ulży. Może dłuższą (?)
×