Skocz do zawartości
Nerwica.com

zazuzizu

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez zazuzizu

  1. Hej! Też kiedyś miałam silne natręctwa na tle religijnym. Był to w moment kiedy ta sfera była dla mnie wyjątkowo ważna. Pamiętaj, że to tak działa, te natrętne wyobrażenia zawsze uderzają w sferę ktora ma dla nas znaczenie i dlatego tak bardzo bolą. Natręctwa nigdy nie będą dotyczyły sfery która jest nam obojętna bo w żaden sposób w nas to nie uderzy. Pamiętaj, że jest to zaburzenie na które nie masz wpływu i nie jest to twoja wina. Skoro sfera religijna jest dla Ciebie ważna może warto pogadać o tym z jakimś mądrym duchownym. Tylko musiałaby to być naprawdę mądra osoba bo ktos niezorientowany w temacie może narobić jeszcze większej szkody. Ps. Też nie mam męża, ani potomstwa a mam ponad 30 lat, ale się tym nie przejmuję. Każdy ma swoje tempo i swój moment w życiu;)
  2. Hej! Widzę, że niezależnie od sfery której dotyczą natręctwa wspólnym mianownikiem są nieustanne i dręczące wątpliwości i ciągłe analizowanie. Mam to samo. U mnie nerwica rozhulała się wraz z pandemią. Panicznie boję się popełnienia jakiegoś błędu, który mógłby spowodować komuś krzywdę. Mój lęk osiąga zenit kiedy nie jestem w stanie czegoś zweryfikować na podstawie twardych dowodów. Obecnie żyję w ciągłym napięciu i non stop dręczą mnie wątpliwości że coś mogłam zrobić nie tak - czy na.pewno umyłam ręce? Czy na pewno miałam na sobie maseczkę? Co gorsza moja mój umysł produkuje różne wyobrażenia- np. że wymacałam brudnymi rękami czyjś kubek we wspólnej kuchni, na rękach mogłam mieć wirusa i teraz ktoś przeze mnie się zarazi... Te myśli powodują u mnie taki lęk, że zaczynam się zastanawiać czy faktycznie nie doszło do czegoś takiego i zupełnie tracę pewność. Przeraża mnie fakt, że nie jestem pewna tego co robię i że nie odróżniam wyobrażeń od rzeczywistości. Nie wiem czy to już rodzaj odrealnienia. Ale jednocześnie mam ogromne zaufanie do mojego terapeuty, dzięki któremu trochę juz zrozumiałam że właśnie w tym tkwi istota tego zaburzenia. Mam również to samo z utwierdzaniem się w oparciu o opinię innych, najchętniej chciałabym mieć kogiś non stop obok siebie żeby w każdej chwili móc rozwiać wątpliowści;p Okapi, w ramach otuchy dodam, że mimo iż mam obecnie bardzo zaostrzone objawy funkcjonuję normalnie, chodzę do pracy i mimo mojego lęku związanego z pandemią funkcjonuje wśród ludzi i staram się nie izolować. Raz wychodzi to lepiej raz gorzej. Co do samej nerwicy natręctw wydaje mi się że trzeba ją oswoić i nauczyć się z nią żyć. I zaakceptować fakt, że będą okresy gorsze i lepsze. Miałam taki okres kiedy natręctwa praktycznie ucichły i praktycznie zapomniałam o nerwicy. I trzymam się tego że wkrótce może znów taki okres nadejdzie:) Tego też Ci życzę!
  3. Hej, mam zdiagnozowaną nerwicę natręctw już od ładnych paru lat, raz bywało lepiej raz gorzej, ale niestety przez pandemię nerwica totalnie mi się rozhulała i wywróciła mi życie do góry nogami:/ Z pewnością wiele osób z OCD przechodzi teraz ciężki czas, dlatego może warto podzielić się swoimi doświadczeniami. W takim razie zacznę od siebie. Byłoby mi też raźniej gdyby ktoś w podobnej sytuacji zechciał o tym napisać:3 W mojej nerwicy zawsze towarzyszył mi lęk o innych, o bliskich, o to że może im się coś stać albo że ja mogłabym spowodować komuś jakąś krzywdę. Sytuacja pandemiczna jest więc spełnieniem moich najgorszych koszmarów i idealną pożywką dla tego lęku. Na początku pandemii panicznie reagowałam na każdy najmniejszy symptom, który mógłby być objawem koronawirusa, co oczywiście poskutkowało tym, że coraz bardziej izolowałam się od bliskich i znajomych, nie mówiąc już o skupiskach ludzkich:P Obawa przed koronawirusem koncentruje się u mnie na innych, tzn. nie boję się o własne zdrowie, ale o to że mogłabym mieć wirusa i zarazić innych (btw. miałam Covid rok temu, przeszłam bardzo łagodnie). Kilka razy się testowałam, obsesyjnie myję ręce po kilkadziesiąt razy dziennie, biorę kąpiel 2 razy dziennie, moim najlepszym przyjacielem w domu stał się płyn dezynfekujący, nie zliczę ile już tego zużyłam. Ale nie to jest najgorsze. Ostatnio bardzo nasiliły się lęki i zaostrzyły objawy. Właściwie na każdym kroku pojawiają mi się wątpliwości, czy nie popełniłam jakiegoś błędu i czy nie przyczyniłam się do szerzenia wirusa (np. czy na pewno miałam maseczkę w autobusie, czy na pewno umyłam ręce po przyjściu ze sklepu itd.). Albo wyobrażam sobie sytuacje w których przeze mnie mogłoby do tego dojść i kiedy przeze mnie komuś dzieje się krzywda. Ostatnio moje wątpliwości osiągają już jakiś abstrakcyjny poziom i boję się, że przestanę odróżniać to co rzeczywiście robię od tego co dzieje się w myślach. Ostatnio byłam już tak zdesperowana, że pytałam moją psychiatrę o oddział zamknięty, ponieważ boję się że mogę zagrażać otoczeniu (pani psychiatra mi odradziła i mówi że nie widzi wskazań do hospitalizacji). Funkcjonuję normalnie, chodzę do pracy, ale myśli nie dają mi spokoju i czasem jestem przez nie wykończona. Tym co mnie najbardziej boli i nie daje spokoju jest fakt, że moje myśli mają charakter agresywny w stosunku do innych ( w rzeczywistości przenigdy nie chciałabym nikogo skrzywdzić i wiem że nie mogłabym żyć z taką świadomością). Ostatnio mam obsesję na punkcie...śliny:P Kojarzy mi się ona z siedliskiem wirusa. I wyobrażam sobie np. że naplułam do kubka w kuchni w biurze, mam akurat wirusa (którego przechodzę bezobjawowo) i ktoś się przez to zarazi...Staram się unikać sytuacji gdzie dotykam rzeczy używanych przez innych żeby się nie triggerować, ale wiadomo jest to nieuniknione...Niedawno miałam straszną wkrętkę, kiedy zanosiłam do pracy ciasto urodzinowe, zobaczyłam na chodniku plamę śliny i wyobraziłam sobie że umaczałam w niej moją torbę z ciastem. A że w ślinie oczywiście był wirus....Starałam to sobie racjonalizować i robić to co robiłabym normalnie - rozdałam ciasto. Tylko, że potem myśli się rozszalały i autentycznie zastanawiałam się czy zrobiłam coś takiego. Niedługo po tym w pracy jedna osoba zachorowała - oczywiście przypisałam to sobie. Chodzę na terapię, biorę już maksymalną dawkę leków, które jakiś czas temu zmieniłam za radą psychiatry ( z Arketisu na Fevarin), ale ne widzę żadnej poprawy:( Moja codzienność to życie w ciągłym napięciu, obawy że spowodowałam albo spowoduję coś złego, wątpliwości oraz strach, że straciłam/stracę kontakt z rzeczywistością i że jestem niepoczytalna (wg pani doktor tak nie jest, staram sobie to powtarzać). Może ktoś boryka się z podobnymi lękami? Może pandemia powoduje jeszcze inne rodzaje lęku u Was? Czy również mieliście kiedyś wątpliwości do swojej poczytalności, do tego co robicie w rzeczywistości i do tego gdzie kończą się myśli a gdzie zaczyna rzeczywistość?? Byłabym bardzo wdzięczna gdyby ktoś zechciał się podzielić<3 PS. przepraszam za przydługawy post:P PZDR!
×