Witam. W wieku 19 lat postawiono mi diagnozę - "depresja", było to 11 lat temu. Wziąłem paroksetynę i wszystko zaczęło się psuć. Przez 11 lat przyjąłem ok. 20 różnych substancji (SSRI, SNRI, a nawet neuroleptyki). Czuje się jak królik doświadczalny. Każdy lek odcinał mnie od pozytywnych emocji, przez 11 lat nie czułem i nadal nie czuję radości, brak poczucia satysfakcji, nie mogę się zakochać, libido 1/10. Nie mam myśli samobójczych, bo z tyłu mam jeszcze tlącą się iskierkę nadziei, że wyzdrowieję. Najgorszy jest ten brak pozytywnych uczuć, kiedy nic nie sprawia przyjemności.
Jestem młodym, przystojnym mężczyzną. Przed leczeniem byłem duszą towarzystwa, miałem pasje, dobre wyniki w nauce, bujne, gęste włosy. Przez 11 lat nikt żaden lekarz nie zlecił mi jakichkolwiek badań obrazowych czy laboratoryjnych (MRI, EEG, TK, badania hormonów czy pasożytów). Tarczycę badam na własną rękę i zdrowa.
Mogę śmiało powiedzieć, że antydepresanty nie leczą, a tylko tłumią życie w człowieku.
Jakby ktoś chciałby podzielić się ze mną swoją historią, to z chęcią wysłucham.