Skocz do zawartości
Nerwica.com

tomasz19tomasz

Użytkownik
  • Postów

    8
  • Dołączył

Treść opublikowana przez tomasz19tomasz

  1. Ja również nie boję się ludzi, wyjść z domu, etc. Funkcjonowałem "normalnie" w pracy, w opiece nad dziećmi, w codziennych obowiązkach. Po tym jak skończyły mi się pierwsze napady lękowe, miałem okres totalnego wykończenia, zmęczenia, ciągłego niepokoju, gonitwy myśli że coś bliżej nieokreślonego mi jest. Najbardziej męczące było to że myślałem o tym co mi jest w każdej sytuacji, non-stop, to naprawdę wykańcza. Mam nerwicę lekową i jako główny lek brałem Escitalopram, dodatkowo Mirtazapinę bo od zawsze miałem problemy ze snem.
  2. Według mnie od tego jest psycholog żeby się samemu z tym nie męczyć. Też nie byłem do końca zadowolony z wyniku terapii bo myślałem że jak się idzie do psychologa to jakoś magicznie "przestawi" mnie z powrotem na funkcjonowanie przed okresem lękowym. A to jest bardziej jak trener, w sensie pokieruje, podpowie, wskaże a niestety resztę trzeba zrobić samemu. No i nigdy nie jest tak jak przedtem, z tym się trzeba pogodzić. Leki mnie dwukrotnie wyciągnęły z poważnych stanów, pozwoliły odetchąć, stanąć na nogi. @pinnatum ja nie sugeruję żebyś przestała szukać przyczyny, ja też za każdym razem przede wszystkim staram się wykluczyć inne choroby. Jednak z drugiej strony nie ryzykujesz poddając się terapii czy chodząc do psychiatry i biorąc leki. Co się stanie? A przynajmniej potwierdzisz lub wykluczysz aspekt psychiczny.
  3. Im bardziej odpychasz tym bardziej będzie wracało, im bardziej się napinasz tym gorzej będzie reagowało Twoje ciało i somaty będą się powtarzały. Ostatnie 2 lata przechodziłem przez to wszystko, czytam Marcelinę to trochę jakbym patrzył na siebie. Mnie psycholog powiedziała: "Masz prawo źle się czuć, masz prawo się bać, masz prawo leżeć i nic nie robić....' ;)" Terapia u psychologa trwa kilka miesięcy, nikt tego nie "zdejmie" z Ciebie. Musisz to sama wypracować. Psycholog nie będzie się skupiał na twoich somatach tylko powinien pokazać Ci techniki wychodzenia z napadów, analizowania sytuacji, radzenia sobie z nimi. To trwa. Polecam dziennik i spisywanie objawów, super sprawa jak wracają po kilku miesiącach, można wrócić i przeczytać jak się czuło i stwierdzić "o kurczę, to już było, były badania i nagle przestało, czyli nerwica :)". Leki natomiast działają o wiele szybciej, ale też rozpędzają się tygodniami. Ja przez 4 tygodnie nie widziałem poprawy, potem musiałem wchodzić na wyższe dawki aż w końcu doszedłem do takiej która zaczęła działać ale działał też czas. Pamiętam pierwszą tablętkę, stwierdziłem że jak ją wezmę to umrę bo serce nie wytrzyma. Wziąłem i był horror ale dałem jakoś potem radę. Co do objawów to ja już umierałem na wszystko, najpierw serce - EKG, USG, Holter - nic nie wyszło. No to się zaczął udar, w międzyczasie duszności, zmęczenie, zawroty głowy, bóle różnego rodzaju, oczywiście do momentu wizyt u lekarzy danej specjalizacji. Potem organizm przerzucał się na co innego. Trwa to do teraz z tym że o wiele lepiej sobie z tym radzę, mogę normalnie funkcjonować. Bardzo długo nie mogłem uwierzyć że to nerwica, no bo jak? Ból w okolicach jelit, zupełnie realny, rzeczywisty, no jakim cudem? No i badania i nagle mija. Nie zapomne jak wyszedłem kiedyś od kardiologa który mnie przebadał na każdą stronę, super uspokoił - wyszedłem i zniknęła arytmia która trwała od kilku tygodni. No CUD! Daj sobie czas, dużo czasu. To jest choroba, masz prawo ją odchorować, nawet jeśli to potrwa miesiące. Potem będzie lepiej, ale trzeba będzie trochę nad sobą popracować.
  4. Cześć, trochę mnie tu nie było a za chwilę minie 2 lata od pierwszego ataku. Więc może podzielę się jak to wyglądało i jak z tego wychodziłem (nie do końca wyszedłem). Może się komuś przyda. Zaczęło się od bardzo mocnych ataków, czyli 2 lata temu miałem urojony zawał którego nie było, oczywiście wszystko z opisem w necie się zgadzało. Więc szybko kardiolog, EKG, etc. Tego samego wieczora byłem już zdrowy... a przynajmniej tak mi się wydawało bo z badań oczywiście nic nie wyszlo (psychiczna górka). Niestety w nocy znowu złapało, ledwo dowlokłem się do pracy. Musiałem wziąć zwolnienie jeszcze tego samego dnia. W ten sposób przemęczyłem się chyba tydzień więc poszedłem do psychiatry. Pamiętam że w tym czasie nie byłem w stanie nawet wejść po schodach, tak ogromne zmęczenie, oczywiście mnie się wydawało że umieram - kilka razy dziennie. U psychiatry, jak to u psychiatry ;), dostałem leki ale nie chciałem SSRI (miałem doświadczenie ze względu na inny epizod w życiu, mocno wpływają na życie seksualne), więc dostałem coś lekkiego. Nie pomogło, po 3 miesiącach musiałem przejść na SSRI bo już nie dawałem rady funkcjonować. Zdecydowałem się na psychologa, po 6 miesiącach zakończyłem terapię. Nie wiem czy można mówić o pełnym sukcesie w przypadku nerwicy. Generalnie leki + psycholog wyciągneły mnie na tyle że zacząłem schodzić z dawkami (konsultacje z psychiatrą). Dzisiaj jestem juz po SRRI (od 2 miesięcy). W międzyczasie wróciłem do biegania i funkcjonuję normalnie, no powiedzmy na 95% bo gdzieś jeszcze z tyłu głowy mam to wszystko i już chyba na zawsze tak zostanie :).
  5. tomasz19tomasz

    Witajcie :)

    Polecam psychoterapię, nie będę tutaj cytował mojego psychoterapeuty, ale sam miałem takie myśli. Kiedy wreszcie to się skończy? Dlaczego nie może być jak dawniej? ile miesięcy jeszcze przede mną tej męczarni? kiedy wrócę do "normalnego" życia. I te górki i dołki, i to że po dużej górce będzie duży dołek, bo wtedy jak już myślę że mogę wszystko to przychodzi lęk, który w końcu mija, mnie zostawia wykończonego, powoli dochodzę do siebie i tak w kółko. Tak to już jest z tą chorobą i trzeba to zaakceptować i robić wszystko żeby dołki były jak najmniejsze ;)
  6. No widzisz, wszystko zależy na jakiego lekarza trafisz. Ja miałem załamanie ze względów rodzinnych w 2015. nie spałem 4 lub 5 dni, zaczynała mi się mieszać jawa ze snem i mnie moja mama pielęgniarka zawlokła do szpitala. Podeszliśmy do lekarza na oddziale psychiatrycznym, akurat to był ordynator. Człowiek przyjął mnie w kańciapie. Potem już poprowadził na wizytach. Dostałem między innymi asertin i jeszcze jakieś leki pomocnicze. Po 2 tygodniach zaczynałem już powoli dochodzić do siebie, po pół roku, lekarz jeszcze zwiększył dawkę, nie mam pojęcia dlaczego ale generalnie po półtora roku wyszedłem z tego można powiedzieć mocniejszy niż poprzednio. Nawet ustąpiły mi choroby które myślałem że mam i problemy ze snem które miałem zawsze. Jestem totalnie na tak za farmakoterapią. Skutki uboczne były ale nie ma ich nawet co porównywać do tego co się ze mną działo przed lekami. Teraz u mnie sytuacja jest trochę inna, bo nie było zdarzenia tylko stres który trwał miesiącami, no i mnie wzięło, tylko już w inny sposób. Teraz każdy objaw mój mózg interpretuje jako umieranie.
  7. To i tak podziwiam że tyle wytrzymałaś. Ja po pierwsze leki u psychiatry byłem po 4 dniach od pierwszego ataku. Byłem tak wykończony że nie mogłem wejść po schodach co tylko potęgowało przekonanie że jednak z sercem jest coś nie tak. Dostałem Hydroksyzynę doraźnie i Mirtor na sen. Potem przeszedłem na SSRI bo już nie mogłem wytrzymać tego ciągłego napięcia. Z mojegu punktu widzenia polecam wizytę i wzięcie leków. Skutki uboczne są do wytrzymania, zaczyna się od małych dawek a jakość życia ulega naprawdę znacznej poprawie. Ja miałem nierówne bicie serca do momentu trzeciej wizyty u kardiologa. Pierwsza mnie tylko trochę uspokoiła, potem robiłem USG, krew i wysiłkowe. Potem zmieniłem specjalistę i znowu USG i znowu nic. W dzień po tej ostatniej wizycie, jak wyszedłem już uspokojony że z sercem jest OK, kołatanie i nierówne bicie przeszły!!! Co do ataków to przede wszystkim jestem zmęczony. Bez leków to było takie zmęczenie że zwijałem się w kłębek po przyjściu z pracy i nie ruszałem przez kilka godzin. Teraz jest lepiej ale nadal je odczuwam. Najgorsze jest to że nie mogę wrócić do sportu. Za duże obciążenie dla mnie. Atak gwarantowany po każdym większym wysiłku, że umieram, że tak nie powinno być, że jednak to serce nie daje rady. Nie umiem się tego pozbyć. Potem kilka dni wracam do siebie. Najgorsze jest to że nawet lekarze tego nie rozumieją "sport bardzo pomaga w psychoterapi..."", szkoda że dla mnie to jest za każdym razem walka o przeżycie, nawet jeśli urojona to jednak jest. Miałem już bóle jądra (wizyta u specjalisty + USG), bóle brzucha po lewej stronie (specjalista + USG), problemy z oddychaniem, problemy z przełykaniem, problemy z pęcherzem, bóle głowy różne typu skronie, z tyłu, zawroty głowy. Wydawało mi się nawet przez jakiś czas że nie chodzę prosto tylko się kołyszę, no masakra. Te problemy kardiologiczne, wszystko robię prywatnie. Po wizytach u lekarzy dany objaw przechodzi i pojawia się następny. Nigdy nie wiem czy jest prawdziwy, zawsze się zastanawiam.
  8. Witam, Mój pierwszy post na forum. Jak to przeczytałem to stwierdziłem że muszę odpisać. U mnie zaczęło się w lutym tego roku. Świadomie, bo poprzednie ataki były po prostu nieświadome, nie wiedziałem co mi jest, nie leczyłem się, jakoś były i mijały. Od lutego po mocnej imprezie rano wstałem i myślałem że mam zawał. Od tego zaczęła się moja świadoma walka z tą chorobą. Oczywiście pierwszy dzień to była wizyta w trybie pilnym u lekarza, miałem EKG, testy paskowe na d-dimery i coś jeszcze, jak przy zawale. Oczywiście nic nie wyszło. Potem mnóstwo lekarzy: kardiolog, internista, USG jamy brzusznej, krew na cukier, lipidogram i milion jescze innych. W każdym tygodniu umieram na co innego. Najczęściej na zawał i na udar bo odczuwam niemiarowe bicie serca i bóle głowy. Od wczoraj postanowiłem zmienić zupełnie styl życia i to jak funkcjonuję, a dlatego od wczoraj bo przedwczoraj byłem na kawalerskim no i objawy takie jak piszesz, sam bym lepiej tego ujął. Z tego co mogę się z Wami podzielić to tylko tyle że musiałem odstawić kawę, niestety na dobre żegnam się z alkoholem chociaż to będzie trudne bo wszystkie moje kontakty towarzyskie zaczynają się od "kiedy idziemy na piwo?" Na terapii jestem od marca, chociaż niewiele ona daje. Na lekach jestem od samego początku. Teraz escitalopram (SSRI) chociaż bardzo nie chciałem, broniłem się przez 3 miesiące ale nie dałem rady. Broniłem się bo znam SSRI, wiem jak one działają ale to inna historia i nie dotyczy nerwicy lękowej. Na mnie działają w ten sposób że ataki lęku są o wiele słabsze ale niestety jeśli chodzi o seks to prawie nie da się skończyć. Na początku chciałem żeby było jak dawniej, że chcę żyć jak dawniej, ale tak się nie da. To nie jest grypa na którą się bierze leki i po tygodniu jest się zdrowym. Trzeba ją zaakceptować a przynajmniej tak mi się wydaje. Pozdrawiam
×