Skocz do zawartości
Nerwica.com

jagoda512

Użytkownik
  • Postów

    64
  • Dołączył

Treść opublikowana przez jagoda512

  1. @Heledore W takim razie - powodzenia W kwestii nastroju ogólnie dobrze - lamotrygina robi robotę. Przy całkiem sporej dawce stresu, towarzyszącej mi od jakichś 2 tygodni, miałam tylko jeden skok. Trwał kilka godzin, a konsekwencje to tylko obolałe mięśnie. Polecam, Magda Gessler
  2. @Heledore Na lamotryginie jest ok - zero większych rewelacji jak na razie - ale dzisiaj załapałam taką śmieszną "fazę". Trochę to rozpraszające, ale jest zabawnie. A jak u Ciebie?
  3. Po wczorajszej wizycie u psychiatry, okazało się, że nie narozrabiałam aż tak bardzo, jak myślałam - dawka lamotryginy została zwiększona do 25 mg na dzień. W kwestii samopoczucia jest trochę wyżej, ale na tyle nisko, że potrafię nad tym zapanować. Powodzenia, ludki!
  4. @Heledore - gratulacje! To dobrze, że u Ciebie już lepiej Powodzenia dalej! A w sprawie lamotryginy... Człowiek to jest jednak naiwny Ostatnie 3 dni były okropne; od górek, bezsenności, nagłych napadów śmiechu, denerwowania się byle czym, przekleństw i ogromnej agresji (miałam w sobie tyle złości, że zaczęłam uderzać pięściami w narożnik - na szczęście skończyło się tylko obdartymi kostkami - tapicerka cała ), aż do otępienia, ataków paniki, płaczu, obezwładniającego smutku, poczucia bezbrzeżnej pustki, bezsensownych lęków, fantazji samobójczych i początków autoagresji (odrętwienie emocjonalne było tak silne, że aby poczuć cokolwiek, zaczęłam wbijać sobie paznokcie w skórę, gryźć po przedramionach). Wczorajsza noc była mieszanką tego wszystkiego - pierwszy raz nie potrafiłam wytrzymać sama ze sobą - podczas punktu kulminacyjnego o około 3:00, wyszłam na balkon, gdzie ziemia wydała mi się tak nęcąco blisko, że chciałam wychylić się za barierkę, aby poczuć tę wciągającą ciemność. Dodatkowo byłam przekonana, że przecież nic mi się nie stanie. Szczęśliwie jestem dość niska, więc nie dałam rady i nadszedł czas paniki i lęków, podczas którego schowałam się pod stołem. Na deser było połączenie histerycznego śmiechu ze łzami i otępieniem w łazience. Zasnęłam około 4:00 nad ranem i dopiero dziś wieczorem odżyłam. W kwestii jedzenia: bez zmian, ale podczas górki zjadłam miskę płatków śniadaniowych (ot, utrata kontroli ). Może to bezmyślne, ale o wiele bardziej wolę takie trzydniowe skoki od tygodnia pełnego odrętwienia, albo euforyczno-agresywnego tornado. Po 3 dniach szaleństw dużo łatwiej mi się zregenerować. Na własną odpowiedzialność już drugi raz wzięłam 25 mg lamotryginy (jedna tabletka). Żyję. A jedyny skutek uboczny opisanej przeze mnie sytuacji, to obolałe mięśnie i niewyspanie. Powodzenia, ludki!
  5. @Heledore @stk0krotka Od około 2 tygodni jestem na lamotryginie (12,5 mg na dzień - zawrotna ilość, nieprawdaż?) i zero reakcji uczuleniowych. Dawka jest stosunkowo mała, więc nie będę ukrywać, że nie "górkuję" i nie mam faz gniewu - bo mam - ale zyskałam bardziej trzeźwy pogląd na to wszystko i umiejętność reakcji; opanowania tego, co się ze mną dzieje. Odnoszę wrażenie, że karbamazepina izolowała moje reakcje na otoczenie, które kumulowały się i z biegiem czasu powodowały dołek. Następną wizytę u psychiatry mam 29.04. i mam nadzieję, że zostaniemy przy obecnym dawkowaniu. Sprawy farmakologiczne oceniam na plus. A co u Was? ---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- Sprawy z jedzeniem mają się... Dziwnie. Moje posiłki nigdy nie były bardziej regularne i przemyślane; pilnuję ilości wypijanej wody i dopóki utrzymuję tę wersję dla rodziny i swojego świętego zapewnienia, że wszystko jest w porządku, to sądzę, że problemu nie ma. Ale prawda jest taka, że "mogę" jeść tylko od 16:00 do 22:00, nie tykam: chleba, makaronu, płatków śniadaniowych, ryżu, większości kasz, prawie wszystkich owoców (bo węglowodany i cukry), czerwonego mięsa, miodu, o słodyczach i fast food'ach nie wspomnę; nie słodzę, nie solę... Ostatnio, gdy zjadłam jabłko, potraktowałam je jako "cheat meal", bo jest w nim przecież fruktoza ( ). I oczywiście, że mam ochotę na normalny posiłek, ale się boję (wiem, że to niedorzeczne). Strach to jedno, ale to poczucie kontroli jest zniewalająco uzależniające. Mam z tym trochę problemów i obawiam się, że to może ewoluować w coś poważniejszego. Tylko że ta niepewność, miesza się ze świadomością, że przecież jem zdrowo, regularnie, różnorodnie, stosuję systematycznie różne witaminy, elektrolity i suplementy, a ilość kalorii oscyluje w granicach 1300-1400... Może więc jestem przewrażliwiona i lamotrygina nie działa tak dobrze, jak myślałam? Taki mindfuck… ----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
  6. Wiecie co jest najgorsze w byciu stabilnym przez jakiś czas? To, że widzicie rzeczy takimi, jakimi są naprawdę. Wiadomo, że zawsze mamy większy lub mniejszy wgląd w rzeczywistość, która nas otacza, ale to dzięki temu przedziwnemu stanowi, jakim jest wspomniana stabilność, możemy spojrzeć na wszystko z góry. To właśnie dzięki tej wewnętrznej zgodzie i poczuciu, że "wszystko" jest w miarę ok i że to samo "wszystko" podlega w pewien sposób swojemu naturalnemu biegowi, widzimy swoją prawdę. Dlaczego "swoją"? Może dlatego że prawdziwy obiektywizm jest niemożliwy do osiągnięcia? Może dlatego że upychamy swoją subiektywność w "moim zdaniem" i cieszymy się swoją nowoczesną, neutralną postawą? Nie wiem. Przecież jestem tylko człowiekiem i zawsze mogę się mylić. Ten wywód nie ma na celu pochwały jakichkolwiek zaburzeń, wręcz przeciwnie. Przez tę całą pisaninę chcę tylko pokazać, że stabilność nie należy do zjawiska z grupy "happy end" [szczęśliwe zakończenie] , a bardziej do "tough beginning" [ciężki początek] i to trzeba sobie uświadomić. Żadna choroba psychiczna czy problem nie jest w porównaniu ze stabilnością stanem uświęconym! Są one nieopisanie trudne i niezdrowe. Mimo tego wewnętrzny spokój nie oznacza końca drogi, tylko jej nowy etap. Przecież zmieniamy perspektywę, prawda? Widzimy więcej, wiemy więcej i nie chcemy popełniać tych samych błędów ani otaczać się wrogimi dla nas bytami - nigdy więcej. Jak więc po przebyciu tak żmudnej drogi z punktu A, można spodziewać się "starych śmieci" w punkcie B? Nie można. To nielogiczne, skoro przed podróżą dawno się ich pozbyliśmy. Ale jakoś w pełni naturalnym jest dla nas to, że w punkcie B będzie czekać kraina miodem i mlekiem płynąca, arkadia, zrozumienie bliskich, jeśli przedtem się go nie otrzymaliśmy, znajomi - najlepiej ich urokliwe grono lub sukces czy wszelako rozumiane powodzenie w czymkolwiek sobie go nie wymarzyliśmy i w czymkolwiek przedtem nie ponosiliśmy porażki. Równie nielogiczne, co pierwsza opcja, ale suma summarum wszyscy jesteśmy zaskoczeni Bo w punkcie B nie ma N I C. To goła ziemia, nieużytek, który przyszło nam zagospodarować, a naszym jedynym środkiem jest stabilność i rzeczywisty pogląd na sytuację, który nie zawsze łatwo nam przyswoić i zaakceptować. Wiele czasu trwałam w przekonaniu, że po osiągnięciu pewnego etapu w moim życiu i potyczce z jego problemami, "wszystko" się naprawi; że po odtrąceniu toksycznych relacji, pojawią się te zdrowe, że kiedy będę świadoma, czego nie robić, to automatycznie będę robić tylko to, co powinnam, co jest słuszne i co uznaję za zgodne z własnymi zasadami i normami. Błąd. Oczywiście, że natura nie lubi próżni, ale to nie oznacza, że zawsze wypełnia ją przeciwieństwem tego, co niegdyś się w tym miejscu znajdowało - przecież nieużytek nie zarasta tylko trawą czy makami, ale i ostem. To, czy się na to zgodzimy i pozostaniemy bierni, czy postanowimy zacząć działać jest naszym wyborem. Ale warto wiedzieć, że go mamy i że punkt B nie jest rzeczywistością, na którą nie mamy wpływu. Poza nowym miejscem, my też jesteśmy "nowi". Nie przywrócimy siebie sprzed przebycia naszej drogi ani z okresu jej trwania - zmieniliśmy się i jest nam lżej. Do momentu, w którym zdamy sobie z tego sprawę i w panice zapragniemy na siłę wrócić do punktu A, mimo że tak naprawdę tego nie chcemy. Ze strachu zapominamy, że mamy przecież wybór. Próbujemy ukryć zmiany, których dokonaliśmy lub jak najbardziej dopasować je do starego środowiska. A stabilność i spokój? Tym rozkoszujemy się potajemnie; przecież sporządzenie planu jest niemal równoznaczne z jego wykonaniem.
  7. @stk0krotka @Heledore Jestem jeszcze przed pierwszą dawką - karbamazepina jeszcze ze mnie "schodzi", a lamotrygina czeka na poniedziałek i kontrolę u psychiatry. Jak tylko zacznę z nią przygodę, to dam znać. Jeśli chodzi o samopoczucie, to jest nadzwyczaj stabilne - nawer bardziej niż podczas przyjmowania leków. Powodzenia, ludki!
  8. @stk0krotka - daję radę; trochę siłą rozpędu, trochę "górką", ale zawsze jakoś. Nie bój się dzwonić - przecież to nie jest jesienna chandra. Uwierz mi, że ludzie potrafią zrobić wielkie halo z duuużo bardziej błahych rzeczy @Heledore - jutro mam przyjąć pierwszą i dość małą dawkę, aby zobaczyć co i jak. Czytałam możliwe skutki uboczne i dlaczego w większości przypadków są one powodami przyjmowania leku? To chyba nie powinno mnie śmieszyć (?) Powodzenia w pracy
  9. @stk0krotka - dziękuję i doskonale znam stan, który opisałaś w Twoim ostatnim poście. Trzeba to po prostu przetrwać. Banalne, ale nic innego nie przychodzi mi do głowy. Faza "górki" i "dołka" jest często poruszana, ale złość to coś, zdaje mi się, pomijanego. Po pierwsze, to nie jest tylko złość, ale prawdziwy w***w. Najlepiej pouprawiać hate watching albo zainwestować tę energię w coś męczącego fizycznie. Czasami potrafi zdenerwować rozmowa usłyszana w sklepie lub po prostu czyjaś obecność. Podczas mojej fazy "w" mam ochotę walczyć z każdym, kto zalazł mi za skórę; często też jestem po prostu złośliwa i niecodziennie sarkastyczna. @lukasz91u - jestem bez niczego - nigdy nie brałam antydepresantów, tylko stabilizatory, których mnie pozbawiono i mam roller coaster w głowie, choć przyznaję, że pierwsze dni bez były cudowne. @Heledore - to dobrze, że lepiej Było tu tak... cicho (?) Nie wiem, czy dobrze to ujęłam I tak, moje uczulenie na karbamazepinę wymagało jej natychmiastowego odstawienia - co drugą dawkę zmniejszałam o połowę i tak od tygodnia jestem "czysta". A następna w kolejce jest najprawdopodobniej Lamotrygina, która również zawiera składnik powodujący reakcje uczuleniowe - cudownie Coraz częściej dochodzę do wniosku, że dawkowanie poprzedniego stabilizatora było homeopatyczne - wahania miały zbyt dużą amplitudę i to w stosunkowo krótkim czasie. Ciekawostka: po 2 dniach całkowitego odstawienia leku, które były bardzo spokojne i wyważone, doznałam objawów "odstawienia" ( ). Brzmi dziwnie, ale wieczorem zaczęłam się trząść, bolała mnie głowa, miałam podwyższoną temperaturę i spięte, zmęczone mięśnie - do południa następnego dnia wszystko minęło jak ręką odjął i huśtawka zaczęła się bujać. I to do tego stopnia, że po wczorajszym dole, rano miałam atak paniki, a wieczorem, szperając w laptopie, krzyknęłam ze szczęścia o niewiadomej przyczynie. Na szczęście lekarz już jutro
  10. Nie biorę żadnego leku, z powodu uczulenia już 3 dzień i mimo że zaczęło się od górki, to dzisiaj spałam 3 godziny i dopadł mnie ogromny dół i stan zawieszenia. Nie mam bliskiej mi osoby, z którą mogłabym szczerze porozmawiać; jestem w czarnej d**** z obowiązkami pilnymi jak koniec świata i po raz pierwszy od sierpnia powrócił cień chęci skończenia z tym wszystkim. Mam dosyć. Oficjalnie mam dosyć.
  11. @Heledore do niczego się nie zmuszaj - miej ten czas na regenerację. Powoli i powodzenia. Dzisiejszy dzień był okropny. Okazało się, że mam uczulenie na karbamazepinę, która, nawiasem pisząc, średnio na mnie działa. Chyba wmawiałam sobie, że jest dobrze, podczas gdy było tylko lepiej, aby mieć poczucie kontroli... Jak mogłam być tak głupia i tego nie widzieć? Te górki i dołki mimo że krótsze, to niemniej intensywne i degradujące dla mnie i mojego organizmu. Boję się zmiany leku. Dzisiaj bolą mnie nie tylko mięśnie, ale i głowa wydaje mi się jakaś nie moja. Nie wiem, czy dam radę pójść jutro na zajęcia i nienawidzę siebie za to. To nie polega na słabości fizycznej i to najbardziej mnie denerwuje. Dodatkowo wiem, że zawodzę ojca i mogę zmarnować naprawdę dobrą okazję - znalazł się ktoś, kto mógłby ocenić mój wiersz i przy aprobacie wziąć go jako tekst. Trochę to głupie, ale boję się podejść i spytać, chociaż nie mam nic do stracenia... Może wyślę e-maila? Ugh… Dobranoc.
  12. @Heledore - nie ma tak źle - powoli rozluźniam kontakty
  13. Dlatego że depresja to również przygnębiające i natrętne myśli, które według mojej rodziny są podsyłane przez szatana. Och...
  14. Lwia część jest na emeryturze, a pozostali albo odlegli miejscem zamieszkania, albo stanem umysłu Ale to bardziej chodzi o poglądy, a raczej o akceptację tego, że ktoś (ja) może myśleć inaczej. Jest ich więcej, więc mają zawsze rację. Są starsi, więc dominują doświadczeniem. Mają swoje zdanie na każdy możliwy temat, np.: że depresja, to podszepty szatana, więc nie ma co z nimi dyskutować... Choć, co najciekawsze, takie kontrowersyjne podejście nie charakteryzuje starszyzny rodu, tylko dumnych przedstawicieli wieku średniego, którzy przeprowadzają recycling swojego życia i razem z nowymi partnerami, wtrącają się w moje
  15. @Heledore, trzymam za Ciebie kciuki. Wiem, że słowa to mało, ale myślą jestem przy Tobie - tak jak wszyscy tutaj. Powodzenia, ludku Tak... Ludzie przekonani o swojej racji, duża różnica wieku (moja rodzina do najmłodszych nie należy) i jakoś nie mogę znaleźć sobie w niej miejsca
  16. @Lilith Dziękuję i masz rację... Ale czasami tak ciężko się opanować i ugh… Samo jakoś tak wychodzi
  17. ChAD, emocje i dojrzałość, Drodzy Państwo! Chyba nikt już się nie dziwi, widząc mnie po raz kolejny w tym temacie Ale do rzeczy. Mój ex postanowił zrobić come back… Nie powiem, że rozstaliśmy się w najłatwiejszy sposób, ani że to jego pierwsza próba powrotu, ale jedna z najbardziej irytujących. Niespodziewanie do mnie zadzwonił. Odebrałam. Chciał się spotkać, wystraszyłam się i wykorzystując swoją górkę, jeszcze bardziej się podkręciłam. Brzmiałam jakbym była z innej planety - śmiałam się, zachowywałam jakbym była pod wpływem, ale odmówiłam. Byłam tak dumna, że aż przybiłam sobie wewnętrzną piątkę. Nazajutrz zadzwonił ponownie i wiem, że nie powinnam była odebrać, ale ciekawość wzięła górę... Tak, zaproponował spotkanie, ale zamiast próby wciśnięcia mi, jak poprzednio, bajeczki o "sprawach do załatwienia w mojej okolicy" (3 godziny drogi od jego domu), spytał czy mogłabym dać mu wskazówki, jak dotrzeć na miejsce spoczynku mojej zmarłej 9 miesięcy temu mamy, a najlepiej pójść z nim. O mojej mamie tylko słyszał, nigdy nie widzieli się na oczy, a ona nawet o nim nie wiedziała - to nie był ten kaliber relacji (poznaliśmy się przez Internet, spotkaliśmy się kilkanaście razy i był to związek na odległość). Poza tym, jeszcze zanim z nim zerwałam, nigdy nie wykazywał takich chęci. Dopiero teraz mu się przypomniało... Wyśmiałam go i szybko się rozłączyłam. Byłam na górce, więc zbyłam go komentarzem, że główna zainteresowana spakowała walizki i się wyprowadziła. To było kilka dni temu, górka zaczyna schodzić, a ja jestem coraz bardziej wściekła. Chciałabym do niego zadzwonić i mu wygarnąć - używać takich argumentów, aby osiągnąć cel! Ale wiem, że to byłoby bardzo niedojrzałe, tak rozdrapywać dopiero co zagojone rany... Tylko że to wyzbycie się emocji... Kusząca propozycja. Na takim indywiduum nie zrobiłoby to większego wrażenia, a ja mogłabym się wyżyć, a potem iść dalej... Jakieś rady? Pozdrowienia, ludki!
  18. @Heledore Ok, nie będę naciskać Kiedyś wizyty były jakieś bardziej "uzdrawiające"...Chyba. Dawka została taka sama - 150 mg karbamazepiny na dobę. Jakoś daję radę, chociaż histeryczny śmiech zmieniający się w nostalgię może być uciążliwy - c'est la vie… W piątek czeka mnie cotygodniowa wizyta u psychologa. Trochę to nużące... Ten komentarz nie miał mieć formy gorzkich żali Po prostu męczy mnie rodzinna inkwizycja. Powodzenia, ludki
  19. @Heledore, a gdyby wznieść się jeszcze dalej? Tzn.: "nie widzę w tym sensu, ale zawsze po dołku następowała stabilizacja - przeczekam, skoro muszę i nie będę uderzać głową w ścianę" . Potraktuj to jako etap do przejścia, a pozwalanie sobie na pogrążanie się w tym jako walkę z wiatrakami. To coś, co trzeba uznać - po odpływie przychodzi przypływ; z niemowlaka nie stajesz się starcem, a Strasbourg sam się nie odwiedzi. C'est fin. Koniec z nadmiernym analizowaniem. A wizytę u psychiatry mam dzisiaj, chociaż i tak największe "szczyty" już minęły.
  20. Woda. Jak tam wiosenne porządki?
  21. Chyba przeżywam górkę stulecia. Towarzyszy mi ciągłe uczucie podenerwowania i niesamowita energia. Potrafię bez zająknięcia wyrażać własne zdanie, choćby było kontrowersyjne i brak mi empatii. Do tego dołącza brak apetytu - większość moich "posiłków" to woda, sok, kawa, owoce, ewentualnie zupa. Mimo że jem mało, to obsesyjnie sprawdzam ilość substancji odżywczych i kalorii - jakbym zaczynała przygodę z anoreksją, ale pilnując spożywania odpowiedniej dozy białek... Wczoraj cały dzień poświęciłam na wiosenne porządki i zakupy, a będąc w restauracji, rzuciłam sarkastyczny komentarz do zestresowanego kelnera (na szczęście nie usłyszał). Śpię z kilkugodzinowymi przerwami po 5 lub 6 godzin i nie jest to wina kawy - jej ilość w moim codziennym jadłospisie nie uległa jakimkolwiek zmianom. Gdy dzień zbliża się ku końcowi dopada mnie lekki dołek, a rano uczucie podobne do stanu zauroczenia (mimo całkowitego braku obiektu). Męczy mnie to
  22. @Marcin99 - znam ten stan. Miałam takie "zawieszenie" pół roku temu i przez miesiąc nie wychodziłam z domu. Maturą się nie przejmuj, naprawdę. Jeśli Ci nie pójdzie, to poprawisz. To tylko rok, a nie 20 lat. A w kwestii ludzi i związków... Poczekaj. Skup się na samym sobie i dopiero jak się ustabilizujesz, to myśl o zawieraniu nowych znajomości i wchodzeniu w związek. Będąc w złym stanie, nie wybierzesz ludzi, którzy będą dla Ciebie odpowiedni i wyrozumiali. Kontaktuj się z rodzicami chrzestnymi, skoro okazują Ci wsparcie i gratuluj sobie za małe rzeczy jak wzięcie prysznica czy wstanie z łóżka. Brzmi idiotycznie, ale pozwól sobie na tę dumę - przecież było Ci ciężko, a jednak to zrobiłeś - wstałeś i funkcjonujesz. Powodzenia.
  23. Wiem, że z opóźnieniem, ale dziękuję @Lilith. Czasami sądzę, że zbyt ostro wyrażam się o swoich bliskich podczas terapii, kiedy pani psycholog wysuwa dosyć odważne wnioski i chyba stąd ten strach - taki schemat wybielania rodzinki ceną własnego samopoczucia
  24. Dziękuję za pamięć - to miłe, że ktoś o mnie pamięta I docteur? Czyżby francuski i miłość do Paryża? Ogólnie jest lepiej, mimo że wyrównanie nastroju zabrało trochę czasu. Ostatnio błędy przeszłości (och, po prostu ex) dają o sobie znać i skutecznie wybijają mnie z rytmu. Wykrzyczenie się z dozą przekleństw pomaga; to taki "wentyl". Polecam, chociaż nie brzmi, to naprawdę działa. Jeśli mogę Cię, @Heledore, jakoś pocieszyć, to może skoro sentymentalne pierdoły zawodzą, podejdź do tego racjonalnie i zaangażuj logiczną i wypraną z emocji Ciebie - potraktuj to jako etap, który widziany z dystansu kiedyś się skończy, a Ty, jako rozpatrywany przypadek, nie widzisz albo nie umiesz wyczuć tego schematu. Ty nie, ale Twoja zimna część owszem. Jeśli potrenujesz spojrzenie na siebie jako przedmiot targany niepotrzebnymi emocjami. (to chyba też nie brzmi za dobrze...) Może nie pociesza, ale pozwala "dotrwać do pierwszego"
×