Skocz do zawartości
Nerwica.com

minou

Użytkownik
  • Postów

    897
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

Osiągnięcia minou

  1. Ja bardzo często odczuwam wręcz paraliżujące wyczerpanie, ale teraz wiem, że to od ADHD. Nauczyłam się paru sposobów - często to wyczerpanie to raczej brak równowagi pomiędzy zmęczeniem psychicznym a fizycznym. Tzn psychicznie jestem wydrenowana, ale fizycznie za wiele w ciągu dnia nie robiłam i trudno mi wtedy odpocząć, bo ciało ma niezużytą energię, a umysł leci na oparach. Wtedy leżę na sofie, gapię się w sufit, albo telefon i niby nic nie robię, ale nie odpoczywam. Bardzo trudno mi się zmusić żeby ruszyć ręką albo nogą ale to zaleganie na sofie wcale nie regeneruje. Wtedy jedynym wyjściem jest zmusić się do aktywności fizycznej i wyłączenia mózgu. Zrobić coś, co da mi zadyszkę i podniesie puls. Kiedy równowaga między zużyciem energii przez umysł i ciało się wyrówna, zwykle mogę skutecznie odpocząć, a często wysiłek fizyczny jest takim odpoczynkiem dla umysłu, że po nim czuję wręcz, że mam znów sporo energii. Inna kwestia to wyczerpanie które wynika po prostu z zaniedbania potrzeb. U mnie zwykle chodzi o dietę, bo snu nie zaniedbuje nigdy. Ale wyczerpanie czasem wynika ze złego odżywiania i też jak napisałam wyżej, z braku ruchu. Wtedy zadbanie o dobre nawodnienie, oraz o porządną dawkę warzyw, owoców, orzechów, kiszonek itd przez parę dni zwykle ląduje mi baterie. Mam wyciskarkę wolnoobrotową i kiedy czuję się ociężała i wiem, że to zaniedbanie diety, to mam dodatkową motywację, żeby oprócz poprawienia codziennej diety jeszcze dodać z 1-2 soki warzywno-owocowe dziennie. Staram się też wtedy codziennie pić kefir, zjeść kiszonego ogórka lub kilka łyżek kiszonej kapusty. Do tego herbatki ziołowe itd. I jeśli naprawdę jestem wyczerpana tak, że np spokojny spacer na świeżym powietrzu mnie nie pobudza tylko wyczerpuje, to śpię ile wlezie i piję dużo płynów.
  2. Wcale Ci się nie dziwię, że próbujesz umieścić swoje przeżycia na jakiejś skali. Że troszkę „wchodzisz” w doświadczenia innych żeby wyrobić sobie jakieś poczucie, czy te doświadczenia mogły być gorsze, np wieloletnia walka o dziecko chore na raka i na koniec przegrana, czy pobyt w Auschwitz. To jest właśnie część tego procesu rozumienia świata po tragedii, próby racjonalizowania, wyrobienia sobie jakiegokolwiek punktu odniesienia. Tylko, że na końcu tego procesu, w którym powinien Ci ktoś pomóc, jest zawsze jeden wniosek: masz pełne prawo być załamana, wściekła, zrozpaczona, smutna, zła na los, zrezygnowana, masz pełne prawo do żałoby, rozpaczy, depresji, załamania, pomocy, wsparcia. Niezależnie od tego, czy ktoś na świecie miał gorzej, bo to Twoje życie, Twoja tragedia. To Twój świat się rozpadł na kawałki i nikt, nawet Ty sama, nie ma prawa Ci mówić, że to w sumie nic takiego bo mogło być gorzej. Na początku może się wydawać, że porównywanie swojej tragedii do innych i uznanie, że nie była aż taka najgorsza, to coś, co pomaga. Ale to nieprawda. To kłamstwo, które odbiera Ci Twoje naturalne prawo do pełnego przeżycia swojej straty i żałoby i dania sobie przyzwolenia na przyznanie, że to było cholernie trudne, że Cię przerosło, że Cię złamało i teraz potrzebujesz troski od innych i samej siebie żeby się podnieść. Moja babcia była w Auschwitz. Mówiła o tym ot tak, przy okazji. Jak Niemiec popchnął ją na ogrodzenie pod prądem, ale koleżanka ją odepchnęła i umarła, bo to ją poraził prąd. Jak uciekła związaną łańcuchem z 4 innymi dziewczynkami. Jak 2 z nich od razu postanowiły wyjść z ukrycia i prosić o pomoc i zostały rozstrzelane. Jak tułały się głodne po lesie i w końcu zostały złapane. Jak zostały wyzwolone i jakiś mądry doktor założył im dokumentację, książeczkę zdrowia w której było napisane, że z powodu dramatycznej traumy babcia nigdy nie powinna mieć dzieci. A potem poznała dziadka i dzieci mieli 5. Jak dziadek szybko umarł a babcia kochała wszystko, co żyje, szczególnie zwierzęta. Dokarmiała ptaki, zbierała bezdomne koty. Była chodzącym dobrem, nie wiem czy to obóz ją taką uczynił czy taką się urodziła. Ale wiem, że naprawdę nie ma sensu porównywać swoich doświadczeń do doświadczeń innych osób.
  3. O tak. Po zbyt intensywnym kontakcie z ludźmi aż mi się w głowie kołuje i muszę się chwilę przespać. Myślę, że mózg potrzebuje wręcz „wyłączyć wtyczkę” i trochę przetworzyć te różne bodźce. Niedługo mam wyjazd służbowy, pewnie z 30 osób będzie. Na samą myśl robi mi się trochę słabo. Ja się ani nie wstydzę ani nie stresuję kontaktami z ludźmi, ale po prostu mnie wyczerpują. Już patrzyłam na program i jest przewidziany jakiś „czas regeneracji” np od 16:00 do 17:30 więc pewnie pójdę do hotelu i będę spać….
  4. Zainstaluj sobie apkę, najlepiej taką z kwiatkiem albo zwierzątkiem co wygląda na umierające jeśli po dostaniu notyfikacji nie klikniesz, że wypiłeś wodę
  5. Przyniosło, na wielu polach. Jeśli chodzi o senność, to przestałam mieć te ataki obezwładniającej senności kiedy oczy zamykały mi się same do tego stopnia, że myślałam że mam narkolepsję. Poza tym przestałam mieć suche, piekące oczy, co też pogłębiało uczucie senności. Zaczęłam mieć więcej energii i lepszą wydolność np podczas jazdy rowerem. No i przestały mnie pobolewać nerki i skończyły się zapalenia pęcherza. To, co zostało to moja indywidualna potrzeba snu dobrej jakości i o długości ok 8-9 godzin. No i czasem potrzeba drzemki jeśli bardzo intensywnie wysilałam umysł. Na to nic nie poradzę, to pewnie kombinacja moich indywidualnych potrzeb i przestymulowania wynikającego z ADHD.
  6. Ale to nie muszą być objawy uzależnienia od benzo. Jeśli masz aktywny epizod nerwicy to zupełnie normalne, że bez leków i/lub intensywnej terapii z psychologiem masz ostre lęki i niepokój.
  7. Właśnie nie. Benzo zaczęłam dostawać już jako nastolatka, bo lekarze nie wiedzieli co zrobić z moimi lękami. Pierwsze dni to była senność i totalne zamroczenie, a potem ta ulga tylko, ze organizm szybko się przyzwyczaja, więc efekt „nic mnie nie obchodzi” szybko zniknął, a ja nie zwiększałam dawek powyżej maksymalnych dozwolonych. Poza tym benzo wyciszało u mnie ataki nerwicy, a jak spełniło swoje zadanie, i lęki się uspokajały, to ja zwykle po prostu zaczynałam zapominać brać tabletkę. Zawsze byłam roztrzepana i branie regularnie jakichkolwiek np witam czy coś było niewykonalne. O benzo pamiętałam dopóki czułam lęk, więc miałam powód i motywację żeby wziąć tabletkę, ale jak czułam się już lepiej to zapominałam o następnej. Jak się orientowałam, że np już 3 czy 4 dni w ogóle nie pamiętałam o leku, to go odstawiałam. Benzo brałam w różnych cyklach, od 2 tyg do ok 3 miesięcy, zwykle co 2-5 lat. Nigdy nie miałam problemów z odstawieniem z dnia na dzień, niezależnie od dawki i czasu brania. Myślę, że po prostu mam jakąś wyjątkową odporność na uzależnienia, bo tak samo było ze wszystkim, co brałam, np Tramalem. Zwykle mam w apteczce kilka paczek diazepamu lub alprazolamu, ale w ogóle nie ciągnie mnie do nich na codzień. Biorę w razie potrzeby, np nie lubię latać samolotem i wtedy biorę.
  8. Mam tak samo, sen to w zasadzie moje hobby zwykle mogę zasnąć na zawołanie, jeśli po prostu się nudzę. Problem w tym, że oprócz tego potrzebuję też min 7 godzin snu żeby jakoś funkcjonować, a najlepiej więcej, i musi być to sen dobrej jakości. Wiem, dla większości osób, które śpią po 5-6 godz na dobę, albo cierpią na bezsenność, albo zdarza im się zarwać noc i pomimo to wypełniać swoje obowiązki może to brzmieć jakbym cackała się ze sobą. Ale u mnie brak snu naprawdę powoduje duże problemy. Wystarczy jedna zarwana noc (poniżej 5 godz) i czuję się jak na mocnym kacu. Pali mnie twarz, pieką oczy, serce mi wali, jest mi słabo, niedobrze, plącze mi się język itd. Zazdroszczę ludziom, którzy mogą spać np 6 godz na dobę i czują się w miarę normalnie. Ile ja bym mogła zrobić mając dodatkowe 2 godziny na dobę! Toż to 14 godzin na tydzień, czyli prawie 2 dni robocze! To tak, jakbym pracowała tylko 3 dni w tygodniu, a pozostałe 2 mogła poświęcić na swoje sprawy. Sprzątanie, gotowanie, maseczki, manicure, książki, samorozwój, różne projekty! Zresztą, nawet połowa z tego byłaby super. Gdybym mogła spać regularnie 7 godzin i nie czuć się źle, to już by było super. Ale próbowałam wiele razy. 8 godzin to takie minimum i tylko jeśli sen jest dobrej jakości, tzn nic mnie nie budzi, nie mam pełnego żołądka, nie piłam ani grama alkoholu, nie jest za gorąco, nie mam kataru itd. W każdym innym przypadku potrzebuję raczej ok 10 godzin. A nadal mam przecież pracę na cały etat, dzieci, zwierzęta, dom do ogarnięcia. Masakra.
  9. U mnie to było tak nasilone, że nawet podejrzewałam u siebie narkolepsję. Zaczęło się w wieku nastoletnim, spałam w nocy powiedzmy od północy do 7, ale potem po szkole zawsze kładłam się na „drzemkę” i przesypiałam kolejne 2-3 godziny lub więcej. W niektóre dni spałam nawet po 14 godzin. Czasem nachodziły mnie takie ataki senności, że utrzymanie otwartych oczu było torturą a nie mogłam zasnąć bo np siedziałam na lekcji albo jechałam pociągiem. Wyjaśnienie, w każdym razie częściowe, okazało się banalne - przewlekłe odwodnienie. Ja rzadko odczuwam pragnienie i dopiero przy powtarzających się zapaleniach pęcherza zdałam sobie sprawę, że czasem wypijam tylko 1 kubek herbaty na dobę. Zaczęłam więcej pić, a szczególnie przy napadzie senności brałam butelkę pół litra i małymi łyczkami piłam i to pomagało. A druga część wyjaśnienia to ADHD. Mój mózg nie filtruje bodźców i po prostu potrzebuje sporo czasu na regenerację i przetworzenie tego, co działo się za dnia. Zwykle śpię nie mniej niż 8 godzin, ale często w dzień ok 15-16 łapie mnie duża senność. Nauczyłam się drzemać po 15 min, tak że tylko w zasadzie faza zasypiania i chwila płytkiego snu, taki bardziej pół-sen, ale super odświeżający jeśli pośpię dłużej i zdążę wejść w fazę snu głębokiego, to budzę się skołowana, zmęczona, a na dodatek w złym humorze (zastanawiam się czy to może mieć związek z zależnością serotonina-melatonina).
  10. Całe szczęście że pojawił się chatGPT A tak na serio to standardowy model pedagogiczny w Polsce raczej nie uczy rozpoznawania i nazywania uczuć, ani jak sobie z nimi radzić. I rodzice i szkoła skupiają się na tym, żeby uczucia trudne natychmiast zastąpić czymś „społecznie akceptowanym”, czyli spokojem, czy radością. Frustracja, zdenerwowanie, smutek, nie są mile widziane. Trzeba albo szybko sobie z nimi poradzić, albo je ukrywać. Więc tak w zasadzie nawet mnie nie dziwi, że wcześniej nie zastanawiałeś się, co dokładnie oznacza to uczucie, które często Ci towarzyszy.
  11. No i myślę, że trochę odwrotnie podchodzisz do problemu. Niezdecydowanie i przejmowanie się opinią innych może mieć wiele przyczyn, od naturalnych do różnych zaburzeń: 1. Zwykła… niedojrzałość masz 26 lat, ale to nie musi być jeszcze wiek, kiedy człowiek jest bardzo zmotywowany, zdyscyplinowany i pewny siebie. Może środowisko, w którym dorastałeś, nie dało Ci też wsparcia w wykształceniu tych cech (w grę wchodzi zarówno nadopiekuńczość jak i lekkie zaniedbanie). 2. Trochę gorsza wersja nr. 1 - wychowanie w środowisku szkodliwym, w domu przemocowym, lub z chorym psychicznie rodzicem. To może powodować niską samoocenę i szybkie poddawanie się przy najmniejszej przeszkodzie. Wprawdzie często osoby DDD i DDA (dorosłe dzieci z rodzin dysfunkcyjnych/alkoholików) mają niską samoocenę, ale zwykle są wręcz nadmiernie odpowiedzialne i zdyscyplinowane. To dlatego, że zwykle musiały szybko zacząć dbać o siebie, no i dbać o rodziców, zajmować się domem, gotować. Ale zdarza się też tak w rodzinach dyskusyjnych, że rodzic jednak coś tam ogarnia dookoła siebie i domu, za to dziecku wmawia, że jest nic niewarte, nic nie umie i lepiej niech za nic się nie bierze. 3. Zaburzenia osobowości, np osobowość unikająca. To jeszcze poważniejsze, bo zaburzenia osobowości ciężko się leczy. Ale da się potrzeba terapii, być może dostosowania na jakiś czas życia zawodowego do potrzeb, np jakieś spokojne miejsce, z mniejszą ilością ludzi. 4. Wrodzone zaburzenie funkcjonowania układu nerwowego, np ADHD. Przy ADHD człowiek bardzo szybko się nudzi, często zmienia pracę, ma niską samoocenę, bo czuje, że różni się od „normalnych ludzi” i nie wie, co jest z nim nie tak. Poza tym obszary mózgu odpowiedzialne za ogólną dojrzałość (np panowanie nad impulsywnością, przewidywanie konsekwencji) rozwijają się wolniej niż u ludzi bez tych diagnoz. Wyleczyć się tego nie da, ale są metody kompensowania w obszarach problematycznych, są leki, a dojrzałość przychodzi z czasem. Zwykle wymaga dostosowania życia zawodowego na stałe, np poprzez znalezienie zajęcia dającego odpowiedni poziom bodźców i poczucia sukcesu. W przypadku 3 i 4 czasem wyjściem jest zakład pracy chronionej, potwierdzenie problemów zdrowotnych od lekarza dla pracodawcy itd. No i nerwica - w każdym z tych 4 przypadków nerwica bardzo często pojawia się jako zaburzenie towarzyszące, które tylko pogłębia pierwotny problem. Także to nie jest ta kolejność, o której myślisz: nerwica -> niezdecydowanie, niska samoocena. Nie, to raczej wygląda tak: przyczyna -> niska samoocena -> niezdecydowanie -> nerwica
  12. Stawiać granice a nie rozpieszczać. Brzmi brutalnie, ale przy nerwicy nie ma innego wyjścia. Ja sama miałam nerwicę od dziecka, m.in. bałam się ciemności i nie chciałam sama chodzić do łazienki. Moja mama w dobrej wierze chodziła ze mną, pozwalała mi spać w swojej sypialni itd. Dopiero jako dorosła dowiedziałam się, że leczenie nerwicy polega przede wszystkim na nieunikaniu tego, czego się boimy. Kiedy moje dziecko w wieku ok 5 lat zaczęło wykazywać objawy nerwicy lękowej, porozmawiałam z psychologiem i postępowałam zupełnie inaczej niż moja mama. Mówiłam córce, że jest bezpieczna i może iść sama do toalety. Na początku tam biegła, nie spuszczała wody, a ręce myła w kuchni. Potem powoli czuła, że nie musi biec. Potem, że może umyć ręce w łazience. Najdłużej zajęło spuszczanie wody bo ten nagły dźwięk był jednak stresorem. Spanie też trenowałyśmy powoli. Siedziałam z nią, najpierw przy lampce, potem już bez. Potem siedziałam w korytarzu itd. Zajęło to ok rok i córka całkowicie pozbyła się lęku przed ciemnością w wieku 6 lat. Ja bałam się ciemności jeszcze jako dorosła i nawet na studiach potrafiłam w stresujących okresach kiedy np były egzaminy i nerwica się nasilała, spać z małą lampką…. Twój chłopak musi zrozumieć, że Ty jesteś żeby go wspierać w pokonaniu lęku a nie utrwalaniu go. I że to on ma pracować nad sobą i związkiem. To nie jego wina, że ma te problemy, ale to Ty masz „prawidłowe” podejście nie-lękowe i to on ma pracować nad swoim, z Twoją pomocą. To on ma obowiązek podjąć terapię i wysiłek. Oczywiście gorsze dni są dozwolone, ale prawda jest taka, że problemy psychiczne partnera mogą Ciebie doprowadzić do nerwicy i depresji i musisz chronić siebie. To jest częste w nerwicy, że osoba nią dotknięta czuję ogromny dyskomfort i próbuje dopasować codzienność o rzeczywistość żeby unikać tego dyskomfortu. Ale wtedy on się tylko utrwala i pogłębia, a na dodatek Ty żyjesz w stresie. Musisz postawić granice i nie zgadzać się na dostosowanie Waszej codzienności całkowicie pod jego potrzeby, musi być kompromis i musi być praca z jego strony. On musi wiedzieć, że jesteś tu, wspierasz go, ale wspierasz go w rzeczach dobrych i zdrowych dla niego, a nie w unikaniu problemów. I nigdy przenigdy nie pozwalaj na manipulację i szantaż emocjonalny. Niestety osoby z nerwicą często czują taki lęk że nawet nieświadomie wymuszają na bliskich pomoc w zachowaniu swojego bezpiecznego otoczenia.
  13. Suplementy to tylko mała część leczenia, ale problemy psychiczne mogą wynikać z niektórych niedoborów i dobrze jest zrobić badania w tym kierunku. Np najbardziej powszechny jest brak Wit D i magnezu i to warto sprawdzić. Dwa pozostałe suplementy, które mają udowodniony związek ze zdrowiem psychicznym to kwasy omega-3 i probiotyki. Ale te dwa badania nie są zbyt popularne. Można zbadać mikroflorę jelit i zawartość kwasów omega 3 z krwi, tylko że to chyba prywatnie tylko w Polsce
  14. Nerwica sama w sobie jest objawem, więc nie jest to pytanie, na które da się odpowiedzieć. W skrócie, zaburzenia nerwicowe pojawiają się jako objaw towarzyszący przy wielu innych problemach - od wrodzonych (autyzm, adhd), poprzez nabyte we wczesnym dzieciństwie (dda, ddd, zaburzenia osobowości), aż po traumy w wieku dorosłym (choroba własna lub w najbliższej rodzinie, przeżycie katastrofy, napadu, straty bliskich lub całego majątku, długotrwały mobbing itd). Zupełnie Ci się nie dziwię, że przez pół roku brałaś silne leki. To musiało być naprawdę straszne natomiast nie jest to do końca zalecane. Leki, szczególnie te silne, przytępiają emocje, co pomaga jakoś wytrzymać najgorszy ból. Ale to rozmowa jest kluczowa. Najpierw powinien być psycholog kryzysowy, a potem najczęściej dłuższa terapia, chyba że masz wokół siebie grono ludzi, którzy nie boją się trudnych rozmów. Przytępianie bólu miesiącami, a potem powrót do w miarę normalnego życia bez przepracowania traumy zwykle powoduje różne problemy psychiczne i fizyczne. Teraz już się wprawdzie odchodzi od sztywnych klasyfikacji etapów żałoby i czy faktycznie każdy etap musi się pojawić itd. Natomiast badania pokazują, że stratę trzeba z kimś dzielić. W społecznościach, gdzie są silne więzi, np rodzinne czy plemienne (obecnie to w krajach dużo słabiej rozwiniętych niż nasz) żałoba jest okresem, który przeżywa się razem. W różnych kulturach i czasach były też różne narracje na temat żałoby, jak np radość i świętowanie, że ktoś bliski odszedł do lepszego świata, czy np zwyczaj nienadawania imion małym dzieciom, bo była tak wielka śmiertelność, że człowiek nie chciał za szybko się przywiązywać. Wszystko to miało na celu zapobieganie ciężkim konsekwencjom emocjonalnym po stracie. W naszym obecnym społeczeństwie zostaje się z żałobą samemu. Świat się szybko zmienił, odrzuciliśmy stare tradycje jako zabobony, ale nie mamy nic w zamian, oprócz silnych leków i usystematyzowanej terapii. Strata to temat tabu, niewygodny, ludzie w otoczeniu się odsuwają, albo ze źle zrozumianego poszanowania prywatności, albo po prostu z dyskomfortu, jaki czują patrząc na czyjeś cierpienie. To, co czujesz, jest zupełnie normalne. Po stracie bliskich i wypadku Twoje poczucie bezpieczeństwa, sprawiedliwości, sensu i celu życia zostało całkowicie zachwiane. Ten świat, który znałaś, się zawalił, a Ty musisz na nowo go zbudować. Tylko, że to wymaga też nowych podstaw. Zwykle ludzie uznają obecny stan rzeczy za coś oczywistego i kiedy nagle przydarza im się coś traumatycznego, muszą na nowo zdefiniować swój światopogląd. Teraz już wiedzą, że bliscy ludzie mogą w każdej chwili umrzeć. Że ktoś może ich np bez powodu napaść. Że mogą z dnia na dzień stracić cały majątek. Przede wszystkim muszą przeżyć swoją żałobę. A potem muszą nauczyć się czerpać radość z życia wiedząc, jak ono jest kruche. Muszą zaakceptować brak kontroli, brak gwarancji i brak wpływu na to, co ostatecznie szykuje im los, a pomimo tego cieszyć się dniem, robić plany, mieć nadzieję. Zależy od nasilenia depresji, cech charakteru, wzorców wyniesionych z dzieciństwa. Jeśli np z natury nie jesteś radosnym, otwartym optymistą, u Ciebie w domu mało było śmiechu, radości, to możesz rozwijającą się depresję przeoczyć. Możesz myśleć, że brak energii to efekt przybywania lat i obowiązków, że negatywne podejście do życia to po prostu doświadczenie życiowe, które pozbawiło Cię złudzeń. Brak inicjatywy i motywacji możesz tłumaczyć zdrowym rozsądkiem, w końcu po co się starać, skoro zawsze i tak wychodzi jak zwykle? Możesz sobie wmówić, że oczekiwanie czegoś więcej to zwykła naiwność. Wiele osób żyje z taką zadawnioną, nieuświadomioną depresją.
  15. Masz rację, pewność siebie lub jej brak jest tak ważna, że aż często zakłamuje obraz rzeczywistości. Np osoba pewna siebie może dostać pracę nawet bez wymaganych kwalifikacji, a osoba nieśmiała może sprawiać wrażenie niekompetentnej. Dlatego obecnie często używa się różnych testów, zadań do rozwiązania itd, a nie po prostu CV, które niewiele mówi, list motywacyjny (napisany przez chatGPT), czy rozmowa podczas której ludzie mogą się różnie zachować. Czasem chodzi o nieśmiałość, a czasem po prostu o zły dzień, niewyspanie, zaczynającą się grypę itd. Testy kompetencji i osobowości nie są nieomylne, ale dają pełniejszy obraz.
×