Skocz do zawartości
Nerwica.com

mercymona

Użytkownik
  • Postów

    61
  • Dołączył

Treść opublikowana przez mercymona

  1. Tak, największa dawka, jaką brałam to 150. U mnie chyba nie miało prawa zadziałać jak placebo, bo ja wtedy jeszcze kompletnie nic nie czytałam na temat depresji i leków. Wyszłam z założenia, że ktoś, kto studiował tyle lat medycynę na pewno wie co robi i nie jestem od niego mądrzejsza. Błąd... Pan doktor dający mi pierwszą receptę na Symfaxin i Alprox (podkreślam tutaj to drugie), zapewniał że te leki nie otłumaniają- będę mogła kontynuować naukę, nie uzależniają (tiaaa) i bez obaw można prowadzić po nich auto. Dlatego teraz już średnio ufam lekarzom... Jakie masz doświadczenia z mianseryną? Nawet nie wiedziałam, że taka substancja istnieje, żaden lekarz psychiatra (a było ich kilku) też nie proponował mi takiego połączenia. Jeśli faktycznie Symfaxin w takim połączeniu znów zaczyna "trybić", to lecę po receptę jeszcze dzisiaj... Czy po mianserynie faktycznie się tyje? Możesz mi napisać coś o swoich doświadczeniach w tej kwestii? I tak już przytyłam 10kg od benzo.
  2. Moja przygoda z depresją zaczęła się w wakacje 2012 roku. Przez kilka dni leżałam w łóżku, umycie zębów było dla mnie wyzwaniem, niczym przebiegnięcie maratonu. Poszperałam w internecie, stwierdziłam wszelkie możliwe objawy depresji i udałam się do psychiatry. Wyszłam z rozpoznaniem zaburzeń depresyjno-nerwicowych i receptą na Symfaxin 0,75mg i Alprox 0,5mg. Zaczęłam przyjmować leki, po dwóch tygodniach "odkryłam życie na nowo". Nagle rzeczy, które wcześniej były nie do przejścia, robiłam ot tak, nie zastanawiając się nad tym. Pojawiło się mnóstwo zainteresowań, planów na przyszłość. Podczas owych wakacji byłam w odwiedzinach u rodziny w małej miejscowości, nie ma tam lekarza psychiatry, a skończyły mi się leki. Stwierdziłam, że to przecież żaden problem, bo przecież czuję się tak świetnie, że już ich nie potrzebuję. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to błąd i że tak nie można... W grudniu 2012 próba samobójcza, stety lub niestety nieudana, hospitalizacja na toksykologii, płukanie żołądka. Na przymusowej konsultacji psychiatrycznej powiedziałam lekarzowi, że już zrozumiałam swój błąd, nie mogę sobie pozwolić na pobyt w szpitalu psychiatrycznym, bo chcę wrócić do szkoły. Uwierzył, do szpitala nie poszłam ale kolejne 2-3 miesiące przeleżałam w łóżku gapiąc się w telewizor. Włączyłam od nowa leczenie Symfaxinem. Znów strzał w dziesiątkę. Równo po dwóch tygodniach wróciła chęć do życia, przez kolejne dwa tygodnie nadrobiłam zaległości z całego semestru LO i zdałam maturę. Dostałam się na bardzo dobre ale też ciężkie studia i to mnie pochłonęło, w międzyczasie znów odstawiłam Symfaxin "bo się skończył". W czasie sesji zimowej poczułam, że już nie wytrzymuję nerwowo i poprosiłam znów o receptę na Alprox. Później wszystko zaczęło się walić... Po jakimś czasie znów brak sensu życia, zrozumiałam już błąd z "własnymi rządami" w farmakoterapii, przez kilka miesięcy brałam różne antydepresanty- Symfaxin, Symfaxin w podwójnej niż dotychczas dawce, Asertin 50, Anafranil. Nie działało nic. Nadal nie działa, w maju podejmowałam ostatnią próbę z Symfaxinem- skończyłam w szpitalu psychiatrycznym przez groźbę, że popełnię samobójstwo. Rozpoznanie- "inne określone zaburzenia osobowości". Nie mam już siły żyć, nie mogę na siebie patrzeć, nie potrafię do niczego się zmotywować. Nawet kiedy się myję, to czuję, że mnie to męczy, że nie ma sensu. Nie mam żadnego sensu życia, nic mnie nie interesuje, ostatnio czułam się szczęśliwa ponad 2 lata temu. Życie przelatuje mi między palcami, bo ja nic z nim nie robię, nie potrafię, nie mogę się zmotywować. Przez to mam często wyrzuty sumienia i myślę, że lepiej gdyby mnie po prostu nie było. Dałabym wszystko, żeby znów leki zadziałały i żeby poczuć się tak jak wtedy. To były dwa najpiękniejsze okresy mojego życia. Teraz jest masakra... Odsunęłam się od ludzi, nie chce mi się spotykać ani rozmawiać ze znajomymi, wielu już straciłam przez to. W dodatku na ten moment jestem uzależniona od Alproxu ~3mg na dobę. Na początku brałam go, bo koił nerwy, aktualnie "tłumię" nim myśli samobójcze. Nie czuję się na siłach walczyć na ten moment z uzależnieniem, nie czuję się na siłach praktycznie do niczego. Nie wiem już jak sobie pomóc, gdyby był jakiś 100% pewny i mało drastyczny sposób na samobójstwo, to nie zawahałabym się ani chwili. Niestety nie ma. A ja codziennie próbuję podjąć ze sobą walkę, by to przezwyciężyć. I tak od dwóch lat. Tracę już nadzieję na jakąkolwiek przyszłość. Co to za życie, kiedy wszystko jest udręką, a nic nie cieszy? Brak mi już sił do samej siebie...
  3. Witam, mam na imię Ewa. Aktualnie mam 25 lat. Moja przygoda z depresją zaczęła się w wakacje 2012 roku. Przez kilka dni leżałam w łóżku, umycie zębów było dla mnie wyzwaniem, niczym przebiegnięcie maratonu. Poszperałam w internecie, stwierdziłam wszelkie możliwe objawy depresji i udałam się do psychiatry. Wyszłam z rozpoznaniem zaburzeń depresyjno-nerwicowych i receptą na Symfaxin 0,75mg i Alprox 0,5mg. Zaczęłam przyjmować leki, po dwóch tygodniach "odkryłam życie na nowo". Nagle rzeczy, które wcześniej były nie do przejścia, robiłam ot tak, nie zastanawiając się nad tym. Pojawiło się mnóstwo zainteresowań, planów na przyszłość. Podczas owych wakacji byłam w odwiedzinach u rodziny w małej miejscowości, nie ma tam lekarza psychiatry, a skończyły mi się leki. Stwierdziłam, że to przecież żaden problem, bo przecież czuję się tak świetnie, że już ich nie potrzebuję. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to błąd i że tak nie można... W grudniu 2012 próba samobójcza, stety lub niestety nieudana, hospitalizacja na toksykologii, płukanie żołądka. Na przymusowej konsultacji psychiatrycznej powiedziałam lekarzowi, że już zrozumiałam swój błąd, nie mogę sobie pozwolić na pobyt w szpitalu psychiatrycznym, bo chcę wrócić do szkoły. Uwierzył, do szpitala nie poszłam ale kolejne 2-3 miesiące przeleżałam w łóżku gapiąc się w telewizor. Włączyłam od nowa leczenie Symfaxinem. Znów strzał w dziesiątkę. Równo po dwóch tygodniach wróciła chęć do życia, przez kolejne dwa tygodnie nadrobiłam zaległości z całego semestru LO i zdałam maturę. Dostałam się na bardzo dobre ale też ciężkie studia i to mnie pochłonęło, w międzyczasie znów odstawiłam Symfaxin "bo się skończył". W czasie sesji zimowej poczułam, że już nie wytrzymuję nerwowo i poprosiłam znów o receptę na Alprox. Później wszystko zaczęło się walić... Po jakimś czasie znów brak sensu życia, zrozumiałam już błąd z "własnymi rządami" w farmakoterapii, przez kilka miesięcy brałam różne antydepresanty- Symfaxin, Symfaxin w podwójnej niż dotychczas dawce, Asertin 50, Anafranil. Nie działało nic. Nadal nie działa, w maju podejmowałam ostatnią próbę z Symfaxinem- skończyłam w szpitalu psychiatrycznym przez groźbę, że popełnię samobójstwo. Rozpoznanie- "inne określone zaburzenia osobowości". Nie mam już siły żyć, nie mogę na siebie patrzeć, nie potrafię do niczego się zmotywować. Nawet kiedy się myję, to czuję, że mnie to męczy, że nie ma sensu. Nie mam żadnego sensu życia, nic mnie nie interesuje, ostatnio czułam się szczęśliwa ponad 2 lata temu. Życie przelatuje mi między palcami, bo ja nic z nim nie robię, nie potrafię, nie mogę się zmotywować. Przez to mam często wyrzuty sumienia i myślę, że lepiej gdyby mnie po prostu nie było. Dałabym wszystko, żeby znów leki zadziałały i żeby poczuć się tak jak wtedy. To były dwa najpiękniejsze okresy mojego życia. Teraz jest masakra... Odsunęłam się od ludzi, nie chce mi się spotykać ani rozmawiać ze znajomymi, wielu już straciłam przez to. W dodatku na ten moment jestem uzależniona od Alproxu ~3mg na dobę. Na początku brałam go, bo koił nerwy, aktualnie "tłumię" nim myśli samobójcze. Nie czuję się na siłach walczyć na ten moment z uzależnieniem, nie czuję się na siłach praktycznie do niczego. Nie wiem już jak sobie pomóc, gdyby był jakiś 100% pewny i mało drastyczny sposób na samobójstwo, to nie zawahałabym się ani chwili. Niestety nie ma. A ja codziennie próbuję podjąć ze sobą walkę, by to przezwyciężyć. I tak od dwóch lat. Tracę już nadzieję na jakąkolwiek przyszłość. Co to za życie, kiedy wszystko jest udręką, a nic nie cieszy? Brak mi już sił do samej siebie...
  4. Ja studiuję informatykę, programuję w C++, zaburzenia depresyjno-nerwicowe zaczęły się u mnie jeszcze przed rozpoczęciem studiów. Także w moim przypadku chyba nie ma to związku, czysty przypadek. Za to znam kilkudziesięciu programistów- owszem, chyba każdy z nich ma zaniżoną samoocenę ale z depresją czy nerwicą nikogo jeszcze nie poznałam z tej branży, wbrew przeciwnie- nie rozumieją w ogóle na czym to polega, kiedy mówię o swojej chorobie.
  5. Moja przygoda z depresją zaczęła się w wakacje 2012 roku. Przez kilka dni leżałam w łóżku, umycie zębów było dla mnie wyzwaniem, niczym przebiegnięcie maratonu. Poszperałam w internecie, stwierdziłam wszelkie możliwe objawy depresji i udałam się do psychiatry. Wyszłam z rozpoznaniem zaburzeń depresyjno-nerwicowych i receptą na Symfaxin 0,75mg i Alprox 0,5mg. Zaczęłam przyjmować leki, po dwóch tygodniach "odkryłam życie na nowo". Nagle rzeczy, które wcześniej były nie do przejścia, robiłam ot tak, nie zastanawiając się nad tym. Pojawiło się mnóstwo zainteresowań, planów na przyszłość. Podczas owych wakacji byłam w odwiedzinach u rodziny w małej miejscowości, nie ma tam lekarza psychiatry, a skończyły mi się leki. Stwierdziłam, że to przecież żaden problem, bo przecież czuję się tak świetnie, że już ich nie potrzebuję. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to błąd i że tak nie można... W grudniu 2012 próba samobójcza, stety lub niestety nieudana, hospitalizacja na toksykologii, płukanie żołądka. Na przymusowej konsultacji psychiatrycznej powiedziałam lekarzowi, że już zrozumiałam swój błąd, nie mogę sobie pozwolić na pobyt w szpitalu psychiatrycznym, bo chcę wrócić do szkoły. Uwierzył, do szpitala nie poszłam ale kolejne 2-3 miesiące przeleżałam w łóżku gapiąc się w telewizor. Włączyłam od nowa leczenie Symfaxinem. Znów strzał w dziesiątkę. Równo po dwóch tygodniach wróciła chęć do życia, przez kolejne dwa tygodnie nadrobiłam zaległości z całego semestru LO i zdałam maturę. Dostałam się na bardzo dobre ale też ciężkie studia i to mnie pochłonęło, w międzyczasie znów odstawiłam Symfaxin "bo się skończył". W czasie sesji zimowej poczułam, że już nie wytrzymuję nerwowo i poprosiłam znów o receptę na Alprox. Później wszystko zaczęło się walić... Po jakimś czasie znów brak sensu życia, zrozumiałam już błąd z "własnymi rządami" w farmakoterapii, przez kilka miesięcy brałam różne antydepresanty- Symfaxin, Symfaxin w podwójnej niż dotychczas dawce, Asertin 50, Anafranil. Nie działało nic. Nadal nie działa, w maju podejmowałam ostatnią próbę z Symfaxinem- skończyłam w szpitalu psychiatrycznym przez groźbę, że popełnię samobójstwo. Rozpoznanie- "inne określone zaburzenia osobowości". Nie mam już siły żyć, nie mogę na siebie patrzeć, nie potrafię do niczego się zmotywować. Nawet kiedy się myję, to czuję, że mnie to męczy, że nie ma sensu. Nie mam żadnego sensu życia, nic mnie nie interesuje, ostatnio czułam się szczęśliwa ponad 2 lata temu. Życie przelatuje mi między palcami, bo ja nic z nim nie robię, nie potrafię, nie mogę się zmotywować. Przez to mam często wyrzuty sumienia i myślę, że lepiej gdyby mnie po prostu nie było. Dałabym wszystko, żeby znów leki zadziałały i żeby poczuć się tak jak wtedy. To były dwa najpiękniejsze okresy mojego życia. Teraz jest masakra... Odsunęłam się od ludzi, nie chce mi się spotykać ani rozmawiać ze znajomymi, wielu już straciłam przez to. W dodatku na ten moment jestem uzależniona od Alproxu ~3mg na dobę. Na początku brałam go, bo koił nerwy, aktualnie "tłumię" nim myśli samobójcze. Nie czuję się na siłach walczyć na ten moment z uzależnieniem, nie czuję się na siłach praktycznie do niczego. Nie wiem już jak sobie pomóc, gdyby był jakiś 100% pewny i mało drastyczny sposób na samobójstwo, to nie zawahałabym się ani chwili. Niestety nie ma. A ja codziennie próbuję podjąć ze sobą walkę, by to przezwyciężyć. I tak od dwóch lat. Tracę już nadzieję na jakąkolwiek przyszłość. Co to za życie, kiedy wszystko jest udręką, a nic nie cieszy? Brak mi już sił do samej siebie...
×