Witam Was!
Jak to dobrze wiedzieć, że mogę znaleźć tu bratnie dusze ...
Mam 29 lat a nerwicę lękową przerabiam aktualnie po raz czwarty...
Pierwszy raz miałam ataki, gdy rzucił mnie chłopak, którego kochałam. Nerwica lękowa, depresja, nerwica natręctw, same 'przyjemności'. Myślałam, że jestem chora psychicznie, gdyż nie wiedziałam, co mi jest, dopiero lekarz psychiatra mnie oświecił.
Chodziłam wtedy na psychoterapię i leczyłam się środkami farmakologicznymi. Pomogło, ale uzależniłam się od nich.
Drugi raz nerwica lękowa i depresja wróciły na czwartym roku studiów, kiedy już nie wyrabiałam (studia były trudne a i pracy po nich nie ma). Do tego zaręczyłam się, nieco zbyt wcześnie (jeszcze nie do końca wyleczyłam się po tym byłym, co mnie rzucił - chyba jeszcze miotałam się między dwoma chłopakami). Mój obecny mąż (z którym się wtedy zaręczyłam) b. mi pomógł i po pewnym czasie okazało się, że to jest TO.
Trzeci raz był, gdy się wyprowadziłam od rodziców, ale jeszcze nie wzięliśmy ślubu (piąty rok studiów). Miotałam się między jednym domem a drugim, a muszę dodać, że mam tzw. toksyczną matkę, która od dzieciństwa bardzo mnie od siebie uzależniła. Tym, że się wyprowadziłam i zamieszkałam z narzeczonym bez ślubu naraziłam się teściowej (starej daty kobita! ) i mojej matce pewnie trochę też. Gdy się przyzwyczaiłam do mieszkania z narzeczonym i zdecydowałam, że chcę, lęki minęły.
To było, gdy miałam 22/23 lata. Wzięliśmy ślub i wszystko było gites do stycznia tego roku, kiedy to w wieku 29 lat te cholerne stany znów wróciły... Tym razem najprawdopodobniej są związane z przepracowaniem, tzn. żeby dogodzić teściowej i wszystkim dookoła (oprócz męża chyba bo on jest tak dobry, że nie dba o wysokość moich zarobków), brałam zbyt dużo na siebie. Tzn. w porównaniu z innymi, zdrowymi ludźmi to może nie było dużo, bo pracowałam w domu, ale mam też niedoczynność tarczycy, co wiąże się z wieczną sennością i zmęczeniem.
Jakie mam dla Was rady?
W moim przypadku pomogło mi zauważenie, kiedy ataki lubią się przytrafiać (mam agorafobię i jakby klaustrofobię też ). Zauważyłam, że gdy robię coś wbrew sobie, to łapią mnie lęki. Pracowałam tyle wbrew swojej naturze, zdarzało się i w weekendy. Teraz np. mnie to łapie gdy na siłę staram się coś zrobić (np. załatwić jakąś sprawę).
Dobrze jest nie buntować się i brać przez pewien czas jakieś leki, pomagają troszkę odsapnąć i nabrać sił do walki z chorobą.
W czasie, gdy się buntowałam i nie chciałam przyjąć do wiadomości, że cholera jasna, znowu jestem chora, mój stan się pogorszył.
Atak lęku to nic innego jak uderzenie adrenaliny. Tak staram sobie mówić, choć jest okropnie: kiedy mnie to łapie, mam wrazenie, że zaraz się uduszę, zwariuję i co tylko, ale czasem pomaga mi próba uspokojenia się, racjonalnego myślenia i spokojniejszego oddychania.
To wszystko powinno być chyba metodą małych kroczków. Jeszcze tydzień temu bałam się otworzyć okno balkonowe i usiąść na krześle w jego pobliżu. Tydzień później, po zażywaniu leku udało mi się wejść do hipermarketu z mężem! To naprawdę dla mnie ogromny wyczyn (nic to, że wcześniej byłam na cmentarzu i złapały mnie takie lęki, że dostałam biegunki i musiałam szukać krzaków) .
Ważne jest też wsparcie najbliższych. Na szczęście mój mąż to anioł...