Też miałam niszczącą mnie mamę, doprowadziła mnie do bardzo złego stanu, miałam ochotę gryźć ściany, obgadywała mnie, przed każdym straszne głupoty o mnie mówiła, często dostawałam po pysku, bo np. stwierdzała, że nie spodobał jej się mój ton głosu, albo za to, że nie wyjęłam po powrocie skądśtam prania z pralki choć nie było mnie w domu. Pluła na mnie jadem odkąd pamiętam. Jako maluch niejednokrotnie pakowałam się i wyprowadzałam do babci, no i oczywiście uważałam, że na pewno mnie adoptowali, bo swoje dziecko by kochała. Po wyprowadzce (studia), na odległość jest całkiem ok- tzn. nie mam żadnego emocjonalnego kontaktu, nie dzwonimy do siebie (chyba, że ona coś chce albo coś bardzo fajnego ją spotkało i chce mi się pochwalić), ale mimo wszystko NIGDY nie powiedziałabym do kogoś obcego o własnej matce źle. Cieszę się, że nigdy nie oddałam jej żadnym ciosem, że nie odpyskowałam i nie wykrzyczałam jak bardzo jej nienawidziłam. Myślę, że z biegiem lat nabieramy dystansu. Choć mama wyniszczała mnie latami, a to pomiatanie w kolosalny sposób odbiło się na moim dorosłym życiu, oddycham z ulgą, że to już jest poza mną, że już nie jestem jej własnością, którą może sponiewierać, że mam z nią jakikolwiek kontakt. Matki się nie wybiera i nigdy nie życzyłabym jej źle, mimo wszystko... Życzę wytrwałości!
PS: Moja jak dostałam się na prawo powiedziała mi, że ja i tak nie nadaję się do niczego, a już zwłaszcza do pracy z ludźmi i w ogóle jestem totalnym zerem i żebym sobie nie wyobrażała nic, bo jestem dnem dna. Pracuję z ludźmi, radzę sobie całkiem nieźle, moje środowisko mnie docenia, dla mamy zawsze będę nikim (jako dziecko wykrzyczałam jej kiedyś ze złości: "zobaczysz, kupię Ci kiedyś Porsche!" ). Także nie bierz takich insynuacji do siebie! Niektórym nie dogodzisz, bo dla zasady nie przyznają Ci racji. Ciężko odsunąć od siebie pogardę rodzicielki, ale jest to wykonalne :)