Skocz do zawartości
Nerwica.com

xnieobecnaxx

Użytkownik
  • Postów

    17
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez xnieobecnaxx

  1. Myślę, że najpierw powinieneś udać się na wizytę do psychologa. Może nauczysz się przez to rozmawiać z ludźmi, psycholog na pewno coś Ci doradzi. Grupowe terapie też mogłyby Ci sporo dać, przy okazji poznał byś ludzi będących w podobnej sytuacji. Żeby było Ci raźniej to powiem Ci, że mimo iż również mam 20 lat, to moje życie wygląda jakbym miała co najmniej 90. Przez problemy życiowe i zdrowotne z duszy towarzystwa stałam się osobą, która nawet w otoczeniu kilkunastu ludzi siedzi i zastanawia się nad sensem życia. Tak samo nie wiem o czym rozmawiać z ludźmi, prócz psychologii i amatorskiego pisania nie mam żadnych zainteresowań, kiedy ludzie coś mówią to w głowie pojawia mi się jedynie myśl, że chciałabym mieć tak normalne i beztroskie życie żeby móc gadać takie śmieci jak inni ;P 7 Nie wiem jak Ci mogę pomóc, psycholog na pewno zrobi to lepiej, ale w razie czego, zawsze możesz do mnie napisać :)
  2. Ja miałam wręcz przeciwnie, przez trudną sytuację rodzinną, życiową czy zdrowotną szukałam kontaktu z innymi ludźmi, jednak zawsze źle się to kończyło, nigdy nie nawiązałam trwałej przyjaźni. Bywały też u mnie momenty, że czułam się jakby cały świat o mnie zapomniał, tak jest do tej pory, nie mam nikogo czy w rodzinie czy w śród znajomych, komu by na mnie zależało, jakbym zniknęła to nikt by się prawdopodobnie nie zorientował. Dlatego Cię rozumiem, szczerze współczuję bo samej mi brakuje kogoś, kto byłby przy mnie i przy kim mogłabym być sobą. Jeżeli masz ochotę to napisz, ja również potrzebuję z kimś porozmawiać.
  3. No niestety sytuacja jest bardziej skomplikowana niz sie moze wydawac. Dobrze wiem, ze powinnam zdobyc ubezpieczenie i sie leczyc i gdybym mogla to bym to zrobila juz dawno. A globus histericus to mala pesteczka przy moich dolegliwosciach
  4. Witam. Już nie raz opisywałam na tym forum objawy mojej nerwicy. W tym momencie stanęłam w momencie, w którym jeśli cudem się nie wyleczę, to będzie to koniec. Mam bardzo ciężką sytuację rodzinną, wszyscy w mojej rodzinie są źli, zepsuci, przepici i psychicznie chorzy, a to wszystko wyładowują wciąż na mnie. Nie dziwię się sobie, ze jestem tak ciężko chora. Nie dziwię się, ze mój stan nie pozwala mi wyjść z domu, czasem nawet zjeść czy przełknąć własnej śliny. Ale chciałam walczyć bo jeszcze mam dla kogo. Mam 9-miesięczną córeczkę i faceta,m dla których chcę walczyć. Reszta mnie nie interesuje. Jeszcze wczoraj nie miałam pojęcia jak dam sobie radę. Jednak po chwilowej utracie wiary zawsze wraca do mnie maleńka nadzieja. A teraz? Upewniłam się co moich podejrzeń iż choruję na białaczkę. Oczywiście, nie mam przed sobą wyników badań i jeszcze długo ich nie ujrzę., ponieważ ubezpieczyć mogę się dopiero za 3 miesiące. Z kolei za 3 miesiące będę jak warzywo. Już niemal jestem. Nie wiem anwet gdzie się podzieję, nie mam grosza przy duszy, ciągle tylko pożyczam od ludzi, muszę się już prosić. Nie będę tłumaczyć Wam czemu nie dostaję alimentów, jakim cudem nie mam nikogo bliskiego, jakim cudem wychowuję dziecko skoro jest ze mną tak źle. Tego się nie da opisać. Chciałabym tylko jakiejkolwiek rady, może ktoś jest obeznany. Co mam zrobić bez ubezpieczenia i pieniędzy? Cholera, jestem pewna, że mam białaczkę, usłyszałam gorzkie słowa lekarza, któremu opisałam chyba wszystkie moje objawy. Jak mam sobie poradzić? Nie mam pojęcia czy przeżyję kolejny dzień, tak jest już od dłuższego czasu. Ukojenie znajduję w alkoholu. W małych ilościach, ponieważ piję tylko by rozluźnić te cholernie spięte mięśnie w gardle i coś przełknąć bo inaczej bym nie jadła. Ale tak też nie może być. Spytacie pewnie skąd mam na al;kohol i jak mogę pić przy córce. Jakoś kombinuję. Najpierw załatwiam rzeczy dla małej, ostatecznie kupuję sobie ten napój cudów, który pomaga ale tylko na chwilkę. I nigdy się nie upijam oczywiście. Nie wiem co mam robić, nawet nie mogę iść do mopsu bo boję się wyjść z domu. Ciężko opisać takżeby ktokolwiek to zrozumiał, ale naprawdę. Jest tragicznie. Pomocy, proszę. Moja ciocia poddała się niedawno po samonbójstwie męża i sama zrobiła to samo. Więc co ja mam zrobić skoro już odkąd pamiętam jestem wykończona całą sytuacją rodzinną a od 3 męczę się z chorobą i biedą?
  5. Kochana. Jak w Twoim wcześniejszym poście- znam to na wylot. Tylko ja nie mam tego okresowo, tylko bez przerwy, aczkolwiek nie jest to zawsze tak mocno nasilone, że pojawia się u mnie lek. Myślę, że się już po prostu przyzwyczaiłam, choć to nie zmienia faktu, że z dnia na dzień to się pogarsza. Ale akurat ja się nie leczę. Ty mam nadzieję to powstrzymasz. :)
  6. Dla mnie tak samo jest to jednocześnie zarówno pomocne co i przykre, że nie ja jedna się męczę. Słuchaj, ja jestem w takim stanie, że nie wiem jak mam dalej życ. Nie wychodzę z domu, nie byłam u lekarza już dawno a dobijają mnie niemal co dzień nowe dolegliwości. Z Depersonalizacją jestem na "Ty", nie pamiętam jak się czułam kiedyś. Nawet gdy mam 2 minuty czasu, kiedy jakimś cudem czuję się w miarę dobrze to depersonalizacja i derealizacja utwierdza mnie w tym, że jest źle ze mną. Mam nadzieję, że Ci to pomoże! Bardzo bym chciała, żeby mi jakiś lekarz pomóg. Trzymam kciuki za Ciebie! Dziękuję bardzo, dla Twoich brzdąców też mnóstwo zdrówka życzę i szczególnie dla Ciebie.
  7. Witaj! Na wstępie mogę Cię pocieszyć poprzez fakt, że nie jesteś jedyną osobą na świecie, która tak mocno cierpi przez tą chorobę. Ja również niedawno urodziłam i również objawy nasiliły się niemal stukrotnie. Niby nie idzie z tym funkcjonować a jednak mimo to człowiek daje radę wytrwać końca każdego dnia. Drgawki i atak "padaczkopodobny" zapewne został wywołany ogromnym strachem, który pojawił się gdy tylko coś zaczęło dziać się z Tobą nie tak. Nawet jeżeli Ty nie popadłaś w panikę, to Twoja podświadomość ma już ją głęboko zakodowaną, a jak pewnie wiesz, panika prowadzi do ataków lękowych, które również mogą objawiać się fizycznie. Z własnego doświadczenia wiem, że gdy tylko działo mi się coś niepokojącego ( również mam problemy z widzeniem, czasem mam wrażenie, że mózg mi się kręci z ogromną prędkością niczym na karuzeli, a oczy przestają odbierać obraz) czego nie miałam wcześniej, to zaczynał się u mnie całodobowy maraton ataku, a wycieńczony i przestraszony organizm reagował drgawkami. Wytłumaczono mi kiedyś, że drgawki w przypadku ataku nerwicy to dobry objaw. To znaczy, że organizm walczy, próbuje się rozluźnić. Twój atak musiał Cię bardzo mocno przerazić, więc drgawki mimowolnie się nasilały. Ja miewałam po nich takie skurcze mięśni, że każdą kończynę miałam wygiętą w niemożliwy sposób, jakbym była opętana. Jesteś matką, więc na pewno Twój organizm, tak jak i mój jest niesamowicie osłabiony, a nerwica dopada ze zdwojoną siłą właśnie przy obniżonej odporności organizmu. Oczywiście wiadomym jest, że konieczna jest dla Ciebie wizyta u psychiatry i psychoterapeuty, ale nie zaszkodzi też żebys zrobiła sobie podstawowe badania u lekarza prowadzącego, żeby choćby pozbyć się strachu, że może coś Ci się stać. Sama muszę podjąć te kroki. Więc życzę powodzenia, mam nadzieję, że i Tobie i mnie uda się wyciszyć to cholerstwo choćby na tyle by bez obaw móc się zajmować maluszkami :) Pozdrawiam ciepło
  8. O jak ja dobrze to znam. Również choruję na nerwicę od trzech lat i teraz jest na tak wysokim poziomie, że ciężko mi wyjść z domu. A nawet jak jest moment, że czuję się lepiej fizycznie to i tak moje lęki robią swoje jak tylko wychodzę na zewnątrz i po dwóch minutach mam ochotę dzwonić na pogotowie. Ja akurat niewiele Ci pomogę, ponieważ sama sobie nie radzę, ale to głównie dlatego, że mam bardzo dużo objawów somatycznych. A jeśli chodzi o napady samego lęku to po każdym ataku, w którym już jestem pewna, że umieram, zaczynam myśleć pod koniec, że nic na to nie poradzę i się temu poddaje. A wtedy to powolutku przechodzi bo nerwica lubi jak robi nam na przekór, więc można ją troszeczkę zrobić w konia.
  9. Na pewno wypłynie z Ciebie mnóstwo emocji i nie raz będą do Ciebie wracać. Nie byłam w takiej sytuacji, ale wyobrażam sobie co musisz czuć.... Pomyśl w sposób, że może dobrze się stało? To jest straszne, ale może gdybyście się spotkali to zawiodłabyś się maksymalnie? Mam nadzieję, że odnajdziesz spokój w tej sytuacji. Przykro mi strasznie. Ja na Twoim miejscu po pogrzebie usiadłabym nad grobem i powiedziała ojcu WSZYSTKO co mogłam mu powiedzieć gdybym się z nim spotkała. Powodzenia.
  10. Tak czy siak po takie leki musisz udać się do psychiatry po receptę. Nikt Ci nie doradzi co powinieneś brać, ponieważ na każdego każda substancja działa trochę inaczej. Jezeli Ci wciskają wciąż te same leki, które jak sądzisz nie działają ( pamiętaj, że leki, które wymieniłeś na końcu nie mają prawa na Ciebie działać w taki sposób jak oczekujesz, ponieważ są z grupy leków o opóźnionym uwalnianiu i działają najszybciej po 2 tygodniach a czasem nawet dopiero po miesiącu). Z Tego co napisałeś, chciałbyś czegoś co działało by od razu, ale na efekty niestety musisz poczekać, bo z tego co się orientuję ( z własnej autopsji) nie ma leku, który po zażyciu uspokoi nas a zarazem "uszczęśliwi" czy doda energii. Idź do tego psychiatry, przedstaw mu dokładnie jakie leki brałeś a jakie bierzesz obecnie, bo też nei wszystkie można ze sobą mieszać. To nie jest proste, ale może w końcu któryś trafi w dziesiątkę. A co do wyleczenia braku motywacji czy apatii, odzyskania chęci do życia- wydaje mi się, że leki mogą nam ułatwić funkcjonowanie ale same nic nie zdziałają. Przydałaby Ci się psychoterapia i otwarte szczere rozmowy z kimś. Fajnie by też było jakbyś wziął się w garść i zaczął szukać nawet na siłę sensu życia, tego co sprawia Ci jakąś radość badź w czym jesteś dobry. Pozdrawiam Cię i jeżeli będziesz potrzebował rozmowy to służę pomocą.
  11. Jeżeli jesteś w stanie otworzyć się obcej osobie to psychoterapeuta na pewno będzie właściwym krokiem. Jeżeli Cię na to stać to są również psychoterapeuci online. W sumie dla mnie druga opcja jest mniej sensowna, bo równie dobrze możesz porozmawiać z innymi ludźmi, ale oczywiście tak jak np ja- bez profesjonalnej wiedzy medycznej i psychologicznej. Moglibyśmy się skontaktować w jakiś sposób? Przeczytałam całość i nie dość, że chyba nie odpuszczę, żeby Cię jakoś wesprzeć to jeszcze znalazłam wiele własnych problemów w Twojej historii przez co chciałabym z Tobą porozmawiać na spokojnie jeśli masz ochotę.
  12. Hahaha. Aż taka brzydka nie jestem, ani też zła. Więc dlaczegóż to?
  13. Mam to samo, tylko u mnie to jest w miarach normalności. Robię to tak po prostu, bo czuję, że potrzebuję emocji. Wiele osób tak ma, opisz dokładniej przykłady, w których się dziwnie zachowywałaś to będzie łatwiej to określić :)
  14. Jeśli potrzebujesz się wygadać a nawet zawrzeć znajomość to wystarczy, że do mnie napiszesz prywatnie, wymienimy się numerem gg czy w inny sposób się skontaktujemy. chętnie Cię wesprę :)
  15. Cześć wszystkim! Nie jestem wróżką i nikogo nie wyleczę choć bardzo bym chciała. Ale jestem jedną z Was. Sama szukam pomocy i to pilnie, moja nerwica jest na takim poziomie, że spodziewam się, że lada chwila kopnę w kalendarz i to całkiem na serio. Wiem, że dużo osób zmaga się z tym cholerstwem i niektórzy mają pomoc bliskich. Ale niektórzy są sami. Dla tych, którzy nie wiedzą co zrobić, do kogo się zwrócić, komu zwyczajnie pomarudzić i ponarzekać- mam pomysł, by zwrócił się do mnie. Jeżeli znajdą się chętni to podam numer gg, skypa co kto woli. Ze względu, że siedzę w domu przez cały czas bo choroba mnie uziemiła to będę dostępna dla każdego niemal przez cały czas. Bardzo bym chciała pomóc komuś i przy okazji samej poczuć się dzięki temu lepiej. Wiem, że ciężko jest opowiadać obcej osobie historię swojego życia ale czasem nie ma komu. Nie jestem też psychologiem, ale zapewniam, że bym się nadawała Liczę, że znajdą się osoby, które chciałyby się nawzajem wesprzeć :)
  16. Witam. Moja historia będzie dość długa i skomplikowana, jednak bardzo zależy mi by ktoś choćby ją "usłyszał" a gdyby znalazła się osoba, która ma podobnie to też miło byłoby mi się z takową osobą podzielić przeżyciami. Otóż, od dwóch lat rzekomo cierpię na nerwicę. Napisałam "rzekomo", ponieważ diagnozę postawionio mi tylko raz, dwa lata temu w szpitalu we Wrocławiu na oddziale psychiatrycznym. Dokładniej stwierdzono u mne zaburzenia lękowe. Trafiłam do szpitala przez uczucie duszenia się. Pewnego dnia po grubszej imprezie, gdzie bardzo się rozluźniłam, poczułam, że coś tkwi mi w gardle i utrudnia oddychanie. Postanowiłam to usunąć przez zapicie i zagryzienie, lecz nie pomagało więc wywolałam wymioty. Nie udało mi się nic tym zdziałać prócz tego, że w pewnym momencie poczułam jak moje gardło się zatkało... I wtedy po raz pierwszy zaczęłam się dusić. Momentalnie w panice pobiegłam zapić to "coś" wodą, ale poczułam tylko jakbym wzięła łyka do połowy gardła po czym z powrotem mi się on cofnął, nie potrafię precyzyjnie tego ubrać w słowa, ale to było coś jakbym miała bąbelek w przełyku i tak wlatywała mi woda, którą piłam. Uczucie to było okropne, co chwile mi się dobijało, zaczynałam się tym dławić i tak dalej. Szopka trwała z godzinę, wtedy był to najgorszy moment mojego życia. W końcu przyjechało pogotowie, dali mi dwa zastrzyki z czego jeden to było relanium. Lekarz kazał mi oddychać przez nos, czego się bardzo bałam, bo czułam, że ciągle muszę odbijać to coś co niby siedzi mi w gardle do góry, zeby mnie nie zadławiło. Po zastrzyku jednak poczułam ulgę, gula w gardle zeszła na dół. Myślałam, że już wszystko będzie okej, jednak pod wieczór zaczęło się to samo... Coraz trudniej mi się oddychało, po czym gulka wróciła, zaczęła mnie dławić a ja z przerażenia mocno się hiperwentylowałam, ledwo czując, że łapię powietrze. Trafiłam do szpitala, zrobili mi usg, był laryngolog, uznali, że wszystko okej i wysłali mnie do Wrocławia na gastroskopię. Gastroskopia również wyszła ok, prócz tego, że miałam lekko rozpulchnione gardło, zapewne od ciągłego odbijania te urojonej gulki. Zajęło to 11 dni, przez ten cały czas prawie nie jadłam. Co dziwniejsze, udawało mi się czasem przełknąć w miarę dobrze jakiś stały pokarm, ale każdy łyk płynu dławił mnie okropnie. Nie było mowy abym wzięła dwa łyki na raz i tak jest aż do tego czasu. Gdy okazało się, ze fizycznie wszystko ze mną w porządku, przeniesiono mnie na oddział psychiatryczny. Tambyłam 2 miesiące. Miałam wielokotnie ataki, podczas których nabierałam łapczywie powietrza na przemian odbijając, bo ciągle czułam jak bąbelek w gardle się powiększa. Jadłam prawie tyle co nic, ponieważ wszystko mnie dławiło, kilka razy zdarzyło mi się po przełknięciu czegoś dławić na serio, tak że musiałam odkrztusić to co utknęło mi w gardle. W drugim miesiącu pobytu na tym oddziale zaczęło mi się polepszać. Wtedy tego nie doceniałąm ale na tą chwilę mogę powiedzieć, że było idealnie. Z jedzeniem się poprawiło, ataki były słabe rzadkie. Po wyjściu tak samo. Brałam wtedy Fevarin, po którym jednak miałam dziwne psychiczne stany w głowie. Przez dwa miesiące po wyjściu miałam się naprawdę dobrze, mimo, że przestałam brać leki. Jadłam prawie tak jak kiedyś. Pewnego razu gdy już nie bała się przełykać nagle zaczęłam się dławić bodajże frytką i koszmar z przełykaniem powrócił. Od tamtego czasu w moim życiu działo się baaaaaaaaaaaardzo wiele. Głównie złych rzeczy, które niszczyły mnie psychicznie i emocjonalnie. Zawsze jednak mimo ogromnych problemow byłam osobą wesołą i choroba tego nie zmieniła mimo, że coraz bardziej mnie wykańczała. Po pewnym czasie byłam nią już tak wykończona, że zaczęłam mieć myśli samobójcze, aczkolwiek wiedziałam, ze nigdy nie odważę sę zabić, tak sobie tylko marzyłam. Gdzieś po roku mój stan był w miarę stabilny. Wtedy narzekałam, że jest źle, ale byłam w stanie coś zjeść, imo, ze sprawiało mi to ogromną trudność, miałam siły by wychodzić, spotykać się ze znajomymi. Ogólnie w ciągu dnia czułam się dobrze, problem pojawiał się tylko gdy jedzenie zaczynało mnie dławić jakby męczył mi się przełyk, no i czasem miewałam ot tak wieczorne napady lęku połączone z dusznościami. W styczniu bieżącegoroku dowiedziałam sie, że jestem w ciąży. Ojciec dziecka na wieść o tym zostawił mnie na pastwę losu, ponieważ nie zgodziłam się usunąć ciąży. Wiadomo, że psychicznie bardzo źle to na mnie wpłynęło ale wiedziałam, że jakoś to będzie... gdyby nie ta nerwica. Objawy z każdym tygodniem ciąży nasilały się. Było mi strasznie ciężko coś zjeść. Rano było okej, jednak od południa ledwo dawałam radę zjeść pół kromki chleba, oczywiście bez skóreczki. Na szczęście w szóstym miesiącu ciąży odnowiłam konakt ze starym kumplem, który okazał się cudowny przyjacielem i moim jedynym ratunkiem. Pomógł mi dająć dom pomoc, przyjaźń. Z czasem przerodziło się to w miłość. Zaczęłam nastawiać się, że będę mogła zatrzymać dziecko przy sobie ( wcześniej nie dopuszczałam takiej myśli do siebie, ze względu na stan w jakim się znajdowałam, nie potrafiłam funkcjonować normalnie, nie wyobrażałam sobie, żebym miała się zająć dzieckiem, poza tym nie miałam warunków). Wszystko szło wspaniale, jednak ataki były przeokropne, w dziewiątym miesiącu ciąży to był istny horror, bałam się z domu wyjść na chwilę, bo zawsze na zewnątrz od razu łapał mnie atak. W tamtym czaasie wyglądał on tak, że nie mogłam przełykać śliny ani niczym zapić, siedziałam tylko i ją wypluwałam, kompletnie tracąc władzę nad przełykiem. Dokuszała mi okropna suchota w gardle, tak straszna jakbym przez tydzień jadła tylko piasek i nic nie piła. Czułam jak gardło mi się skleja jak rzepy. Czułam tam gorąco, tarcie, kłucie, pieczenie, swędzenie, ból, ścisk, wszystko co się da. Ataki nie dawały mi często spać conajmniej do 5 rano, jednak gdy już usypiałam budziłam się bez bardziej dokuczliwych objawów. Rano dawałam radę coś pomału zjeść, w południe już ledwo co a na wieczór raczej unikałam przełykania czego kolwiek innego niż płyny ( z czasem płyny zaczęło przełykać mi się swobodnie, bo już nie ryłam się, że mam coś w gardle, czy że muszę to coś brzydko móiąc odbekiwać, żeby się nie zadłąwić- a z kolei produkty stałe były dla mnie cięższe, ponieważ przy gryzieniu drętwiała mi szczęka i szyja co uniemożliwiało przełknięce bądź dalsze gryzienie). Oczywiście poród się zbliżał, dochodziłą okropna zgaga, która paliła moje serce i przełyk żywym ogniem i doprowadzała do wymiotów i oczywiście coraz większy lęk przed porodem. Byłam przekonana, że jak zacznę rodzić to krtań mi się zaciśnie na amen. Nawet mały wysiłek, który wymagał napięcia, choćby delikatnego napięcia mięśni, wywoływał od razu mocniejszy ścisk w gardle, tak więc jak miałam się nie bać, że skurcze porodowe i parcie, które wymagają mocnego napinania mięśni- nie doprowadzą do zupełnego zacisku gardła? W każdym bądź razie, poród był okropny, nie byłam w stanie przez atak urodzić naturalnie, cesarka też mnie wykończyła, gdyż przy ataku ciężko mi ruszyć szyją w bok a tam musiałam się wyginać na stole jak pingwin żeby dostać znieczulenie, a później leżeć napłasko gdzie ślina, której nie mogłam przełknąć wlatywałami do gardła dławiąć mnie okropnie. Ale przeżyłam. Było bardzo cieżko, tym bardziej wytrzymać bez picia po operacji, gdzie ja ciągle musiałam zapijać tą suchotę, żeby gardło mi się tak okropnie nie sklejało. Dałam jakoś radę, sama w to nie wierzę. Po porodzie nauczyłam się lepiej sobie radzić z atakami i z ogólnym ciągłym dyskomfortem w gardle. Dotarło do mnie, że się nie uduszę skoro przeżyła to wszystko podczas porodu i żyję. PRzez miesiąc czułam się tak dobrze jak się nie czułam przez całą ciążę i nawet przed. Jadłam dużo lepiej a ataki pojawiały się jedynie na niedługi czas późnym wieczorem, objawiały się tym, że przestawał działąć i przełyk, więc nie mogłam przełykać śliny, ale po jakimś czasie mi to przechodziło albo udawało mi sie jakoś na chama przełknąć tą ślinę. Bylam w stanie wyjść na dłużej z domu, nawet pewnego dnia poszłam na balety, gdzie myślałam, że już nigdy nie dam rady wyjść na tak długo i bez silnego ataku przetrwać całą noc. Oczywiście alkohol też działał na plus. No i tu dochodzimy do czasu teraźniejszego. Po tym mieśiącu zachorowałam, myślałam, że złapała mnie grypa jednak ona nie przechodziła ani po tygodniu ani po dwóch anipo trzech. Okazało się, ze mam półpaścia. Co dziwne nie mam objawów typowych dla tej choroby. Za to moja nerwica szaleje. Jest tak źle jak nie było przez całą moją historię tej choroby. To już nie są ataki. To już nie jest ścisk w gardle. Cały czas czuję jakby ktoś zawiązał mi cienkim drutem pętelkę na szyi i zasiskał z całej siły. Jakby rozrywano mi mięśnie krtani od środka. Jakby mi na żywca rozcinai gardło. Jakby mi pychły migdałki. Nie jestem w stanie przełknąć już nic do jedzenia. Kompletnie. Jeszcze ostatnie 3 dni jakoś dałam radę raz dziennie zjeść pomidorka koktajlowego i kawałek sera camembert, od wczoraj jest tragedia. Odkąd się obudziłam już wszystko co mi się dzieje w gardle odczuwałam na maksa. W ciągu całego dnia zelżało mi to tylko ociupinkę, tak, że aż tak mnie to nie bolało ale tylko na kilkanaście minut. A tak to do tej pory siedzę i mm ochotę się zabić bo to uczucie jest nie do wytrzymania. Ucisk i napięcie mięśni w krtani gardle przełyku czy gdzie to.... jest tak silny, że wywołuje ból tak silny, że chce mi się płakać. Nie jadłam kompletnie nic. Od czasu do czasu coś mi w tym gardle jakby strzela, strzyka jakby coś tam pękało czy zeskakiwało jak zębatki,. Ledwo piję. Jest okropnie ale to okropnie źle. Straciłam wiarę, że mi to przejdzie. Drugiego dnia już nie wytrzymam tak jak dzisiaj to jest straszne.... i W ogóle nie przechodzi... Nigdy nie miałam tak, żeby po śnie choć trochę mi nie przeszło. A teraz null. Co lepsze, opisałam tylko historię zaburzeń związanych z przełykaniem i co za tym idzie oddychaniem. Jednak lista objawów mojej "chybanerwicy" jest baaardzo długa. Między innymi : serce mi wariuje jak powalone, wystarczy, że wstanę, nie raz mnie boli, kłuje, piecze, czasem zatrzymuje się na jakieś dwie sekundy. Strasznie psuje mi się wzrok,mam zaburzenia widzenia, derealizację, zawroty głowy.Jestem tak osłabiona, że nie da się tego opisać. Czuję się jak zombie. Ale wszystko to byłoby do przeżycia, gdyby nie te gardło... Tak się nie da żyć. Mam anemię, jestem strasznie osłabiona a jeśli to mi nie przejdzie to dalej nie bedę nic mogła przełknąć aż się zagłodzę na śmierć, o ile wcześniej nie udłąwię czy nie uduszę. Ataki mam takie, że chłopak musi mnie w nocy pilnować bo łapie mnie bezdech gdy próbuję zasnąć. Teraz pracuje i jestem sama w domu z dzieckiem.. To oczywiście wcale nie ułatwia mi sprawy. Naprawdę świetnie sobie radziłam z objawami, od których nie jedna osoba dostałaby szału ( ja też czasem jednak byłam na skraju) , jednak z tym nie dam rady. To już jest zbyt mocne. Nie wiem co mam zrobić,,,, Najgorsze, że nie jestem nigdzue ubezpieczona, nie mogę zarejestrować się w urzędzie pracy bo raz, że nie wyszłabym z domu w takim stanie a dwa, że nie jestem zameldowana w mieście, którym mieszam więc mnie nie zarejetsrują. Zresztą i tak jakby jakim cudem udało mi siępójść do lekarza to jak zwykle odesłaliby mnie z etykietką nerwicy, albo jak niektórzy uznaliby, że symuluję. Poważnie już nie dam rady jeżeli jutro nie poczuję się lepiej... A muszę... mam maleńką córeczkę, którą muszę się opiekować, nie moze mnie zabraknąć, nie mogę się poddać. Ale nie mogę też tak żyć. Proszę( jeśli ktokolwiek doczytał to do końca- i tak starałam się pisać krótko i połowę ominęłam) o pomoc.. radę... cokolwiek. Pozdrawiam wszystkich nerwicowców, mam nadzieję, że Wasze życie z tą okropną chorobą jest choć trochę łatwiejsze.
×