Skocz do zawartości
Nerwica.com

mateusz933

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia mateusz933

  1. mateusz933

    Wrak człowieka

    Sam nie wiem. Z jednej strony chciałbym gotowego rozwiązania na mój problem, z drugiej wiem że takowe nie istnieje. Chciałbym porozmawiać ale coś mnie blokuje. Dlatego piszę tutaj pomimo tego że powinienem zasięgnąć pomocy psychologa. Chciałbym mieć świadomość że z tego mogę wyjść ale ilekroć próbuję sobie to wyobrazić za każdym razem nie ma światełka w tunelu. Sam nie wiem, nadmienię że nie palę, nie piję nic ( nawet piwa), nie ćpam. Moja rodzina to inteligentne osoby lecz nie wiem czy oni mają klapki na oczach? Nic się nie dzieje dookoła mnie a jak się dzieją to same złe rzeczy i nie podejmują ŻADNYCH kroków aby temu zaradzić/ pomóc mi. Nie bardzo widzę podobieństwo w tym co jest napisane na tej stronie. Fakt że uczucia ukrywam od lat, nigdy nie było tak abym mógł z kimś porozmawiać. Wszystko tłumię w sobie. Tylko że w momencie kiedy zacząłem doznawać uczuć jakie są miedzy znajomymi to kiedy ich nie odczuwam, zaczynam się źle czuć. Do momentu kiedy nie zacząłem tego doświadczać było mi dobrze. Nie miałem znajomych, nie wiedziałem co to jest mieć znajomych, nie wiedziałem co to znaczy wyjść gdzieś i spędzić wspólnie czas, wspierać w trudnych sytuacjach, pogadać a teraz gdy tego doświadczyłem i gdy to tracę, wszystkiego mi się odechciewa. Jak widzę to jak inni żyją, jakie mają problemy i jak znajomi im pomagają to boli mnie strasznie że nie mogę w tym uczestniczyć. Nie wiem czy jasno się określiłem. Chcę ale nie mogę. W jakiś sposób tego doświadczyłem ale nie mogę się za bardzo zaangażować bo są pewne granice których przekroczyć nie mogę. Tak jak pisałem o tym że zaprosiłem koleżankę na mecz a teraz ona chciała mnie zaprosić na imprezę i musiałem się wykręcić z tego/wycofać. Jak tak dalej będzie stracę ją i życie po raz kolejny da mi po dupie. Już tyle osób mi uciekło które mogły być moimi znajomymi do końca życia i nie chce tracić kolejnych. Niby nie powinienem się tym przejmować ale oni już są w moim życiu i nie wiem co zrobić żeby ich zatrzymać. Za 20 dni będą jej urodziny i znów będę musiał się wykręcić. Wiem że strach to wytór mojej wyobraźni i to co w niej jest może się nigdy nie wydarzyć ale ja nie panuję nad tym. Nie wiem czy on miał jakiś wpływ na to że zacząłem kłamać. Raczej wzięło się to z tego że w internecie mogłem się dowartościować a w życiu realnym musiałem kłamać aby przetrwać i tak to się ciągnie do dziś. Brak doświadczeń, przeżyć, brak wiedzy, brak czegokolwiek zmusza mnie do kłamania bo inaczej nie miałbym nic do powiedzenia. Teraz tworzy mi się fałszywa historia i nie wiem czy to się będzie dalej trzymac. WIesz, jeden wpis nie czyni ze mnie osoby która jest w stanie napisać/wypowiedzieć się na każdy temat składnie i rzeczowo. W 95% przypadków nie potrafię się wypowiedzieć czy zbudować zdania w głowie. Jest po prostu pustka. Zero myśli. Nic się nie analizuje. Nic. Stres kompletnie blokuje możliwość wypowiadania się. Łatwiej jest mi pisać niż mówić lecz na tym życie nie polega. Trzeba otworzyć tę buzię i mówić. Wiesz, nie byłem żółwiem tylko bałem się kontaktu z klientami, pytali o alkohol, co polecam a ja ciągle musiałem wołać innych pracowników żeby doradzili. Dlatego wychodziłem rzadziej na sklep. Stąd mogli wywnioskować że się ociągam. Niestety nie ja znalazłem pracę. Każdą z nich znalazła matka. Kursy i college to była jej inicjatywa, ona wszystko zorganizowała i załatwiła. To już tak mnie dobija że nawet sobie nie wyobrażasz. Może i to jakaś myśl z tymi obowiązkami ale za wiele ich tutaj nie ma. Na pewno jakby się pojawiły to sprawiłyby mi kłopot więc może powinienem.. Jak spojrzę na znajomych których mam w pracy to się zastanawiam nad swoim życiem. Jedna dziewczyna zerwała z chłopakiem, wysłała mi zdjęcie spakowanych toreb i że się wyprowadza do nowo poznanych osób w szkole. Zorganizowała ekipę od przeprowadzek i pojechała Do tego ma matkę która pożycza od niej pieniądze a ta matka ma jakiegoś głupiego chłopaka i pomimo że ona go nie lubi to jakoś poszła na święta i przeżyła. Chodzi rano do szkoły przed pracą, jest zdolna, szybko się uczy, w weekendy spotyka się ze znajomymi. A moje życie? Weekend już nawet nie przed komputerem bo wymiotuje nim tylko w łóżku bez celu. Zero problemów, wszystko załatwia matka. Dużo czasu na rozmyślenia które tylko mnie dołują. Drugi zostawił prace, wrócił do Polski aby dokończyć studia, organizuje imprezy aby dorobić, ma wszędzie znajomych. Tez imprezuje, bawi się świetnie. A ja...? Jak porównam siebie do nich to szczerze zaczynam płakać. Najbrzydszy nie jestem także z jednej strony to plus a z drugiej minus bo biorąc pod uwagę całokształt, nie mogę pozwolić na więcej.. Wiem że nie mogę ale z drugiej strony dobija mnie to że nie daję rady się ustatkować, być z kimś kto miałby oparcie we mnie. Tak tylko tutaj magicznej kapsułki nie ma. Jedyna opcja to operacja. Miałem już 2 operacje i nic z tego nie wynikło. Jakby mogli to by naprawili a tak prawdopodobnie musi zostać jak jest. Z drugiej strony nawet gdyby była możliwość operacji nie chciałbym przez to przechodzić. Zastanawiam się jak może być aż tak źle? Ja rozumiem że ktoś może nie lubić imprezować, może mu nie iść w szkole, może nie mieć 100 przyjaciół, może mieć jakiś jeden problem ale ja nawalam na każdej linii po całości. Te fakty mam codziennie w głowie, już się budzę o 6 rano i spać nie mogę. Jestem kompletnie bezradny teraz. Emocje już mi puszczają za każdym razem gdy widzę kogoś kto robi coś czego ja zrobić nie mogę. Nie wiem czy wpadam w depresję, nie wiem ile jeszcze ciosów jestem w stanie przyjąć. Już mnie nachodziły takie myśli że gdybym miał możliwość kliknięcia guzika który sprawiłby że moje życie dobiegłoby końca to zrobiłbym to. Szukając pomocy już nawet natrafiłem na takie teorie że ludzie o takich problemach mogą być nawiedzeni. Że siedzą we mnie złe duchy. Nie wiem jaki jest wasz stosunek do Boga i do egzorcystów ale w tej sytuacji chwytam się wszystkiego. Poczytałem o Wandzie Pratnickiej i sam nie wiem czy to ściema czy warto brnąć w tę stronę.
  2. mateusz933

    Wrak człowieka

    Witam, Chciałbym Wam opowiedzieć o moim życiu i o problemach które uniemożliwiają mi normalne funkcjonowanie w świecie. Nie będzie to dla mnie łatwe, będą łzy bo za każdym razem gdy głębiej się zastanowię nad swoją sytuacją emocje puszczają. Nie wiem jak to napisać i chyba podzielę to na kategorie. Jeżeli ktoś chciałby mi pomóc proszę o przeczytanie całości ( mam nadzieję że uda mi się to logicznie opisać lub ułoży się do dla was w całość) i o szczerą odpowiedź czy mam jakiekolwiek szanse na normalne życie czy pozostało mi tylko jedno... Trochę tego napisałem ale jak na opis całego życia to jednak niewiele. Gdzie mieszkałem Na wstępie mam 22 lata.Jak sięgnę pamięcią jako małe dziecko mieszkałem na północy Polski razem z matką i jej rodzicami. Do żłobka czy przedszkola chodziłem kilka dni. Wymiotowałem i nie byłem w stanie zostać bez matki. Od 1 do 5 klasy podstawówki mieszkałem na wsi pod Warszawą również z matką ale z rodzicami mojego ojca. W tym samym domu mieszkał również brat mojego ojca razem ze swoją żoną i później z dwójką narodzonych dzieci. Ojca z nami nie było. Przyjeżdżał co jakiś czas. W 2006r po tym jak matka wylosowała zieloną kartę wyjechaliśmy znów na północ do rodziców matki z którymi mieszkałem przez rok gdzie skończyłem 6 klasę podstawówki. W tym samym mieście mieszkał ojciec do którego się przeprowadziłem razem z bratem i z którym mieszkałem przez kolejne 6 lat gdzie skończyłem gimnazjum i liceum. Matka odwiedzała nas co jakiś czas. Pod koniec 2012r wyjechaliśmy z matką do USA gdzie mieszkamy do dziś. Brak normalnej rodziny Odkąd pamiętam rodzice nie mieszkali razem. Ojciec zawsze obiecywał to i owo ale były to obietnice niespełnione. U jego rodziców na wsi w domu gdzie mieszkaliśmy był niezagospodarowany strych który to miał się zamienić w mieszkanie dla nas. Tak obiecywał. Nigdy do tego nie doszło. Zwodził nas że przyjedzie, że pojedziemy gdzieś, że zamieszkamy razem. Wynikało to z tego że... ciężko mi o tym pisać ale był oszustem. Sprowadzał samochody z USA, brał zaliczki a ludzie aut nie widzieli. Kiedyś wpisując jego imie i nazwisko znalazłem list gończy. Ode mnie też pożyczył pieniądze i nie oddał. Jakoś mieszkaliśmy razem przez 6 lat, spędzał z nami czas, starał się zapewnić dobre warunki. Miał silną psychikę bo nie było po nim widać że miał problemy a miał i to spore. Kombinował jak mógł. Grał również w STS gdzie obstawiał mecze. Zanim się przeprowadziliśmy do niego pamiętam pewien dzień kiedy wysłał mi smsa kiedy się zobaczymy. Do dziś pamiętam że byłem wtedy u dziadków na dole w łazience i odpisałem że będzie czekał tak długo jak ja na niego. Było to jakoś wtedy kiedy jeszcze uczęszczałem do podstawówki i byłem na wakacjach u rodziców matki. W 2006/05 r matka wzięła kredyt i kupiła mieszkanie w którym to mieszkaliśmy z ojcem przez 6 lat. Ojciec przynosił sporo pieniędzy i to dlatego matka wzięła kredyt. Jak się okazało ojciec fałszował papiery, podpisy, brał telefon na kogoś, nie spłacał tego, jego znajomi mieli poważne problemy. Pamiętam sam jak dawał mi dokumenty i prosił aby zmienić na nich kwoty. Matka przyjeżdżała i odwiedzała nas co rok czy pół roku. Pamiętam również okres kiedy to byłem u dziadków i matka dzwoniła a ja nie chciałem z nią rozmawiać przez telefon. Zastanawiałem się wtedy czemu nie mieszkam z rodzicami, czemu nie są razem, nie mogłem tego zrozumiec. Z czasem wszystko stało mi się obojętne i o tym poniżej... Relacje z rodziną Mieszkajac na wsi jeździłem i odwiedzałem rodzinę matki, dzwoniłem do nich na urodziny, cieszyłem się ale odkąd matka wyjechała a my z bratem bylismy przerzucani zaczynałem sie stawac obojetny wobec rodziny. Na dzień dzisiejszy nie kontaktuje się z nikim odkąd wyjechałem do stanów. Mieszkając z ojcem również nie dzwoniłem i nie odwiedzałem jego rodziców. Doszło do tego że nikt kompletnie nic mnie nie obchodzi, nie obchodzi mnie czy mają problemy, czy żyją, czy potrzebują pomocy. Pod koniec 2012r straciłem ojca na zawał serca i poleciałem na jego pogrzeb i był to pierwszy raz kiedy widziałem osoby z którymi kiedyś za dziecka miałem dobry kontakt. Nic nie czułem do nich. Obiecywaliśmy sobie że od tego dnia będziemy w kontakcie a minęły już 3 lata i nie zamieniliśmy słowa. Wiem że matka jest w z nimi w kontakcie ale ja się z nimi kontaktować nie chcę. Czasami dzwonią na skype a ja to ignoruje, nie rozmawiam, po prostu coś mnie blokuje. Od ponad roku czasu nie odzywam się do brata. Kiedyś byłem silniejszy i w pewien sposób znęcałem się nad nim. Wykorzystywałem swoja sile fizyczna. Z czasem to on był silniejszy i ublizał mi. Pod koniec 2014r jak bylismy w innej miejscowosci prawie doszlo do rękoczynów kiedy meczyl mnie psychicznie. Wyszedlem z hotelu i napisalem do matki jezeli jeszcze raz do tego dojdzie zabije go. Nie wiem kto przeczytal tego smsa, nie było rozmowy na ten temat ale od tego czasu on nie odezwał się do mnie do dnia dzisiejszego pomimo tego ze mieszkamy w jednym pokoju. Znajomi Mieszkając na wsi miałem znajomych których odwiedzalem, spotykalismy się, wlazilismy na drzewa, chodzilismy do lasu czy bawilismy sie u na podwórku, praktycznie wszyscy na tej wsi znali sie. Gdy wyjechalem aby dokonczyc 6 klase podstawowki wszystko zaczelo sie zmieniac. Bylem w takiej podstawowce gdzie towarzystwo bylo nie najlepsze. Pamiętam ze tylko raz wyszedlem do kogos do domu i chyba kilka razy w pilke pograc. Bylo kilka normalnych osob ale ogolnie patologia. Ale nie taka patologia jak w gimnazjum do ktorego uczeszczalem przez 3 lata. Tam juz kompletnie odizolowalem sie od ludzi. Byli tam tacy ludzie że zaczynałem się bać chodzić do tej szkoły. Dno umysłowe pyskujące do nauczycieli, kozaczące w szatniach na WFie, wszczynające bójki, zaczepki, znęcacie się psychiczne i wyzywanie. Doszło do tego że wymiotowałem z rana przed szkołą, brałem jakieś leki przepisane przez lekarza. Po jakimś czasie mi to przeszło lecz nigdy nie znormalniałem. Byłem w najlepszym liceum w mieście ale już się nie odnalazłem, nie nawiązałem nowych znajomości pomimo tego że ludzie wychodzili z takimi inicjatywami aby się spotkać, wyjśc gdzieś/do kogoś. Przestałem się odzywać, zacząłem mieć problemy z nauką, nic mi nie szło. Po wyjeździe do stanów nie miałem znów nikogo. Wszystko od zera. Początkowo chodziłem na darmowe kursy ale tam nie było odpowiedniego towarzystwa. Zacząłem brać płatne, byli fajni ludzie ale ja już nie potrafiłem się z nikim zaprzyjaźnić, wyjść na miasto, porozmawiać. Czułem lęk przed tymi ludźmi. Stres odłączał mi myślenie, nie potrafiłem przeanalizować tego co ktoś do mnie mówi i odpowiedzieć w jakiś sposób. Mam tak do dziś. Nie mam żadnych znajomych, pomijam osoby z którymi aktualnie pracuje. Pojawiały się propozycje pójścia na imprezę ale oczywiście nie poszedłem. Nieumiejętność zachowania się na imprezie paraliżuje mnie. Zacząłem kłamać że jestem w innym stanie. Że poleciałem gdzieś na weekend. Kłamstwo - sposób na przetrwanie Biorąc pod uwagę swój wiek musiałem kłamać w wielu sprawach aby nie wyjść na kompletnego idotę czy nieudacznika. To co wydarzyło się w przeszłości zamieniałem na pozytywną sytuację aby móc wybrnąć z jakiegoś niewygodnego pytania. Np czy mam/miałem dziewczynę. Złożyło się tak że mogłem mieć ale zawaliłem ze względu na to jaki jestem. Miałem kilka zdjęć i pokazywałem to osobom z kórymi pracuje że to moja dziewczyna, że byliśmy tyle razem, że robiliśby to i owo. Chodziłem na studia ale musiałem przerwać bo nie dawałem rady psychicznie. Obróciłem to w sytuację gdzie mówiłem że nadal chodze do szkoły, pokazywałem ID ze szkoły. Nakłamałem tak w życiu że sam się w tym pogubiłem. Nie byłbym w stanie w ogóle funkcjonować gdybym mówił tylko prawdę. Kłamstwo pozwala mi jako tako funkcjonować i udziela odpowiedzi na trudne pytania na które chciałbym szczerze odpowiedzieć ale nie mogę. Aktualnie to co robię zabija mnie w środku. Dociera do mnie jaki jestem zakłamany i nie chcę już tego robić lecz cały czas muszę kłamać bo nie mam o czym mówić. Edukacja Siegając pamięcią do 6 klasy podstawówki przypomina mi się dzień w którym trzeba było opowiedzieć o przeczytanej książce. Czytałem wtedy którąś część Harrego Pottera. Czytając to robiłem plan wydarzeń. Gdy przyszło co do czego nie pamiętałem prawie nic z tej książki. Jak to, czytałem i nic nie pamiętam? Właśnie tak. To była istna tortura dla mnie czytać lektury z których nic nie pamiętałem. Wtedy przestałem czytać, czytałem streszczenia, pomagało mi to bardziej niż czytanie lektur. Z drugiej strony pamiętałem o wiele więcej oglądająć filmy. Jakoś przebrnąłem przez gimnazjum nie mając złych ocen, na pewno była tam zasługa 3 osób. Trzymałem się z 3 osobami które dobrze się uczyły. Ściągałem od nich, pomagali mi na testach, spisywałem prace domowe. To ich zasługa że zdałem gimnazjum bo miałbym problemy ze zdaniem fizyki, chemii czy historii. Nie ogarnialem tego w ogole. Nie wiedząc co chce robic po gimnazjum zaaplikowalem do szkoly do ktorej poszly te 3 osoby. Wybralem te sama szkole, te sama klase. Wiedziałem że bez nich jestem skończony. Nie dostałem się do tej szkoly ale po napisaniu petycji do dyrektora zostalem przyjety. Od tego czasu był tylko stres i prokrestynacja. W liceum zderzyłem się z czymś z czym poradzić sobie nie mogłem. Ogrom nauki przytłaczał mnie. Nie był to mój profil, nie rozumiałem rozszerzonej matematyki. Fizyka, historia, chemia, polski i inne przedmioty były dla mnie czarną magią. Nie mogłem za chiny tego zrozumieć. Nie potrafiłem pisać wypracowań, pustka w głowie, stres, jakieś wzory, jakieś reguły, formułki. Przetrwałem dzięki kolegom, dzięki ściągom. Był to beznadziejny okres 3 lat. Jakby tego było mało nie zdałem matury... Byłem jedyną osobą w szkole która oblała. To chyba obrazuje wam w jak beznadziejnej sytuacji jestem. Na maturze ustnej z polskiego praktycznie nie powiedziałem nic a dostałem 30%. W ógóle nie chciałem na to iść, dzwonili do mnie ze szkoły, poszedłem nieprzygotowany, nic nie miałem ze sobą. Jak zapytali mnie o to czy walczyli pistoletami czy szablami nie wiedziałem. Dali te 30%. Niestety zawaliłem wypracowanie z polskiego. Poprawkę zdałem i zamknąłem te koszmarny okres. Po tym wyjechałem do stanów gdzie z początku brałem kursy ale nieumiejętność zachowywania się miedzy ludźmi, obcowania z nimi, komunikowania się dobijała mnie. Mega stres za każdym razem gdy ktoś wybierał mnie do przeczytanai czegoś, wypowiedzenia się. Stres wyłączał myślenie, wyłącza do dziś. Matka popchneła mnie na studia, sam nie chciałem iść. Po roku czasu musiałem zrezygnować bo nie dawałem rady psychicznie. Ludzie byli tacy wyluzowani, rozumieli wszystko, udzielali się a ja siedziałem jak ten słup i modliłem się żeby tego dnia dali mi spokój. Od tego dnia do dziś pracuję. Praca Pierwszą pracą była praca ze szkoly w stanach przez 6 tygodni. Bylem oczywiscie nieziemsko zestresowany ale jakos poszlo, w biurze musialem robic jakies proste zadania, ale jak chcieli dac mnie na telefon to zaczalem panikowac, zaczalem mowic ze nie mowie dobrze po angielsku i jakos wybrnalem z tego. Druga praca byla praca w supermarkecie gdzie dokladalem towaru na polki. Niby latwe ale jak trzeba bylo byc tez czasami na deli czyli tam gdzie sprzedaja i kroja wedliny nie chcialem. Po jakims czasie mi podziekowali za wspolprace... kolejna praca byla praca w monopoliwym gdzie dokladalem butelki na polke. Po jakims czasie wzieli mnie na dywanik i powiedzieli ze jeszcze nikogo nie zwolnili, ze jestem jakis powolny, ze nie pracuje tak jak na poczatku. Tego samego dnia powiedzialem ze mam zaplanowany urlop w dniu kiedy maja najwiekszy ruch i nasze drogi sie rozeszly... Praca ktora utrzymalem przez rok to roznoszenie jedzenia. Mam ja do dzis. Jakos sie w tym odnalazlem, placa calkiem dobrze i jestem jednym z lepszych pracownikow z ktorym nie maja problemow. Mam tak ze jak robie cos to robie to dobrze, dbam jak o swoje. Czy to ktos kranu nie zakreci, czy cos poukladac to zrobie to. Nie wiem ile będę tam pracował. Uświadamianie sobie mojej beznadziejnej sytuacji Na tę chwilę coraz bardziej dociera do mnie że bez matki jestem skończony. Brak zaradności, zrozumienia świata i nieumiejętność załatwienia czegoś wprowadza mnie w takie samopoczucie że nie mam ochoty na nic. Gdyby nie matka nie byłbym w stanie funkcjonować, załatwić podstawowych spraw. Ogromnie mnie to przytłacza i dobija. Moje zachowanie Na tę chwilę nie mam poczucia odpowiedzialności, nie mam świadomości że muszę rozliczyć podatki, że muszę się ubezpieczyć, boje się ludzi, boję się pójść w takie miejsca jak fryzjer, gdzieś gdzie trzeba się odezwać i powiedzieć co się chce, opisać sytuację, boję się zadzwonić gdziekolwiek, staram się robić wszystko tak aby nikt nie słyszał, nie widział, nie lubię rozmawiać, wydaje mi się że mój mozg juz dawno temu przestał działać, nie rodzą mi się nowe myśli, podczas rozmowy nie analizuje tego co ktos do mnie mowi i robi sie monolog bo ja nie potrafie nic od siebie dodac, ogólnie wszystko co wam może przyjść do głowy ja nie jestem w stanie zrobić. Nie mam planów na przyszłość, żyję z dnia na dzień, odkładam wszystko na kolejny dzień. Jest gorzej niż źle. Stres odcina mi myślenie. Mam wrażenie że mogę mieć nawet raka czy nowotwór biorąc pod uwagę to że towarzyszą mi takie objawy jak nagłe szybkie bicie serca przez 2 sekundy, jakieś guzy w różnych miejscach na ciele, bóle z tyłu głowy, jakby pulsowanie. Już dawno powinienem pójść do dentysty z zębami które bolą od lat.. Nie jestem w stanie tego zrozumieć. Niespełniona miłość Na początku 2014r już pierwszego dnia zauważyłem że spogląda na mnie jedna dziewczyna. Już wtedy wyczuwałem że będę miał kłopoty. Codziennie patrzyła się na mnie i uśmiechała się a ja starałem się to ignorować. Była z Ekwadoru, z jednej strony wiedziałem że nie mogę do niczego dopuścić ale z drugiej w domu uczyłem się słówek po hiszpańsku aby móc "zabłysnąć" 2 tygodnie później, nie wiem czemu ale postanowiłem wracać w grupie z innymi do metra. Inni też widzieli że coś się dzieje. Byłem na przodzie i wchodząc na stację podbiegł do mnie chłopak z klasy i zapytał czy mam dziewczynę. Zacząłem się jąkać i następnie zapytał czy podoba m się ta dziewczyna która spogląda na mnie. Wtedy uśmiechnąłem się i odłączyłem od grupy. Przez kolejne 4 tygodnie udawałem że nic się nie stało a gdy zbliżał się ostatni dzień szkoły nie wiem czemu poszedłem z tą dziewczyną i jeszcze jedną i zapisaliśmy się do tej samej klasy... dodałem ją na facebooku i tego samego dnia napisałem jej że nie byłaby szczęśliwa ze mną. Pisałem że jestem inny. Ona zaczęła coś tam odpisywać że nie szuka chłopaka itd. Przez 4 kolejne miesiące byliśmy w jednej klasie. Sama zaproponowala żebym usiadł obok niej, razem wracaliśmy do domu, czasami łapała mnie za rękę a ja nie wiedziałem jak zareagować, zastanawiałem się po co to robię ale uczucie było tak przyjemne że brnąłem w to dalej...wiedziałem że jestem inny i nie podołam ale nie mogłem się wycofać...Wszystko powoli zaczęło umierać, brak rozmów, smsy że nie mamy o czym rozmawiać od niej. Pewnego dnia sam wyszedłem z klasy bo już nie dawałem rady milczeć wracając z nią, nie mogąc nic powiedzieć. Od tego dnia wszystko zaczęło się kiełbasić, ona się do mnie nie odzywała, po kilku dniach przesiadła się a mi zaczeło jej brakować. Zanim to nastąpiło więcej pisalismy na facebooku do 2 w nocy niż rozmawialismy. Wyjawiała mi swoje sekrety. Widać że jej zalezało. Zaczelo mi pozniej odbijac. Wiedzialem ze kiedys ten dzien nadejdzie ze to wszystko sie zakonczy i byl taki dzien ze mielismy zajecia w sali z komputerami. Tego dnia napisala do mnie zebym przyniosl ladowarke. Zamiast ladowarki wzialem kabel usb przez ktory wyciagnalem jej zdjecia z telefonu. Nie wiedzialem po co ale to zrobilem. Przegladajac je znalazlem jedno na ktorym byl jej adres zmieszkania. Okazalo sie ze mieszka 8 ulic ode mnie... 5 minut spacerkiem. Od tego czasu zaczalem tam lazic, mialem dziwna potrzebe aby tam pojsc, przejsc sie obok jej budynku. Czasami czekalem na nia, chcialem ja zobaczyc. Zanim klasa sie zakonczyla lazilem za nią, ona uciekała z klasy. Okropne to bylo przezycie dla mnie. Usunela mnie z facebooka, nie odpisywala na smsy. Bylem w totalnej rozsypce. Musialem wychodzic gdzies bo wariowalem. Z czasem mi to przeszlo i nastapil taki dzien ze pod koniec 2014r znow mnie dodala na facebooku. Przepraszala za wszystko pomimo że to nie była jej wina ale to uczucie umarlo i od tego czasu co kilka miesiecy wymienialismy po kilka zdan. Przed walentynkami w tym roku napisala czy nie chcialbym z nią wyjść... usunąłem wpis na facebooku. Podejmowała jeszcze 2 próby ale na tym kończyła się rozmowa. Jakby tego było mało w tym roku zaczalem cos czuc do jednej dziewczyny z ktora pracuje. Jest z Rosji. Pracuje z nia juz rok ale raczej zadko sie do siebie odzywalismy. Wszystko zaczelo sie od tego ze okazalo sie ze nie ma papierow w stanach. Rodzily sie jakies mysli ze moglbym sie z nia ozenic i dac jej papiery, nawet zamienilismy kilka slow o tym ale ona wyczyla ze ja nie mowie powaznie. Nastepnie zaczelismy jakos czesciej ze soba wymieniac po kilka zdan, mowilismy do siebie kochanie, niby zartobliwe, niby powaznie, zaczalem czescniej chodzic na gore sklepu gdzie pracowala, ona cos powiedziala ze tak czesto przychodze bo sie zakochalem. Znow zaczalem sie wycofywac, z jednej strony chcialem zeby do czegos doszlo ale z drugiej wiedzialem jaką jestem osobą. Aktualnie nie wiem co robic dalej. Nie mam o czym rozmawiać... dobija mnie to. Wewnętrznie chcę zrobić to co jest normalne, pogadać z nią, napisać coś, zaprosić gdzieś ale nie potrafię. W walentynki napisałem jej Happy valnetines a ta odpisała czemu nie śpię. Zacząłem coś pisac że jest za zimno i że nie mam okien w domu i wiatr wieje mi w twarz. Ona tak poważnie zapytała czy to miało być śmieszne? Eh... i naskoczyła na mnie czy piję, czy robie jakieś szalone rzeczy bo wydaje się jej że jestem za dobry. W tym momencie zacząłem się cały trząść, wiedziałem że to kiedyś nadejdzie, że znajdę się w takiej sytuacji do jakiej dopuścić nie chcę. Robię coś czego nie powinienem i liczę że nic się nie stanie. A jednak się stało... to jest strasznie popaprane. Nie wiem co robić. Czy odniosłem jakiś suckes? W połowie 2013r zaczałem uprawiać aktywność fizyczną w domu z programem DVD. Dzięki temu zgubiłem wagę i ból kręgosłupa ustąpił. Od tego czasu do dziś nie było nawet jednego tygodnia abym chociaż raz nie ćwiczył. Zawsze ten jeden raz był. Niestety od miesiąca już straciłem chęć na ćwiczenia. Czuję się jakby ciążył na mnie kamień. Brak energii, motywacji gdy pomyślę nad całokształtem swojego życia. Rezultaty które osiągnąłem przez 3 lata są również poniżej krytyki. Fakt jest taki że wyrobiłem sobie kondycję lecz moim celem było uzyskanie estetycznej sylwetki. Nawet na tym polu zawiodłem. Zaprosiłem koleżankę z pracy na mecz koszykówki lecz atmosfera była taka sobie. Ona ciągle sobie żartowała w taki sposób że nabijała się z zawodników, z ich nazwisk itd. Ja tego nie trawiłem, próbowałem coś śmiesznego powiedzieć ale średnio mi to wyszło. Prowokowanie sytuacji do których de facto nie chcę dopuścić W internecie jak i w tym nędznym życiu staram się udawać kogoś kim nie jestem, gdy przychodzi co do czego, coś udowodnić, coś zrobić, opowiedzieć o tym zaczyna się problem. Robię coś czego robić nie powinienem liczać że nikt nie będzie drążył tematu. Niestety gdy zaczyna się drążenie zmienia się moje samopoczucie i zadaje sobie pytanie po co ja to robię. Życie w internecie W 2007r moje życie przeniosło się do świata gier i storn internetowych. Grałem głównie w jedna gre przez ładnych 5 lat aż wyłączyli serwery. Byłem w nią dobry, gralem z najlepszymi z calego świata i nic do szczescia więcej nie było mi potrzeba. Tam się realizowałem, spedzalem caly wolny czas, nie chciałem z czasem nigdzie wychodzic. Zaczalem sie rejestrowac na forach, wrzucac wszędzie to samo, udzielać i budować swoje ego. Dowartosciowywalem i dowartosciowywuje sie do dzis w internecie. Wrzucam zdjecia cokolwiek kupilem, co matka czy brat kupili, co osoby z pracy kupily a czasami fikcyjne rzeczy ktorych nie mam. Zdjecia komputera, jakichs pierdol do niego itd. Nie mam normalnego życia. Ciagle staram się zaszpanować. Czasami rozmyślam nad tym wszystkim i zaczynam plakac ale nastaje nowy dzien i robie to samo. Już nie gram w gry bo mi się to zwyczajnie znudziło lub jestem za głupi aby zagłębić się jak działa gra. W grach też trzeba myśleć. Tutaj może być problem... brak myślenia. Pornografia Odkąd pamiętam interesowałem się pornografia. Mieszkając na wsi przegladalem erotyczne czasopisma ktore znalazlem na strychu. Od tego dnia do dzis ogladam filmy porno. Mam ich na dysku kilka tysiecy z czego większosci nie widzialem. Po prostu sciagam... nie wiem po co. Kompleksy Zapewne każdy coś ma. Będzie się tym mniej lub bardziej przejmował. U mnie są to zęby i szpara miedzy jedynkami i dwójkami na górze. Wydaje mi sie ze przez to nigdy nie usmiechalem sie, nie chcialem robic sobie zdjec, nie rozmawialem z nikim. Przez pewien okres miałem problem z wymową R. Nadal mi to zostało lecz w pewnym stopniu nauczyłem się to wymawiać. Po angielsku ta litera nie jest tak mocna jak po polsku. Niestety mam problem z klejnotem rodowym.. urodziłem się z wrodzoną wadą która NIGDY nie została przedyskutowana. Miałem 2 operacje za dziecka ale nigdy nie zostało mi wytłumaczone co i jak dalej. Jak z dalszym życiem, jak ze współżyciem. Do wniosków doszedłem sam i obawiam się że nie będę mógł go użyć. Moje przemyślenia Gdybym miał znaleźć winowajcę postawiłbym na mózg. Nie myślę logicznie, ciężko mi się myśli, nie potrafię się wypowiedzieć na żaden temat, w głowie pustka. Gdyby ta "blokada" nagle znikła i stałbym się gadułą moje życie obróciłoby się o 180^. Chciałbym być taki jak Mateusz Grzesiak, Elliott Hulse czy Paul Chek. Ich wiedza jest ogromna, dzielą się nią, są spełnionymi ludźmi. Niestety jestem tu gdzie jestem i światełka nie widać. Wydaje mi się że wszystko zaczęło do mnie docierać w połowie 2014r kiedy straciłem kogoś na kim mi zależało. Od tego momentu zacząłem zastanawiać się nad swoim istnieniem. Brakowało mi "tego" uczucia. Przed tym myślałem że liczą się pieniądze, one dawały mi szczęście lecz po tym co się stało pieniądze straciły dla mnie jakąkolwiek wartość. Mogę mieć pieniądze, ferrari ale bedę sam. Jestem gotów oddać wszystkie pieniądze za normalne życie, życie które ucieka mi przez palce, każdego dnia/miesiąca uciekają mi ludzie którzy mogliby zostać moimi przyjaciółmi do końca życia. Wewnętrznie rozgrywa się dramat. Mam już dość ciągych porażek i kopniaków od życia. Mam dość ciągłego tracenia kogoś/czegoś. Chce zacząć żyć jak normalny człowiek. Mam nadzieję że rozumiecie moje problemy a mam ich wiele na każdej płaszczyźnie. Nie wiem jak z tego wybrnąć i od czego zacząć. Nie wiem może jestem upośledzony w jakiś spsób od dziecka? To tak jak ktoś nie ma ręki... nie ma i jej mieć nie będzie. Ja nie mam życia i nic nie wskazuje na to że mogę je odzyskać. Czy fakt że nikt nie pomógł mi może oznaczać że jednak jest jakaś wada wewnątrz mnie? Pójść do psychologa, psychiatry czy psychoterapeuty? A może przebadać mózg? W jaki sposób oni mogą mi pomóc? Czy mogą mi jeszcze pomóc? Czy Wy możecie mi pomóc?
×