Kochani, opowiem Wam moją historię, może ktoś miał lub ma podobnie i będzie mógł coś doradzić.
Pół roku temu mój tata zmarł na chłoniaka. Po 2 miesiącach żałoby zaczęłam zadręczać się myślami o chorobach, że pewnie też będę miała chłoniaka. Lekarz rodzinny powiedział, że chłoniaki nie należą do nowotworów dziedzicznych ale to mnie nie uspokoiło. Robiłam badania krwi , które wyszły w miarę ok, natomiast 2 miesiące temu wpadłam w panikę , bo wyczułam pod pachami powiększone węzły chłonne. Oczywiście od razu sama sobie zdiagnozowałam raka. Po namowach narzeczonego, którego już denerwowały moje ciągłe płacze bez powodu ( ciągle myślałam o chorobach i o tym, że umrę, po wstaniu z łóżka myślałam od razu tylko o tym pomimo pięknej pogody, tego że mam dopiero 24 lata i niedługo wychodzę za mąż ) poszłam w końcu do lekarza. Lekarz wymacał i stwierdził, że to nie węzły, że to zapchane gruczoły od antyperspirantu, który kazał mi odstawić na jakiś czas. Po 2 tygodniach bez antyperspirantu węzły nadal były powiększone , a ja w międzyczasie rozchorowałam się na grypę. Poszłam do kolejnego lekarza , który powiedział , że to reakcja obronna organizmu i przy chorobie powiększone węzły to norma. Ale to mi nie wystarczyło. Potem byli kolejni lekarze, każdy powiedział, że to na pewno nie rak bo nie mam innych objawów a ja nadal chodziłam do kolejnych tak jakbym na siłę szukała takiego, który wreszcie powie mi że to chłoniak. Paranoja. Tak jakbym chciała tej choroby. W końcu przeszło mi. Przerzuciłam się na narzeczonego, zaczął się obsesyjny strach o jego życie, zdrowie, telefony co godzinę do niego czy wszystko ok. Natomiast 2 dni temu znów wyczułam, że chyba mam powiększony jeden węzeł pod pachą, nie bardzo, delikatnie, ale już znów wmawiam sobie raka, czytam te wszystkie fora w internecie i sama się dołuję, już szukam lekarza do którego powinnam iść. Męczy mnie to strasznie bo nie potrafię normalnie funkcjonować , ciągle myślę o umieraniu , chorobach . . . Czy ktoś z Was miał podobnie?