Skocz do zawartości
Nerwica.com

czarna_mysza

Użytkownik
  • Postów

    53
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez czarna_mysza

  1. czarna_mysza

    Czas na zmiany?

    Rób to, co uważasz za słuszne. Ja nie poszłam na studia, nie wiedziałam na co iść, nic mnie wystarczająco nie interesowało. Zrobiłam też trochę rodzicom na złość bo córka na studiach to prestiż a tu taka klapa. Poszłam do szkoły policealnej. I to był strzał w 10. Wielu ludzi we mnie wątpiło, że nie zdam trudnego egzaminu na technika w takiej "szkółce niedzielnej". A jednak. Mam tytuł technika administracji i czuje sie w tym dobrze, teraz jestem na rachunkowości. Polecam! :) A jeśli dalej nie do końca wiesz co chcesz robić, czym się zająć to proponuję zastanowić się nad zainteresowaniami albo nad tym, czego zawsze chciałeś się nauczyć. Teraz kiedy mam dużo czasu nauczyłam się w końcu szyć na maszynie, szydełkować i w końcu poszerzam moją wiedzę w zakresie historii. I czuję się dużo bardziej szczęśliwsza niż wtedy, kiedy wszyscy usiłowali mi doradzać. Robię to co lubię! Pozdrawiam i powodzenia! :)
  2. Mnie dzisiaj wkurzyło to, że przypomniałam sobie pewną sytuację. W sumie jestem ciekawa co o tym myslicie :) To było 3 lata temu. Poszłam na imprezę rodzinną (z tańcami) z dobrym kolegą z klasy mimo, że kręciłam wtedy z moim obecnym (swoją drogą oni znają się bardzo dobrze bo poznałam jednego przez drugiego ). Po tej imprezie, kolega został u mnie na noc, bo mieszka daleko. Wypilismy jeszcze z moimi rodzicami i poszłam spać. Chciałam z nim wtedy pogadać o moim obecnym, bo miałam dylematy, ale nagle kolega wstał i powiedział, że idzie pogadać z moją mamą, bo jeszcze nie spała. Siedzieli, pili wino do 4 rano, śmieszkowali, nawet czułam, że matka go kokietowała. On w samych bokserkach, matka w samym szlafroku. Co przypomnę sobie tą sytuacje to krew mnie zalewa, chociaż dokładnie sama nie wiem czemu.
  3. Mam też podobnie, chociaż nie aż tak. Zanim coś kupię milion razy przemyślę, czy na pewno jest mi to potrzebne. Oszczędzam, mam małą sumkę, ale wiem na co odkładam, co z tym zrobię. Może zamiast próbować się przekonywać do kupienia hamburgera czy loda to postaw sobie większy cel - auto, nowy komputer, nowy mebel - coś czego potrzebujesz albo Cię interesuje.
  4. Nawet nie wiecie jak się uśmiecham jak czytam wasze posty :) Dziękuje wszystkim! :)
  5. Zebrec, Dziękuję! :) Wprawdzie to nie jest pewniak, że jutro mogę się pakować. Ale nie jest to jakaś czarna daleka przyszłość. Jasny cel, punkt po punkcie, krok po kroku do spełnienia. Mam ogromne wsparcie, dokładnie przeliczone ile mnie to będzie kosztować, na co się przygotować. :)
  6. Poważna rozmowa i określenie jasnego planu na najbliższą przyszłość. Wyprowadzam się!
  7. Mój narzeczony ma tak samo. Dla niego jest to tak chore i niepojęte, że nie umie się postawić w mojej sytuacji. A teściowa jest taka jak Twoja :) Zawsze dobre słowo i mnóstwo uśmiechu :) A co do problemu to ja bym proponowała rozmowę z mężem. Na spokojnie, krok po kroku ustalić co trzeba robić. Niby nic, ale mi to pomaga, ustalenie jasno celu i opisanie dokładnie kroków, żeby osiągnąć cel.
  8. Ja wśród znajomych byłam zawsze śmieszkiem i pajacem, uwielbiałam się wygłupiać, śmiać. Ostatnio koleżanka z liceum powiedziała mi, że mnie się nie da nie lubić, bo jestem prawdziwa, szczera. Jak mi się coś nie podoba to o tym mówię. Ale taka jestem po za domem.W pierwszej pracy uważali mnie za silną osobę, bo trwałam rok w tym obozie pracy. Nie potrafiłam zrezygnować, bo bałam się co będzie potem. Nie mam zielonego pojęcia co myślą o mnie rodzice. Reszta rodziny pewnie ma mnie za zawsze grzeczną i ułożoną, zawsze miałam dobre oceny, i pewnie myślą że jestem ambitna chociaż to mogło się zmienić kiedy nie poszłam na studia. Tak naprawdę to zna mnie tylko jedna osoba i jest to mój narzeczony.
  9. katapulta, przeczytałam to co napisałaś w innym temacie i czuje się jakbym czytała o moim domu. Też zawsze musiałam być najlepsza, a jak już coś osiągnęłam to nie usłyszałam nawet "dobra robota". Mi w ostatnim czasie pomogło jasne ustalenie celu - wyprowadzka. Szukam pracy w okolicy mojego narzeczonego (całe 25km od mojego domu na co kiedyś matka powiedziała "tak daleko? i z tesciową bedziesz mieszkac?"), potem będę mogła się do niego wprowadzić. Zrobiłam ostre porządki, sprzedaję ciuchy, buty, robię na szydełku różne rzeczy i też sprzedaje, żeby mieć chociaż poczucie ze ta złotówka albo dwie przybliżają mnie to wyprowadzki. Sprzedam też pierscionek, który dostałam od matki po maturze. Kiedy powiedziałam jej, że nigdy nie usłyszałam "jestem z Ciebie dumna" powiedziała "przecież kupiłam Ci pierścionek". Mi takie określenie celu dużo daje. Przestałam widzieć przyszłość jako czarną otchłań, wstaję i czuję, że mam motywację, że nie dam się matce, że wyrzuty sumienia, że mogę o niej pomyśleć, że jest toksyczna to chwilowe. Dasz radę
  10. A ja piszę właśnie list motywacyjny do którego w końcu się przyłożyłam i odkrywam, że całkiem dużo ciekawych rzeczy robiłam w życiu, że dużo mnie interesuje, że wcale nie jestem taka beznadziejna jak mi się wydawało.
  11. Mi też wiara pomaga chociaż do końca nie wiem co mi jest. Boję się wielu rzeczy. Staram się modlić codziennie, najczęściej koronka. I jasne określanie swoich próśb i celów też pomaga. Raz, że mam konkretne marzenie a dwa, że proszenie Boga "o pracę" nigdy mi nie pomogło tak szczerze. Za to kiedy prosiłam o pracę z ukochanym po miesiącu pracowałam z nim chociaż tak własiciwe nikogo tam nie potrzebowali. To mi też pomaga. Jeśli nie mam siły prosić to dziękuje juz za to co mam. I kiedy wstaję rano i znowu wszystko staje się bezsensu to zaciskam pięści i mowie, że robie to wszystko dla Jezusa i dla narzeczonego. a hasło, które mi pomaga? wykrzykujemy je z narzeczonym jak nam źle. "trzymać się ramy to się nie.... "
  12. schatten - aż sie popłakałam. Czasem myślę, że to ja wariuję a wszystko jest ok. Ostatnio cały czas płaczę. Boję się, że rozwalę moje narzeczeństwo a chłop mi sie udał naprawde dobry. Dodam, że w moim domu nigdy nie było bicia, alkoholu, ale coś co mnie tez zabolało straszliwie. Mama w tej rozmowie powiedziała, że obserwuje mnie od pół roku i to ja zdziwaczałam. Obserwacja w moim domu jest stałym punktem, rozmowa nigdy nie następuje. Mojego brata obserwowali jak ćpał kilka lat. Nigdy nie odbyła się żadna rozmowa na ten temat.
  13. Cześć wszystkim. Jestem nowa. Problem uświadomiłam sobie w Wigilię. Mam 21 lat, mam narzeczonego, szukam pracy, uczę się. Od około września mam jakieś napady smutku, jestem w stanie się rozpłakać bo się boję przyszłości, że się nigdy nie usamodzielnię. Miewałam myśli samobójcze ale nigdy nie dochodziło do prób bo myślałam o narzeczonym. On choruje, nie pracuje, nie wiadomo czy kiedykolwiek pójdzie do pracy, ja się uczę. Zauważyłam w pewnym momencie (gdzieś wrzesień), że nikt w domu się mną nie interesuje,tylko moim bratem. Rozumiem bo ma gorszą sytuację finansową i dziecko w drodze. Ok. Ale czemu zawsze muszę się prosić o pieniądze na kurtkę zimową albo na podręczniki do szkoły. Przestałam komukolwiek mówić o tym co się u mnie dzieje, nikt też nie pytał. Narzeczony przyjezdzał coraz mniej, ja u niego bywałam coraz dłużej. I coraz gorzej, czułam, że obiad jest mi podawany z łaską. Mam trochę oszczędności, rodzice często pożyczają bo hajs leci im przez palce strasznie. I ostatnio wszystko co mówię, robię było złe. Mama chciała pożyczyć pieniądze na zakupy, przyszła, poprosiła, nie miałam akurat ani czasu ani ochoty, trochę się wkurzyłam to z pretensjami odezwała się czy ja w ogóle mam ochotę jej pożyczyc te pieniądze. Wszystko to we mnie siedziało, wspomnienia z dzieciństwa też jak płakałam nad matematyką, bo mama krzyczała po mnie, że jestem zbyt głupia żeby to zrozumieć. Jak mowiła mi jakim byłam dla niej problemem jak dzwoniłam z zielonej szkoły i płakałam ze tęsknie. Dzień przed Wigilią słyszałam rozmowę moich rodziców, ze to napewno o pieniądze mi chodzi, ze ja wiecznie nie mam na nic kasy, ani ciuchów sobie nie kupuje ani nic (większosc im pożyczam i chce mieć coś na start usamodzielnienia). Usłyszałam ze zrobią ze mną porządek. W Wigilię rano pękłam. poryczałam się, powiedziałam mamie że wszystko słyszałam, że czuję się źle, czuję się problemem w tym domu i niepotrzebnym wydatkiem. Wyżaliłam się, że nikt nie pyta co u mnie. Pierwsze co odpowiedziała, że to moja wina. Że to, że nikt nie pyta co u mnie to mój interes, bo muszę kogoś tym zainteresować. Wszystkie sytuacje które ja przedstawiłam - zaprzeczyła. Powiedziałam, że nigdy nie usłyszałam od niej, że jest ze mnie dumna. "Przecież kupiłam Ci pierścionek po maturze". Niby się pogodziłyśmy, ale ja dalej się czuję jak śmieć. Zawsze wszystko robiłam źle, wyrywano mi mikser bo źle ubijałam białka na ciasto. Widzę, że na mnie patrzy z politowaniem. Czy moja matka jest toksyczna? edit: I bardzo często czuję poczucie winy, że mogę o mamie pomyśleć jakby była toksyczna. Na zmianę z motywacją, żeby to urwać.
×