Skocz do zawartości
Nerwica.com

bojkotek

Użytkownik
  • Postów

    41
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez bojkotek

  1. bojkotek

    Czy masz?

    Tak. Czy masz sposób na poprawę humoru?
  2. bojkotek

    zadajesz pytanie

    Spełnić choć jedno ze swoich marzeń. Czy robisz rzeczy, na które nie masz ochoty?
  3. bojkotek

    zadajesz pytanie

    Niestety tak, ale staram się z tym walczyć. Boisz się ciemności?
  4. To co, według Ciebie, powinnam zrobić? Walczyć o kontakt z mamą skoro ona za każdym razem wbija mi szpilę prosto w serce i nie wykazuje chęci zmiany w sobie? I jej słowa "nie wiem czemu taka jestem, ale jestem". Dlaczego mam ciągle to znosić i jak mi plują w twarz udawać, że pada deszcz? I tak, jestem niedojrzała. Chciałabym to w sobie zmienić, ale jak mam to zrobić skoro wzór wyniesiony z domu to obrazić się i nastaje "głucha cisza"?
  5. bojkotek

    zadajesz pytanie

    Obcy ludzie lub tacy, którym nie do końca ufam. Jaki kraj chciałabyś/chciałbyś zobaczyć?
  6. bojkotek

    zadajesz pytanie

    To co zwykle - swoje resztki pewności siebie. Masz jakieś duże osiągnięcie?
  7. bojkotek

    Czy masz?

    Coś tam mi się nawet udaje, ale żeby od razu talent... Nie wiem. Lubisz z połykiem?
  8. bojkotek

    X czy Y?

    Trudny wybór... chyba lody. Dzień czy noc?
  9. To jest, zdaje się, oczywista oczywistość. Tylko, że poza świętami nie czuję przymusu jechania w odwiedziny, a i właśnie w tym okresie mama zawsze, co roku, stwarza gównianą atmosferę.
  10. Aaaaa nie nadążam tu :/ Mój mózg. Czy lubisz pornografię?
  11. bojkotek

    X czy Y?

    Szaleństwo w klubie. Nie lubię spacerów, mogłaby być romantyczna kolacja. Lato czy zima?
  12. Uwielbiam. (to było do whisky ) Wódka tylko w formie drinka. Robiłaś/łeś kiedyś kupę w pociągu?
  13. Podryguję stopą nerwowo, leżę na łóżku, trzymam w przerwach w pisaniu za prawą pierś, która mnie boli, przeglądam filmweb i w międzyczasie tłukę się z myślami. W jakim celu się tu pojawiłaś/łeś? (na tym forum)
  14. bojkotek

    Skojarzenia

    USA - hamburger (z podwójnym kotletem ofc)
  15. bojkotek

    X czy Y?

    Herbata sypana. Blondynki czy brunetki?
  16. (Dołączę się do gry.) Bardzo często. Co robisz żeby odreagować złe emocje?
  17. Dobrze ujęte. Nie chcę mówić prawdy, bo to skończy się praniem mózgu, a mam go już nadto wyprany, skoro nijak nie radzę sobie w życiu dorosłej osoby. Właśnie jedyne czego pragnę to właśnie tego, by nikt się nie zorientował, że mnie na tych świętach nie ma. To byłoby idealne wyjście, ale... cóż, jednak trudno tego nie zauważyć... Ja naprawdę niczego nie chcę, niczego nie oczekuję, chciałabym mieć święty spokój, po prostu. Mnie naprawdę nie obchodzi jak jest w innych domach, mam świadomość, że "inni mają gorzej", no i... co z tego? Może to egoizm, ale chyba nasze własne problemy, które dotyczą nas, osobiście, przysłaniają problemy innych. Wiem, że to da jej powód do kolejnego gadania po ludziach jaka jestem podła... no ale jeśli znowu tam pojadę to ja się będę męczyć i właśnie po raz kolejny nie wyznaczę granicy... Naprawdę nie wyobrażam sobie świąt w takiej atmosferze bez Xanaxu (a nie chciałabym się w to wciągnąć). Nie wiem czy jestem gotowa, nie chciałabym tego, bo są momenty, w których dogadujemy się świetnie... szkoda, że są to głównie chwile, w których pokłócę się z chłopakiem i się jej żalę. Nie chcę jej opuszczać, bo ona sama wiele w życiu przeszła... tylko kurwa czy to jest naprawdę moja wina? Czemu mi się za to obrywa? Najgorsze jest to, że ona wcale nie chce się zmienić, nic nie robi w tym kierunku, mam wręcz wrażenie, że pławi się w swoim nieszczęściu. Brat. Tylko, że ja nie potrzebuję tej całej otoczki świąt, by się z nim spotkać. Nie przez nią nie chcę tam jechać. Ja ogólnie nie chcę tam jechać, bo moi krewni to dla mnie w sumie "bliscy-dalecy". Jedyne dlaczego mam poczucie, że MUSZĘ tam jechać to mama. A skoro ona ma mnie (a może nie ma, ale pokazuje, że ma?!) głęboko to nie wiem jaki jest sens w tym... Ajjj powalone to, mam nadzieję, że rozumiesz, co mam na myśli. Koło tyłka zapaliło mi się już miesiąc temu i wówczas mamusia dała mi do zrozumienia, że mam se radzić sama. Właściwie jest to już ostatnia osoba, którą poprosiłabym o pomoc. A poprosiłam. Mówiłam, że sobie nie radzę, że jestem załamana. Mogłabym wyjść, ale kurde to jest wieś, a jak to na wsi - nie ma gdzie pójść. Ciemno, zimno, strach po prostu. No i wypadałoby coś pomóc. Jaaaapierr... a już tak mi dobrze szło wmawianie sobie, że będzie w końcu ok... i musiały na drodze stanąć mi te cudowne święta... Chciałabym zostać w pokoiku i zająć się sobą. I pewnie masz rację, jak zwykle okażę się za słaba by protestować i z uszami po sobie tam pojadę... Czas powtórzyć dobrze znane kwestie ze scenariusza. :)
  18. Mama mi dała w sumie do zrozumienia, że nie pomoże mi finansowo (obecnie jestem na etapie życia z zaległych alimentów od ojca, przez komornika oczywiście, bez pracy), na wsparcie psychiczne też raczej nie mam co liczyć. Generalnie jestem świadoma, że muszę sobie dać radę sama, mimo problemów natury psychicznej. Także... Chłopaka mam, a on święta spędza w domu. /cenzura/ taką rodzinę skoro każdy uważa cię za coś gorszego to czemu się przejmujesz że Oni tego właściwie nie mówią wprost, ale skoro od dziecka to czuję to chyba nie mogłam sobie tego ubzdurać... Mój brat to dobry człowiek i choć wiem, że zawsze stanie za mamą, nie za mną to nie chcę go obarczać ciężarem oglądania teatru... Hehehe nawet dobre! Tyle, że musiałabym powiedzieć, że to nie wolontariat, a płatna robota. ;p Powiedziałabym tak, ale skończyłoby się to łzawą sceną, w której koniec końców musiałabym tam pojechać ze względu na silne poczucie winy... Chociaż tak właściwie niewiele by to zmieniało, nie? Poczucie winy i tak mi już towarzyszy. Sraczki jak zawsze mam ze stresu tak teraz, dla odmiany, zatwardzonko, już sama nie wiem co gorsze. Nienawidzę świąt, z całego serca. Kiedyś, jak byłam mała, odliczało się dni z niecierpliwością, a teraz patrzę na kalendarz z lękiem. Nie chcę jechać, ale boję się nie jechać. Skoro jestem już duża dziewczynka to dlaczego nie mogę sama podjąć decyzji jak chcę spędzać ten czas? Czemu to jest taki problem?
  19. Jak w temacie, macie jakiś pomysł? Nie chcę jechać do krewnych na święta, nie chcę spędzać ich z mamą. Co roku jest ten sam scenariusz - tydzień przed świętami śmiertelnie się na mnie obrazi i chyba chce za każdym razem sprawdzić czy przyjadę, mimo to. Jeśli nie przyjadę przez całe święta będzie robiła z siebie okrutnie skrzywdzoną przez wyrodną córkę, spierdoli całe święta ciotce i mojemu bratu. Będzie się nad sobą użalać i łaknąć litości. Żywi się współczuciem. Nie chcę im robić przykrości, w zasadzie jej też, ale jeśli pojadę będzie się to wiązać z tym, co zawsze, czyli: Przyjeżdżam, jest sfochana na mnie, ignoruje mnie lub odpowiada chłodno na moje próby rozmowy i pokazuje wszystkim jak to ją (ponownie) strasznie skrzywdziłam (bo nie odbieram telefonów - czyt. mam stary, popsuty telefon, którego nie słychać jak dzwoni - oddzwaniam zawsze jak tylko zobaczę, że dzwoniła). Położy się na kanapie, przykryje kocem i cierpi. Trwa to około godzinę W tej tragikomedii jak co roku ja odgrywam kata, a mama ofiarę. Wszystko oczywiście przez to, że nie okazuję emocji, a właściwie jestem zła. Później jest nieco lepiej, jednak muszę liczyć się z tym, że jestem czarną owcą w rodzinie, zawsze gorszą od brata (wg każdego członka rodziny). Swoją drogą raz mówiłam mamie (gdy nasze relacje były lepsze - przypominają nota bene sinusoidę), a właściwie zadałam pytanie "czy jest świadoma, że to jej podejście do nas powoduje moją niechęć do niego". Widziałam, że było jej głupio, ale niewiele to zmieniło. To cudownie zabawne jak mówi (i chyba naprawdę w to wierzy), że traktuje nas na równi. Nigdy jednak nie zapomnę jak powiedziałam jej, że dostałam od brata kasę na urodziny (już od dawna w sumie nie dostaję od niej na urodziny nic) to mówiła jakiego mam "wspaniałego brata i że sama chciałaby mieć takiego". Na moje pytanie czy nie chciałaby mieć takiej siostry jak ja odpowiadała z lodowatą pewnością, że "nie". :) Już pomijam też jej powtarzanie, że mam "grubą dupę" i że ona w moim wieku była szczuplejsza (nie mam nadwagi). Ale wracając do świąt, bo się rozgadałam... Nie chcę tam jechać i im więcej o tym piszę tym bardziej zastanawiam się co właściwie mnie do tego zmusza...? Czy to normalne, że ja już od paru tygodni stresuję się tymi zasranymi świętami? Dlaczego czuję OBOWIĄZEK by tam jechać i poczucie winy, że najchętniej to bym została sama w wynajmowanym pokoju... Echhh... macie jakieś pomysły jak złamać nogę, albo odwołać pociągi? :)
  20. Przede wszystkim dziękuję serdecznie za odzew! Dzisiaj czuję się dużo, dużo lepiej, próbuję myśleć o sobie i tylko o sobie. O zmianie swojego podejścia i walki z chorobą. Skupiam się na sobie. Agusia, mówisz, że nie wybaczyłabyś... Powiem Ci szczerze, że ja zawsze, zawsze odkąd tylko pamiętam byłam przekonana, że również nie wybaczyłabym czegoś takiego. Zawsze dziwiłam się dziewczynom/kobietom w podobnej sytuacji, że pozostawały przy partnerach (co różnie się oczywiście kończyło)... Nie wiem skąd była ta pewność, skąd również wzięło się we mnie przekonanie, że mój tego w życiu by nie zrobił. Każda tak myśli pewnie. Z tego powodu właśnie czuję ogromny wstyd. Wstyd przed sobą, że okazałam się taka słaba, że nie potrafię dotrzymać danego sobie słowa. Jestem sobą rozczarowana. Bo problem pojawia się, gdy okazuje się, że kochasz tego człowieka tak mocno, że nawet taki czyn nie wywołuje w tobie nienawiści... Chodzą mi po głowie również myśli, że nawet jeśli umiałabym odejść, zebrała w sobie resztki siły i zrobiła to, dotrzymała sobie słowa to... przecież skąd mam pewność, że inny nie zrobiłby tego... naprawdę nie znam już chyba żadnego małżeństwa, w którym by tego nie było. Wiem, takie myśli są żałosne, ale cóż, przychodzą same. Powiem szczerze, że w tym momencie tkwię w tym, bo nie wiem czy rozstanie w moim obecnym stanie nie zabiłoby mnie. Chcę wziąć się za siebie, tylko siebie i sprawdzić czy naprawdę kocham go tak mocno, czy CHCĘ o to walczyć, czy może uzależniłam się i boję się po prostu zostać sama. Nie wiem jak to jest. Niby to tylko 3 lata... ale dla mnie to aż. Nie pamiętam już jak to było przed nim, nie wiem czy umiałabym to uciąć i powrócić do tamtego etapu... Nawet nie chcę sobie wyobrażać co czują kobiety po kilkudziesięciu wspólnych latach i okazuje się, że mąż miał (i ma) X czasu kochankę... Dlaczego ludzie są tacy podli? Jak można w tak prosty sposób, nagle i bez wyobraźni zniszczyć wszystko to, co łączyło dwoje ludzi... Tyle planów, marzeń... Jak teraz z tego zrezygnować? Po co tacy ludzie pozwalają żeby ktoś ich pokochał? Przecież jesteśmy w jakimś stopniu odpowiedzialni za to, jakie uczucia ktoś do nas żywi... Wniosek nasuwa mi się jeden... nie warto mieć zasady, nie warto się ich trzymać, nie ma sensu być wiernym, bo i tak życie zasadzi ci siarczystego kopa w dupę.
  21. Zakładam już któryś z kolei temat, pewnie i staję się z tym nudna, ale jakoś dalej mam nadzieję, że obecność na tym forum pomoże mi choć minimalnie. Nie bardzo mam się do kogo zwrócić z tym konkretnym problemem. Wstydzę się tego, wstydzę się powiedzieć komukolwiek, wyżalić się i posłuchać rad kogoś, kto popatrzyłby na to z boku... Mój chłopak, a właściwie pseudonarzeczony po 3,5 roku związku, praktycznie 2 tygodnie po zaręczynach całował się z inną. Tydzień rozłąki, odległość 600 km ode mnie (pojechał załatwiać sprawę z praktykami odnośnie studiów) i takie coś... Nie przyznał się, ja sama, małymi kroczkami i podchodami wyciągnęłam z niego prawdę... płakał i błagał o szansę. Mówił, że wtedy zrozumiał jak mocno mnie kocha (a więc te 3 lata to co to było?) i że bardzo, bardzo tego żałuje, ale w ostatnim czasie w nas zwątpił(!). Że nie powiedział mi tego od razu, bo widział, że jestem w złym stanie i jest coraz gorzej. A działo się, problemy w rodzinie (nękający ojciec alimenciarz, mama w depresji), na studiach (nowe środowisko, trudny, nowy materiał - magisterskie, rzucone) i ten coraz silniejszy lęk... przed wszystkim. Brak jakiejkolwiek pewności siebie. Rzuciłam studia - koniec świata. Brak pracy, jakichkolwiek perspektyw z takim nastawieniem do życia (lęki, lęki i jeszcze raz lęki). Ale o tym już było. Jesteśmy nadal razem, ale ja nie umiem się z tego pozbierać. Wśród tylu kopniaków najbliższa osoba, ostatnia, na którą liczyłam i którą miałam jako pewniak dosrała mi okrutnie. I to w sposób jakiego NIGDY przenigdy bym się nie spodziewała (na początku naszej znajomości mówił, że brzydzi się zdradą). Rozsypałam się kompletnie. Rozum podpowiada mi, że należy to zakończyć, że dla nas obojga tak będzie lepiej (ja, "kochająca za bardzo", a on niedojrzały, roztrzepany lekkoduch), że oboje w zasadzie się krzywdzimy no i jeszcze ten incydent... Skoro ktoś nie ma zasad i moralności to czego mogę spodziewać się za lat 20-40? Skoro po 3 latach on "zwątpił" i uczynił mi najgorszą podłość w dodatku z dziewczyną, która zbytnio atrakcyjna nie jest... Niby przysięga, że jej nie przeleciał, ale skąd mam pewność, skoro na początku zarzekał się, że "nawet jej nie dotknął i tylko z nią tańczył"? Żadnej. Teraz, standardowo, sama będę sobie dopowiadała wersję wydarzeń... on nawet nie chce do tego wracać, nie chce o tym mówić i wie, że mam zbyt miękkie serce, by nie reagować na jego chwile załamania... Jak można po tygodniu-dwóch od proszenia kogoś o rękę zrobić coś takiego? W głowie mi się to nie mieści... Nie radzę sobie z tym, nie umiem, choć wiem, co powinnam - albo odejść albo próbować wybaczyć i starać się wespół naprawić ten związek. Ale ja naprawdę nie znajdują w sobie tej siły, by zrobić coś, cokolwiek, prócz wracania do tego tematu. Czuję się tak strasznie rozczarowana, tak oszukana i taka naiwna... Jak mogłam wierzyć, że ktoś może mnie kochać na 100% i być wobec mnie uczciwym? Przecież jesteśmy tylko ludźmi, popełniamy błędy i robimy głupstwa... Ja jednak nie mogę usunąć tego uczucia, tej pustki i niewyobrażalnej straty, że straciłam coś cennego... i że to nie sen i nie ma od tego odwrotu... TO SIĘ STAŁO NAPRAWDĘ... i to boli tak strasznie mocno. Właściwie fizycznie. Najgorsze w tym wszystkim jest uczucie samotności, że nie ma się nikogo, że jest się samym z tym wszystkim i że tak naprawdę nikomu na tobie nie zależy... Właściwie nie wiem po co się męczyć, skoro wątpię by cokolwiek miało mnie jeszcze naprostować...
  22. Nie wiem już gdzie zadać to pytanie, więc zakładam temat tutaj... Proszę, naprawdę kurde mocno, polećcie kogoś, jeśli mieliście styczność, w Szczecinie. Ja już od 3 miesięcy szukam po internetach i nie mogę się zdecydować, mało ich jest, tych certyfikowanych...
  23. Tu nie chodzi o szczerość. Gdybym potrzebowała "kopniaka w dupę" - poszłabym do Kamińskiego (on podobno praktykuje takie zabiegi). Sugerowałam się wieloma opiniami, które mówiły, że ów doktor (Pastuszka) jest człowiekiem emanującym "ciepłem" i osobiście uważam, że tak wcale nie jest. Poczytaj o tej wspaniałej farmakoterapii w innych wątkach na tym forum, mnie zniechęcono do leków na amen i tu i wśród znajomych mi osób, które leki zażywały. Ja nie oczekuję, że zmiana we mnie sama się dokona, że ktoś rzuci na mnie czar i będzie cudownie, jak dawniej. Wiem, że nikt za mnie tego nie zrobi. Liczę za to na wskazanie drogi, na ukierunkowanie mnie, a co ja z tym zrobię to wiadomo, że moja w tym brocha. Chodzi o to, by zmotywować jakoś, jakkolwiek, a nie - masz, żryj tabsy, poczujesz się lepiej, koncerny farmaceutyczne na Tobie zarobią, a Ty jakoś sobie przez te życie przejdziesz, przydasz się jakoś, bo do roboty chociaż dasz radę iść. Szczerze mówiąc to uprzedzano mnie, że psychiatrzy są tylko od wydawania recept... No ale jakoś moje piękne, wyidealizowane przekonania mówiły - niemożliwe. Przekonałam się, teraz już wiem, dziękuję, Xanax kupiłam, w razie czego (chociaż i tak boję się choćby spróbować), resztą papierków podetrę się, gdy zabraknie mi papieru. A żeby nie stać w miejscu i nic nie robić ze sobą to zaczęłam czytać książki, chociaż tyle... Tylko z psychoterapeutą nie umiem się zdecydować... Poleci ktoś kogoś? Prywatnie?
  24. Myślę, że do pewnego momentu i w zależności od otoczenia... Ja skończyłam licencjat, choć niekiedy było mi bardzo, bardzo ciężko. Magisterkę jednak porzuciłam szybciutko, niemal po miesiącu, bo nie dałam rady nerwowo w nowym otoczeniu i poddałam się.
  25. Byłam u psychiatry, dr Pastuszki. Niestety, ale bardzo, bardzo mocno jestem zaskoczona określeniem "ciepłej osoby". Na pewno byłyśmy u tego samego specjalisty? Był bardzo nieprzyjemny, patrzył na mnie spod ukosa z kpiącym uśmieszkiem - nie tak sobie wyobrażałam tą wizytę. Diagnoza pewnie trafna, ale podejście nie do przyjęcia... Dał mi do zrozumienia, że tylko leki mogą mi pomóc i że nie doczekam do psychoterapii, bo kolejki długie i że jak nie zacznę farmakoterapii to mi się tylko pogorszy. Tak naprawdę zero jakiejś ludzkiej rozmowy, krótko, zwięźle - pytanie - odpowiedź. Równie dobrze mogłam poczytać wikipedię z podziałem na rolę. NFZ to taśmówka, traktują pacjentów tak, jakby ich wypłaty były z kosmosu (a nie ze składek). Choć z drugiej strony nie żałuję, że poszłam. W końcu poczułam coś innego niż smutek. Wściekła byłam. Strasznie. Tylko gniew minął szybko, a ja dalej stoję w miejscu i nie jestem w stanie wziąć się w garść...
×