Niete, tak, wszystko fajnie, ale nie kiedy wszystko zaczyna się pieprzyć na raz. Moi rodzice rozwiedli się w 2010 roku i teraz, nagle, miesiąc po ukończeniu przeze mnie 18 lat, tata postanowił nam zabrać mieszkanie. O, tak, o, lokum było na dziadków no to czas na kogoś przepisać, więc na tatę - teraz on nim zarządza. Równa się to oczywiście dużym kłopotom mieszkaniowym z naszej strony + miałam z tatą zawsze dobry kontakt, więc czuję się, jakby wbił mi nóż w plecy. Dodatkowo nazywa mnie roszczeniową córką, bo zapytałam, czemu mieszkanie nie mogło zostać zapisane na mnie (pierwszy raz tak naprawdę coś takiego zasugerowałam, nawet tego do końca nie chcąc, bardziej chcąc uspokoić mamę, że też próbuję działać, a jeśli chodzi o kasę, to nigdy jej za bardzo od rodziców nie ciągnęłam, wolałam kupić sobie książkę lub płytę z kieszonkowego, którym oszczędnie gospodarowałam, niż co chwilę nowe buty itd.). Ale jestem złą, roszczeniową i niegrzeczną córką. Do tego w międzyczasie nowy facet mamy dostał udaru mózgu, co skończyło się miesiącem w szpitalu, afazją (częściowo wyleczoną) no i skazaniem na zycie niepełnosprawnego. Jeśli chodzi o moje oceny to dupy nie urywają, ale jakoś w kontekście ostatnich 2 miesięcy nie ma to dla mnie dużego znaczenia. W dodatku 14 miesięcy (z czego może ze 4 pierwsze były dobre) toksycznego związku (on chce, ja nie, on chce seksu, ja nie, ale żeby go nie ranić, na pewne kroki mu pozwalam), który Bogu dzięki udało mi się ostatecznie zakończyć kilka dni temu.
Staram się być ogromnym oparciem dla mamy, pomagam jej teraz ze wszystkim jak tylko mogę. Przy niej nigdy nie okazuję słabości, nie tak jak jeszcze pół roku temu, kiedy po wielu próbach wyleczenia rozmowami, postanowiono mnie leczyć na depresję farmakologicznie (do czego nigdy nie doszło, wyleczyły mnie nowe przyjaźnie i nowa pasja). Kiedy jednak zostaję sam na sam z myślami, jest mi trochę ciężko. Moi przyjaciele kują do matury, a ja zastanawiam się nad dachem nad głową. Takie tam, wiem, inni mają gorzej.